KATOLICYZM I PROTESTANTYZM

 

w stosunku do

 

CYWILIZACJI EUROPEJSKIEJ

 

KS. JAKUB BALMES

 

PRZEŁOŻYŁ

 

KSIĄDZ STANISŁAW PUSZET

 

WIKARIUSZ KOŚCIOŁA ARCHIKATEDRALNEGO WE LWOWIE

 

––––––––

 

Rozdział VI

 

Różnica religijnych potrzeb ludów

 

MATEMATYKA. UMIEJĘTNOŚCI MORALNE

 

Przeciw potrzebie powagi, której by duch ludzki poddać się musiał, przytaczają niektórzy: postęp społeczeństwa, wysoki stopień cywilizacji na jakim stoją nowsze narody. Tym sposobem usprawiedliwić pragną to, co emancypacją ducha ludzkiego się zowie. Zarzut ten tak jest słabym, i tak niewłaściwie popartym przez fakt, który mu za podstawę ma służyć, że owszem z tego postępu społeczeństwa wyciągnąć by należało wniosek zupełnie przeciwny: że nigdy owszem nie była więcej potrzebną ta powaga Kościoła katolickiego, jak obecnie.

 

Mówić że społeczeństwa w wieku swojego dzieciństwa i swojej młodości potrzebowały tego zbawiennego wędzidła, lecz że wędzidło to poniżającym i niepotrzebnym się stało od czasu, gdy społeczeństwo na wyższym stanęło szczeblu swojego rozwoju, to znaczy zapoznawać stosunek jaki istnieje między różnymi stopniami rozwoju umysłowego, a przedmiotami do których się ta powaga odnosi.

 

Prawdziwe pojęcie o Bogu, o początku, przeznaczeniu naszym i sposobie, w jaki postępować ma człowiek z całym zasobem środków, które Bóg mu daje, by doszedł do wzniosłego swego powołania, oto przedmiot wiary. Katolicy utrzymują, że tu konieczną jest nieomylna reguła, że ona jest jedyną zaporą przeciw opłakania godnym obłędom, że bez niej nie podobna uchronić prawdy od skażenia przez namiętności.

 

Prosta to uwaga wystarcza do przekonania, że krytycyzm religijny nierównie mniej byłby niebezpiecznym u narodów mało rozwiniętych. I rzeczywiście, w łonie ludu bliskiego swojej kolebki, znajduje się grunt dziewiczy i prosty, co doskonałym jest usposobieniem do dobrego przyjęcia prawdy w Piśmie świętym złożonej. Taki naród smakować będzie w rzeczach łatwych do pojęcia, uchyli z uszanowaniem swe czoło, przed ową szczytną niejasnością miejsc, jakie Bóg pokrył zasłoną tajemnic; zresztą u tego ludu, nie zarażonego jeszcze pychą i manią wiedzy, utworzy się rodzaj powagi, maleńka bowiem tylko w jego łonie znajdzie się liczba ludzi zdolnych do rozbioru prawd objawionych, a tak w sposób naturalny utworzy się punkt środkowy, z którego nauczanie rozlewać się będzie.

 

Inaczej się ma rzecz u ludów na wyższym szczeblu wiedzy stojących. Rozszerzenie nauk, wzmagając w nim niestałość i pychę, rozmnaża sekty, aż doprowadzi do zamieszania pojęć niszcząc najczystsze tradycje.

 

Lud bliski swojej kolebki oddaje się prostym pracom, przywiązuje się do swych dawnych zwyczajów, z uszanowaniem słucha mowy starca, co otoczony swymi synami i wnukami, opowiada historię i podaje rady, jakie sam od swych przodków słyszał. Lecz gdy społeczeństwo rozwinie się więcej, gdy osłabnie uszanowanie dla ojców rodziny, i cześć dla włosów siwych, gdy pompatyczne imiona, przybory wiedzy, wielkie biblioteki, wyrobią w człowieku wysokie wyobrażenie o własnej sile umysłu, gdy liczna i szybka komunikacja daleko roznosi pojęcia, której już sama jej fermentacja i ruch dodaje sił do podbicia umysłów, wtenczas to, jest rzeczą konieczną i nieodzowną, żeby powaga, zawsze żyjąca, zawsze gotowa do dania pomocy, gdzie tego potrzeba, silną osłoniła tarczą skarb prawd pierwszorzędnych, prawd, bez których człowiek się chwieje od kolebki aż do grobu, prawd, z których wstrząśnieniem gmach społeczny traci swoją równowagę. Historia literacka i polityczna Europy z ostatnich trzech wieków, licznymi tę prawdę popiera dowody. Rewolucja religijna właśnie w tej chwili wybuchła, kiedy najwięcej musiała sprawić złego, trafiła ona na społeczeństwa ożywione nadzwyczajną działalnością umysłu, zerwała tamę w tej chwili, kiedy jej wzmocnienie koniecznym się okazało.

 

Niezaprzeczenie wystrzegać się należy poniżania ducha człowieka przez przypisywanie mu wad jakich nie posiada, lub przez przesadzanie tych, które mu są właściwe, lecz nie należy go także wbijać w pychę przez zbyteczne wynoszenie doniosłości jego sił. Wiele by mu to szkody przyniosło, nie przyczyniając się wcale do jego postępu; byłoby to zresztą nieodpowiednim tej powadze i oględności, która winna stanowić cechę prawdziwej nauki. I rzeczywiście nauka, by się stała godną tej nazwy, nie powinna po dziecinnemu chełpić się z tego czego nie posiada, winna uznać swoje granice, i okazać się szczerą w wyznaniu swoich słabości.

 

W historii umiejętności jest jeden fakt, który dowodząc namacalnie tej wewnętrznej słabości umysłów, wskazuje nam, jak dalece rzeczą niebezpieczną by było, pozostawić je zupełnie samym sobie. Faktem tym jest: pewna ciemność, która się wzmaga w miarę, jak się zbliżamy do pierwszych zasad umiejętności; w tych nawet, których widoczność, dokładność i ścisłość najwięcej jest wynoszoną, grunt coraz więcej niepewnym i śliskim staje się, gdy się do samej podstawy zbliżamy. Umysł nie czując się tu bezpiecznym, cofa się z obawy by nie natrafił na coś, co by niepewność i wątpliwość rzuciło na prawdy, które za tak jasne uważał. Nie podzielamy złego humoru Hobbesa przeciw matematykom, lecz wielbiciele ich postępu najgłębiej przekonani o korzyściach jakie innym umiejętnościom i społeczeństwu oddają, nie zmniejszając w niczym ich zasługi, ani jej podając w wątpliwość, wyznać muszą że matematycy nie są wyjęci z pod ogólnej reguły, że mają strony swe słabe i kwestie niepewne.

 

Zapewne, jak długo ktoś poprzestaje na pierwszych nauki tej zasadach i na jej elementarnych wywodach, umysł kroczy bez trudności i bez niebezpieczeństwa zbłąkania się na manowce błędu. Nie wspomnę już o niejasności, na jaką by się przy pierwszym nawet natrafiło kroku, gdyby ideolodzy i metafizycy czynić chcieli w pewnych punktach zarzuty, lub gdyby do tego się upoważniło którego z wielkich filozofów. Ograniczamy się na koło z samych matematyków złożone. Któż z tych co na tym polu już pracowali, nie wie, że postępując w nauce tej, przychodzi się do pewnych danych, z których rozum zdać sobie sprawy nie umie. Dowód przeprowadzony na wszystkie części, stoi przed jego oczami, pomimo tego umysł się chwieje, czuje w sobie jakąś niepewność na którą sobie odpowiedzieć nie zdoła. Zdarza się nieraz, że po długich wywodach znajduje nagle prawdę poszukiwaną, jako ów człowiek, który błąkając się długo w ciemnościach, od razu światło zobaczył. Zwracając natenczas uwagę na myśli snujące się w duszy, na te poruszenia ledwo widzialne, jakie przy podobnej sposobności powstają i nikną, dostrzega się, że umysł wśród tych okoliczności szuka instynktowo podpory w powadze drugiego. Wywołuje on natenczas, aby się zapewnić, cienie matematyków sławnych, cieszy się że prawda nie ulega wątpliwości, poparta przez świadectwa tylu wielkich umysłów, co również w ten sposób działali. Lecz może niewiadomość i pycha powstaną przeciw tym uwagom. Badajcie te nauki, czytajcie przynajmniej ich historię, a przekonacie się, że ona mnóstwo podaje dowodów słabości naszego umysłu (1).

 

Czyż odkrycie Newtona i Leibnitza nie znalazło w Europie licznych przeciwników? Nie potrzebowałoż ono aby się ustalić i sankcji czasu i namacalnych dopiero z jego zastosowania płynących dowodów? Czyż myślicie że gdyby przypadkiem odkrycie to zjawiło się znowu na polu umiejętności, nawet poparte przez wszystkie, jakie już posiada dowody, otoczone tym światłem, które je opromienia, czyż myślicie powtarzam, że nie musiałoby po raz wtóry czekać aż zajdzie prawo preskrypcji, zaczem by zyskało uznanie, jakiego obecnie używa?

 

Łatwo odgadnąć że inne umiejętności ulegają również tej niepewności, która się rodzi ze słabości ducha ludzkiego; nie będę się więc zatrzymywał, by tego dowodzić. Przejdę raczej do niektórych uwag nad charakterem właściwym umiejętnościom moralnym.

 

Mało może dotychczas nad tym się zastanawiano, że nie ma nauki więcej zwodniczej nad naukę prawd moralnych. Zwodniczej mówię, bo nauka ta uwodząc umysł pozorami łatwości, wciąga go nieraz w trudności bez wyjścia. Można by ją przyrównać do tych wód spokojnych, które zdają się mieć płytkie łożyska, a rzeczywiście są bezdennej głębi. Oswojeni od pierwszej naszej młodości z językiem tych umiejętności i z ich zastosowaniami, zdaje nam się rzeczą łatwą mówić bez przygotowania o wielu jej prawdach, lekkomyślnie sądzimy, że niewiele przedstawia trudności zgłębienie jej zasad, i pojęcie nieraz bardzo delikatnego ich związku. Lecz rzecz dziwna zaiste! Zaledwie co przestąpimy granice zdrowego rozumu (sens commun), jak tylko zapuścimy się poza te wyrażenia zwyczajne, któreśmy się nauczyli na łonie matki wymawiać, znachodzimy się w labiryncie. Jeśli umysł zapuści się w te subtelności, jeśli nie posłucha głosu swego serca, co mówi doń w sposób tak prosty, a tak wymowny zarazem, jeśli nie poskromi zuchwalstwa pychy, i nie pójdzie skromnie za mądrą radą zdrowego rozumu; pogardzi tym samym skarbem tych prawd niezbędnych, które przechowuje społeczeństwo podając je od pokolenia do następnych pokoleń; wtenczas błądząc po omacku wśród najgęstszych ciemności, upadnie w przepaść przesady i szaleństwa. Historia umiejętności wiele podaje przykładów tego rodzaju opłakania godnych upadków.

 

Zjawisko to zatem, jak widzimy wszystkich umiejętności dotyczy. Stwórca w swojej dobroci otworzył nam pole wiadomości koniecznych do życia i spełnienia naszego przeznaczenia; lecz nie chciał On schlebiać w niczym naszej ciekawości, przez odkrywanie tego, co nam nie jest potrzebnym. Pomimo tego, uczynił On umysł nasz sposobnym w niektórych przedmiotach do wzbogacania ciągle swej wiedzy; w zakresie prawd moralnych jednak zostawił go w bezpłodności zupełnej. To co człowiekowi potrzebnym było wyrył On w jego sercu, w sposób pojedynczy skreślił w Piśmie św., zresztą w powadze Kościoła dał On mu stałą regułę, do której zawsze uciec się może, by swe wątpliwości usunąć. Co do reszty prawd zostawił On człowieka w takim stanie, że jeśli chce bawić się w subtelności, rozpuścić cugle fantazji, ciągle tęż samą przebiega drogę, na końcu której znajduje się sceptycyzm, a na przeciwnej stronie czysta leży prawda.

 

Wszystko to być mogło, odpowiedzą nam teraźniejsi ideologowie, zanim wzięto się do analizy faktów; mogło to być wtenczas, gdy błąkano się wśród nie mających podstawy systematów, gdy wygłaszano słowa nie poparte krytycznym rozbiorem. Lecz dziś, gdy wszystkie pojęcia dobrego i złego zostały już wyjaśnione, dziś, kiedyśmy już odłączyli z nich przesądy od filozofii prawdziwej, dziś, gdy cały system moralny wspiera na najpojedynczszych zasadach przyjemności i cierpienia, gdyśmy tak jasne podali o tej materii pojęcia, dziś jeszcze podobne utrzymywać rzeczy, nie jestże być niewdzięcznym naukom, nie jestże to zapoznawać prac naszych owoce.

 

Znane nam są prace niektórych ideologów moralistów, wiemy z jak zwodniczą prostotą rozwijali swoje teorie, kwestiom najzawilszym dając zwrot zupełnie pojedynczy i łatwy, tak iż wszystko zdawało się przystępnym nawet dla najwięcej ograniczonego pojęcia. Nie tu miejsce wchodzić w rozbiór tych analitycznych poszukiwań i ich rezultatów; zwracam tu tylko uwagę, że mimo pojedynczości ich teorii, nie przyswoiły sobie jej jednak społeczeństwo i nauki; opinie ich, ledwie co się zrodziły, już się starzeją. To zresztą nas nie zadziwia, łatwo bowiem spostrzec, że mimo ich pozytywizmu, jeśli podobnie nazwać ich można, ideologowie ci stawiają hipotezy, podobnie jak wielu z ich poprzedników, których oni sami wyśmiali. Szkoła to nędzna, co pozbawiona prawdy, nie posiada nawet uroku owych wielkich ludzi marzeń, szkoła to pyszna, pełna złudzeń, której się zdaje, że zgłębia fakt, kiedy go zaciemnia, że uzasadnia, gdy twierdzi, która wyobraża sobie że rozbiera serce człowieka, gdy je rozkłada i kraje.

 

A kiedy takim jest duch nasz, jeśli tak wielka jest słabość jego w stosunku do wszystkich umiejętności, taka bezpłodność względnie do nauk moralnych, że jednego nie uczynił kroku poza granice prawd złożonych w jego głębi ręką Opatrzności, lub przez Nią mu objawionych, jaką pytam usługę oddał protestantyzm społeczeństwu przez to, że zniszczył siłę powagi, która sama tylko, opłakania godnym zbłąkaniom tamę położyć jest zdolną.

 

–––––––––––

 

 

Katolicyzm i protestantyzm w stosunku do cywilizacji europejskiej, przez J. Balmesa, za pozwoleniem właściciela dzieła przełożył Ksiądz Stanisław Puszet, Wikariusz kościoła Archikatedralnego we Lwowie. Tom I. Lwów. Nakładem tłómacza i Alexandra Vogla. Z DRUKARNI ZAKŁADU NARODOWEGO IMIENIA OSSOLIŃSKICH pod bezpośrednim zarządem uprzywilejowanego dzierżawcy Alexandra Vogla. 1873, ss. 65-72.

 

Przypisy:

(1) Gęste cienie otaczają umysł w miarę jak się zbliża do pierwszych początków umiejętności. Nawet przedmioty matematyczne, których pewność i widoczność weszły prawie w przysłowie, nie są wyjęte od tego powszechnego prawidła. Rachunek różniczkowy, który w obecnym stanie nauki, odgrywa, można powiedzieć, przeważną rolę, opiera się jednakowoż na niektórych pojęciach, które dotychczas przez nikogo wyjaśnionymi nie zostały, na pojęciach dotyczących granic (limites). Nie utrzymuję ja, ani też nie mam zamiaru podawać w wątpliwość pewności tego rachunku, pragnę tylko zrobić uwagę, że gdyby jego składowe pojęcia stawiono przed trybunał metafizyki, ta ich pewność nie byłaby wolną od cieni. Ograniczając się nawet tylko do elementarnej części tej umiejętności, znalazłyby się pewno punkty, które by nie wytrzymały ścisłego metafizycznego i ideologicznego rozbioru; łatwo można by tego dowieść za pomocą licznych przykładów, gdyby natura tego dzieła na to pozwalała. Mogę w przedmiocie tym polecić czytelnikom list bardzo szacowny, napisany przez hiszpańskiego jezuitę Eximeno, słynnego matematyka i filozofa, do jego przyjaciela Jana Andrès. Znajdują się tam spostrzeżenia człowieka, którego trudno posądzić o brak kompetencji. List ten nosi tytuł: Epistola ad clarissimum virum Joannem Andresium. Co do innych umiejętności łatwo wykazać, że pierwsze ich początki otoczone są ciemnościami, a dodać tu można, że nawet wielkich ludzi pomysły, nie miały innego źródła nad tę właśnie ciemność. Pchani poczuciem sił swoich dociekali ci ludzie prawdy, schodząc aż do dna, tam dopiero, że się wyrażę słowami współczesnego znakomitego poety: kaganiec gasnął w ich rękach. Zbłąkani w ciemnym labiryncie oddawali się własnym natchnieniom. Miejsce rzeczywistości, zajęły piękne ich geniuszu marzenia.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2011

Powrót do spisu treści dzieła ks. J. Balmesa pt.
Katolicyzm i protestantyzm
w stosunku do cywilizacji europejskiej

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: