KATOLICYZM I PROTESTANTYZM

 

w stosunku do

 

CYWILIZACJI EUROPEJSKIEJ

 

KS. JAKUB BALMES

 

PRZEŁOŻYŁ

 

KSIĄDZ STANISŁAW PUSZET

 

WIKARIUSZ KOŚCIOŁA ARCHIKATEDRALNEGO WE LWOWIE

 

––––––––

 

Rozdział V

 

INSTYNKT WIARY W NAUKACH

 

Jest jedna rzecz dowodząca, że prawdą jest to cośmy mówili o słabości ludzkiego umysłu, mianowicie, że ręka Stwórcy złożyła na dnie naszej duszy środek zaradczy przeciw zbytniej ducha naszego zmienności, w tym nawet, co nie dotyczy religii, środek, bez którego wszelkie instytucje społeczne w proch by się rozsypać musiały, czyli jaśniej mówiąc, nigdy by się utrzymać nie mogły, środek, bez którego umiejętności ani o krok by nie postąpiły, a jednostka i całe społeczeństwo opatrznej pozbawione pomocy, zginęłyby w strasznym zamęcie.

 

Mówię tu o pewnej skłonności do oddania się powadze, o instynkcie wiary, że się w ten sposób wyrażę, instynkcie, nad którym z uwagą zastanowić się godzi każdemu, kto pragnie poznać ducha ludzkiego i historię jego rozwoju. Wskazałem już poprzednio, że niepodobna najważniejszym sprostać potrzebom życia i zadość uczynić jego najzwyklejszym nawet warunkom, bez uszanowania powagi w słowach drugiego; łatwo zrozumieć, że bez tego rodzaju wiary, przepadłyby wszystkie skarby historii i doświadczenia, co więcej znikłaby nawet podstawa jakiejkolwiek umiejętności.

 

Te tak ważne spostrzeżenia dowodzą, jak dalece błahym jest zarzut czyniony Kościołowi katolickiemu o wymaganie wiary. Z innego jednak punktu chciałbym jeszcze rzecz tę przedstawić i przenieść ją na pole, na którym prawda zyszcze na jasności i interesie.

 

Przechodząc historię wiedzy ludzkiej, spostrzegamy przy pierwszym rzucie oka na pojęcie współczesnych że ludzie, którzy ze swego ducha badań i wolności myśli najwięcej się chełpią, nie są po większej części czym innym, jak echem obcych opinij. Zastanawiając się nad przedmiotem, który pod nazwą umiejętności tyle w świecie robi hałasu, przychodzi się do spostrzeżenia, że w istocie wiara ogromną odgrywa tu rolę, że w chwili, w której by chciano wprowadzić ducha badań zupełnie niezależnego, nawet w rzeczach z samego rozumowania wynikłych, największa część gmachu wiedzy natychmiast by runęła. Garstka zaledwie ludzi utrzymałaby się przy posiadaniu jej wzniosłych tajemnic.

 

Od tej reguły żadna gałąź wiedzy nie jest wyjętą, jakakolwiek byłaby jej dokładność i jasność. Nauki przyrodzone, chociaż tak bogate w pewniki jasne i przekonywujące, tak ścisłe w swoich wywodach, tak zasobne w doświadczenia, nie opierająż się pomimo tego, w znacznej części prawd swoich, na innych wyższych prawdach, których poznanie wymaga pewnej subtelności spostrzeżenia, wyższości w rachunku, pewnego przenikliwego rzutu oka, co wszystko jest małej cząstki udziałem?

 

Gdy Newton rzucił w świat naukowy owoc głębokich swych kombinacyj, ileż między uczniami jego mogło sobie przypisać zasługę, że sobie przyswoili jego przekonanie? A nie wyjmuję tych nawet, którzy przy pracy mozolnej doszli do zrozumienia cząstki z myśli wielkiego tego człowieka. Szli za rachunkami, jakie matematyk rozwinął przed ich oczami, słyszeli o zdaniach jakimi filozof popierał swe wnioski, i sądzili, że są zupełnie przekonanymi, sądzili, że zezwolenie swe dają na to, co jest zupełnie widocznym. Przypuśćmy na chwilę, że Newtona nigdy nie było; że umysł człowieka pozbawionym jest tego głębokiego wrażenia, jakie zrobiło słowo genialnego męża po jego nadzwyczajnym odkryciu; odsuńcie, powtarzam Newtona osobę, a zobaczycie, jak chwiać się poczną zasady jego w uczniów umysłach, jak jego wywody zaczną tracić swój związek, swoją dokładność, jak spostrzeżenia przestaną zgadzać się z faktami.

 

Ten, który się chwalił, że jest spostrzegaczem bezstronnym, myślicielem niezależnym, zobaczy i zrozumie podówczas, jak dalece dał się podbić siłą powagi i potęgą geniuszu, uczuje, że na nieskończenie wiele punktów dawał przyzwolenie nie mając przekonania, a zamiast być filozofem, niezawisłym zupełnie, nie był jak tylko uczniem posłusznym i pojętnym.

 

Z zaufaniem odwołuję się tu do świadectwa nie prostaków, nie tych, co powierzchownie tylko pracowali w naukach, ale ludzi prawdziwie mądrych, co nabyciu wiedzy poświęcili gruntowne prace i ciągłe czuwania. Niech wejdą w siebie, niech rozbiorą na nowo to, co naukowym swym przekonaniem zowią, niech ze spokojem i bezinteresownie zapytają siebie samych, czy nawet w przedmiotach, w których najwięcej biegłymi być się mniemają, umysł ich nie czuje się nieraz podbitym wpływem autorów pierwszego rzędu. Sądzę, że będą musieli to wyznać, że przyswajając sobie metodę Descarta w przedmiotach, w których najwięcej mieli nawet biegłości, uczuli się więcej w posiadaniu wiary, niżeli przekonań.

 

Tak było i tak zawsze będzie. Zjawisko to ma tak głębokie korzenie w tajnikach natury naszego umysłu, iż niepodobna go zmienić. Być może, że ono jest prawem niezbędnej konieczności, być może, że w nim jest wiele zachowawczego instynktu, jaki Bóg z taką mądrością wlał w społeczeństwo, być może, że ono jest zaporą dla tylu pierwiastków rozkładu jakie społeczeństwo nosi w swym łonie (1).

 

Bez wątpienia, jest to nieraz rzeczą godną pożałowania, że człowiek niewolniczo się trzyma śladów drugiego człowieka, często niewolnicze to posłuszeństwo do smutnych błędów prowadzi. Lecz byłoby daleko gorzej jeszcze, gdyby człowiek w stosunku do drugich w ciągłym zostawał oporze z obawy, by nie był w błąd wprowadzonym. Biada człowiekowi, biada społeczeństwu, gdyby ta filozoficzna mania podciągania wszystkiego pod ścisły rozbiór upowszechniła się w świecie; biada umiejętnościom, gdyby duch skrupulatnego i niezawisłego rozbioru na wszystko miał się rozszerzyć.

 

Podziwiam geniusz Descarta, uznaję usługi przezeń naukom oddane, lecz nieraz przychodziło mi na myśl, że gdyby jego metoda powątpiewania (principium dubitationis) mogła się na jakiś czas upowszechnić, zginęłoby społeczeństwo. Sądzę, że metoda ta sprawiłaby nawet między uczonymi, między bezstronnymi filozofami straszne spustoszenia, a nawet jest rzeczą prawdopodobną, że liczba obłąkanych w świecie naukowym znacznie by się powiększyła.

 

Na szczęście niebezpieczeństwo to jest urojeniem. Jeśli w każdym człowieku istnieje do pewnego stopnia skłonność do obłąkania, jest w nim również pewien zmysł zdrowy, którego się pozbyć nie zdoła. Gdy kilka głów wulkanicznych pragnie pociągnąć społeczeństwo do swego szaleństwa, odpowiada mu ono śmiechem szyderczym, lub jeśli na chwilę dozwoli mu się obałamucić, niebawem wchodzi w siebie i ze wzgardą odpycha tych, co je z dróg prawdy sprowadzić usiłowali.

 

Te popędliwe deklamacje przeciw przesądom i łatwowierności pospólstwa nie są w oczach tego, co zna naturę człowieka czymś innym, jak pogardy godnymi ogólnikami. Dla zezwalania na wszystko, bez bliższego rozbioru rzeczy ileż jest ludzi, co by do pospólstwa nie należeli? Czyż umiejętności nie są pełne dobrowolnych przypuszczeń, czyż nie mają swoich stron słabych, na których w dobrej wierze się opieramy, jakby na najsilniejszej i niewzruszonej podstawie?

 

Prawo "posiadania i przedawnienia" są to pojęcia bez nazwy w dziedzinie umiejętności, a pomimo tego zgodzono się na nie przez milczące ale jednozgodne przyzwolenie. Czytając historię umiejętności, na każdej karcie prawo to jest ustalonym. Dlaczegóż to, wśród ciągłych swarów, jakie dzieliły filozofów widzimy, jak dawna nauka stawia nauce nowej ustawiczny opór, dlaczego się jej sprzeciwia i jej ustalenie niepodobnym czyni? Oto dlatego, bo stara nauka była w posiadaniu, utrwaliła się przez prawo preskrypcji. Mniejsza o to, że to słowo nie zostało wymówionym, skutek ten sam się przedstawia – i stąd to wynalazcy tak często napotykali na pogardę, przeciwności, a często i prześladowanie.

 

Trzeba przeto przyznać na przekór naszej pysze, choćby to miało zgorszyć niejednego zwolennika postępu: że jakkolwiek postępy te były liczne, pole na którym działał umysł ludzki ogromne, dzieła dowodzące jego potęgi zadziwiające, pomimo tego w tym wszystkim jest wiele przesady i znacznie trzeba nam spuścić z tonu, zwłaszcza w zakresie nauk moralnych. Dowodzi to, że umysł nasz nie jest w stanie działać we wszystkich kierunkach bezpiecznie i skutecznie. Nic zbić nie zdoła faktów przez nas przytoczonych, mianowicie że umysł człowieka poddaje się ustawicznie chociaż nieraz bezwiednie powadze drugiego.

 

W każdej epoce zjawiają się w bardzo małej liczbie owe uprzywilejowane umysły, które wznoszą się ponad inne, służą dla wszystkich za przewodników w rozmaitych kierunkach. Za nimi rzuca się liczna zgraja ludzi, którzy mędrcami się zowią, a wlepiając oczy w zatkniętą chorągiew, zdyszana pod nią się garnie. Pomimo tego, rzecz to godna podziwu, wszyscy krzyczą o niezawisłości, wszyscy się chełpią, że idą nowymi tory – zdawałoby się, że oni je wszyscy odkryli i że idą nimi, prowadzeni jedynie własnym natchnieniem i światłem. Potrzeba, smak, tysiące i tysiące innych okoliczności, powodują pielęgnowanie tej lub owej wiedzy gałęzi, słabość nasza nam mówi, że siła twórcza nie jest nam wcale daną, że nie zdołamy nowej wytknąć drogi, lecz pochlebiamy sobie, że mamy jakąś cząstkę w sławie wielkich ludzi, pod których znakami stoimy; a nieraz wśród tych marzeń wmawiamy w siebie przekonanie, że nie idziemy za niczyimi znakami, że własnym tylko składamy hołd przekonaniom, gdy w rzeczywistości jesteśmy tylko wyznawcami drugich.

 

Tu głos powszechny mędrszym jest od słabego naszego rozumu. Język, to tajemnicze wyrażenie rzeczy, w którym tak wielka tkwi głębokość i dokładność prawdy, choć nie wiemy, kto je w nim złożył – daje nam w przedmiocie tego uroszczenia surowe nauki. Na przekór nam, język nazywa rzeczy po ich właściwym imieniu i dobrze umie ustawić nas, i przekonania nasze, wedle autora, który za przewodnika nam służy. Czyż historia umiejętności nie jest ciągłą walką małej liczby znakomitych przywódców? Przebiegnijmy dawne i nowsze czasy, starajmy się ogarnąć okiem różne naszej wiedzy gałęzie; ujrzymy pewną liczbę szkół, założonych przez kilku filozofów pierwszego rzędu, kierowanych niebawem przez innych, których talent i zdolność uczyniła godnymi następcami tamtych. I to trwa tak długo, póki się okoliczności nie zmienią lub póki z braku sił żywotnych szkoła nie upadnie; albo wreszcie zjawia się człowiek śmiały ożywiony duchem niepowstrzymanej niezawisłości, uderza na dawną szkołę, wywraca ją, by na jej zwaliskach wystawić katedrę, z której głosić będzie nowe doktryny.

 

Czyż Kartezjusz zrzuciwszy z tronu Arystotelesa, natychmiast jego miejsca nie zajął? Wnet zgraja filozofów chełpiła się z niezawisłości, niezawisłości, której sama nazwa, jaką przybrali kłam zadawała – zwali się bowiem kartezjanami; podobni do tego ludu, co w czasie rozruchu krzyczy: wolność i zrzuca z tronu dawnego króla, by poddać się pod władzę pierwszego lepszego człowieka, który ma dosyć śmiałości, aby podjąć berło u stóp dawnego tronu leżące.

 

Są tacy, co sądzą, że w naszym wieku, tak jak i w poprzednim umysł ludzki z zupełną postępuje niezawisłością. Przez ciągłe wyrzekania na powagę w rzeczach nauki i wynoszenie wolności myślenia, rozszerzyła się opinia, że już minęły te czasy, w których powaga człowieka miała znaczenie; wpojono w siebie, że za dni naszych każdy uczony własnym i wewnętrznym tylko przekonaniom hołduje, wreszcie że czasy hipotezy zupełnie minęły i że duch analizy owładnął umysły, jednym słowem wyobrażono sobie, że powaga w rzeczach nauki nie tylko upadła, lecz nadto niepodobną się stała.

 

Na pierwszy rzut oka, mogłoby się to prawdą wydawać. Lecz jeśli z uwagą rzucimy wzrok naokoło siebie, ujrzymy, że powiększono tylko liczbę przywódców i skrócono trwałość ich panowania. Epoka nasza jest prawdziwie czasem zamętu, rzec by można rewolucji literackiej i naukowej, rewolucji, we wszystkim do politycznych podobnej, podczas których ludzie sądzą że najwięcej używają wolności dlatego, że władzę rozdzielono między więcej osób i że mają sposobność pozbycia się tych, co nimi dotąd rządzili.

 

Uderza się na tych, których niedawno temu mianem ojców i obrońców zwano; a gdy chwila pierwszego uniesienia przeszła, daje się innym wolne pole, by założyli wędzidło, może więcej błyszczące, ale nie mniej twarde. Prócz przykładów, jakie historia literatury, jednego tylko wieku, obficie nastręczyć by mogła, nie widzimy i dzisiaj nic innego, jak imiona postawione na miejsce innych imion, jak przywódców ducha ludzkiego na miejscu dawnych przywódców.

 

Na polu politycznym, gdzie zdawać by się mogło, że duch wolności zupełnie by panować powinien, czyż nie wyliczają ludzi, co idą w pierwszym rzędzie, czyż ich nie odróżniają podobnie jako generałów armii. Na arenie politycznej czyż co innego widzimy jak dwa lub trzy ciała walczących, a spełniających swe ruchy wedle rozkazów dotyczących przywódców, z całą karnością i regularnością. O! jak te prawdy pojmują dobrze ci, co są na wyżynach stawieni; oni znają słabość naszą, i wiedzą że wystarczy słów kilka by ludzi oszukać. Nieraz czuli szyderczy na swej twarzy uśmiech, gdy oglądając pole swojego tryumfu, widząc się otoczonymi od masy, która inteligentną się zowie, od masy co ich podziwia i im przyklaskuje, słyszeli jak niektórzy z ich gorliwszych wyznawców, chełpili się z swej nieograniczonej wolności myślenia, z zupełnej niezawisłości swojej opinii i pragnień!

 

Takim jest człowiek, takim nam go pokazuje historia i doświadczenie dnia każdego. Natchnienie geniuszu, ta szczytna siła, co wynosi kilka uprzywilejowanych umysłów będzie wywierała zawsze nie tylko na ciemne tłumy, lecz i na ogół ludzi oddany naukom, wpływ czarujący. W czymże więc obraża religia katolicka ducha człowieka, gdy dając mu dowody znamion swych boskich, żąda od niego wiary, tej wiary, którą człowiek człowiekowi tak łatwo daje, w najrozmaitszych kwestiach, a nawet w przedmiotach, w których najwięcej uczonym się sądzi. Znaczyż to szydzić z człowieka, gdy stałe się mu daje prawidło, zapewniające rzeczy największej wagi, podczas gdy w innych rzeczach najszerszą się mu zostawia wolność myślenia, co mu się żywnie podoba? Tu Kościół w zupełnej jest zgodzie z zasadami zdrowej filozofii. Dając świadectwo głębokiej swej znajomości ducha ludzkiego, zachowuje on go od smutnych następstw jego zmienności, niestałości, jego zarozumiałej dowolności, w dziwny sposób zmieszanej z jego dziwną a niepojętą łatwowiernością. Któż tu nie widzi, że religia katolicka kładzie przez to tamę prozelityzmowi, który dla społeczeństwa tyle narobił już złego. Gdy niepowstrzymany czujemy pociąg do postępowania w ślady drugich, czyż Kościół katolicki nie oddaje ludzkości wielkich usług wskazując w sposób niewątpliwy, drogę, po której iść może śladami Boga Człowieka? Czyż przez to nie ubezpiecza on ludzkiej wolności, i nie uchrania od strasznego rozbicia umiejętności w prawdach koniecznych tak dla jednostki jak i społeczeństwa?

 

–––––––––––

 

 

Katolicyzm i protestantyzm w stosunku do cywilizacji europejskiej, przez J. Balmesa, za pozwoleniem właściciela dzieła przełożył Ksiądz Stanisław Puszet, Wikariusz kościoła Archikatedralnego we Lwowie. Tom I. Lwów. Nakładem tłómacza i Alexandra Vogla. Z DRUKARNI ZAKŁADU NARODOWEGO IMIENIA OSSOLIŃSKICH pod bezpośrednim zarządem uprzywilejowanego dzierżawcy Alexandra Vogla. 1873, ss. 55-64.

 

Przypisy:

(1) Mógłby ktoś mniemać, że uwagi tyczące się próżności nauk ludzkich i słabości naszego umysłu zostały zmyślone, aby żywiej dać uczuć konieczność reguły w rzeczach wiary. Bynajmniej! Łatwo mógłbym tu przytoczyć długi szereg tekstów wyjętych z pism znakomitych ludzi, tak starożytności jak i z czasów nowszych. Poprzestaję na przytoczeniu tutaj wybornego ustępu z dzieła znakomitego Hiszpana, Ludwika Vives, jednego z największych ludzi szesnastego wieku.

 

"Jam mens ipsa suprema animi et celsissima pars, videbit quantopere sit tum natura sua tarda ac praepedita, tum tenebris peccati caeca, et a doctrina, usu, ac solertia imperita et rudis, ut ne ea quidem quae videt, quaeque manibus contrectat, cujusmodi sint, aut quid fiant assequatur, nedum ut in abdito illa naturae arcana possit penetrare; sapienterque ab Aristotele illa est posita sententia: Mentem nostram ad manifestissima naturae non aliter habere se, quam noctuae oculum ad lumen solis; ea omnia quae universum hominum genus novit, quota sunt pars eorum quae ignoramus? Nec solum id in universitate artium est verum, sed in singulis earum, in quarum nulla tantum est humanum ingenium progressum, ut ad medium pervenerit, etiam in infimis illis ac vilissimis; ut nihil existimetur verius esse dictum ab Academicis quam: Scire nihil" (Ludovic. Vives, De Concordia et Discordia, l. IV, c. III).

 

Tak sądził wielki ten człowiek, który przy swych obszernych duchownych i świeckich wiadomościach, głębokie nad samym umysłem człowieka czynił badania. Okiem badacza śledził Vives pochód nauk, i przedsięwziął, jak widać z pism jego, takowe odrodzić. Żałuję że nie mogę w całej rozciągłości podać tu słów jego; byłoby to korzystnym zapytać się tego nieśmiertelnego dzieła o przyczyny upadku sztuk i umiejętności, i o sposoby ich nauczania. Może ktoś weźmie nam za złe że podaliśmy kilka uwag o słabości naszego umysłu? Mamyż się obawiać, aby one nie zaszkodziły postępowi nauk przez to odkrycie ujemnych stron umysłu? Nie zapominajmy tutaj że najlepszy do udoskonalenia umysłu środek jest ułatwienie mu znajomości siebie samego. Mogę na poparcie tego przytoczyć głębokie zdanie Seneki: "Sądzę że wielu ludzi przyszłoby do mądrości, gdyby nie byli mylnie wierzyli, że już do niej doszli". "Puto multos ad sapientiam potuisse pervenire, nisi se jam crederent pervenisse".

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2010

Powrót do spisu treści dzieła ks. J. Balmesa pt.
Katolicyzm i protestantyzm
w stosunku do cywilizacji europejskiej

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: