POSTĘP DUSZY
CZYLI
WZROST W
ŚWIĘTOŚCI
O. FRYDERYK WILLIAM FABER
ROZDZIAŁ
VII
Panująca
namiętność
Przechodzimy do ostatniej z pięciu tajemniczych przeszkód, hamujących nasz postęp i zakłócających naszą żeglugę pod sprzyjającym powiewem łaski Ducha Świętego. Można by rzec, iż ta przeszkoda dotyczy zarówno życia wewnętrznego jak i zewnętrznego, choć polem walki z nią bywa głównie to ostatnie.
Każdy obeznany ze staroświeckimi książkami duchownymi, wie, jak poczesne miejsce zajmuje w nich remora. Była to pewna tajemnicza a psotna rybka, która czepiając się olbrzymiego żaglowca, płynącego pełnym wiatrem, zatrzymywała go nieporuszenie na miejscu. Nasze pojęcia praw mechaniki i znajomość morskiej fauny zadały fatalny cios legendzie o remorze; oby coś podobnego spotkało i panującą w nas namiętność, której obrazem było to niepozorne a tak wszechpotężne stworzonko! Ale, niestety! podczas gdy remorę skreśliliśmy dawno z tablic ichtiologicznych, to namiętność panująca zostaje dotychczas głównym przedmiotem nieustannych, nużących postanowień i zmagań ze strony tych, którzy pragną wzrastać w świętości.
Przesadą byłoby twierdzić, iż każdy człowiek na świecie posiada swą despotycznie panującą namiętność, najlepsi też pisarze nie posuwają się tak daleko. Jednakowoż jest prawdą niezaprzeczoną, że prawie wszyscy tej namiętności ulegają; tej pewności nie zmniejsza fakt, że niewielu sobie zdaje z niej sprawę, gdyż maskowanie się należy do jej istoty.
Ilekroć bez przeszkody owładnie ona duszą, wpływ jej, rzec można, jest wszechpotężny. Ona staje się sprężyną najsprzeczniejszych poczynań, nadając ton i barwę całemu życiu. Ona jest przyczyną dwóch trzecich grzechów ludzkości. Inne namiętności muszą uznawać jej władzę, a ponieważ jej celem jest nie sam grzech, lecz żądza władzy, może nam ona walnie dopomóc nawet w zwalczaniu innych namiętności, gdyż w ten sposób rozpościera ona swe panowanie i utwierdza własne podstawy.
Inne namiętności zaślepiają nas na nasze grzechy – namiętność panująca na tym nie poprzestaje. Posuwa się ona do nadania grzechom pozorów cnoty. Stąd prosta droga do krańcowej zatwardziałości. To straszne niebezpieczeństwo wyciska najbardziej odstraszające piętno na panującej namiętności. Z naszą duszą robi ona to samo co gwałtowny potok ze słabym czółnem. Prąd ciska je z głazu na głaz i jeśli się nie zdoła zatrzymać na mieliźnie, przepadło. A jeszcze gorszy los czeka duszę, gdyż w życiu duchownym nie masz nic, co mogłoby odegrać rolę zbawczych mielizn.
Skoro rzecz się tak przedstawia, mało chyba jest spraw, które by tak mogły zainteresować poważnego człowieka, jak ta jedna; nie ma przeszkody postępu nad nią powszechniejszej, bardziej ukrytej i dlatego niebezpieczniejszej. Jednakowoż błędem byłoby sądzić, że wszelki postęp jest niemożliwy, dopóki się nie pokona panującej namiętności. Sama dopiero doskonałość po zaciętej walce odnosi ten triumf. Wszakże nie może być mowy o postępie, zanim się do tej walki nie weźmiemy. Jest ona obowiązkiem nie cierpiącym zwłoki.
Dlatego jednym z najdonioślejszych zadań w naszym życiu jest odkryć naszą namiętność panującą, co jest równie ważne jak i trudne ze względu na chytrość, z jaką się ona zataja. Wszelako są dwa sposoby, z których jeden lub drugi, sumiennie i wytrwale przez pewien czas stosowany, prawie niezawodnie da nam upragnioną znajomość.
Codzienne użycie rachunku sumienia odsłania nam wiele cennych wiadomości o nas samych. Jednak niebezpiecznie byłoby z nich od razu wyprowadzać jakieś wnioski, zanim czas i doświadczenie zdołają je uzasadnić dostatecznie wśród różnych okoliczności, w ogniu najsprzeczniejszych nieraz pokus. Dojdziemy wówczas do przekonania, że pewna namiętność najbardziej ze wszystkich odpowiada naszemu usposobieniu i sama najzupełniej wyraża cały nasz charakter. Przekonamy się, że szczególnym znamieniem tej namiętności jest uczucie wstrętu do jej zwalczania, które sprawia, iż wytykającym nam ją odpowiadamy, że wszystko nam można zarzucić, tylko nie uleganie tej namiętności.
Namiętność ta dalej będzie posiadała dziwną moc poruszania wszystkich od razu namiętności i jawienia się we wszystkich naszych myślach i zamiarach, podobnie jak samolubstwo u większości ludzi. A ponieważ wpływ jej żywiej się odbija na naszym życiu wewnętrznym niż pozostałych namiętności, przeto od niej wywodzić się będzie wiele nieporządków, mącących nasze postępowanie zewnętrzne. Większość naszych upadków, zwłaszcza wszystkie grubsze wykroczenia, dadzą się do niej sprowadzić, gdyż ona, wystawiając nas ciągle na wielkie niebezpieczeństwa i częste sposobności do grzechu, wyrządza nam szkody dotkliwsze i trwalsze, niż jakakolwiek inna, choćby najzgubniejsza, namiętność. Spostrzeżenia te wymagają długiej obserwacji. Ale też możemy być pewni, że namiętność, na której większość tych znaków się sprawdza, jest rzeczywiście namiętnością w nas panującą i zarzewiem śmierci w duszach naszych.
Drugi sposób odkrycia panującej namiętności z konieczności przypomina pierwszy pod wieloma względami i zwraca uwagę na te same objawy, tylko jest łatwiejszy bo nie wymaga takiej powszechnej i nieustannej czujności. Dlatego też może mniej jest skuteczny i dłuższego żąda stosowania dla osiągnięcia swego skutku.Niektórzy pisarze teologii ascetycznej polecają jeden, inni drugi sposób. Ten ostatni polega na śledzeniu źródeł niezwykłych objawów radości lub smutku, które nami owładają bez widocznej podniety i na dociekaniu istotnej przyczyny tych wzruszeń. Jeśli nawet odkryjemy ich przyczynę, badajmy czy jest ona wystarczająca, czy nie każe się domyślać powodów ubocznych, które prawdopodobnie będą tkwiły korzeniami w urazie lub zadowoleniu namiętności panującej.
Musielibyśmy być bardzo mało spostrzegawczy, by nie dostrzec, że te harce dobrych i złych humorów, ta cała gra uczuć radosnych to znów przygnębiających, nie tłumaczą się warstwą nawierzchnią naszych przeżyć, lecz w każdym wypadku, jakikolwiek byłby wynik naszych dociekań, wchodzą głęboko w życie wewnętrzne.
W naszych częstszych czy rzadszych spowiedziach niektóre wykroczenia i niedoskonałości stanowią pewien stały kontygent grzechów, z którym zazwyczaj przychodzimy. Pewne upadki powracają ciągle, doprowadzając nas nieraz do nudy i zniechęcenia swą stereotypowością. Jest ich niedużo, trzy lub cztery rodzaje. Ustaliwszy już raz ich tożsamość, całkiem naturalnie pragniemy poznać korzeń, z którego wyrastają i okoliczności im sprzyjające. Jeśli przeprowadzimy poważne dochodzenie, prawie zawsze przekonamy się, że wszystkie ich pędy schodzą się we wspólnym korzeniu, którym będzie namiętność panująca. Ona jedna posiada dość żywotności, by stać się niewyczerpanym źródłem naszych grzechów.
Istnieje martwota różna od tego przygnębienia, o którym mówiliśmy. Są chwile, w których wszystko wydaje się stracone. Ta wieczna sumienność już nam się przejadła. Modlitwa ciąży na nas nieznośną nudą. Czytanie duchowne napawa niesmakiem. Z pokusą poczynamy się oswajać, nasza dawna bojaźń grzechu znikła gdzieś bez śladu, jak gdybyśmy lada chwila mieli popaść w grzech. Myśl o Bogu nie robi już na nas tego wrażenia, co dawniej.
Gorliwość o dusze i szczery zapał dla sprawy Kościoła zdają się nam tak dalekie, że przypomnieć je sobie jest nam równie trudno, jak trudno jest ludziom zimową porą odziać listowiem drzewa ogołocone z zieleni i choćby w myśli odtworzyć sobie wygląd letniego krajobrazu tych pól i lasów, które śnią okryte śnieżnym całunem.
Tęsknotą napełnia nas każdy odgłos czy przebłysk świata, jak gdybyśmy od niego ulgi wyczekiwali, a nasze serce rwie się do pociech, które z duchownością nic wspólnego nie mają. Nasze skojarzenia myślowe tak się zmieniły, a różne pobożne nawyknienia tak poznikały, iż rzekłbyś, że ich nigdy w nas nie było. Jakaś nieprzemożona słabość i dławiąca nuda wobec rzeczy duchownych nas ogarnęły, tak iż nie tyle boimy się Boga obrazić, ile raczej sprzykrzyliśmy Go sobie. Trudno jest dość jaskrawo odmalować nędzę tego stanu. A czyż inaczej jest z jego niebezpieczeństwem?
Ten stan martwoty nie ogranicza się do mniej lub więcej znieczulającego odrętwienia, lecz przechodzi w drażliwość, przy której nie ma miejsca na działanie łaski, ale jest znakomite podłoże dla wszelakich grzechów powszednich. Tylko miłosierdzie Boskie może uchronić od dalszych nieszczęść.
Mimo całej naszej słabości, mimo wyczerpania, mimo zupełnej niezdolności do podobnego zadania, musimy się zdobyć na poważny rachunek sumienia i na odkrycie przyczyny naszego smutnego stanu. Nie wykazuje on żadnych objawów, świadczących, że to Bóg odmówił nam swoich słodyczy. Ten nasz ucisk nie wygląda całkiem na owo bierne oczyszczenie ducha, o którym mówi teologia mistyczna. Może on pochodzić od szatana, a jeszcze najprędzej z ludzkich przypadłości.
Jeśli tej przyczyny docieczemy, najprawdopodobniej pokryje się ona z naszą panującą namiętnością. Trudno, by zło tak trudno uleczalne z innej pochodziło przyczyny. Osoby usposobienia miękkiego i zniewieściałego, zmysłowe i uczuciowe, garnące się do wygód ciała, stroniące od stałych umartwień, troskliwe o swoje jadło, napój, spoczynek, szczególnie są przystępne dla tych dziennych koszmarów.
Innymi słowy, to doświadczenie jest oznaką, dość prawdopodobną, że naszą główną wadą jest zmysłowość, która będąc równie powszechną jak samolubstwo, może też iść z nim w zawody, gdy chodzi o maskowanie się lub podszywanie pod inne hasła. Iluż to mamy takich, których pozornie radosna pobożność wraz z pełnymi wyrozumiałości i ustępstw poglądami w teologii moralnej, rzekoma zażyłość z Bogiem, czułe nabożeństwo do Matki Najświętszej, dążność do bezinteresownej miłości, a pogarda dla suchych nakazów prawa, niezwykła wreszcie łatwość przyswajania sobie świętych powiedzeń i uczuć – w rzeczywistości, choć może przez myśl im to nie przeszło, wywodzi się z wyrafinowania nowoczesnego wygodnictwa i z cichego ulegania głównej wadzie, zmysłowości!
Drugi sposób odkrywania panującej w nas namiętności jest więc nie tyle ciągłym śledzeniem całego naszego postępowania, ile raczej przychwytywaniem jej na gorącym uczynku. Choć jej obecność i działanie okrywa się tajemnicą, to przecie są okoliczności niemal codzienne, w których ten chytry gad odsłania swe żądło. Wślizga się on do każdego grzechu, bez względu, o jakąkolwiek cnotę czy przykazanie by chodziło. Do istoty tej namiętności należy maczać ręce we wszystkich występkach. U jednego będzie nią sobkostwo, u drugiego zmysłowość, u trzeciego próżność, u czwartego ambicja, u piątego najtrudniejsze do pokonania, pospolite lenistwo.
Często zdarza się, że zwyciężamy pokusy bez pobudek nadprzyrodzonych, jak gdyby obywając się bez pomocy łaski. Ujmując to ściślej, stwierdzamy, iż w takich wypadkach złe poduszczenia, które by w innych warunkach stały się dla nas pokusą, tracą dla nas swój magnetyzm i na kształt strzał tarczą odbitych, padają na ziemię bezsilne.
Tą tarczą bywa nierzadko sama namiętność w nas panująca. Ona to często odwraca nas od grzesznej przyjemności, która wikła własne jej zamiary.
Nierzadko też nasza uwaga jest tak rozstrzelona, że wielu rzeczy ani widzimy, ani słyszymy. Po prostu nie zauważamy tych pokus, dlatego też nie są one dla nas pokusami.
Bywają ludzie, którzy tak są święcie przekonani, że wszystko, co ich dotyczy, musi być w porządku, iż gotowi są bronić zażarcie każdego swego posunięcia i rzeczywiście to czynią. Ale tych jest niewielu, gdyż miłość własna, choć tak powszechna, rzadko tak całkowicie człowieka zaślepia. Jednak zdarzają się i takie okazy, które należy pilnie obserwować, jeśli nie dla pożytku ich samych, to przynajmniej dla przestrogi innych. Co powiem dalej, nie do nich samych się odnosi. Ci nawet, którzy zdają sobie sprawę, że ich postępowanie nie da się obronić we wszystkich szczegółach, odkrywają przecie pewne strony u siebie, na które są chorobliwie czuli i których bronią zacięcie. Ta czułość i ta zaciętość wskazują na wadę główną.
Ten wskaźnik jest prawie niezawodny. Spróbuj tylko usunąć okoliczności, wątek rozmowy, wzburzenie i wszelkie przypadłości, zapytaj siebie, czego to tak bronisz wszelkimi sposobami na każdym miejscu, na zimno czy na gorąco, rozmyślnie czy niespodzianie, a możesz być pewny, że przedmiotem tym jest namiętność w tobie panująca, chociaż oczywiście, niemało wypadków przyjdzie ci zbadać, gdyż często ten sam wypadek da się odnieść i do próżności i do sobkostwa i do zmysłowości i do lenistwa.
W ciągu tych doniosłych badań nie zapominajmy zasięgnąć rady naszego duchownego kierownika. Sami bywamy ślepi, gdy chodzi o nas, choćby to były sprawy czysto zewnętrzne. Tym bardziej ślepymi się okazujemy, ilekroć z naszej strony faktycznie zachodzi potrzeba poprawy.
Gdy przy tym zważymy, iż rysem charakterystycznym namiętności w nas panującej jest nadawanie wadom pozorów cnoty, przybywa jeden więcej powód do nieufania osobistym sądom w tych sprawach. Dla tej też przyczyny kierownik zazwyczaj znacznie wcześniej dostrzega naszą wadę główną, niż my sami. Dlatego potrzebujemy jego porady w wielu okolicznościach. On musi nam pomóc w poszukiwaniach. On też musi potwierdzić wyniki naszych spostrzeżeń. Winien on nam być wodzem w tej walce, którą nam odtąd przyjdzie toczyć z naszym wrogiem domowym.
Przekroczyłbym ramy tej książki, gdybym chciał rozwijać wszystkie pobudki, dla których winniśmy zwrócić skrupulatną, a nawet troskliwą uwagę na panującą w nas namiętność. Pragnę tylko, jak wiemy, podać jej objawy i wskazać środki walki. Postaram się, by choć tyle uczynić.
Mało jest ludzi nie opanowanych jakąś namiętnością; dla tych zaś, którzy taką namiętność w sobie żywią, odkrycie jej i zwalczenie stanowi rzecz niezmiernie ważną i pilną. Jej to zaniedbanie obaliło Saula, zmogło Salomona.
Ponura tragedia Judasza to tylko dzieło władającej nim namiętności, która istniała, trzeba o tym pamiętać, razem z mnóstwem niezmiernych łask, związanych z jego prawdziwym powołaniem do wzniosłej misji apostolskiej, powołaniem tak prawdziwym, że wielu teologów czyni z niego przedmiot wiary wobec słów Chrystusa: Jam was wybrał.
Kara nieujrzenia ziemi obiecanej, pod której brzemieniem konał Mojżesz, była skutkiem panującej w nim namiętności, mimo iż zdołał ją ujarzmić na tyle, iż on najbardziej porywczy z ludzi, mógł być nazwany przez Ducha Świętego najłagodniejszym z ludzi.
Możliwe, że inne działy życia duchownego pociągają nas mocniej, zapowiadając szybszy postęp lub wyciskając bardziej nadprzyrodzony charakter na naszej duszy. Jednak żaden z nich nie może iść w zawody pod względem pilności i wagi z obowiązkiem ujarzmienia naszej głównej namiętności. Tu trzeba się zatrzymać. Szaleństwem byłoby twierdzę tak groźną zostawiać niezdobytą w tyle. Bóg opuściłby nas w tym szaleńczym pochodzie. Strumień Jego łask przestałby nam płynąć. Jedyną dźwignią w naszym postępie musiałaby być natura, wrodzony temperament, ale nie Jego łaska. Z nami czy bez nas, On się zatrzyma u bram tej twierdzy, dając nam czas do namysłu, wystarczający do rozpoznania błędu, do nawrotu i przypuszczenia szturmu do nieprzyjaciela, a gdy nie zawrócimy z błędnej drogi, On wedle strasznych słów Pisma poda nas pożądliwościom serc naszych, a sam się oddali, pozwalając nam, zdanym na własne siły, iść na bezdroża, gdzie się nam żywnie spodoba, dopóki nie padniemy w śmiertelnym znoju w pyle przydrożnym, a przechodzący nie będą wołać, wskazując na nas: Oto, jeszcze jeden pomylony święty, jeszcze jedno strzaskane narzędzie, jeszcze jedno zmarniałe powołanie!
Niech nas oschłość tego obowiązku nie odstrasza, nie zrażajmy się jego trudnościami. Liczyć się z nimi musimy, ale niechże to liczenie nie wyradza się w tchórzostwo. Najtrudniej jest odkryć wadę główną. Lecz dla człowieka stanowczego oznacza to połowę wygranej, a znamy już sposoby przeprowadzenia tego cennego odkrycia.
Przedmurzem, niemal równie do zdobycia trudnym, jak sama twierdza, jest tutaj owo zaślepienie na własny stan i inne grzechy, jakie w nas sprawia namiętność panująca, jej zaś złudne oburzenie na inne namiętności, walczące z nią o władzę nad nami, to tylko owa dymna zasłona, która ma nam oczy zaćmić w chwili stanowczej.
Wrogiem domowym, nad którym trzeba czuwać bez przestanku, by nas w walce nie zdradził, jest nasze własne serce, które umie chytrze podstawić za namiętność główną, wszelką inną namiętność, tylko nie tę, o którą chodzi. Wielu jednak widziałem, którzy wszystkie te przeszkody przezwyciężyli odrobiną męskiego wysiłku. Obeszło się przy tym nawet bez ran i przypadków. Ale pozostaje jeszcze jedna trudność, która dla niejednego okazała się i dotychczas się okazuje każdego dnia wprost fatalną.
Mam na myśli tchórzostwo i małoduszność, każące nam wierzyć, iż nigdy nie zdołamy ujarzmić głównej namiętności. Wielu próbuje się tłumaczyć, że w tym, co się o niej mówi, jest dużo urojenia i przesady, że w ogóle zbyt się przecenia jej ważność i skuteczność. Tu proszę zauważyć, że ja nie tyle podkreślam skuteczność naszej walki, ile raczej doniosłość naszego bojowego nastawienia. Nie żeby o tę skuteczność się obawiać lub nie przypisywać jej wielkiej wagi. Ja tylko chcę ześrodkować naszą uwagę nie na zwycięstwie, ale na walce. Dopiero żałosny łańcuch klęsk i ogólne załamanie się linii postępu zwraca ludziom uwagę, iż nic tu nie zostało przejaskrawione; wówczas poznają, jak lekko sobie brali trudność całego dzieła. Wtedy są skłonni zrozpaczyć o wszystkim i wszystko porzucić jako daremny trud. Na skutek ciągłych porażek podupadają na duchu, stając się lękliwymi jak małe dzieci.
Każda klęska oznacza ubytek siły moralnej, dlatego wiedzie do następnej przegranej. Wiele środków, które muszą być użyte, napełnia nas grozą, nie mamy odwagi jąć się ich i stosować je z tą nieugiętą stanowczością, która jest tutaj konieczna. Czyżbyśmy już mieli porzucić życie duchowne w ogóle i nie kochać się w doskonałości? Jeżeli nie, to czas przyłożyć siekierę do korzenia. Każda godzina zwłoki pomniejsza nadzieję zwycięstwa. Co teraz wydaje się trudnym, niezadługo okaże się niemożliwym.
Środki konieczne do zastosowania są niezawodnie uciążliwe. Inaczej nie pozbylibyśmy się wroga. Czyż może nam zaszkodzić stanowcze odcięcie zgangrenowanego członka, wypalenie zatrutej rany i niezmordowana czujność? Głównym środkiem jest zawsze natychmiastowe stłumienie pierwszego poruszenia odkrytej namiętności głównej. Nie wolno czekać, aż ona przybierze na sile, usidła nas swymi ponętami i przeobrazi się w rzeczywistą pokusę. Trzeba siec natychmiast, nie przepuszczać nigdy, ani razu. Tu nie ma czasu na sen czy spoczynek.
Po wtóre, musimy z wielką troskliwością przewidzieć i odsunąć wszelkie okazje, sprzyjające wadzie głównej. Ku temu winny zmierzać nasze postanowienia, nasz podział czasu i rozkład zajęć codziennych, stosownie do naszych obowiązków.
Po trzecie, ta nasza czujność około nas samych musi być wytrwała i nieustanna. Drobna przerwa zdolna jest zepsuć wszystko i zmusić nas do rozpoczynania znowu od początku.
Po czwarte, jak powiedziałem, za każde, choćby najdrobniejsze, niedbalstwo dobrowolne winniśmy sobie nałożyć pokutę, która dałaby nam poczuć nasz upadek i nauczyć się go lękać. Niech będzie ona krótka, ale dotkliwa.
Wszystko to nie brzmi zachęcająco, – przyznaję. Ale miłującym Boga nie masz nic niemożliwego. Tylko trzeba się ustrzec pewnego złudzenia, w które szatan zechce nas wplątać.
Jest nim myśl, iż wszystkie te prace nad ujarzmieniem namiętności głównej są dobre tylko dla Świętych, znajdujących się na wysokich już stopniach życia duchownego. Oto jedno z wytartych hasełek, podsuwanych przez szatana w każdej niemal okoliczności. Człowiek mądry znajdzie dlań dużo zastrzeżeń, gdziekolwiek się z nim spotka. W naszym jednak wypadku jest ono wprost niedorzeczne, gdyż nie ma mowy o wstąpieniu na wyższe stopnie życia duchownego, zanim się nie ujarzmi namiętności w nas panującej. To warunek nieodzowny. Trzeba go spełnić koniecznie i to zaraz. Faktem jest, że najtrudniejsze prace przychodzi wykonać na samym początku życia duchownego. O tym musimy pamiętać, by nie zbłądzić z właściwej drogi.
Wabi nas modlitwa, nęci swoboda ducha. Umartwienie ze swoją wzniosłością nas pociąga, a zarazem odstrasza. Miłość upokorzeń krzesa iskry entuzjazmu z serca, a drobna zniewaga doznana wywołuje pragnienie dalszych, podobnie jak szczypta pieprzu dodaje nam apetytu, choć jego garść przeciwny wywołałaby skutek. Lecz nie pozwólmy się skierować ani na lewo ani na prawo. Przed nami leży główna nasza namiętność.
Oto nasze dzieło, oto powołanie, oto źródło łask na dzisiaj, nie na kiedy indziej.
Widzenia i zachwyty, cuda i umartwienia, nawet dostojny blask kontemplacji, nie posuną nas ani na krok, jeśli naszej walki z panującą w nas namiętnością nie doprowadzimy do szczęśliwego wyniku.
O. Fryderyk William Faber
O. Fryderyk William Faber, Postęp duszy, czyli wzrost w świętości. Z oryginału angielskiego przełożył ks. Wacław Zajączkowski SI, Kraków 1935, ss. 107-121.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2006
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: