KATOLICYZM I PROTESTANTYZM

 

w stosunku do

 

CYWILIZACJI EUROPEJSKIEJ

 

KS. JAKUB BALMES

 

PRZEŁOŻYŁ

 

KSIĄDZ STANISŁAW PUSZET

 

WIKARIUSZ KOŚCIOŁA ARCHIKATEDRALNEGO WE LWOWIE

 

––––––––

 

Rozdział III

 

NADZWYCZAJNE ZJAWISKO W KOŚCIELE KATOLICKIM

 

Ostatnie wiersze poprzedniego rozdziału nasuwają uwagę, która jest nowym boskości katolickiego Kościoła dowodem.

 

Uważano zawsze za rzecz nadzwyczajną, trwanie katolickiego Kościoła przez osiemnaście wieków, pomimo iż tak potężnych liczył przeciwników. Jest inny jeszcze cud, na któren nie tyle dotąd zwracano uwagi, chociaż nie mniej jest wielki, bacząc na naturę ducha ludzkiego; tym cudem jest jedność nauki Kościoła przy ustawicznych zmianach kształtów i form w jej udzielaniu; i znaczna ilość umysłów wielkich, jaką zawsze Kościół miał w swym łonie.

 

Zwrócić by na to powinni uwagę wszyscy ludzie myślący, znaleźliby bowiem materiał do bardzo ważnych spostrzeżeń. Uwagi czynione nad Kościołem z tego stanowiska dogodzą smakowi wielu czytelników, albowiem pominąwszy to wszystko, co się religii dotyczy, zastanowimy się nad katolicyzmem, nie jako nad boską religią, lecz jako nad szkołą filozoficzną.

 

Zupełną nieznajomość historii i literatury okazałby ten, kto by przeczył, że Kościół we wszystkich czasach wydawał ludzi głębokiej nauki. Historia Ojców Kościoła w pierwszych wiekach nie jest czym innym jak historią mędrców pierwszego rzędu w Europie, Afryce i Azji; jak katalogiem osób duchownych co przechowali, po wtargnięciu barbarzyńców, dawnej wiedzy szczątki. W czasach nowszych nie podobna wskazać na jedną wiedzy ludzkiej gałąź, w której by znakomita katolików liczba w pierwszym nie figurowała rzędzie, jednym słowem, od osiemnastu wieków mamy nieprzerwany łańcuch mędrców katolików, co w ścisłej zostawali jedności z całością prawd głoszonych przez Kościół. Odłóżmy w tej chwili na bok boski katolicyzmu charakter, uważając go jedynie jako szkołę lub sektę, otóż we fakcie dopiero wskazanym, przedstawia się nam tak nadzwyczajne zjawisko, jakiego gdzieindziej nie widziano dotychczas, zjawisko, którego w żaden sposób uważać nie podobna za zwykły i naturalny wypadek. Nie jest to czymś nowym w historii ducha ludzkiego, że mniej lub więcej rozumna nauka miała jakiś czas swych wyznawców między ludźmi mądrymi i oświeconymi, widzimy to w sektach filozoficznych tak dawnych jak i nowszych czasów. Lecz żeby nauka utrzymywała się przez długi ciąg wieków, mając ciągle zwolenników wśród uczonych wszystkich czasów, krajów, wśród umysłów najrozmaitszych przekonań i opinii, wśród ludzi mających nieraz interesy sprzeczne, rozdzielanych współzawodnictwem, oto zjawisko nowe, jakie znaleźć można tylko w katolickim Kościele. Żądać wiary jedności w nauce, wywoływać rozprawy nad wszystkim, pobudzać do pracy i rozbioru podstaw, na których wiara spoczywa, zapytywać w tym celu starożytne języki, pomniki najodleglejszych czasów, dokumenty historii, odkrycia nauk badawczych, nauki analityczne; nie lękać się krytyki żadnych akademii, gdzie ludzie bogaci talentem i wiedzą zbierają, jakoby w światła ogniskach, wszystko co przekazały po sobie upłynione wieki, i co przez własne zebrać mogli prace, oto co zawsze czynił Kościół, co czyni dotychczas; a pomimo tego widzimy jak niewzruszenie trwa przy swej wierze i przy jedności swych nauk, otoczony znakomitymi ludźmi, których czoła ozdobione wawrzynami tysiąca walk literackich, schylają się przed nim bez obawy, że zblednie ta tak jasna korona, co wieńczy ich skronie.

 

Wzywamy tych, co nie widzą w katolicyzmie jak tylko jedną z tych niezliczonych sekt, jakie napełniają ziemię, by nam wytłumaczyli, jakim sposobem Kościół bez przerwy przedstawia zjawisko tak przeciwne wrodzonej niestałości ludzkiego umysłu, niech nam odkryją talizman co w rękach Najwyższego Pasterza to sprawia, co wszystkim innym ludziom niemożebnym było. Ci ludzie co chylą swe głowy przed Watykanu słowem, ci ludzie co własnych zaparłszy się uczuć poddają się człowiekowi, który papieżem się zowie, to nie sami tylko prości i niewykształceni. Patrzcie na nich uważnie, ich czoła noszą piętno poczucia sił własnych, w ich oczach błyszczy iskra geniuszu. Są to ci ludzie, co pierwsze w akademiach europejskich zajmowali miejsca, których sława napełniła świat, których imiona przeszły do następnych pokoleń. Badajcie historię wszystkich czasów, przebiegnijcie wszystkie świata strony, a jeśli napotkacie gdziekolwiek indziej wiedzę połączoną z wiarą, geniusz poddany powadze, dyskusję w zgodzie z jednością, zrobicie ważne odkrycie, będzie to dla umiejętności nowe do wytłumaczenia zjawisko. Jest to niepodobnym, wy to wiecie dobrze, dlatego do nowych uciekacie się walki sposobów, siląc się na to, by za pomocą wykrętów rzucić cień na jasność tych uwag; czujecie bowiem, że z nich dla każdego bezstronnego umysłu, a nawet dla każdego zdrowego rozsądku, ten naturalny nasuwa się wniosek, że jest coś w katolickim Kościele, co nigdzie indziej się nie znajduje.

 

"Trudno temu zaprzeczyć, powiedzą przeciwnicy, lecz jeśli przedmiot zgłębimy, wszelka trudność wytłumaczenia go zniknie. Zjawisko katolickiemu Kościołowi właściwe, a obce wszelkim innym wyznaniom, dowodzi tylko, że Kościół miał pewny określony system, wsparty na silnej podstawie, co sprawiło, że go mógł prawidłowo rozwinąć. Było to uznanym przez Kościół, że zjednoczenie jest siły warunkiem, że do zjednoczenia potrzeba jedności w nauce, że wreszcie ta jedność nie da się utrzymać bez poddania się powadze. Prosta ta uwaga ustaliła i zachowała w nim zasadę poddania się powadze. I oto wytłumaczenie zjawiska. Myśl ta, nie przeczymy bynajmniej, jest głębokiej mądrości dowodem, ten plan jest obszerny, system niezwyczajny, lecz niczego nie można stąd wywnioskować na korzyść boskości katolicyzmu".

 

Oto odpowiedź, bo nic tu innego odpowiedzieć się nie da, łatwo okazać, że mimo tej odpowiedzi cała pozostaje trudność. I w istocie, kiedy jest pewnym, że Kościół przez osiemnaście wieków stałą i silną rządzi się zasadą, że dla tego systemu umiał pozyskać znakomitych ludzi wszystkich czasów, krajów, nowa przeciwnikom naszym nasuwa się trudność: jakim to sposobem się stało, że Kościół sam jeden tylko posiadał ten system, że w nim jednym tylko ta myśl się zrodziła? A jeśli inna jakaś sekta także ją miała, dlaczegoż nie zdołała jej przeprowadzić? Wszystkie szkoły filozoficzne, jedna po drugiej zniknęły, jeden Kościół trwa! Inne religie, by jedność zachować, były zniewolone uciekać przed światłem, unikać dyskusji, gęstym osłaniać się cieniem, jakże zachował Kościół swą jedność szukając światła, wydając i upowszechniając książki, nauczając na wszystkich stronach, zakładając kolegia, uniwersytety, zakłady, w których by wszystkie światła wiedzy i nauki zbierać i ześrodkować się mogły?

 

Nie dosyć powiedzieć, że on ma system, plan, trudność leży właśnie w istnieniu tego systemu i planu. Zależy ona na wytłumaczeniu, jak ten system i plan mógł być poczętym i przeprowadzonym. Gdyby chodziło o małą garstkę ludzi zjednoczonych wśród pewnych okoliczności, w pewnym tylko czasie i miejscu, dla przeprowadzenia jakiegoś ograniczonego zamiaru, nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego. Lecz gdy chodzi o przeciąg osiemnastu wieków, o wszystkie strony świata, o najrozmaitsze i najsprzeczniejsze okoliczności, gdy chodzi o mnóstwo ludzi, którzy nigdzie z sobą nie mogli się zetknąć i porozumieć, jak wytłumaczyć to wszystko? Wreszcie, gdyby tu był tylko plan ułożony przez człowieka, trzeba by przyznać, iż jest coś tajemniczego w tym Rzymie, który około siebie tyle znakomitych różnych czasów i krajów ludzi gromadzi. Jak przychodzi Papież rzymski, jeśli jest tylko naczelnikiem sekty, do tego, że w takim stopniu oczarowuje ludzi? Jaki magik zdziałał kiedy dziwo tak zdumiewające?

 

Od dawna już krzyczą na jego religijny despotyzm, dlaczegoż nikt się nie znalazł, co by mu berło wytrącił? dlaczego nie wzniosła się żadna katedra, co by z nim o pierwszeństwo się współubiegała, i podobną jemu utrzymała świetność i władzę? Czyż to dla jego materialnej potęgi? Ależ ta potęga nadzwyczaj jest ograniczoną! Rzym nie może porównywać wojsk swoich z żadnymi Europy państwami. Może z przyczyny właściwego charakteru, wiedzy, lub cnoty ludzi co byli na tronie papieskim? Ależ właśnie w przeciągu osiemnastu tych wieków widzimy w charakterze papieżów nieskończoną rozmaitość, a w ich zdolnościach i cnocie bardzo różne stopnie. Dla każdego, kto nie jest katolikiem, kto w rzymskim Papieżu nie widzi zastępcę Jezusa Chrystusa, kamień, na którym On zbudował swój Kościół, trwałość tego Kościoła musi być nadzwyczajnym zjawiskiem – i oto jedna z kwestii, co najwięcej zasługuje, by się stała przedmiotem badań dla pracujących nad historią ducha ludzkiego: Jak mógł się przechować przez tyle wieków nieprzerwany szereg nauce katedry rzymskiej, zawsze wiernych wielkich umysłów?

 

Sam p. Guizot, porównywając protestantyzm z rzymskim Kościołem, zdaje się czuć siłę tej prawdy, widoczna, że tego światła promienie wniosły zamęt do jego spostrzeżeń. Posłuchajmyż znowu tego pisarza, którego talent i sława olśnić już mogła w tym punkcie niejednego z czytelników, którzy nie badają siły argumentów, jeśli te w świetnych się przedstawiają obrazach; niejednego z tych, co z umysłowej chełpiąc się niezawisłości, dają bez rozbioru swój podpis na zdanie mistrzów, nie śmiejąc nawet podnieść głowy, by ich zapytać o tytuł powagi. P. Guizot, tak jak wszystkie wielkie protestantyzmu umysły, czuł wielką w naukach sekt próżnię, a siłę i dzielność w łonie katolicyzmu. Wskazawszy na niekonsekwencję protestantyzmu, na błąd, jaki on w umysły całych społeczeństw wprowadził, p. Guizot tak dalej mówi: "Nie umiano pogodzić praw i potrzeby tradycji z prawami i potrzebą wolności, a przyczyny tego w tej okoliczności szukać należy, że reforma nie pojęła i nie przeprowadza swych zasad i ich skutków". Czy kiedykolwiek tak stanowcze potępienie reformy wyszło z ust ludzkich? Czyż była jaka w starożytności lub w nowszych czasach sekta, o której coś podobnego powiedzieć by można? Jakże reforma może rościć sobie prawo kierowania człowiekiem lub też społeczeństwem? "Dlatego to, mówi dalej p. Guizot, ta niekonsekwencja i ograniczenie ducha dawało tak często nieprzyjaciołom protestantyzmu przewagę i zapewniała im korzyści. Ci wiedzieli dobrze co czynią, czego chcą, odwoływali się do zasad swego postępowania i wyznawali wszystkie ich następstwa. Nie było rządu tak konsekwentnego, tak systematycznego, jak rząd Kościoła rzymskiego". Lecz gdzież źródło tego tak konsekwentnego systemu? Znając ruchliwość i niestałość ducha ludzkiego, ten system, ta konsekwencja, ta stałość zasad, czyż nic nie powie filozofii i zdrowemu pojęciu?

 

Widzieliśmy te zgubne rozkładu pierwiastki, których źródło jest w duchu człowieka, a które do tak wielkiej w społeczeństwach nowszych doszły potęgi; widzieliśmy z jaką one siłą niszczą i w puch rozbijają wszystkie szkoły filozoficzne, wszystkie instytucje społeczne, polityczne i religijne, a nie robią żadnego wyłomu w katolicyzmu nauce i nie zmieniają tego trwałego i zawsze jednego systemu: czyż żaden na korzyść katolicyzmu nie wypłynie stąd wniosek? Powiedzieć, że Kościół zrobił to, czego nigdy dokonać nie mogły ni szkoły, ni rządy, ni społeczeństwa, ni religie; nie jestże to wyznać, że on jest mędrszym od całej ludzkości? Czyż dostatecznie to nie dowodzi, że on nie myśli ludzkiej zawdzięcza początek, że zstąpił z samego Stwórcy łona? To społeczeństwo wiernych, zwane Kościołem, kierowane przez ludzi, liczy osiemnaście swego trwania wieków, napełnia wszystkie kraje, przemawia do dzikiego w borach, do barbarzyńca pod jego namiotem, do człowieka cywilizowanego w jego zaludnionych miastach; liczy między swymi dziećmi pastuszka, rolnika i wielkiego pana, dyktuje swe prawa ludziom prostym, zajętym pracą ręczną i mędrcom pogrążonym w głębokich badaniach; społeczeństwo to, jak mówi p. Guizot, miało zawsze zupełną świadomość tego co czyni i czego chce, postępowało zawsze konsekwentnie, nie jestże to jego najcelniejszą obroną, najwymowniejszą pochwałą, nie jestże to dowodem, że w jego łonie jest coś tajemniczego?

 

Po tysiąc razy można nad tym cudem rozmyślać, a zawsze pełne podziwu zwracają się oczy do tego niezmiernego drzewa, co od wschodu na zachód, od południa na północ rozciąga swoje gałęzie, osłaniając swym cieniem mnóstwo różnych ludów, do tego drzewa u stóp którego niespokojne czoło geniuszu cicho spoczywa.

 

Na wschodzie w pierwszych zaraz wiekach ukazania się tej boskiej religii najznakomitsi zjawiają się filozofowie. W Grecji, Azji, nad brzegami Nilu, we wszystkich tych stronach, gdzie niezliczone niedawno roiły się sekty, powstają nagle całe pokolenia ludzi wielkich, bogatych w wiedzę, wymowę a zostających w jedności z katolicką nauką. Na zachodzie mnóstwo barbarzyńców rzuca się na samo z siebie rozsypujące się państwo. Jest to jako mgła gęsta, co się wznosi ciężarna w klęski i spustoszenia; w tych chwilach pośród ludu pogrążonego w zepsuciu obyczajów, co już zagubił nawet pamięć swej dawnej wielkości, jednych tylko widzimy ludzi, których godnymi imienia Rzymian spadkobiercami nazwać by można, szukających w świątyń zaciszu schronienia dla ostrego życia; tam oni zachowują, pomnażają i wzbogacają dawnej wiedzy zasób. Lecz podziwienie dochodzi do szczytu, widząc ten szczytny umysł, owego spadkobiercę geniuszu Platona, co przebiegłszy wszystkie szkoły sekty, szukając prawdy, zakosztowawszy przy swej nieposkromionej naturze wszelkich błędów ludzkich, czuje się podbitym przez Kościoła powagę, a z wolnodumcy zostaje wielkim biskupem Hippony. W nowszych czasach przesuwa się przed naszymi oczyma ten szereg wielkich ludzi, co w wieku Leona X i Ludwika XIV żyli; ciągnie się on pomimo klęsk przez XVIII stulecie, w dziewiętnastym wreszcie nowi powstają szermierze, którzy zakosztowawszy błędu we wszystkich jego odcieniach, spieszą zawiesić swoje zdobycze u wrót katolickiego Kościoła.

 

Cóż to za dziwo? Gdzieże widziano kiedy podobną szkołę, sektę lub religię? Ci ludzie badają wszystko, rozprawiają o wszystkim, odpowiadają na wszystko, wiedzą wszystko, lecz zawsze w zgodzie z jednością nauki, pochylają przed wiarą swe czoła promienne światłem i dumą. Patrząc na nich, zdaje się, jakby się widziało nowy planetarny system, gdzie świecące ciała ogromne odbywają obroty, przyciągane ustawicznie siłą tajemniczą ciężkości do wspólnego środka. Ta siła środkowa, co im nie dozwala się zbłąkać, nie ujmuje im nic z ich wielkości, nie tamuje ich ruchu, lecz zanurza je w świetle i znaczy ich pochód pełną majestatu regularnością.

 

–––––––––––

 

 

Katolicyzm i protestantyzm w stosunku do cywilizacji europejskiej, przez J. Balmesa, za pozwoleniem właściciela dzieła przełożył Ksiądz Stanisław Puszet, Wikariusz kościoła Archikatedralnego we Lwowie. Tom I. Lwów. Nakładem tłómacza i Alexandra Vogla. Z DRUKARNI ZAKŁADU NARODOWEGO IMIENIA OSSOLIŃSKICH pod bezpośrednim zarządem uprzywilejowanego dzierżawcy Alexandra Vogla. 1873, ss. 35-43.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2010

Powrót do spisu treści dzieła ks. J. Balmesa pt.
Katolicyzm i protestantyzm
w stosunku do cywilizacji europejskiej

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: