POSTĘP DUSZY

CZYLI

WZROST W ŚWIĘTOŚCI

 

O. FRYDERYK WILLIAM FABER

 

ROZDZIAŁ XII

Duch ludzki

 

Potrójny rytm – następujących po sobie stanów walki, zmęczenia, spoczynku – jeżeli ma w naszym życiu duchownym spełnić swoje zadanie i uniknąć grożących mu niebezpieczeństw, wymaga cierpliwości, umartwienia i pogardy względów ludzkich. Poza tym każdy z tych trzech stanów duszy posiada swego złego ducha, który go prześladuje. Nie znaczy to, by każdy stan miał tylko jednego złego anioła, a był wolny od dwu innych, lecz tylko, że w ogóle taki stan walki szczególnie jest wystawiony na ataki tego, co można by nazwać duchem ludzkim, podobnie jak zmęczenie narażone jest na pokusy lenistwa, a spo­czynek na zaniedbanie modlitwy i wtargnięcie ducha, obcego wzniesieniu myśli do Boga. Przeto zajmiemy się teraz rozważeniem, na czym polega duch ludzki, lenistwo duchowe oraz modlitwa.

 

Królestwo ciemności, potęga i chytrość szatana, liczebność oddanych mu sług, wreszcie nieustanny bój, który jawnie lub skrycie toczą ze sługami Boga, nigdy nie będą zbyt częstym przedmiotem naszych najpoważniejszych rozmyślań, zarówno jak i najpokorniejszych obaw oraz zbrojnego modlitwą czuwania. Wszelako życzyć by sobie należało, żeby ludzkie zapatrywania na działalność szatana nie wykraczały poza granice zdrowej teologii. Często bowiem zwykło się wpadać przy tym w pewien rodzaj manicheizmu, a przynajmniej wytwarzać takie pojęcie wszechmoc­nego Boga, które daleko odbiega od nauki Pisma świętego. Zapominamy, że szatan jest tylko jednym z tych trzech nieprzyjaciół, którym poprzysięgliśmy walkę przy chrzcie św. i przenosimy nań wszystkie te objawy, które powinniśmy odnieść do ciała i świata. Źródłem tego błędu jest ta sama podświadoma próż­ność, która nas przywodzi do przesadnych zapatry­wań na łaskę, ilekroć w niej upatrujemy jakiś samo­czynny talizman, wyręczający nas od współdziałania. Zawsze to mniej upokarza móc zwalić winę każdego upadku raczej na jakieś piekielne moce, niż przy­znać się do własnego tchórzostwa, wygodnictwa i samolubstwa, które stało się przyczyną braku stanow­czej woli. Omotani tym niedorzecznym przesądem, zachowują się ludzie w chwilach pewnych pokus zu­pełnie biernie. Gdyby myśleli logicznie, musieliby dojść do bluźnierczego przekonania o konieczności grzechu. Ich pogląd w rzeczywistości zasadza się na tym, że człowiek to tylko jakiś zawiły, rozumny auto­mat, opanowany przez szatana, któremu Bóg usiłuje odbić to panowanie za pomocą środków wiary, łaski i sakramentów, przy czym człowiekowi niewiele przy­pada do zrobienia, chyba tylko zgodzić się być wi­dzem walki, rozgrywanej na terenie jego własnej duszy przez dwie duchowe potęgi. Wzdryga się umysł na taki pogląd. Lecz pójdź w ślad za duszą, opanowaną tym błędnym poglądem, w krainę pokus i skrupułów, a zobaczysz, ile popełnia błędów, ile ściąga niepowodzeń, jak wreszcie, mówiąc słowami św. Bernarda, nie potrzebuje już szatana-kusiciela, bo – sama jest sobie złym duchem (1).

 

Dlatego wypada mi poprosić moich czytelników w tym miejscu, by sobie przypomnieli, co uczy teologia, że pod nazwą ducha ludzkiego istnieje coś określonego, duch człowieka, duch ludzkiej na­tury upadłej, mający swoje drogi i swoje środki działania, przez które wywiera bardzo dostrzegalny wpływ na całe nasze życie duchowne. Oto skrót doktryny katolickiej w tym względzie. Istnieją trzy duchy, z którymi zwykł człowiek mieć do czynienia: duch Boży, szatański i ludzki. Ten ostatni stanowi coś zupełnie odrębnego i samoistnego, a streszcza się w skłonnościach upadłej natury, występujących osobno od pozostałych duchów lub przynajmniej nie­zależnie od nich. Dlatego też i szkoda, jaką wyrządza ów duch ludzki w życiu duchownym, wykazuje cha­rakter przeważnie negatywny, jako że pochodzi z braku nadprzyrodzonych pobudek w działaniu i z kierowa­nia się względami czysto przyrodzonymi bez udziału łaski. Zdradza się on zawsze niezależnym od jakich­kolwiek poduszczeń szatańskich ciążeniem do życia pełnego spokoju, wygody, beztroski, niczym nie skrępowanego, opływającego w przyjemności cielesne. Słowem, duch ludzki jest dla osób dobrych tym, czym staje się dla złych duch świata i szatana, albowiem działa w nich nieustannie, chociażby nawet cięższe pokusy nie odnosiły na nich swego skutku. Kazi on wszystkie ich sprawy, choć nie czyni ich na wskroś złymi.

 

Przeróżne sposoby, jakimi duch ludzki pleni się w życiu duchownym, zasługiwałyby na osobne studium. Umie on w nas niecić takie zapały, że gotowiśmy go wziąć za nawiedzenie Ducha Świętego. Przeto nie należy zbyt ufać postanowieniom, powzię­tym w chwilach takiego podniecenia i zapału. Cechą słów Bożych jest, że zawsze sprawują w duszy to, co obiecują. Głos Boży rozbrzmiewa jednym dźwię­kiem, drobnym słówkiem, ale skutek jego jest potężny. Można na nim bezpiecznie wznosić gmach wiecznotrwały. Lecz jakże ponure następstwa spro­wadza podstawienie przelotnego porywu ludzkiego ducha w miejsce natchnienia Bożego! Kreślimy sobie wytyczne całego życia, porywamy się w życiu na kroki poważne, nawet na śluby, z których zwolnić się niełatwo, wsparci na czysto przyrodzonym uczu­ciu. Może już sami postawiliśmy się w takich oko­licznościach, gdzie tylko nadzwyczajna pomoc łaski uchronić może od grzechu, a to co się nam przyśniło jako zapowiedź, iż Bóg nam tej łaski udzieli, było w istocie niczym innym, jak przyśpieszonym biciem serca i żywszym krążeniem krwi. Dużo jest wielkich przedsięwzięć, poczętych z ducha ludzkiego, ale niemniejsze jest cmentarzysko jego wielkich zamierzeń, rozpadłych w gruzy.

 

Lecz nie tylko u początkujących występuje zgubne działanie ducha ludzkiego. W postaci miłości własnej wciska się on do dzieł, dobrze rozpoczętych, niszcząc ich czystość i podgryzając ich siłę. Kiedy indziej wśli­zguje się w podświadome tajniki dobrej intencji, odwraca ją od pierwotnego kierunku i nagina do własnych celów. Ilekroć dostrzegamy, że coś nie­dobrze nam poszło, tenże sam duch ludzki budzi w nas niezadowolenie i chęć naprawienia wszyst­kiego, oczywiście po jego myśli. W tym celu więc podejmujemy umartwienia z popędu czysto fizycz­nego, pod naciskiem naturalnej żądzy odwetu. Skłon­ność do opowiadania o sobie do opisywania stanu swej duszy, chęć wyjawienia drugim swych uczuć i przeżyć, to inny sposób działania ducha ludzkiego który wyręcza samego szatana w pracy dla jego celów.

 

Wszelako duch ludzki nie ogranicza się do że­rowania na samych pobudkach do dobrego, umie on do pewnego stopnia ułatwiać nam także wy­konanie dobrych uczynków. Elihu, ganiąc Joba, był przekonany, że to Duch Święty przemawia Jego ustami, a kierujący nim duch ludzki nadał jego słowom niemało głębi i siły. Kardynał Bona utrzy­muje, że nawet gdy mąż duchowny ujrzy się olśnionym światłem wewnętrznym, nie powinien zbyt pochopnie przypisywać tego działaniu łaski (2). Działać tu bo­wiem może, jego zdaniem, równie dobrze chwilowe spotęgowanie przyrodzonych czynników, zwykła wprawa w rozważaniu prawd religijnych, która nie musi być zaraz łaską czy darem modlitwy, lub wre­szcie czysto rozumowe zgłębienie spraw przyrodzo­nych i Boskich. Dlatego tak często się zdarza, iż nawet w blasku takiego światła wola nasza pozostaje sucha i zimna, pozbawiona namaszczenia Ducha Świętego.

 

Nie sądzimy drzewa po gałęziach i kwiatach, ale po owocach; podobnie i owym wewnętrznym oświeceniom winny wystawić świadectwo dobre czyny, które w ślad za nimi pójdą. Przyglądając się baczniej tym światłom, odkryjemy w nich często coś na kształt ciemnych prążków, jakieś odchylenia od linii roztrop­ności lub od zasad doskonałości chrześcijańskiej. Zapędy lekkomyślności są w tym względzie charak­terystyczne, albowiem lekkomyślność jest szczególnym znamieniem ducha ludzkiego. Ryszard od św. Wiktora ostrzega, że ilekroć skłaniamy się do czegoś dobrego lekko, z uczuciem pewnej łatwości, zawsze ta podejrzana łatwość winna niecić w nas obawę, czy nie działamy raczej pod wpływem ciała niż Ducha Świętego, zwłaszcza jeśli się do tego do­łączy jakieś naturalne upodobanie. W ten sposób na­wet radość, która nas ku czemuś porywa, winna być podejrzana, o ile łączy się z jakimś zacietrzewieniem czy niecierpliwością, albowiem Duch Święty jest umiarkowany, cierpliwy, spokojny, a poruszenia, które zwykł budzić, noszą te same znamiona.

 

Innym objawem ducha ludzkiego jest samouprzykrzenie i niesmak na widok wła­snych błędów, o czym jeszcze pomówimy osobno. Ulegamy przygnębieniu, widząc braki w swych do­brych uczynkach oraz słabe wyniki poważnych wysiłków. Chciałoby się nam mieć wszystko porządne, świecące, a pewne usposobienia więcej boleją nad niedoskonałością i niewykończeniem swych dzieł, niźli nad aktualnym grzechem. Upieramy się przy pewnych praktykach pobożnych, bo w naszym upo­rze dopatrujemy się jakiejś nadprzyrodzonej wytrwa­łości, która w istocie jest tylko przywiązaniem du­cha ludzkiego i niczym więcej. Jeżeli niekiedy nasze życie wewnętrzne obfituje w przeróżne dobre myśli i zbożne zamiary, to najczęściej wypada to przypisać duchowi ludzkiemu. Duch Święty wylewa się na nas powoli, niepostrzeżenie, po prostu, na kształt spokojnej rzeki, rozlewającej się po nadbrzeżnych mokradłach. Wszystko w swoim czasie, wszystko w swoim po­rządku – oto zasada Bożego postępowania.

 

Nierówność i wybuchowość usposobie­nia to nowe znamię działalności ludzkiego ducha, której nie należy mieszać z działaniem Bożym. To samo trzeba powiedzieć o złudzeniu, które głosi, że przez szacunek dla siebie samego winniśmy tak a tak postępować. Nie twierdzę, by podobna po­budka miała być zaraz grzechem, lecz tylko że takie postępowanie jest czysto ludzkie i za takie winno być uważane. Więc nie ma czemu się dziwić, skoro mu nie towarzyszy błogosławieństwo oraz prawa i przywileje, zastrzeżone dla roztropności ewange­licznej.

 

Nic nie jest tak zdane na siebie i na własne wysiłki bez pomocy Opatrzności, jak ludzka roztropność, a przyczyna tego oczywista. Ludzka roztropność oznacza bowiem obywanie się bez Bo­skiej pomocy i chodzenie drogami własnej przemyślności. Lecz jakże świat podziwia tę ludzką roztropność, tę powagę wejrzenia, uroczystość ruchów i wyrachowaną mowę, którą się lubi posługiwać. Nie w tym leży nasza prawdziwa roztropność, że bę­dziemy nadęci, że nie zechcemy się zadawać z ludźmi prostymi, czy że nasze oko będzie surowe, postę­powanie napuszyste, a słowa odważane zazdrośnie na wagę złota; prawdziwie roztropnie postąpimy, jeśli nasz wzrok utkwimy spokojnie w Bogu, jeśli złączymy się z Nim całym sercem i przywykniemy do nieuprzedzania Jego kroków, a postępowania tylko tymi ścieżkami, które nam wytyczy.

 

Ludzka roztropność zaleca nam staranie o względy ludzkie. Lecz czy nas ten chleb na­syci? Nie po tośmy na świat przyszli, by zstąpić do grobu, który każdego z nas czeka, jako ludzie nie­naganni, ale też i nieproduktywni. Bóg czegoś więcej od nas żąda niż unikania występku, albowiem już sama nieproduktywność jest występ­kiem względem Boga i względem dusz bliźnich. A jednak, niestety, jakże wielu chrześcijan swój ideał upatruje w bezwystępnej nieproduktywności. Kto chce być tylko bezpiecznym, ten będzie zawsze słabym – jeżeli gdzie duch ewangelicznej roztrop­ności odezwał się jasno, to z pewnością uczynił to w tym złotym powiedzeniu (3).

 

Pociąg do zbytecznych rozrywek, skłonność do kierowania się ubocznymi względami, nadmierna swo­boda w korzystaniu z wyjątkowych pozwoleń i w zaniedbywaniu drobnych umartwień rzekomo na drodze wyjątku, wreszcie pochopność do lekceważenia en­tuzjazmu swej pierwotnej gorliwości duchownej, oto próbki ducha ludzkiego, który zwykł w nas przybie­rać taką postać, jaka najlepiej odpowiada naszemu przyrodzonemu usposobieniu i naszym nastrojom. Nasza zatem uwaga winna w tym ustawicznie kie­runku być wytężona, gdyż stąd zagraża nam ów "niegodny" duch, jak go określa Scaramelli.

 

Wszakże najniebezpieczniejszym podstępem ludz­kiego ducha jest, że zwodzi nas pozorami cnoty. Odczuwamy wrodzoną łatwość do pewnej określonej cnoty, a błędnie biorąc tę łatwość za dzia­łanie łaski, łudzimy sami siebie. Najgorzej bywa, powiada Scaramelli, jeżeli ten przewrotny duch prze­dzierzgnie się w jakąś cnotę i sprawia, że innymi się sobie wyobrażamy, niż w istocie jesteśmy. Albowiem, jak zauważa Ryszard od św. Wiktora, na­tura ludzka zawiera pewne przyrodzone skłonności do niektórych cnót, które mniej trudności od innych jej sprawiają; z drugiej zaś strony istnieją pewne cnoty, do których odczuwa szczególną odrazę i niechęć. Często przeto się zdarza, iż szczególna łatwość do dobrego, wyglądająca na owoc pobożności, wła­ściwie nim nie jest, lecz wywodzi się ze źródeł czysto przyrodzonych. Stąd wnosi znakomity mistyk, że myśli, słowa, czyny i uczucia osób niedoskonałych zwykły się rodzić z przyczyn przyrodzonych i dla­tego winny być przypisane duchowi ludzkiemu.

 

Na poparcie swego twierdzenia przytacza Scara­melli szereg przykładów. Wśród osób początkujących w pobożności oraz niedoskonałych jeszcze spotyka się często takie, które od rana do nocy biegają, to tu to tam, za dziełami miłosierdzia, tysiąc mają po­mysłów dalszych prac i sto rąk do ich wykonania. Uwierzyłbyś, że to żywe wcielenia cnoty miłości i gor­liwości. Lecz zajrzyj w ich serca, a przekonasz się, że cała ta rzutkość i niespokojna ruchli­wość jest wypływem natury, nie łaski, pochodzącym przeważnie, jeśli nie zawsze, z zapalnego i nieustatkowanego usposobienia, które żyć by chyba nie mogło bez zgiełku tysiąca zajęć. Znajdziesz inne osoby o usposobieniu łagodnym i pokojowym, tak że nawet nie odczuwają krzywdy sobie wyrzą­dzonej. Jak gdyby nie znały, co to gniew. I znowu sądziłbyś, że masz przed sobą wzór cnoty łagodności. Ale gdybyś tak zbadał przyczyny tej statecz­ności, odkryłbyś je nie w łasce, biorącej w karby przyrodzone usposobienie, lecz właśnie w usposobieniu z natury zimnym, ociężałym, flegmatycznym. Kiedy indziej poznasz dusze pełne żarliwości na modlitwie i rozpływające się w łzach nieustannych. Zda ci się, że na nie pada manna niebieska z anielskich rąk. Lecz połóż te łzy na wadze świętości, a ujrzysz, jak mało posiada w nich udziału łaska. Prawowitą ich matką okaże się krewka, wrażliwa i uczuciowa natura, na której wyobraźnię oddziałał żywo jakiś umiłowany i rozrzewniający przedmiot. Inni znowu będą tak uważni i skupieni na modlitwie, że potrafią całymi godzinami trwać na niej bez roztargnień. Pierwszą twoją myślą będzie, że masz do czynienia z ludźmi, którzy doszli do cnoty głębokiego i ustawicznego skupienia, osiągając wysoki może stopień kontemplacji. Lecz prędko dostrzeżesz swoją pomyłkę. Owo skupienie uwagi okaże się nie tyle owocem nadprzyrodzonego światła, zwracającego umysł ku rzeczom Bożym, ile raczej wynikiem silnej wyobraźni, głęboko melancholijnego tempe­ramentu oraz pewnej nielotności myśli, utkwionej w rozważanym przedmiocie.

 

Lecz po cóż daleko szukać przykładów. Zwróćmy uwagę choćby tylko na siebie samych. Przy­chodzą dni, w których czujemy w sobie niezwykłą gorliwość i obfitość pociechy duchownej; gotowiśmy uwierzyć, że nas ponosi duch Boży. Lecz, niestety, oszukujemy siebie, bo owa wielka pociecha jest dziełem natury. Coś pomyślnego musiało nam się przydarzyć, poszczęściło nam się w czymkolwiek i ta radosna nowina rozszerzyła nasze serce napełniając je uczuciem przyjemności i naturalnego zadowolenia. Do tego dołączyła się odrobina poboż­ności, która wszystko powlokła duchownym pokostem. Nasza zatem gorliwość nie warta więcej od czysto przyrodzonego podniesienia ducha, zabarwionego po­bożnością. Nietrudno jest o tym się przekonać. Niech no tylko wypadnie coś nie po naszej myśli, wnet mija pociecha jak błyskawica, zapał od razu stygnie, a duch nasz opada ku ziemi, niezdolny wznieść się do Boga. Że też mogliśmy tak łatwo po­mieszać popędy natury z pociągiem łaski i wziąć ducha ludzkiego za ducha Bożego! Nieszczęsna po­myłka! Jakże spłoniemy wstydem przed Boskim try­bunałem, gdy się okaże, iż czyny nasze, któreśmy uważali za szczere srebro nadprzyrodzonych cnót, były tylko czczą pianą naturalnego działania lub żużlem, w którym stopiły się dwie trzecie czynnika natury i jedna trzecia czynnika łaski. Ostrzega przed tym Izajasz: Argentum tuum versum est in scoriam, vinum tuum mixtum est aqua – Srebro twe obró­ciło się w pianę, a wino twoje zmieszało się z wodą (I, 22) (*). Owa słodycz, płynąca z naturalnego zadowo­lenia, żywość doznawanych wrażeń oraz wprawa w rozmyślaniu, oto klucz do zagadki, dlaczego nie­które osoby mimo gorącości swych przeżyć, tak mało postępują i upadają tak często.

 

Niszczycielska potęga ducha ludzkiego przejawia się w przeróżnych sposobach, jakimi nadużywa naszego przyrodzonego usposobienia do podcięcia i zatrucia naszych dobrych uczynków. Człowieka o temperamencie porywczym, cholerycz­nym czyni on przykrym dla drugich. Z melancholika robi odludka, stroniącego od czynów miłosierdzia, a umysły żywe, towarzyskie, prześladuje roztargnieniami na modlitwie.

 

Posłuchajmy, co mówi o tym Scaramelli, wy­kładając naukę Ryszarda od św. Wiktora, któ­rego nazywam najsłodszym i najbardziej pociągają­cym z mistyków w przekonaniu, że św. Bernard nie obrazi się na mnie za udzielanie komukolwiek po­dobnych pochwał. Należy pamiętać, że duch ludzki umie się wcisnąć do dzieł ludzi najpobożniejszych, którzy zwykli w postępowaniu kierować się wskaza­niami doskonałości bynajmniej nie przeciętnej. Jak­kolwiek ten niegodny duch nie posiada na tyle mocy, by odrzeć owe dzieła z wszelkiej zasługi, to przecie niszczy je do pewnego stopnia i kazi ich doskona­łość. Pod jego wpływem w życiu duchownym cha­raktery drażliwe popadają przy swej gorliwości w pewną opryskliwość i naturalne zniecierpliwienie. Odwrotnie, temperament flegmatyczny będzie grzeszył ociężałością w poprawianiu swych błędów. Tem­perament melancholiczny znowu zrazi wszystkich brakiem uprzejmości. Umysł żywy, przeciwnie, za­przepaści swą cnotę w ciągłych roztargnieniach. Sło­wem, jak płyn przechowywany w butlach ze skóry baraniej, zawsze trąci tą skórą, tak też i cnota każ­dego zawsze będzie woniała jego naturalnymi skłon­nościami. Warto więc zdać sobie z tego sprawę, co się we wnętrzu każdego czai.

 

Przede wszystkim ów duch ludzki jest w naj­wyższym stopniu złośliwy, gdyż pod pozorem służenia Bogu szuka wszędzie samego siebie i własnego zadowolenia. Następnie jest on bardzo nieuchwytny, wsączając się na kształt miękkiej oliwy do wszystkich naszych czynności. Tylko wiel­kie umartwienie jest zdolne podjąć z nim walkę i przeprowadzić ją zwycięsko. Tutaj powołuje się św. Bernard na Mędrca, że lepszy jest który panuje nad sercem swym niż ten, który miasta zdobywa; albowiem miasto można zdobyć siłami przyrodzonymi, ale tylko łaska może nam udostępnić opanowanie samego siebie. Niechże tedy każdy pamięta, dodaje autor, że najgorszym wrogiem osób postępujących w duchu jest nie szatan, nie świat, nie ciało, – ci bowiem przeciwnicy już zostali ujarzmieni lub ostatnim wysiłkiem bronią swoich stanowisk – ale duch ludzki, ten sprzymierzeniec miłości własnej, który może być zwalczony jedynie przez nieustanne umar­twienie woli.

 

Do tych powag dołącza się kardynał Bona, którego dłuższy ustęp o duchu ludzkim i szatanie podaję w obszernym streszczeniu. Nie masz dla czło­wieka niebezpieczniejszego wroga nad jego własnego ducha, tak jest on pełen zdrady, podstępu i chytrości. Nie zna, co to spokój. Coraz to nowe przybiera po­stacie. Płonie ciekawością, niepokojem, wróg własnego spoczynku, żądny nowych wrażeń. Niepodobna sobie wyobrazić czegoś tak dziwacznego i potwornego, czym by się nie zajął. Trudno znaleźć coś tak kłócą­cego się z wszelkimi zasadami, tak próżnego i śmiesznego, żeby doń nie okazywał gotowości. Raz zdaje się być porwany duchem Bożym, raz znowu okazuje się niewolnikiem szatana; nigdy nie wytrwa przy jednym. Niewyczerpany w swoich sztuczkach, ze zdumiewającą przemyślnością i z przedziwną zręcz­nością przybiera różne postacie, maskując własny interes płaszczykiem chwały Bożej i świętości. Mimo tych łudzących pozorów daleki jest od troski o chwałę Boga i od zamiłowania świętości. Wszędzie bowiem szuka samego siebie i we wszystkim powoduje się nieumiarkowaną miłością własną. Sam jest sobie bożyszczem, a odwracając od swego prawdziwego celu rzeczy nawet najświętsze, popełnia straszne świę­tokradztwo przez wprzęganie ich we własną służbę. Z tego względu człowiek musi z większą ostroż­nością i nieufnością odnosić się do samego siebie, niźli do szatana. Żadna bowiem zewnętrzna potęga nie zdoła nami zachwiać, jeśli jej sami ręki nie podamy, dostarczając jej broni w chwili stanowczej przez wewnętrzne sprzyjanie jej zamiarom i dążeniom. Wielu nieprzyjaciół pcha nas do zguby, to prawda. Czyha na nas i świat i szatan i ludzie, ale nic nas gwałtowniej i niebezpieczniej nie ciągnie w przepaść, aniżeli my sami.

 

Św. Bernard w dwudziestym piątym wykła­dzie Pieśni nad pieśniami pisze w ten sposób: Każdy jest sam sobie wrogiem. Człowiek tak namiętnie rwie się i ciągnie do złego, że gdyby zdołał własne dłonie powstrzymać od tego samobójstwa, niewiele musiałby się obawiać ze strony drugich. I któż jest, co by wam zaszkodził, jeśli dobrego na­śladowcami będziecie? – pyta św. Piotr. Twoje przy­zwolenie, oto jedyna dłoń, która cię może zranić i zabić. Choćby więc szatan ciągnął cię do złego, a świat nęcił cię ku sobie, bez twojej zgody nic złego przydarzyć ci się nie może. Szatan może cię kusić, lecz nie może zniewolić do upadku, dopóki odma­wiasz swego przyzwolenia. Jakże wyraźnie widać z tego, że człowiek jest swym własnym, głównym i najgroźniejszym nieprzyjacielem!

 

Ponieważ przedmiot ten jest tak doniosły, dla­tego choć może narażę się na powtarzanie rzeczy już znanych, poproszę czytelnika o przyjrzenie się tym znamionom, które kardynał Bona przy­pisuje duchowi ludzkiemu, podobnie jak uczy­niliśmy to przy Scaramelli'm i przy Ryszardzie od św. Wiktora.

 

Po pierwsze, powiada, spotyka się osoby tak przejęte wspomnieniem swych grzechów i rozważa­niem męki Chrystusowej, że zalewają się łzami i od­czuwają nagle głęboką skruchę, która skłania je do karcenia siebie twardymi dyscyplinami i udręką ciała. Inne znowu niemal w zachwyt popadają na myśl o niebiańskich radościach. Jednak uczucia te przy całej swej wzniosłości nie pochodzą od du­cha Bożego, lecz od miłości własnej, z żywości i mocy wrażenia odebranego przez duszę podczas rozważania tych rzeczy oraz z naturalnej re­akcji na uczucie tak nagłe i niezwykłe. Pokazuje się to najłatwiej, gdy ostygnie zapał pierwszego wrażenia: wówczas osoby takie nie tylko powracają do dawnej oziębłości i oschłości, lecz także wpadają z powrotem w stare namiętności i przywary. A prze­ciwnie, prawdziwe poruszenia i natchnienia ducha Bożego nie zawierają nic próżnego, nic niepożytecznego dla nawrócenia dusz, od razu dokonywują rzeczy wielkich. Stąd wniosek, że rozpoznanie duchów w tym wypadku nie należy do rzeczy łatwych. Często bo­wiem przypisujemy duchowi Bożemu, albo też du­chowi ciemności to, co w rzeczywistości pochodzi tylko z naturalnego usposobienia i z wrażeń czysto naturalnych.

 

Każdy przeto winien troskliwie badać swe serce, by nie pozwolił się zwodzić temu duchowi, którego św. Grzegorz nazywa duchem pychy. Lecz nikt nie zdoła wybadać i rozpoznać, co się w nim dzieje, jeżeli nie przygotuje Bogu mieszkania w swej duszy, wypędzając z niej wszelką zarozumia­łość, a krzewiąc w niej nieufność we własne siły i szczerą pokorę. Albowiem, jak trafnie wyraża się tenże święty papież, nikt nie stanie się świąty­nią Boga, kto nie uwolni się od samego siebie, gdyż duch Boży odpoczywa tylko w umysłach pokornych, w sumieniach czystych i w sercach bacznych na słowo Jego.

 

Po wtóre zdarza się nieraz, że istotnie rozpoczynamy jakieś dzieło prawdziwie dla Boga i Jego chwały, lecz natura zawsze po kryjomu patrzy siebie, powoli też i niepostrzeżenie z postępem pracy, podjętej dla miłości Bożej, przestajemy zważać na chwałę i upodobanie Boga, a rozpoczynamy szu­kać własnej przyjemności i własnego zado­wolenia.

 

Ta przemiana łatwo wychodzi na jaw. Skoro Bóg przeszkodzi powodzeniu lub dokonaniu dzieła, zsyłając nam chorobę lub jakiś przypadek, od razu mieszamy się i niepokoimy; to przygnębie­nie i zakłócenie wewnętrznego spokoju owłada nami do tego stopnia, że ledwie zdobyć się możemy na zgodę z wolą Bożą.

 

A jednak bardzo niewiele osób umie przejrzeć na wskroś przewrotność tej naturalnej skłonności, która jest motorem wszelkiego szukania siebie, tak potrafi się ona upiększać i zatajać. Już sam fakt, że dobre, które czynimy, do pewnego stopnia odpowiada naszym naturalnym popędom, bywa przyczyną, iż nazbyt ufamy swej przyrodzonej szla­chetności. Następstwem tego bywa, że nawet w dążnościach, które nam się wydają najczystsze i najzgodniejsze z wolą Bożą, szukamy często samych siebie, idąc raczej za pociągiem własnej skłonności, niźli za większą chwałą Bożą.

 

Podobny brak daje się zauważyć także w naszym zamiłowaniu umartwień, szczególnie gdy grzeszy ono przesadą. Wielu bowiem umartwia swe zmysły, ujarzmia swoje uczucia, karci swe ciało i stroni od przyjemności pod pozorem cnoty i gorli­wości, podczas gdy rzeczywistą sprężyną ich postę­powania jest chęć zwrócenia na siebie uwagi ludzkiej lub pragnienie zdobycia zadowolenia miłości własnej w sposób najwyszukańszy, do jakiego tylko ona jest zdolna. Kto idzie tylko za natchnie­niem łaski, ten zawsze pragnie pozostać w ukryciu. Natura, przeciwnie, zawsze chce się pokazać światu. Nawet dusze pełne istotnie nadprzyrodzonego i Bożego światła nie są bezpieczne przed tym błędem, który jest następstwem nieświadomego szukania sie­bie oraz tych ciągłych nawrotów do samych siebie, które na kształt cudnych widoków, otwierających się przed nami co chwila podczas jazdy przez las, przy­wodzą nam ciągle przed oczy własną naszą osobę, kiedy właśnie winniśmy niepodzielnie zająć się Bogiem.

 

Po trzecie nie ulega wątpliwości, że łaska Boża jest nam konieczna do modlitwy i do wykonania dobrych uczynków, jak należy. Lecz niemniej pewnym jest także, iż te same pozornie cnotliwe uczynki mogą pochodzić z pobudek ludzkich, z miłości własnej oraz z niewolniczej bojaźni. Przy tym posia­damy tak mało światła wewnętrznego, że nieraz trudno nam jasno rozstrzygnąć, jakimi pobudkami się kie­rujemy, boskimi czy ludzkimi. Prawda, że chcemy wznieść nasze serce do Boga i otrząsnąć się raz wreszcie z tego przywiązania do samych siebie, które tyle pociąga za sobą niedoskonałości. Lecz niekiedy samo to chcenie pochodzi z nieuchwytnej, a jednak tającej się interesowności, której sobie sami nie uświada­miamy. Zdarza się nieraz, że do chęci pozbycia się samolubstwa prowadzi nas miłość własna, że pragnie­nie pokory tkwi korzeniami w pysze; jest rzeczą niewątpliwą, iż nasze czyny oraz wewnętrzne dąż­ności krążą nieustannie po tym samym kolisku usta­wicznych, choć niedostrzegalnych nawrotów ku so­bie samemu.

 

Zawsze tkwi na dnie naszego serca korzeń mi­łości własnej, który w tajemnicy przed nami ciągle puszcza pędy niesłychanie delikatne, wiotkie, nie­uchwytne. Często też w momencie, kiedy zdajemy się iść za pobudkami nadprzyrodzonymi, wolnymi od cienia miłości własnej, pokazuje się, że było wprost przeciwnie. Za przykład niech posłużą po­cieszyciele Joba. Czysta i szczera miłość Boga, wolna od wszelkiego szukania siebie jest rzeczą niezmiernie rzadką i nadzwyczaj trudną. Gdyby istniała możność ukrycia się przed okiem Boga i przed oczyma świata, bardzo niewielu znalazłoby się takich, którzy by naprawdę pragnęli dobrego, a unikali złego.

 

Po czwarte, ilekroć smucimy się i niepokoimy, tracąc wiarę we własny postęp na widok naszego upadku, to źródłem tego bywa podświadoma dufność we własne siły i pycha. Kto jest prawdziwie pokorny, tego nie dziwią własne upadki. Wie, że człowiek jest tak słaby, iż bez Bożej pomocy niczego nie dokona. O tę więc pomoc się modli, a choć brzydzi się popełnionym grzechem, w sercu pozostaje spokojny; przeto dźwignąwszy się w skru­sze z upadku, odważnie i śmiało rozpoczyna nowe życie z świeżym zapałem.

 

Oznaką ducha ludzkiego jest przywiązywać się do swych ćwiczeń i obowiązków, choćby najlepszych i najświętszych, do tego stopnia, że kiedy przełożeni zamienią nam je na inne, popa­damy w narzekania i żale, jak gdybyśmy już mieli zamkniętą drogę do osiągnięcia doskonałości, wła­ściwej naszemu stanowi, a niespełnienie naszej woli miało być pozbawieniem nas środków do uświęcenia się. Przykrość, którą w takich razach odczuwamy, nie pochodzi właściwie z utraty najlepszych i naj­skuteczniejszych środków do zdobycia doskonałości, lecz z wadliwego przywiązania, iżeśmy do nich przylgnęli i z nimi się zrośli, miłując w nich raczej własne zadowolenie niż chwałę Bożą.

 

Natura kocha się w tym, co piękne, co dobre, co doskonałe, szukając w tym swojej wygody i przy­jemności. Dlatego nienawidzi wszelkiego nie­powodzenia w swych przedsięwzięciach i zamia­rach również, gdy chodzi o rzeczy najbardziej du­chowne. A to do tego stopnia, że jak powiedziałem, niepowodzenia te dręczą ją i niepokoją, co jest znakiem, iż owa miłość tego, co dobre i dosko­nałe, mimo swej szlachetności, była tylko dziełem natury.

 

Po piąte, tenże duch ludzki podsyca w duszach, posiadających już pewien zasób wiedzy duchownej, żądzę rozszerzenia zakresu swej znajo­mości spraw Bożych i nadprzyrodzonych, już to dla zdobycia poważania u drugich, już też dla samej ciekawości. Z chęci olśnienia drugich znajomością rzeczy tak wzniosłych biorą początek owe subtelne i wymyślne dociekania, których jedynym owocem jest pusty dźwięk dla uszu, nie zaś uświęcenie dusz bliźnich. Tu również tryska źródło natchnienia owych "filozofów", którzy piszą o cnocie napuszonym językiem, bez ducha i bez życia, na­pełniając tylko dusze roztargnieniami i rozpraszając je w mnóstwie pomysłów i rozumowań, ale nie za­palając ich bynajmniej miłością Boga. Dzieła, które są wypływem naturalnych uzdolnień umysłu, lecz nie posiadają namaszczenia łaski, bez wątpienia mogą zawierać dużo dobrych rzeczy, ale pożytek z nich bardzo niewielki. Są, według wyrażenia Apostoła, jako miedź brząkająca i jako cymbał brzmiący. Na­tomiast słowa, ożywione duchem Bożym, choć może z siebie nie tak wzniosłe i górne, przecie w swojej prostocie wydają owoc stokrotny. Tymczasem duch ludzki zwykł się rozpraszać łatwo na rzeczy ze­wnętrzne i stroić się w lśniące piórka błyskotliwych pomysłów, zatracając przez to ową zwartość myśli, która dla nauki życia chrześcijańskiego jest tak po­żądana i potrzebna.

 

Po szóste, wreszcie nieodłącznym towarzyszem ludzkiego ducha jest roztropność ciała. Ona to bywa przyczyną, dla której tylu w życiu duchownym poprzestaje na miernocie, a nie dąży do dosko­nałości. Pod jej wpływem wszystko mierzą sobą i swoją słabością, a nie potęgą i skutecznością łaski Bożej. Stronią od cierpienia i wzgardy, a rwą się do bogactw, zaszczytów i wygód ciała, ku nim zwra­cając wszystko, co czynią, mówią i myślą. Chcą się rozkoszować samymi sobą, jak gdyby sami byli sobie ostatecznym celem, a uczyniwszy z siebie bożyszcze, przywłaszczają sobie cześć, należną Bogu. Duszę swoją wydają na łup ponęt światowych, sprzedając ją w niewolę za dobra tego życia doczesnego.

 

Podobnie jak miłość prawdziwa zapomina o wła­snym interesie, tak samolubstwo ducha ludzkiego jest ślepe na dobro bliźnich. Potęga tego zgubnego roz­kochania się w sobie samym jest tak złośliwa i niszczycielska, że wciska się nie tylko do spraw doczesnych i ziemskich, lecz także do nadprzyrodzo­nych i duchownych, zatruwając swym jadem zami­łowanie modlitwy, użycie sakramentów i ćwiczenie się w cnotach. Nawet w tych rzeczach potrafią ludzie szukać poklasku i pozorów świętości dla oka ludz­kiego lub też oczekiwać za nie od Boga szczególnych oświeceń, duchowych rozkoszy i pociech we­wnętrznych, które pozostawiają po sobie tylko próż­ność i osłabienie tężyzny ducha. Ta trucizna samolubstwa zakaża nawet dzieła pokuty, gdyż często się zdarza, iż grzesznik, bolejący gorzko nad swoim upadkiem i karcący srogo swe ciało, powo­duje się nie żalem za obrazę, wyrządzoną Bogu, lecz utratą sławy u ludzi, obawą zniesławienia się lub w końcu pragnieniem oczyszczenia się we własnych oczach.

 

Ponieważ jednak nie masz nic trwałego w prze­mijających rzeczach tego doczesnego życia, przeto i w ludzkim samolubstwie tyle jest niestałości, że nieustannie się zmieniają jego uczucia i przyjem­ności, tak iż wreszcie samo nie wie, czego chce i za czym goni. Raz unosi się najsłodszymi nadzie­jami, to znowu popada w zwątpienie; raz szaleje w próżnej radości, to znowu jęczy w głębokim smutku. Nie masz spokoju ani miary w jego postę­powaniu, zamiast trzymać się środka, wiecznie goni skrajnościami. Przypomina okręt, rzucany to tu, to tam rozszalałymi falami, który wreszcie osiadł jak nie­szczęsny rozbitek na rafie podwodnej. Albowiem jak uczył Zbawiciel, kto znajdzie duszę swoją, ten straci ją. Wszystko zaś, cośmy powiedzieli o duchu ludz­kim, należy odnieść do zgubnego samolubstwa, ono bowiem jest główną sprężyną wszystkich czysto naturalnych poruszeń duszy.

 

Jest rzeczą oczywistą, że zarówno Scaramelli jak i Bona czerpią swoje nauki z tego samego źródła, którym jest Ryszard od św. Wiktora. On zaś jest tylko wyrazem duchowej tradycji swych czasów odnośnie do przedmiotu, o którym bardziej, niż o jakiejkolwiek innej sprawie w życiu duchownym, trzeba sobie utwo­rzyć pogląd jasny i stanowczy.

 

Nasuwa się pytanie, jak należy poznawać tego ducha ludzkiego i jak naprowadzać go na dobrą drogę. Odpowiadam krótko, że dwa są sposoby jego pozna­nia i dwie drogi jego oczyszczenia. Pierwszym pyta­niem, które zmierza do jego wykrycia jest, czyśmy gotowi rozstać się ze swymi nawykami i zajęciami na skinienie posłuszeństwa; drugim to, czy naszej cnocie towarzyszą wszystkie owe przymioty, które zwykły występować przy działaniu Ducha Świętego, czy też jest ona zjawiskiem odosobnionym, jakby wyjątkowym. Pierwszą drogą oczyszczenia ducha ludzkiego jest ciągłe kierowanie intencji ku chwale Bożej, choćbyśmy nawet nie mogli przysłużyć się jej stale, jak tego pragniemy. Druga zaś polega na stopniowym podstawianiu łaski w miejsce innych pobu­dek działania. Lecz o tym pomówimy obszerniej w na­stępnym rozdziale.

 

Musimy tylko przypomnieć, że trwać w stanie łaski a działać z pobudek łaski, to dwie różne rzeczy. Działać z pobudek łaski znaczy uczy­nić upodobanie Boże jedyną sprężyną naszego działania z wyłączeniem wszelkich czysto naturalnych pobudek, a niezbędnym warunkiem osiągnięcia tak wspaniałego celu jest poznawanie Boga coraz głęb­sze. W dziele tego rodzaju nie może być nic na­głego, nic gwałtownego, nic rewolucyjnego. Łaska musi wstępować w miejsce tego, co zburzyła, musi wypełniać pustkę, którą sama stworzyła. Dzicz musi ustąpić przed kulturalnym człowiekiem, lecz to ustępowanie nie może się wyrodzić w tępienie, chyba że krwiożercze zwierzęta rzuciłyby się na chaty osadników.

 

Niektórzy odwracają się, znudzeni, od życia du­chownego, ponieważ nuży ich to jarzmo, ciążące nieustannie na ich karkach; inni znowu dochodzą do przekonania, że takie życie jest niemożliwe dla czło­wieka. A przecie Święci i ich naśladowcy wytrwali w nim, a nawet czuli się przy tym wcale swobodnie i dobrze. Czemuż byśmy mieli my czuć się w nim niedobrze?

 

Dusza w stanie łaski szuka Boga i wszystkiego po Nim się spodziewa; działanie łaski zwraca duszę ku Bogu samemu i ku niczemu więcej. Stan łaski poprzestaje na wolności od grzechu, działanie zaś łaski idzie dalej: prze do zjednoczenia z Bogiem. Stan łaski dopuszcza burzę naprzemian z ciszą, działalność zaś łaski nawet wśród tych zaburzeń zwraca się zawsze, na kształt igły magnetycznej, do swego ogniska. Łaska z początku jest twarda w wymaganiach, ale przynosi też pociechy. Jej postęp podobny jest do rannego świtania; jej zaś koniec to wschód wie­kuistego słońca. Dlaczego więc tak niewielu żyje łaską? Bo mało kto posiada Wiarę. Zaiste, Panie, umniejszyła się prawda u synów ludzkich.

 

O. Fryderyk William Faber

 

 

O. Fryderyk William Faber, Postęp duszy, czyli wzrost w świętości. Z oryginału angielskiego przełożył ks. Wacław Zajączkowski SI, Kraków 1935, ss. 218-243.

 

Przypisy:

(1) Zupełnie tego samego zdania był O. de Condren, Ge­nerał francuskiego Oratorium (Por. jego życiorys pióra F. Amelote s. 177, XIV). Nie należy tylko, oczywiście, wyjaskrawiać tej strony zagadnienia ponad inne. Przekonanie o osobowości i wpływie szatana jest potrzebne dziś zwłaszcza ze względu na saduceizm naszych czasów, jak zauważa dr. Brownson w swym Spirit-Rapper. Nawet Bayle w swoim Dictionnaire (pod Plotinus) odzywa się do chrześcijan: Udowodnijcie swym przeciwni­kom istnienie złych duchów, a będą zmuszeni zgodzić się na wszystkie wasze dogmaty. – Mais prouvez-leur l'existence des mauvais esprits, et vous les verrez bientot forcés de vous accorder tous vos dogmes. Bluźnierstwa Voltaire'a na ten temat zbyt są znane, by je tutaj powtarzać. Fryderyk Schlegel powiedział, iż historia jest niczym innym jak "nieustanną walką narodów i jednostek z niewidzialnymi potęgami". O. Ravignan SI słusznie i mocno zauważył o szatanie dziewiętnastego wieku, iż jego arcydziełem jest wmówienie w ludzi, że go nie ma – Leurs chef d'oeuvre, c'est de s'être fait nier par ce siècle.

 

(2) Sprawdziany, według których kard. Bona rozróżnia ducha ludzkiego od szatańskiego, znalazły uwzględnienie u M. de Mirville w jego pierwszym Pamiętniku Pneumatologicznym, gdzie zapowiedział szersze ich omówienie w związku z teologią katolicką na kartach pamiętnika następnego. – "Zbadamy również prawdziwą naturę tego domowego nieprzyjaciela, zwanego cia­łem, nieprzyjaciela, którego kard. Bona nie waha się zaliczyć w poczet duchów. Zarazem postaramy się dokładnie określić prawdziwą rolę tych czynników psychologicznych i fizjologicz­nych w zjawiskach magnetycznych i stwierdzić, czy są one w stanie zastąpić kiedykolwiek obecność ducha obcego". – Pierwszy Pamiętnik Pneumatologiczny – 3 wyd., str. 81.

 

(3) Angielskie przysłowie brzmi: To be ever safe is to be ever feeble (P. T.).

 

(*) Por. tłumaczenie ks. Jakuba Wujka SI w wersji uwspółcześnionej: "Srebro twoje obróciło się w żużle, wino twoje zmieszało się z wodą" (wydanie krakowskie z 1935 r.). – Przyp. red. Ultra montes.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2006

Powrót do spisu treści
"Postępu duszy" o. Fabera

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: