Döllingeryzm w Krakowie

Z boleścią bierzemy pióro do ręki, aby wierny dać obraz zajść i wypadków przeszłego tygodnia. Po raz to wtóry w ciągu dwóch lat powstaje w Krakowie zgorszenie religijne, świadczące, że propaganda antykatolicka większe czyni postępy i szkodliwiej tutaj występuje, występuje jako pokusa liberalizmu, niźli tam, gdzie ją knut i Sybir popiera. Tam wywołuje męczenników, a jeśli staje się powodem czasami odstępstwa, to w każdym razie wymuszonego na małodusznych; tutaj powstają dobrowolnie sprzymierzeńcy schizmy i protestantyzmu, i jawnie głoszą i szerzą to, co tam gwałtem zostaje narzucanym.

Lecz taka snadź wola Boża, abyśmy Polacy katolicy w tych czasach ciężkich dopustów na Kościół i narody chrześcijańskie wszyscy jednako cierpieli za dar utrzymania wiary Ojców – bracia nasi jako męczennicy, aby wytrwali wśród ucisku, my, jako szermierze, abyśmy odparli pokusy. I dzięki niech będą Bogu, że tak dozwolił zespolić się prawdziwej idei polskiej ze sprawą swego Kościoła, że jedność narodowa zapomniana i deptana częstokroć, znajduje jednak dziś potwierdzenie w dotrwaniu przy wierze katolickiej, że niewiara w obcej zawsze i dla życia narodu zabójczej ukazuje się szacie, na Rusi jako propaganda schizmatycka, od zachodu dotarła do Krakowa jako propaganda protestantyzmu pruskiego. Bo niczym innym nie jest ów döllingeryzm, który znalazł swojego agenta na katedrze Uniwersytetu Jagiellońskiego, tylko intrygą polityczną ks. Bismarka. Od dawna to już usiłowano zgermanizować uniwersytet krakowski – gdy się zaś wykład niemiecki ostać dłużej nie mógł, szefowie biur w ministerstwie oświecenia zrozumieli, że germanizacja ducha daleko będzie skuteczniejszą. Wybierano więc i przysyłano ludzi wychowanych na gruncie wiedeńskim, przesiąkniętych wyobrażeniami niemieckiej kultury.

Wiadomym nam jest z długiego doświadczenia, że wrażliwy umysł polski, gdy zejdzie z drogi tradycji i uczuć narodowych, bardziej przejmować się umie pojęciami obcymi od samych swoich mistrzów. Nie chcemy twierdzić, aby to wynarodowienie duchowe, cywilizacyjne wymagało zupełnego zaparcia patriotyzmu, owszem zdarza się często, że ludzie, którzy nic nie mają narodowego w sobie, jakkolwiek z pogardą i lekceważeniem traktują wszystko co ojczyste, uważają się jednak za ludzi, którzy do tego barbarzyńskiego kraju przynoszą pierwsi ideę przyszłości, że oni Polsce oddają przysługę, gdy obce wyobrażenia w niej szerzą. Przypuszczamy przeto, że ci wysłańcy germanizacji i wiedeńszczyzny nie mają świadomości o tym co czynią, że szerzą tę wiedeńszczyznę bez zamiaru wynarodowienia. To jednak pewnym, że występują z wstrętem dla wszystkiego co ojczyste i rodzinne, że Wiedeń a nie Warszawa lub stary Kraków stanowi źródło ich natchnień. Do szeregu tych bezwiednych może germanizatorów przysłanych z Wiednia, należy dr. Gilewski; po arbitralnym odsunięciu przez rząd dr. Dietla, na katedrę terapii i patologii naznaczony, również jak znany z swych wystąpień dr. Girtler, który zajął miejsce także przez rząd usuniętego dr. Koczyńskiego.

Dr. Gilewski wychowany i kształcony w Wiedniu, że użyjemy nie podejrzanej o ultramontanizm powagi pisemka "Coś" jest typem "eines Wiener-Polen". Lekceważenie i nieznajomość wszystkiego co rodzime, co polskie, równie jak nienawiść do wszystkiego co katolickie, a nawet co chrześcijańskie, przejęcie się bezwyznaniowością wiedeńską, cześć dla powag i opinii tej bez-ojczyzny niemieckiej "Sodomy", oto główne cechy charakteru i działania dziekana wydziału lekarskiego.

Cechy te były tym jawniejsze, że dr. G. wyniósł jeszcze z obyczajów wiedeńskich tę ich właściwość, która podobno tam stanowi warunek tzw. kawalerskości, że nie przebierał w środkach manifestowania swoich opinii i antypatii. Niemiecki liberał miewa w formach coś oficera austriackiego sprzed epoki Solferina i Królogradu: choćby był profesorem, nie stoi o powagę uczonego. Świeży jeszcze objaw tej oficerskiej, że tak powiemy, brawury w demonstrowaniu swych usposobień złożył dr. Gilewski, urządzając w Krakowie bal w trzeci tydzień Wielkiego Postu. Znane są uczty wielkopiątkowe masonów, wiadomym zresztą, że Wielki Post w stolicach Zachodu nie powstrzymuje biegu powszechnej zabawy – lecz bal w Krakowie w Wielkim Poście po długim karnawale z całą ostentacją urządzony, miał charakter nie indyferentyzmu, ale demonstracji, ubliżającej nie tylko uczuciom religijnym, ale zarazem obyczajom i tradycjom miasta. Tak poważnych środków używający profesor dla propagandy wiedeńskich obyczajów, nie mógł pozostać w tyle za swymi mistrzami, gdy szereg demonstracyj na cześć Döllingera rozpoczął się po uniwersytetachniemieckich.

Nie wątpimy, iż dziekan fakultetu medycznego, ani się nie domyślał właściwego celu tego ruchu demonstracyjnego w Niemczech, zwłaszcza doniosłości jego politycznej. Zresztą treść adresu najlepiej wskazuje, że poza wyrazami w gramatycznej z sobą będącej niezgodzie, nie ukrywała się żadna głębsza myśl okrom czczego naśladownictwa i niechęci do Kościoła.

W czasie jednego z owych wykładów w klinice dr. Gilewski odczytał swym słuchaczom następujący adres, który treść sama uwiecznia, choćby tylko jako świadectwo, jaką mową na Uniwersytecie Jagiellońskim piszą i mówią przysłani z Wiednia profesorowie:

"Serdeczne wyrazy uznania Wiel. O. Döllinger za gorliwe bronienie sprawy umiejętności i postępu wobec najazdowi zuchwałości (Anmassung des Uebermuthes) wotują".

Pozwoliwszy sobie podkreślić błędy ortograficzne i gramatyczne, z których drugi błąd dał powód jednemu z kolegów dziekana do złośliwej uwagi, że nie dość posiada język polski, aby ten ustęp zrozumieć. – Szan. Dziekan dołączył przeto w cudzysłowie tłumaczenie niemieckie tego wyrażenia.

Tak poważnie zredagowany akt przesłał dziekan wszystkim profesorom swego wydziału. Czterech znalazło się co poszło za tym przykładem. Niestety, młodzież wydziału lekarskiego dała smutne świadectwo nie tylko już upadku uczuć religijnych, ale znajomości gramatyki, że akt ten w znacznej liczbie podpisała.

Taki początek był zachęcający. Adres dostawał się już i do innych wydziałów, a mianowicie z wydziału prawnego uzyskano pięć podpisów, a z filozoficznego dwa. Zaczął nawet adres krążyć po mieście, przedstawiono go podobno burmistrzowi dr. Dietlowi, który naturalnie, jak wszyscy poważni ludzie odmówił podpisu i potępił rzecz obcą niemiecką. Agitacja zaczęła przybierać charakter uliczny. Jednego z najzacniejszych kapłanów znanego z poświęcenia i gorliwości, ośmieliło się dwóch urwiszów znieważyć propozycją, czy nie podpisze adresu do Döllingera. Milczenie było jedyną odprawą takiej napaści.

Taki był początek zajść, które tyle wywołały rozgłosu. Zanim opowiemy dalszy przebieg wypadków zastanówmy się nad samym faktem adresu który pod bezmyślnością i nędzotą treści ukrywał wielkie polityczne i religijne niebezpieczeństwo: religijne – bo był niczym innym tylko szerzeniem herezji, polityczne – bo równał się dobrowolnemu przyznaniu jednego fakultetu uniwersyteckiego w Krakowie do wspólności z wielką pangermańską agitacją na polu religijnym w celach politycznych podjętą.

Nie będziemy wchodzili w kwestię nieomylności, dla katolików ona rozstrzygniętą. Opozycja biskupów poddała się jak wiadomo bezwarunkowo i bez wyjątku. Dwóch kapłanów monachijskich opozycję dopuszczalną przed zapadnięciem dogmatu, przeprowadziło aż poza tę linię, gdzie się zaczyna herezja, a posunęli oni ją aż tam nie ze względów religijnych i dogmatycznych, ale w celach politycznych. Odwołujemy się w tej mierzy do świadectwa słów jednego z towarzyszy Döllingera. Proboszcz z kościoła św. Piotra w Monachium jawnie wypowiedział, że to nie sprawa ściśle religijna, ale że zmierza ona do zjednoczenia kościelnego Niemiec w protestantyzmie.

Rzeczą jest wiadomą, że jedynym stronnictwem odważającym się stawiać opór dążeniom zaborczym i centralistycznym Prus, byli właśnie katolicy w Bawarii, którzy nie tylko interesów religijnych, ale niepodległości swej ojczyzny bronili i uzyskali zaszczytne miano stronnictwa patriotycznego. Katolicy bawarscy opierali się jak wiadomo przyłączeniu się Bawarii do wojny zaborczej przeciwko Francji; zaślepiony liberalizmem, zagłuszony wagnerowską muzyką przyszłości, król, wbrew woli ludu i parlamentu zdradził interes swojej ojczyzny i swojej korony, przystąpieniem do sztandarów pruskich, przeważył niewątpliwie szalę i przyczynił się stanowczo do klęsk Francji, pociągając za sobą innych książąt niemieckich i paraliżując Austrię. Katolicy bawarscy nawet po tak olbrzymich skutkach wojny nie ugięli czoła przed zwycięską polityką pruską, w parlamencie berlińskim zajęli stanowisko opozycyjne i stanowią do dziś dnia jedyny zastęp przeciwko centralizacji, jedynych przedstawicieli idei niepodległości i autonomii, jedyne stronnictwo, w którym przedstawiciele Wielkopolski mogliby znaleźć sprzymierzeńca w obronie swych praw narodowych, gdyby się z nim chcieli szczerze porozumieć w obronie spraw Kościoła.

Otóż chodziło tutaj najpierw o to, aby to stronnictwo podkopać, ten opór złamać i stworzyć podstawę do centralizacji politycznej i państwowej w zakresie religijnym.

Kolega Döllingera X. Friedrich oświadczył w dziękczynnym liście do stowarzyszenia liberalnego w Lincu (ogłoszonym w "Lincer Tagespost"), że kładzie głównie nacisk na polityczny charakter dogmatu nieomylności i protestacji Döllingera: "Idzie tu, mówi on, o przewagę papiestwa nad Królami i rządami. Chcąc dojść do potęgi, winniśmy się wyłamać spod wpływu rzymskiego i złamać prymat".

Sam Döllinger przeciwko duchownym następstwom swojego odstępstwa odwołuje się do władzy politycznej, a w protestacji swojej mówi o umiejętności niemieckiej, która pogodzić się nie może z dogmatem; przeto przenosi sprawę z pola religijnego, na pole narodowe niemieckie, tak jak się zasłania od następstw swego kroku, od klątwy Rzymu, policją i sądami króla Ludwika.

Równocześnie z döllingeryzmem na południu Niemiec, na północy pojawiają się usiłowania zjednoczenia różnych wyznań protestanckich, które w swoje łono przyjęły nową herezję bawarską, aby na połączeniu wszystkich tych wyznań oprzeć Kościół państwowy, niemiecki i ogłosić cesarza niemieckiego papieżem tego Kościoła. Döllingeryzm to nic innego tylko pruska schizma, to aneksja i centralizacja religijna na jedyną korzyść nieograniczonej potęgi królów pruskich, to główna podstawa do przyszłego caratu-papiestwaw Niemczech.

I w takiej to sprawie na Uniwersytecie Jagiellońskim powstaje agitacja,do takiego dzieła kilku profesorów i zastęp zwiedzionej młodzieży polskiej przykłada rękę, chyba na to, aby pociągnąć za sobą może Wielkopolskę i rzucić ją pod nogi Bismarka, na to, aby stworzyć łączność z niemieckim protestantyzmem dawnej katolickiej stolicy polskiej, aby się przyznać do solidarności na polu religijno-naukowym z tą potęgą, która była zawsze najbezwzględniejszym wrogiem naszej narodowości.

Nowinki za Zygmunta Augusta były dla Polski pierwszym środkiem, wprowadzenia złamanego wpływu za Władysława Jagiełły, wpływu niemieckiego do miast. Historia powinna nas już nauczyć, jak szkodliwym było faworyzowanie u nas protestantyzmu. Wszak przed rozbiorem Rzeczypospolitej Katarzyna i Prusy upominały się o prawa dysydentów nie w imię wolności, lecz, by wywołać rozdwojenie. Protestantyzm w Wielkopolsce, ułatwił najście Szwedów a następnie kolonizację i zniemczenie Wielkopolski; gdy natomiast katolicyzm na Litwie i Rusi stawił w Unii nieprzepartą tamę wpływom moskiewskim. Batory, chociaż sam świeżo nawrócony protestant, jednak zrozumiał interes Polski w krzewieniu katolicyzmu i walczył z schizmą i protestantyzmem na Litwie.

W czasach naszej świetności jak i w czasach upadku niepodzielnie interesy narodowe szły społem z interesami duchownymi Kościoła. Jedność narodowa w katolicyzmie miała swój najwyższy wyraz, a rozkład polityczny zawsze się pojawiał wraz z odstępstwem religijnym.

Lecz czyliż tak już daleko zaszło w zatarciu uczucia jedności narodowej, w wynarodowieniu ducha, że my sami przygotowujemy dzieło wcielenia dzielnic Polski w obcy organizm, że my sami gotowiśmy jeśli nie schizmę moskiewską, to gorsze od schizmy pruskie religijne bękartstwo u siebie rozszerzać.

Liberalizm wiedeński, owa tak dzielnie utrzymywana w Austrii agitacja antyreligijna, owa bezwyznaniowość polityczna w ostatnim państwie katolickim, nie inne ma źródło, tylko ducha protestantyzmu pruskiego. Ruch ten antykatolicki, to propaganda nie samą ślepą namiętność negacji religii oznaczająca, ale przygotować ona ma grunt do jedności niemieckiej na protestantyzmie opartej. Niemcy austriaccy pod sztandarem bezwyznaniowości walczą na korzyść Prus, jak w Słowiańszczyźnie propaganda schizmatycka przygotowuje pole dla aneksyj rosyjskich.

Lecz wiemy, że zjednoczenie narodowe Niemiec nie zna szczepowych granic, "Wo ist des Deutschen Vaterland?". Nie tylko tam gdzie dźwięczy język niemiecki, jak mówi dalej pieśń patriotyczna, ale i tam gdzie się szerzy duch niemiecki, kultura niemiecka. Czemuż ojczyzna ta niemiecka nie miałaby się rozszerzać do Krakowa, kiedy Wisła zaliczaną bywa między rzeki niemieckie, a Oświęcim i Zator niewykreślone jeszcze z tradycji Związku?

W roku 1866 Prusy myślały także o zaborze Krakowa, był już ułożony plan, aby przez niemiecki liberalizm utorować drogę protestantyzmowi najprzód w wykładach uniwersyteckich. Lecz traktat za wystąpieniem Francji stanął w Mikołajowie i przeszkodził zaborowi.

Zapytać nam teraz przychodzi, czy miał świadomość doniosłości politycznej swego wystąpienia dr. Gilewski i czterech jego kolegów, czy zwłaszcza miała tę świadomość lekkomyślna młodzież, co na taki lep dała się zwabić?
 

Szerzenie nowinek heretyckich niemieckiego pochodzenia nie jest nowością w Polsce. Ale nowością jest obojętność sumień w rzeczach wiary, nietolerancja dla katolików, nowością owa teoria moderantyzmu, która teraz przez radykalizm została uzyskaną, że należy milczeć, że nie godzi się wywołać walki religijnej przez potępienie i wyjawienie pokątnej agitacji antykatolickiej!

Wolno wywieszać sztandar bezbożności lub herezji, wolno odwodzić od Kościoła, miotać się na duchowieństwo a nawet na akta wiary nie tylko w dziennikach ale nawet z katedr uniwersyteckich. Ale katolikom nie wolno wystąpić w obronie wiary, ale dzienniki katolickie nie powinny jątrzyć umysłów obroną, ale prywatne osoby, chociażby wysoką powagą męczeństwa i zasługi w narodzie okryte, nie mają prawa zapytać w imieniu rodzin, czy na Uniwersytecie Jagiellońskim dozwoloną jest jawna rekrutacja młodzieży do nowej herezji; ale uniwersytet ubliżyłby swojej powadze i zasadzie austriackiej bezwyznaniowości, gdyby jawnie potępił to, co było jawnym zgorszeniem.

Oskarżają o nietolerancję ultramontanów, ale któż dziś jedyną ofiarą nietolerancji, jeśli właśnie nie katolicy? Wszystko złe jakie skutkiem agitacji antykatolickiej wydarzyć się może, zawsze przypisują nie antyreligijnej agitacji, ale rozjątrzeniu umysłów przez wystąpienie w obronie Kościoła.

Agitacja dr. Gilewskiego byłaby może w Krakowie niepostrzeżenie minęła, gdyby nie wystąpienie "Czasu"; ale adres do ks. Döllingera przyszedłby jak adres uczniów jednego wydziału rzymskiej Sapiencji w imieniu całego uniwersytetu i od razu wobec całej Europy Uniwersytet Jagielloński zaliczonym by został do nowego katolicyzmu döllingerowskiego.

Sumienia katolickie i polskie wzburzone zostały głęboko. Pierwszy wystąpił "Czas", a zapewne nie chcąc nadawać zbytecznej wagi rzeczy, która w swym poczęciu była więcej śmieszną ale mogła stać się zarazem i zgubną, w kronice, kilkoma słowy rozprawił się z dr. Gilewskim. I to kilkowierszowe wystąpienie przecięło dalsze szerzenie adresu, a nawet zwróciło uwagę władz uniwersyteckich, które natychmiast udzieliły napomnienie dziekanowi wydziału za nadużycie katedry.

Plan jednak kampanii był już z góry ułożony: najpierw fakelzug na cześć dr. Gilewskiego, następnie protest uczniów medycyny przeciwko kronice "Czasu", a potem prowokacyjne wyprawy na kazania ks. Goliana. Obok tego mnóstwo zaczepek i oskarżeń w "Kraju".

Wypada nam pobieżnie dotknąć tego toku wypadków. W dzień świętegoStanisława młodzież medyczna odbyła meeting w klinice i uchwaliła urządzić fakelzug skrzywdzonemu niby przez "Czas" swojemu dziekanowi. Niemiecka maskarada mimo zakazu rektora, za pozwoleniem policji odbyła się powiedzmy prawdę w sposób niewinny i komiczny. Pochód o 80 światłach z Wesołej podążył na rynek przed mieszkanie dziekana, krzyknięto parę razy: wiwat! dziekan ukłonił się z okna, ktoś z pierwszego piętra zawołał: wiwat Bismark i Prusy! I na tym się cała rzecz tego dnia skończyła. Ludność mówiła, że rabin przyjechał z Wiednia i tak go witają, inni, że to księdza dziekanaimieniny.

Na drugi dzień chwytano wieczorem z ciekawością dzienniki: W "Kraju" był protest młodzieży wydziału lekarskiego przeciwko kronice "Czasu". Protest który niczego nie prostował, ale w którym obok nędznych reprodukcyj studenckiego dowcipu były niemieckie bluźnierstwa o spowiedzi. W proteście wiele było mowy o Europie, o wszystkich uniwersytetach europejskich, ale ani słowa o Polsce. Pamiętamy niedawne czasy, kiedy słowo europejski znaczyło u młodzieży tyle co niepolski. Od tej pory młodzież nasza zrobiła postępy w kosmopolityzmie. Już dziś można się obywać bez tego zużytego blichtru.

Agitacja döllingerowska odbyła się bez jednego frazesa patriotycznego. Dzięki Bogu faryzeizm narodowy już się widać przeżył.

"Kraj" do protestu młodzieży dołączył uwagę świadczącą, że już sygnał dany, jakie należy zająć stanowisko. Zadziwiającą jest-to bowiem rzeczą, że dzienniki nie mając żadnej politycznej drogi wytkniętej, ani żadnej nie zachowujące konsekwencji w negacji, w sprawach i chwilach stanowczych od razu na całej linii, jakby na znak dany umieją się zwrócić. Otóż hasło teraz od "Kraju" aż do "Tygodnia" wydane zostało. Hasłem tym powtarzanie zasady nie mieszania się do spraw religijnych, nie łączenia polityki z religią. Hasło to nie obowiązuje do niczego, bo napaści na wszystko, co katolickie, idą swoją drogą, ale odium poruszania kwestyj religijnych spada tylko na tych, którzy bronią katolicyzmuod napaści.

Plan dalszej kampanii ulicznej mieścił w sobie prowokacje w kościołach w rodzaju zajść al Ges? [w Rzymie]. Bo dziwnie spiesznie, jakby na jedną komendę, agitacja antyreligijna na wszystkich punktach naśladuje jedne i te same środki. Kto wywołał i urządził fakelzug mimo niektórych danych, wolimy przemilczeć, to tylko pewna, ze ogół młodzieży medycznej sterroryzowany został zimnym hasłem solidarności. Tego rodzaju terroryzmem zwerbowano 80 akademików do tej szarlatanerii niemieckiej.

Uczniowie dr. Gilewskiego cofnęli się od sprawy, w którą wciągnięci zostali powagą profesorską. Głos poważny męczennika sprawy narodowej, męża, którego imię czczone w całym mieście, jako talizman cnoty obywatelskiej nigdy naruszone przez najzuchwalszych nawet potwarców nie było, głos Piotra hr. Moszyńskiego, jakkolwiek osamotniony, zabił moralnie i pogrzebał döllingeryzm krakowski, wywarł on piorunujące wrażenie na umysły młodzieży, wzbudził już to skruchę już oburzenie uczniów katolickich. Hr. Moszyński wystąpił jako ojciec rodziny, Polak i katolik, a głos jego wystarczył, aby powstrzymać szał, aby zwrócić umysły. Wystąpienie takiej narodowej powagi, jak hr. Moszyński, było jedynym jawnym zadośćuczynieniem za zgorszenie wywołane przez dziekana fakultetu medycznego (1). Do głosu tego przyłączył się następnie protest powszechnie szanowanego w mieście obywatela krakowskiego p. Czecha.

Uniwersytet nie wywiązał się należycie ze swego zadania. Napomnienie dr. Gilewskiemu udzielonym zostało, a nawet podobno wywołało wyraz szczerego żalu; ale zgorszenie było publicznym a zadośćuczynienie tajnym, ale młodzież akademicka została pociągniętą przez profesora i członka senatu akademickiego, a senat i rektor nie miał jednego słowa napomnienia lub przestrogi dla obałamuconych. List nawet hr. Moszyńskiego został bez publicznej, odpowiedzi, a to pod pozorem jakoby odpowiedź chociażby tak poważnej osobistości mogła stać się szkodliwym dla Uniwersytetu precedensem. Powód ten nie zdaje nam się odpowiednim, bo nie pojmujemy, aby w czasach konstytucyjnych jakakolwiek instytucja stawiała się tak wysoko, że jej się nie godziłoby zniżać do odpowiedzi osobie prywatnej, a zwłaszcza gdy nią jest Piotr Moszyński.

Jakkolwiek władze uniwersyteckie nie zdobyły się na akt jawny, jest rzeczą wiadomą, że wystąpienie dr. Gilewskiego, który znalazł tylko czterech kolegów do podpisania adresu, że to wystąpienie wywołało w części oburzenie, w części niezadowolenie w gronie profesorów. Większość katolicka nie tylko z imienia ale i z przekonań, w szeregu której dość nam przypomnieć dr. Dunajewskiego, Burzyńskiego, Szujskiego, Wachholza, Kuczyńskiego, Czerniakowskiego, Brandowskiego, Tarnowskiego i wielu innych znanych z zasad katolickich jak sam rektor dr. Kremer, mimo różnego stopnia ścisłości katolickiej, z döllingerianizmem, nie mogła mieć nic wspólnego. Protestanci jak dr. Skobel i profesorowie wyznania mojżeszowego odznaczają się zanadto zespoleniem z tradycją polską, aby również nie potępili wystąpienia, które pod względem religijnym było dla nich obojętnym. Racjonaliści i nieliczni materialiści wiedeńskiej szkoły uczuli nielogiczność adresu do ks. Döllingera w sprawie nieomylności papieskiej, boć są to ludzie, którzy nie tylko w nieomylność ale w istnienie Boga nie wierzą. Cytują pod tym względem charakterystyczne słowo znanego dr. Girtlera, miał on się wyrazić, że gdyby Döllinger został papieżem nowego kościoła niemieckiego, pierwszym jego czynem byłoby wykląć tych, którzy do niego adresa piszą.
 

O zaburzeniach kleparskich, mnóstwo baśni powtarzają a prawdziwej relacji nie mógł podać jedyny miejscowy katolicki dziennik ze względu na rozjątrzenie umysłów.

Zaiste byłoby to dziełem herkulesowym, gdybyśmy wszystkie baśnie i oszczerstwa powtarzane przez dzienniki zacząwszy od "Kraju" a skończywszy na "Tygodniu", chcieli tutaj sprostować. Bezczelności "Kraju" dorównuje jedna tylko imaginacja w potwarzach, jaką się oznacza pismo Bolesławity, jeden chyba cynizm "Dziennika Polskiego" zbliża się do tej wysokości.

Fakelzugiem na ulicy starano się usilnie wywołać podobne wypadki jak za czasów Barbary Ubryk. Uorganizowano przeto gromadne wycieczki na kazania ks. Goliana podczas nabożeństw majowych w kościele św. Floriana. Spodziewano się, że ten kapłan, którego by za czasów Zygmuntowskich zwano jak Birkowskiego "młotem kacerzy", będzie gromił nową herezję powstającą w grodzie Jagiellońskim. Przez trzy dni powtarzały się te zorganizowane wycieczki do oddalonego przedmiejskiego kościoła. Ks. Golian będący administratorem kościoła św. Floriana przez cały miesiąc maj wykłada historię Kościoła, arcydzieło wymowy popularnej, wykładu ludowego, równie ścisłością historyczną jak i przystępnością dla pojęć ludu odznaczające się. Wielki ten mówca jakby rozpoczął nowy dział w historii kaznodziejstwa. Byłby to wielki zabytek dla literatury kościelnej i ludowej zarazem, gdyby ten wykład historii Kościoła nie był tylko improwizacją ale był spisany i mógł być wydanym. Ze względu na swych słuchaczy w wykładach tych ks. Golian nie gromi ale poucza, ostrzega lud przed zdrożnościami i koi niechęci. Toteż mówiąc o arianizmie dotknął także i nacechował döllingerianizm, ale że mówił nie do tych, którzy go szerzą, ale do wierzącego ludu, przeto mówił łagodniej niż przedmiot na to zasługiwał, z pobłażaniem, przestrogą i miłością, kojąc umysły a wzmacniając w wierze serca.

Zastęp nasłany kilkudziesięciu indywiduów, których nigdy w tym kościele nie widziano, a na których najmniejszej nie zwracał kaznodzieja uwagi, uczuli się jakby zawiedzionymi w swym oczekiwaniu. Przyszli w chęci prowokacji, spodziewali się gromkiego słowa potępienia, a znaleźli wyrazy litości i boleści nad obałamuceniem nieświadomym tego co czyni młodzieży. Toteż odchodząc mówili "dziś wcale się z nami łagodnie obszedł" "dziś jeszcze nie zasłużył" itp. wszystkiego nie chcemy przytaczać.

Panowie ci, którzy byli nasłani w celu utrzymania dalszej agitacji, zapomnieli o jednej okoliczności, o gorącym przywiązaniu ludu krakowskiego do wiary, zapomnieli o tym, że to samo uczucie, które na Litwie, w diecezji chełmskiej i indziej sprawia, że całe gromady dają się knutować lub gromadami wyganiać na Sybir za wierność Kościołowi, który jest jedyną przeszkodą na Litwie do wprowadzenia języka rosyjskiego do kościoła, że to samo uczucie oburzyć się może na znieważanie Kościoła przez niedowiarków. Zapomniano o tym, bo uorganizowane i płacone napady na klasztory przed dwoma laty, nie pociągnąwszy za sobą ludu, nie znalazły go przeciwko sobie. Ale te napady były w nocy urządzane, i lud o nich nie wiedział. Oburzenie one wywołały a smutno powiedzieć, że od tej pory lud powziął nieufność a nawet wzgardę dla pewnej części t. j. intelligencji, co smutniejsza, że niesłusznie wzgardę tę przeniósł na młodzież akademicką, którą o te zaburzenia oskarżał. Gdy przed kilkoma miesiącami owa szajka, do której wcale a przynajmniej bardzo wyjątkowo akademicy należą, dopuściła się świętokradztwa, narysowawszy w nocy na kościele OO. Jezuitów sprośne figury, przechodzący mieszkańcy i włościanie okoliczni widząc nazajutrz sprofanowany dom Boży: wyrażając swoje oburzenie dodawali "ot zwyczajnie to zrobili akademicy." Słyszeliśmy włościan okolicznych mówiących: "na co oddawać syna do szkół, człek się stara jak może, aby go utrzymać, a tu przyjdzie, albo taka zawierucha jak w r. 1863 i zginie marnie, albo też co gorsza broń Boże, wiary się wyprze".

Smutne to uprzedzenie ludu przez agitację antyreligijną wywoływane, nie może wpływać korzystnie na szerzenie się oświaty. Toteż ks. Golian swoim kleparskim słuchaczom mówi często, jak wielkim darem Bożym jest nauka, jak ją czcić należy a zwłaszcza tę akademię krakowską, której Papieże osobnych użyczyli przywilejów, z której wielu wyszło mężów świętych, i prosić tylko Boga, aby nie dozwolił obałamucenia umysłów tej młodzieży, która może wielkie również Kościołowi jak i Narodowi oddać usługi, gdy nie zstąpi z drogi wiary. W ten sposób ks. Golian jątrzył umysły, jak pisze "Kraj" i "Tydzień". Nie ks. Golian, ale inni jątrzyli umysły i obrażali sumienia Kleparzan, owa młodzież zachowaniem się swoim w kościele. Owe szmery i pogróżki głośne podczas kazania; opowiadano nam nawet, że widziano młodego człowieka podczas nabożeństwa z cygarem w ustach.

Przez trzy dni trwały te prowokacje, aż przebrały miarę cierpliwości, Kleparzani oburzeni zniewagą miejsca świętego rzucili się na wychodzących z kościoła demonstratorów.

Przykry to i nader szkodliwy wypadek. Lecz ręka u naszego ludu jest skora, gdy kto obrazi jego uczucia religijne. Nie było tam krwi rozlewu, ale podobno gęste guzy i sińce. Niespodziewany to przez nikogo był obrót sprawy, fizycznie bolesny, dla prowokatorów, moralnie boleśniejszy, dla nas katolików.

Czyliż potrzebujemy nawet zadawać kłam "Krajowi" i "Tygodniowi" co do podmawiania Kleparzan i agitacyj ultramontańskich. Sami oszczercy nie wierzą temu oszczerstwu. Aresztowani murarze kleparscy zeznali, że ich nikt nie namawiał. Ubliżeniem by też było nie tylko własnej godności, ale logice odpowiadać na takie niecne obelgi. [(Zob. także art. Wobec wypadków krakowskich)].
 

Artykuł z "Przeglądu Lwowskiego", Rok pierwszy (1871). Tom I. (Wydawca i Redaktor X. Edward Podolski). Lwów 1872, ss. 613-623.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono; tekst w nawiasie [...] od red. Ultra montes).

Przypisy:
(1) Hrabia Moszyński listem swoim wystawił sobie wiecznej chwały pomnik, świadczyć on będzie w rocznikach naszego Kościoła, że nigdy nie zabrakło w katolickiej Polsce mężów, którzy z gorącym patriotyzmem i cnotami obywatelskimi łączyli głęboką swoją wiarę i cześć dla Kościoła. Cały ten list umieszczamy in extenso:

Do JW. Rektora Józefa Kremera i Prześwietnego Senatu Akademickiego.

Dnia 7 maja p. Dziekan Wydziału lekarskiego i zarazem Dyrektor kliniki terapeutycznej z kilku kolegami swymi, w czasie zebrania na wykłady uniwersyteckie, podał uczniom do podpisu adres do księdza Döllingera, który świeżo przez swą duchowną władzę od Kościoła powszechnego rzymsko-katolickiego odłączony został; adres ten przesłał także w najdogodniejszym do tego celu czasie, dla zbierania podpisów pomiędzy profesorami i uczniami innych wydziałów.

Dnia 8 maja wieczór, z dziedzińca kliniki wyszedł pochód z pochodniami, ze stu przeszło osób złożony, dla uczczenia pana dziekana Gilewskiego.

Ponieważ w Uniwersytecie Jagiellońskim mam bliskich krewnych, przeto postępowanie takie panów profesorów nie mogło w pierwszej chwili nie zatrwożyć sumienia mojego i nie dotknąć najboleśniej uczuć moich, widząc zagrożoną rodzinę moją zgorszeniem i co straszniejsze odszczepieństwem. To były pierwsze chwile wrażenia: dalsza chwila rozwagi przedstawiała mi sprawę tę w daleko groźniejszym charakterze. Jestem wyznawcą rzymsko-katolickiego Kościoła: wierzę w to wszystko, co mi ten Kościół do wierzenia podaje. Wiarę tę naród mój pod jakim bądź rządem zostający, był zawsze gotów stwierdzić i stwierdza stale męczeństwem. Męczeństwo, o którym zapewne p. dziekan Wydziału medycznego nie wie, z dala od narodu żyjąc, nie współczując i nie współcierpiąc z nim; męczeństwo to najuroczystszy ślub pomiędzy narodem i ideą, nań nawet p. dyrektor kliniki terapeutycznej targnąć się nie powinien mieć odwagi. Czyż to ma być takie użycie wpływu i władzy profesora Uniwersytetu, profesora kliniki, który tak często z obrazem śmierci ma sposobność spotykać się i uczyć się z niej nie tylko anatomii patalogicznej, ale i anatomii ducha, aby zamiast właściwego katedrze swej wykładu, szermierką religijną lub polityczną słuchaczów swych zajmował; aby korzystał z niedoświadczenia młodocianych umysłów, którym zaledwo z posłuchu znana jest kwestia, jej przebieg i wypadek; którzy pod moralnym naciskiem powagi profesora a jutro egzaminatora o ich przyszłym losie stanowiącego, może nie wszyscy tak wierzyli jak podpisywali. Zaprawdę, nie wiedzieli, co podpisali, jak nie wiedział co czynił p. profesor terapii, rozwiązując kwestię teologiczną. Wszakże podpisujący adres przeciwko wyrokowi Kościoła za wyklętym, sami karom Kościoła podpadają, gdyż jakbysami stawali na drodze nowej schizmy w narodzie, wyrzekając się wiary swych przodków, wiary swej rodziny.

Istniejące prawo zostawia każdemu wolność wiary – i niewiary, mogli więc panowie profesorowie, w szczupłym swym gronie myśleć i czynić jak im przekonanie ich czy natchnienie kazało; ale prowadzić za sobą młodzież, szczepić schizmę religijną w miejscach urzędowych wykładów klinicznych, stawać się przyczyną zamieszek w pojęciach wiary, – istotnie nie wiem, jaką za to zasługę przed krajem i wdzięczność zjedna sobie taki profesor?

Tak jest, takie są skutki wykładów na klinice krakowskiej; bo co bądź kto sądzić zechce o ważności klątwy, dopóki Kościół katolicki ma prawny byt, takie jak wyżej powiedziałem, ma znaczenie klątwa, takie jej skutki.

I to dzieje się w czasie, gdy nam tyle jedności, tyle spokoju i uczciwości w pracy wspólnej narodowej potrzeba. Ani prawa Boskie, ani prawa ludzkie nie mogą być obojętnymi na czyny zbyt i zbyt groźne pojedynczych indywidualności.

Ale ja nie wzywam praw boskich, chociaż je wspominam, na głowę p. dziekana, który zapewne zna swoje prawa, a z boskimi w swoim czasie porozumieć się potrafi; nie wzywam praw ludzkich, radbym owszem, gdyby chciały i mogły być surowymi, zasłonić go od ich skutków, – ja tylko ośmielając się zmierzyć powagę swoją z powagą p. dziekana, odzywam się tak uroczyście do Ciebie Magnifice Rector, i do Was Członkowie Prześwietnego Senatu Akademickiego, jak uroczyście p. profesor kliniki wezwał do rozbioru teologii uczniów swojego wydziału. Wzywam Was, abyście uspokajając nasze sumienia głośno wyrzekli: co trzymacie, jak sądzicie o postępku p. dziekana Gilewskiego, który omylność, jako lekarz i profesor, uważa za nieomylne prawa swoje, i teologię, naukę na objawieniu opartą, pod tę kategorię podciąga. Abyście wyrzekli: czyli jest zniewaga dla Kościoła od Uniwersytetu nań wymierzona, gdy dzień uroczysty Męczennika i Patrona Polski na uczczenie p. dziekana i wyklętego JM. ks. Döllingera wybrany został. Abyście wyrzekli: czy jest rzeczą godziwą i prawną, czynić z katedry kazalnicę antyreligijną, gorszącą młodzież, którą kraj nie w tym celu na Uniwersytet krakowski wysyła. Abyście wyrzekli: czyli Uniwersytet Jagielloński, który jak dotychczas przez pięć wieków był Uniwersytetem z charakterem niezaprzeczonym Wszechnicy rzymsko-katolickiej, a na całym obszarze ziem Polskich jedynym polskim Uniwersytetem; czyli powtarzam: charakter ten ma być podany w wątpliwość, że w nim jeden lub kilku profesorów, pociągnąwszy wpływem swoim moralnym młodzież, do zadania fałszu tej prawdzie i historii, zostaje narażony na szwank wobec opinii kraju; ma to znaczenie swoje wiekowe zatrzeć, wyrażając publicznie odmienne swoje zasady i podnosząc otwarcie głos bluźnierczy przeciw Namiestnikowi Chrystusa, przeciw katolickiemu Kościołowi; czyli na koniec ten rozbrat rzucony w łono katolickiego polskiego narodu, ta jawna schizma otrzymać może Wasze zatwierdzenie?

Proszę przyjąć itd.

Kraków, dnia 10 maja 1871 r.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMV, Kraków 2005

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: