KATOLICYZM I PROTESTANTYZM

 

w stosunku do

 

CYWILIZACJI EUROPEJSKIEJ

 

KS. JAKUB BALMES

 

PRZEŁOŻYŁ

 

KSIĄDZ STANISŁAW PUSZET

 

WIKARIUSZ KOŚCIOŁA ARCHIKATEDRALNEGO WE LWOWIE

 

––––––––

 

Rozdział II

 

O POCZĄTKACH PROTESTANTYZMU

 

Historia początku i rozwoju protestantyzmu, oto przedmiot godny badania, prowadzi nas bowiem do poznania źródła tak wielkiego złego i do zrozumienia i ocenienia zjawiska, o którym tyle a bez podstawy mówiono. Nie byłoby rzeczą rozumną szukać przyczyn protestantyzmu w wypadkach małej wagi, drobnych z natury i okolicznościowych. Jest to błędem przypuszczać, że małoznaczące przyczyny wielkie wydać mogą skutki – a jeśli prawdą jest, że wielkie rzeczy nieraz w małych początek swój mają, to z drugiej strony równie jest niezawodnym, że punkt wyjścia nie jest przyczyną, że dać początek, a dać przyczynę, są to pojęcia zupełnie odrębne. Jedna iskierka sprawia niekiedy pożar ogromny, ale dlatego bo upada na materiał łatwo zapalny. Co jest ogólnym, musi mieć przyczynę powszechnej natury – co jest trwałym i zakorzenionym, musi mieć przyczynę trwałą i zakorzenioną.

 

Prawo to dotyczy tak moralnego jak i fizycznego rzeczy porządku, lecz jego zastosowanie wiele przedstawia trudności, zwłaszcza w porządku moralnym, gdzie wielkie rzeczy nieraz tak skromne mają pozory, gdzie każdy skutek z tylu naraz przyczynami się wiąże, a wiąże przez nić częstokroć tak cienką, iż łatwo zdarzyć się może, że i najprzenikliwsze oko jej nie dostrzeże, albo za rzecz małej wagi mieć będzie to, co największe rezultaty wydało. Nieraz znów odwrotnie rzeczy z natury swej drobne, tylu zwodniczymi pozorami łudzą, tyle w oczy bijących im towarzyszy świecideł, że niejednego i uwieść są w stanie. Człowiek zawsze bardzo jest skłonnym do sądzenia z pozoru.

 

Po tym co tu powiedziałem, łatwo się każdy domyśli, że nie przywiązuję wielkiej wagi do owych zawiści wywołanych wskutek nadużyć, jakich miało się dopuszczać duchowieństwo przy udzielaniu odpustów. Wszystko to mogło nastręczyć sposobność, dać pretekst i hasło do walki – było jednak z natury swojej czymś zanadto małym, by taki pożar rozniecić. – Byłoby może odpowiedniej szukać przyczyny protestantyzmu w charakterze i stanowisku pierwszych nowatorów – lecz i to nie dość się rozumnym wydaje. Mówią z naciskiem o gwałtowności w piórze i słowie Lutra, dodając że ta dzika wymowa zdolną była wzburzyć umysły pospólstwa i pociągnąć je do błędów obudzając namiętną dla Rzymu nienawiść. Nie z mniejszą przesadą wynoszą zręczność w używaniu sofizmów i elegancję stylu w pismach Kalwina, które niekształtnej mieszaninie jego nauk nadając pozory powabne, otwarły im przystęp do umysłów ludzi lepszego smaku. Podobnie w mniej lub więcej trafny sposób malują nam zdolności i zasługi innych sekciarzy. Nie chcę bynajmniej ani Lutrowi ani Kalwinowi, ani wreszcie innym sekciarzom zaprzeczać tytułów, na których się opiera ta smutna zaiste ich chwała – lecz sądzę, że niepodobna bez zapoznania historycznej prawdy przypisywać tym osobistym przymiotom tak przeważnego wpływu na rozwój herezji. Byłoby to zapoznaniem i zmniejszaniem złego. Zastanówmy się nad tymi ludźmi bezstronnie: nie znajdziemy w nich nic takiego, co by w mniejszym lub wyższym stopniu nie było własnością wszystkich przywódców sekt najrozmaitszych. Ich zdolności, wykształcenie, wiedza, przeszły już przez sąd krytyki, a dziś nie ma nawet między wykształceńszymi protestantami takiego, któryby nie widział przesady w pochwałach, z jakimi o nich mówiono. Postawiono ich w szeregu niespokojnych umysłów, mających w sobie to wszystko, czego do wywołania przewrotu było potrzeba. Historia wszystkich wieków i krajów naucza, że tego rodzaju umysły bynajmniej nie są rzadkością, zjawiają się zawsze w chwili, gdy zbieg okoliczności nastręczy im do tego sposobność.

 

Szukając przyczyn, które by dla swej doniosłości i wagi właściwszymi były do wywołania takiego jak protestantyzm wypadku, powszechnie na dwie wskazywano, mianowicie: na potrzebę reformy i na ducha wolności. – "Było wiele nadużyć", mówią jedni, "nie przedsięwzięto potrzebnej reformy – zaniedbanie jej spowodowało rewolucję". – "Umysł ludzki był skrępowany", mówią drudzy, "usiłowano więc więzy jego skruszyć. Protestantyzm nie był czym innym jak usiłowaniem oswobodzenia myśli ludzkiej – zerwaniem się ducha ludzkiego do wolności". Dwa te mniemania wskazują niezaprzeczenie na przyczyny wielkiej doniosłości i dlatego wielu mają zwolenników. Pierwsza uzasadniając konieczność reformy, szerokie otwiera pole dla tych, którzy powstają na nadużycia i zwolnienie obyczajów – do czego ludzie na swoje błędy zbyt wyrozumiali, cudzych zbyt surowi sędziowie i przestrzegacze, są bardzo pochopni. Mniemanie drugie potrącając o strunę wolności i szlachetnych ducha ludzkiego popędów, może również znaleźć przyjaciół; co się lubi – tego się chętnie słucha.

 

Nie przeczę temu, że reforma była podówczas potrzebną. By się o tym przekonać, dość rzucić okiem na dzieje i posłuchać skarg mężów wielkich, których Kościół słusznie ukochanymi swymi synami nazywał. Pierwsze zaraz rozporządzenie Koncylium Trydenckiego wypowiada, że jednym z przedmiotów obrad jest reforma kleru i chrześcijańskiej ludności, a Pius IV potwierdzając akta soboru dodaje, że jednym z przedmiotów, dla których koncylium zostało zwołanym, jest poprawa obyczajów i przywrócenie karności. To wszystko jednak nie wystarcza, ażeby nadużycia kleru uważać za przyczynę protestantyzmu. Owszem powiemy, że zupełnie mylnie na rzecz zapatrują się ci, którzy nadużycia owe za przyczynę protestantyzmu podają. Mniemanie innych, że popęd ducha do wolności stał się tych wypadków przyczyną, również jest bezzasadnym. Pomimo szacunku, jaki mieć należy dla ludzi, co pierwszej się trzymają opinii, jak i dla tych, co na karb ducha wolności wszystko zwalają, powiemy otwarcie, że ani w jednych ani w drugich znaleźć nie można tego rozbioru filozoficznego i historycznego zarazem, który nie schodzi ani na chwilę z gruntu historycznej prawdy, ocenia i wyjaśnia fakty, wskazuje na ich wewnętrzną naturę, stosunek i łączność.

 

Protestantyzm jest wypadkiem właściwym wszystkim wiekom historii Kościoła, lecz jego doniosłość i odrębny jego charakter ma swoje źródło w epoce, w której wziął początek. Oto co trzeba było mieć na uwadze, aby od przedmiotu nie zboczyć. Ta jedna uwaga wsparta ciągłym historii świadectwem wszystko wyjaśnia. Już nie potrzeba szukać czegoś nadzwyczajnego ani w nauce protestantyzmu ani w charakterze jego fundatorów, wszystko co w nim jest nadzwyczajnego pochodzi stąd, że powstał w wieku XVI. Rozwińmy tę myśl nie przez rozumowania nieuzasadnione, ani przez przypuszczanie dowolne, ale powołując się na wypadki, którym nikt zaprzeczyć nie zdoła.

 

Jest rzeczą niewątpliwą, że zasada poddania się powadze Kościoła w rzeczach wiary, natrafiała zawsze na żywy opór ze strony ludzkiego umysłu. Nie tu miejsce badać przyczyn tego oporu, wystarcza sam fakt, dosyć przypomnieć każdemu, kto by go w wątpliwość podawał, że historii Kościoła towarzyszy ustawicznie historia herezji. Charakterystyczne to zjawisko różnym ulegało zmianom, stosownie do okoliczności narodów; to znaczyło swój pochód prostą mieszaniną judaizmu z chrześcijaństwem, to łączyło z nauką Jezusa Chrystusa mity i podania wschodnie, to kaziło i psowało czystość dogmatu subtelnościami i wykrętami greckich sofistów. Znajdujemy w nich jednakowoż dwa znamiona ogólne, dowodzące wspólnego wszystkim początku pomimo takiej rozmaitości w przedmiocie i naturze skutków, a dwoma tymi znamionami są: nienawiść powagi Kościoła i duch sekty.

 

Wszystkie wieki patrzały na sekty powstające przeciw powadze Kościoła, podnoszące do wysokości dogmatu błędy swych założycieli, rzecz naturalna że to zdarzyło się i w wieku XVI. Gdyby wiek ten stanowił wyjątek od prawidła tak ogólnego, zdaje się, że bacząc na naturę ducha ludzkiego, mielibyśmy obecnie zadanie trudne do rozwiązania: "Jak się to stało, że żadna w tym wieku nie powstała sekta?". Już to samo, że błąd pojawił się w wieku XVI wywołać musiało znamiona, którymi się protestantyzm od innych herezji odróżnia, jakiekolwiek byłoby jego źródło, okazja lub pretekst. W wieku XVI jak tylko pewna liczba ludzi stanęła pod sztandarem buntu, bunt ten musiał przybrać takie rozmiary, z taką objawić się doniosłością, rozdzielić się na tyle podziałów, podpodziałów, tak samo na wszystkie dogmaty i karności punkty uderzyć, jak to w protestantyzmie widzimy. Przypuśćmy, że na miejscu Lutra, Zwingliego, Kalwina był Ariusz, Nestoriusz, Pelagiusz, zamiast błędów tych pierwszych postawmy błędy drugich – wszystko jedne sprowadzi następstwa. Błąd wywoła sympatię, znajdzie obrońców i wielbicieli, rozszerzy się z szybkością pożaru, następnie się rozłamie na sekty i odcienia, bronić będzie wszystkiego, z wszelkimi pozorami nauki i wiedzy, przedmiot dogmatu co chwila się zmieni, tysiące sformułuje się wyznań wiary, przekształcą i zatracą liturgię, zerwą węzły karności, jednym słowem: będzie protestantyzm. Skądże przeto błąd w wieku XVI takie przybiera rozmiary, taką posiada doniosłości wagę? Oto stąd, że społeczeństwo wieku tego zupełnie jest odmiennym od społeczeństw wieków poprzednich. Co by w innych wiekach roznieciło płomień miejscowy, zapaliło w wieku XVI pożar ogólny. Europa składała się podówczas z aglomeratu społeczeństw ogromnych, jakby z jednego odlanych kruszcu, pokrewionych ze sobą podobieństwem pojęć, obyczajów, praw, instytucji, zbliżonych do siebie ożywioną komunikacją wywołującą naprzemian to współzawodnictwo, to tożsamość interesów. Język łaciński stawszy się językiem uczonych, nastręczył łatwy środek rozszerzania wiadomości. A na koniec i przede wszystkim zjawiła się pomoc wielka, potężne narzędzie do propagowania idei i uczuć, – dzieło wyszłe z głowy człowieka jakoby błyskawica, jakoby wróżba kolosalnych przeznaczeń – tym jest: wynalazek druku.

 

Taka jest ruchliwość ducha ludzkiego, taki pochop do chwytania wszelkich nowości, że skoro sztandar błędu zatknięto, niepodobna, by pod nim nie stanęło mnóstwo zwolenników. Zrzuciwszy raz jarzmo powagi i to w dziedzinie, w której z takim zapałem badano, tyle poruszono kwestii, gdzie pojęcia były tak rozgorączkowane – gdzie tyle kiełkowało doktryn, rzecz naturalna, że umysł ludzki z natury tak pochopny do błędu, zachwiał się na wszystkich punktach, że mnogo wylęgło się sekt. Nie ma tu środka – narody cywilizowane albo pozostaną katolickimi, albo przejdą przez wszystkie stopnie błędu. Jeśli się nie uchwycą kotwicy prawdy, walczyć przeciw niej będą we wszystkich gałęziach nauki – opierać się wszystkiemu co przepisuje. Człowiek, którego umysł żywy i swobodny czuje potrzebę albo żyć spokojnie w krainie prawdy albo szukać jej gorączkowo i bez wypoczynku. Jeśli za punkt oparcia obierze sobie zasady fałszywe, jeśli czuje, że ziemia usuwa się z pod stóp jego, co chwila zmieniać będzie miejsce, z błędu przechodzić do błędu, z przepaści lecieć będzie w przepaść. Żyć pośród błędów i czuć się zadowolonym, błąd z pokolenia do pokolenia podawać bez zmiany – właściwym jest ludom żyjącym w ciemnocie i poniżeniu – duch ludzki tu nieruchomy, bo drzemie.

 

Z tego punktu widzenia przedstawia się protestantyzm, jakim jest w istocie; można ocenić jego doniosłość i wpływ, wytłumaczyć jego sprzeczności, w tym wielkim zdarzeń obrazie pojedyncze osobistości wydają się jak małe figurki, które można od siebie oddalać lub do siebie zbliżać, miasto nich nawet i inne postawić bez zmiany charakteru całości obrazu. Niewiele tu znaczy przebiegłość, sprężystość i odwaga Lutra, polor literacki Melanchtona i zdolność do sofizmów Kalwina, chcieć nad tym się zatrzymywać, znaczyłoby tyle co tracić czas, a nie wyjaśnić niczego.

 

Lecz zapyta kto może jakiż był wpływ nadużyć i niemoralności w klerze i chrześcijaństwie? Powróćmy na dawne stanowisko a zobaczymy, że nadużycia były okazją, że nieraz dostarczały materiału, lecz nigdy nie spowodowały następstw jakie im przypisują. Czyż to nie znaczy nadużyć tych zaprzeczać lub je uniewinniać? Bynajmniej! Uwzględnić należy bez wątpienia skargi mężów godnych najgłębszego szacunku, lecz również nie godzi się zapominać, że opłakując złe, rozwodzili się oni szeroko nad jego następstwami. Sprawiedliwi, gdy przeciw występkom głos swój podnoszą, słudzy Kościoła, trawieni gorliwością domu Pańskiego, wyrażają się z taką gorącością uczucia, że nie zawsze można brać ich skargi za źródło historycznych oceniań. Serce ich wylewa się w tych żalach, a miłością sprawiedliwości trawieni, rzucają słowa niby gromy. Zła wiara zjawia się zaraz, złośliwie tłumaczy ich słowa, przesadza i przekształca wszystko.

 

Po tym co się tu powiedziało, zdaje mi się jasnym że nikt głównej przyczyny protestantyzmu nie zechce upatrywać w nadużyciach, jakie w średnich wiekach się wkradły nawet do duchowieństwa. Najwięcej powiedzieć by można, że te nadużycia podały najbliższą sposobność i pozór. Utrzymywać przeciwnie, znaczyłoby tyle co sądzić, że liczne nadużycia istniały już w pierwszych wiekach Kościoła, w tych czasach o których żarliwości i czystości obyczajów sami nieprzyjaciele nasi tyle mówili. Bo jak za dni naszych, tak już w owych czasach wylęgały się coraz to nowe sekty, które uderzały na dogmaty, odrzucały Bożą powagę, a przy tym głosiły się prawdziwym Kościołem. Wypadek to ten sam, nikt temu zaprzeczyć nie zdoła. Jeśli ktoś powoła się na nagły rozwój i wzmaganie protestantyzmu odpowiemy mu, że inne sekty podobnież szybko się rozwijały i krzewiły. Dosyć przytoczyć słowa św. Hieronima mówiącego o spustoszeniu, jakie sprawił arianizm: "Zdumiał się świat cały, gdy się ujrzał ariańskim". Powtarzam raz jeszcze, że jeśli jest coś w protestantyzmie szczególnego i charakterystycznego, nie należy tego przypisywać nadużyciom, lecz wiekowi, w którym powstał.

 

Ponieważ ta kwestia nadużyć budzi żywe zajęcie i dała już powód do wielu błędów, nie będzie od rzeczy powrócić do niej raz jeszcze, aby pojęcia sprostować i ustalić. Nikt nie zdoła zaprzeczyć, że liczne w wiekach średnich wkradły się nadużycia i że reforma była konieczną. Prawda ta ma za sobą niezłomne świadectwo z wieku XI i XII, świadectwa takich mężów jak św. Piotr Damian, św. Grzegorz VII i św. Bernard. Kilka wieków później, jakkolwiek wiele nadużyć już usunięto, pozostało ich jednak jeszcze niemało i to rażących, jak znów o tym świadczą skargi mężów zacnych, trawionych świętą gorliwością. Że tu tylko wspomnimy o liście kardynała Juliana do papieża Eugeniusza IV w którym chłoszcze niemiłosiernie złe obyczaje duchowieństwa, zwłaszcza niemieckiego. Wypowiedziawszy stanowczo i otwarcie prawdę w przekonaniu, że Kościół nie potrzebuje bronić się kłamstwem lub przemilczaniem, w kilku jeszcze słowach rozwinąć należy niektóre ważne kwestie. Komu to zwykle przypisują wprowadzenie tych nadzwyczajnych nadużyć? Kurii Rzymskiej, czy może biskupom? Śmiało twierdzić można, że nie należy oskarżać jak tylko złość czasów.

 

Przypomnijmy sobie tylko wypadki, których Europa była widownią: rozwiązanie się zbutwiałego i zepsutego państwa Rzymskiego, wtargnięcie i rozlanie się barbarzyńców północy, ich ustawiczne wojny, to między sobą, to ze zdobytymi krajami, a to przez ciąg tylu wieków, ustalenie się i absolutne panowanie feudalizmu z jego licznymi niedogodnościami, zamieszkami; najazd Saracenów i potęga ich ustalona na wielkiej Europy części. Niechże każdy rozsądny człowiek rozstrzygnie, czy podobne wstrząśnienia nie musiały sprowadzić ciemnoty, zepsucia obyczajów i rozwolnienia karności. Jak mogło duchowieństwo nie odczuć głęboko na sobie tego rozprzężenia, w jakim zostawało społeczeństwo cywilne, jak mogło uchronić się od udziału w złem, które trapiło całą Europę?

 

Lecz czyż gorące pragnienie reformy nie objawiało się w Kościele? Łatwo dowieść można że tak. Przemilczę o świętych, których Kościół w ciągu tych nieszczęśliwych czasów ze swego łona wydawał, historia wielką ich liczbę podaje. Cnoty ich stanowiące tak żywe przeciwieństwo do zepsucia wieku, świadczą że ów gorący płomień wieczernika nie przygasł na łonie Kościoła. To samo już wiele dowodzi, lecz coś innego przytoczę, czego ni zbić ni o przesadę posądzać nie można, co nie ograniczając się na pewnej jednostce jest najdokładniejszym wyrazem ducha, jaki całe ciało Kościoła ożywiał. Chcę tu mówić o ustawicznie zwoływanych koncyliach, na których ganiono, potępiano nadużycia, przepisowano ustawicznie świętość obyczajów i ścisłe zachowanie karności. Na szczęście pocieszający ten fakt nie ulega wątpliwości żadnej. Aby się o nim przekonać dosyć choć raz otworzyć historię Kościoła i zbiór koncyliów. Dodam tu jeszcze, że za mało może się zastanawiano nad tym, jak dalece fakt ten jest godnym uwagi.

 

Patrzmy co się dzieje wśród innych społeczeństw, w miarę jak się zmieniają pojęcia i obyczaje, prawa przechodzą wszędzie przez gwałtowne zmiany. Gdy obyczaje i pojęcia sprzeciwiają się prawu, ono milczeć musi – bez zwłoki się je usuwa. Nic podobnego nie dzieje się w Kościele. Nieraz zepsucie ogarnęło wszystko. Słudzy Kościoła dali się porwać prądowi, zapomnieli na świętość swego powołania. Pomimo tego ogień święty nie przestał gorzeć w Kościele. Prawo ustawicznie było głoszonym, przypominanym. I rzecz dziwna zaiste! Ileż to razy ludzie, co sami prawo gwałcili, na koncyliach i synodach potępiali siebie, aby piętnując własne postępowanie uwidocznić tym więcej i silniej przeciwieństwo między swą nauką a swymi czynami. Symonia i rozpusta – oto dwie wady panujące podówczas. Otwórzcie zbiór koncyliów, wszystkie je gromią grożąc za nie klątwą. Nigdy jeszcze z tak niezmordowaną wytrwałością i z taką siłą prawo przeciw czynom nie wystąpiło do walki, nigdy przez ciąg tylu wieków nie widziano, żeby prawo wobec wyuzdanych namiętności trzymało się tak niezachwianie, nie cofając się ani na krok jeden, nie dając ani chwili namiętnościom wytchnienia, dopóki ich nie pokonało.

 

Ta stałość i wytrwałość Kościoła nie była daremną. W początkach XVI wieku, a więc w chwili, w której protestantyzm się zrodził, widzimy już nadużycia bez porównania mniej liczne, obyczaje znacznie poprawione, przepisy karności więcej zachowywane. Czasy, w których deklamował Luter, nie były już takimi, w jakich św. Piotr Damian i św. Bernard opłakiwał upadek w Kościele. Z łona chaosu w połowie już usuniętego, dobywał się już porządek i światło. Nieprzepartym dowodem, że Kościół nie był, jak to głoszono, pogrążonym podówczas w takiej ciemnocie i zepsuciu, jest to, że wydał grono ludzi, którzy tak niepospolitą mądrością odznaczyli się na Koncylium Trydenckim i tylu świętych co na wiek ten taki blask rzuciło. Przypomnijmy sobie, w jakim natenczas położeniu znajdował się Kościół, nie traćmy z oczu, że wielkie reformy długiego wymagają czasu, że te reformy na żywy natrafiały opór tak ze strony duchownych jak świeckich, że za ich podjęcie ze skutkiem i prowadzenie z energią Grzegorzowi VII zarzucano despotyzm. Strzeżmy się wydawać sąd o ludziach bez uwzględnienia miejsca i czasu, nie mierzmy wszystkiego łokciem pojęć jakie nam wyobraźnia podsuwa. Wielkim jest dziejowy pochód wieków; towarzyszące mu okoliczności sprowadzają nieraz położenia tak nadzwyczajne i tak zagmatwane, że trudno często do jasnego o nich dojść pojęcia.

 

Bossuet w "Historii Zmian" rozgatunkowawszy umysły pobudzające pewnych ludzi wieku XVI do usiłowania reformy, przytoczywszy kardynała Juliana groźne w tym przedmiocie słowa, dodaje: "Tak to już wieku XV kardynał ten, jeden z najznakomitszych swego czasu ludzi, opłakiwał złe i przewidział jego straszne skutki. Tu zdaje się on przepowiadać to, co Luter dla całego zgotował chrześcijaństwa rozpoczynając od Niemiec, nie omylił się twierdząc, że odrzucenie reformy podwoi nienawiść przeciw duchowieństwu i zrodzi sektę dla Kościoła daleko groźniejszą niż sekta Braci Czeskich".

 

Z tych słów wnosi wielu, że znakomity biskup z Meaux jako jedną z głównych przyczyn protestantyzmu uważał zaniedbanie prawnej reformy w stosownym czasie. Wystrzegać się jednak należy mniemania, jakoby Bossuet choćby w najmniejszej części chciał przez to uniewinniać sprawców protestantyzmu. Owszem stawia on ich w rzędzie burzliwych nowiniarzy, co nie tylko że nie sprzyjali prawdziwej reformie o jaką wołali ludzie roztropni i mądrzy, lecz owszem wprowadzając ducha nieposłuszeństwa, schizmy i herezji, utrudnili takową. Znakomity biskup wielką przypisuje im winę. Zdaniem jego nie myśleli oni usuwać nadużyć, lecz owszem uczynić sobie z nich pretekst, do odrzucenia wiary Kościoła, wyłamania się z pod jego powagi i zerwania wszelkich węzłów karności.

 

Jakże bowiem przypisywać pierwszym reformatorom ducha prawdziwej reformy, kiedy wszyscy prawie zadawali jej kłam bezwstydnym swym życiem. Gdyby zwolnienie obyczajów, na które się tyle skarżyli, potępiali przez ostrość żywota, przez surową zasad ascetyzmu praktykę, można by się wtenczas zapytać, czy ich błąd nie był skutkiem zbytniej gorliwości, czy zbytnia cnoty żarliwość do złego ich nie pociągnęła, lecz tego wszystkiego tu nie widzimy. Posłuchajmy w tej sprawie naocznego świadka, człowieka którego o fanatyzm nie można posądzić, bo łagodność i względy, jakie dla pierwszych przywódców protestantyzmu okazał, w oczach wielu winnym go czynią. Oto co z właściwą ironią mówi tu Erazm z Rotterdamu: "Reforma, jak widać, ograniczy się na sekularyzacji kilku mnichów, małżeństwie kilku księży i tak wielka ta tragedia wypadkiem wcale komicznym się skończy, gdyż tak jak w komediach rozwiązuje się wszystko przez: małżeństwo".

 

Można stąd wnosić, jaki był duch nowiniarzy XVI wieku. Do tegoż samego o nich zdania, po gruntownym badaniu historii doszedł również protestant p. Guizot. Zbija on mniemanie wielu jakoby reforma podjętą została w zamiarze przywrócenia Kościołowi czystości jaką odznaczał się w pierwszych wiekach. "Reforma, mówi p. Guizot, nie była ani środkiem do poprawy Religii, ani utopii ludzkości owocem" (Histoire générale de la civilisation en Europe, douzième leçon).

 

Tenże autor podaje nam następnie, wedle swego zdania rzeczywiste przyczyny reformy. "Reforma, są słowa jego, była usilnym dążeniem do oswobodzenia myśli ludzkiej, powstaniem ducha ludzkiego".

 

Wedle p. Guizot dążenie to spowodował ruch nadzwyczaj silny, jaki zajął ludzkie umysły, a z drugiej strony stan zgnuśnienia w jaki popadł Kościół rzymski; duch ludzki postępował krokiem gwałtownym, podczas gdy Kościół stał na jednym miejscu. Tego rodzaju tłumaczenia a zwłaszcza to któreśmy tu przytoczyli, łatwo zyskują wielbicieli, są one tak ogólne i górne, że dla wielu trudno zbadać je bliżej, oddane są w obrazach, które oko mamią i do uprzedzenia w sądzie prowadzą.

 

Wolność myślenia według p. Guizota i protestantów jest usunięciem powagi w przedmiocie wiary; przeciw tej to zatem powadze umysł winien się był podnieść, czyli innymi słowy umysł się zbuntował bo szedł, podczas gdy Kościół, niewzruszony w swoich dogmatach, według wyrażenia p. Guizot, stał w miejscu.

 

Jakiekolwiek byłoby przekonanie pana Guizot pod względem dogmatów katolickiego Kościoła, winien się był jako filozof spostrzec, że to, co on jako sprzeczne z charakterem wieku w Kościele gani, było po wszystkie czasy najpiękniejszą jego zaletą. I rzeczywiście osiemnaście upłynęło wieków, a o Kościele powiedzieć to można, że w dogmatach swoich stoi na miejscu; dowód to niezbity, że jest w posiadaniu prawdy; prawda jest niezmienną ponieważ jest jedną.

 

Charakter jaki nam Kościół w wieku XVI przedstawia jest ten sam, jaki nam w poprzednich objawiał wiekach. Jeżeli więc p. Guizot porównywa Kościół z rządem przestarzałym, odpowiemy mu, że tę starość miał on od kolebki. P. Guizot jakby sam czuł niemoc swoich wywodów, przedstawia nam je zbiorowo, że się tak wyrażę, pomieszane – bez ładu. Przesuwa on przed oczy czytelnika pojęcia różnego porządku, nie troszcząc się, by je rozgatunkować; można by rzec, że chce je urozmaicać, aby się podobać, i mieszać, aby prawdę zaciemnić. Sądząc wedle sposobu jego rozumowań, zdawałoby się, że nie ma zamiaru słów tych: nieczynność i stanie na miejscu stosować do samych dogmatów, ale raczej do zachowania się Kościoła względem spraw politycznej i ekonomicznej natury. P. Guizot odpiera nawet jako potwarz czynione Kurii Rzymskiej zarzuty o tyranię i nietolerancję.

 

Trudno by nawet przypuścić, żeby tak bystry umysł mógł popaść w taki zamęt pojęć, dlatego dosłownie przytoczę niektóre z dzieła jego ustępy. Dowodzą one, że najmniej konsekwentnymi są wielkie umysły, gdy w fałszywej się znajdą pozycji.

 

"Władza duchowna, mówi p. Guizot, popadła w stan nieczynności i stanęła na jednym miejscu. Polityczny kredyt Kościoła i Kurii Rzymskiej mocno się zachwiał: społeczeństwo europejskie nie należało doń więcej, przeszło ono pod kierownictwo i rządy świeckich. Pomimo tego władza duchowna zachowała wszystkie roszczenia, cały swój blask i powagę zewnętrzną. Wydarzyło się jej to co się nieraz wydarza rządom zgrzybiałym. Największa część skarg, jakie podnoszono nie miały żadnej podstawy" (1).

 

P. Guizot nie wspomina tu nic takiego co by miało choćby najmniejszy związek z wolnością. "Kuria Rzymska, mówi on nam, mimo utraty politycznego wpływu trwała przy swych roszczeniach do kierownictwa europejskimi społeczeństwami". Idzież tu o co innego jak polityczne spółzawodnictwo? Jak p. Guizot mógł zapomnieć co parę kartek przedtem powiedział, mianowicie: Że nie zdaje mu się uzasadnionym uważać za przyczynę protestantyzmu współzawodnictwo panujących z władzą kościelną, bo powód podobny nie odpowiada wielkości i ważności wypadku.

 

Wszystko to nie ma widocznie związku bezpośredniego z wolnością myślenia. Jeśliby ktoś jednak mniemał że nietolerancja Kurii Rzymskiej wywołała wzburzenie umysłów: "nieprawdą jest, odpowiada p. Guizot, że w wieku XVI Kuria Rzymska była zbyt tyrańską, nieprawda że nadużycia rzeczywiste były liczniejsze i więcej rażące niż w wiekach poprzednich: owszem może nigdy rząd duchowny nie był tyle przystępnym, tolerantnym, i tyle usposobionym do pozwalania na wszystko; jak długo tylko go nie zaczepiano, jak długo przyznawano mu prawa, jakie dotąd posiadał, oddawano należne mu opłaty, zostawiłby chętnie dusze ludzkie w pokoju, gdyby te dusze również w pokoju zostawić go chciały". Zapomniał tu pan Guizot na to, co był niedawno powiedział "że reforma protestancka była wielkim usiłowaniem oswobodzenia się myśli ludzkiej, obudzeniem się ludzkiego rozumu". Nie mówi on nam co tamowało tę wolność umysłu ludzkiego, owszem przeciwne wypowiada zdanie. Podług p. Guizot rząd kościelny w wieku XVI daleki od tyraństwa, był przystępnym i toleranckim, ze swej strony chętnie byłby zostawił ducha ludzkiego w pokoju. Jest więc rzeczą jasną, że to wielkie usiłowanie ducha ludzkiego do wolności w ustach p. Guizot jest twierdzeniem luźnym i nieokreślonym, jakoby świetną zasłoną którą chciał okryć kolebkę protestantyzmu.

 

Dopiero co odrzucił polityczne współzawodnictwo, jużci do niego powraca. Dopiero co utrzymywał że nadużycia nie mają w oczach jego żadnej doniosłości i nie można w nich upatrywać prawdziwej protestantyzmu przyczyny, a znów powiada, że gdyby zrobiono w swoim czasie legalną reformę, która się stała konieczną, można by było uniknąć wojen religijnych.

 

Przed chwilą uważał p. Guizot za stosowne przedstawić wolność myślenia w walce przeciw zasklepieniu się Kościoła, a oto wspomina o współzawodnictwie politycznym, i zniża lot swój aż do poziomu należytości podatkowych.

 

Ta luźność pojęć, ta słabość dowodzenia, to zapominanie na słowa wypowiedziane poprzednio dla tych tylko czymś nadzwyczajnym wydawać się może, którzy przywykli podziwiać tylko wyższe talenty, a nie studiują ich zboczeń. Zresztą p. Guizot wytknął sobie metodę, która go narazić musiała na błędy i zboczenia. Postępować krok za krokiem, nagich się trzymać faktów, znaczy tyle co ścieśnić sobie widnokrąg, pracować raczej nad nagromadzeniem wypadków, niż nad ułożeniem historii; lecz znów z drugiej strony, rozpuścić wodze fantazji, mówić ogólnikami, puszczać się w lot śmiały, to tyle co narażać się nieroztropnie na niebezpieczeństwo przypuszczeń i złudzeń. Ilekroć razy umysł dla lepszego poznania całości rozpuszcza cugle swojej wyobraźni, tylekroć naraża się na fałszywe pojmowanie przedmiotów, albo na zupełne ich przeoczenie. Dlatego i najgłębszy badacz powinien pamiętać na te słowa Bakona: "Nie skrzydeł lecz ołowiu".

 

Zanadto bezstronny aby nie wyznać że przesadzano mówiąc o nadużyciach, zanadto dobry filozof aby nie poznać, że nadużycia nie mogły sprowadzić rezultatów tak wielkich p. Guizot którego samo uczucie własnej godności, powstrzymało od mieszania się w owe tłumy nieustannie wykrzykujące "okrucieństwo, nietolerancja" postanowił oddać słuszność Kościołowi katolickiemu; na nieszczęście, jego przeciw Kościołowi przesądy nie pozwoliły mu widzieć rzeczy tak jak są. Zrozumiał on że przyczyny protestantyzmu szukać należy w głębi ducha ludzkiego; lecz znając swój wiek, a zwłaszcza epokę w której pisał, wiedział że słowa jego, by dobre znalazły przyjęcie, często do wolności odwoływać się muszą. Dlatego to złagodziwszy cokolwiek zarzuty czynione Kościołowi, wszystko co tylko piękne, wielkie i wspaniałe, przypisuje on myśli zrodzonej z Reformy, a to co ujemne, Kościołowi katolickiemu. Nie dosyć uznawać, że główna protestantyzmu przyczyna leży w duchu ludzkim, trzeba było nadto powstrzymać się od porównań niesłusznych. Guizot winien był, znając charakter i położenie europejskiego społeczeństwa wpośród którego protestantyzm się zjawił, przekonać się, że tenże nie był jakimś "usiłowaniem nadzwyczajnym" lecz tylko prostym powtórzeniem tego co w każdym wieku się wydarzało, że był zjawiskiem powszechnym, któremu tylko warunki szczególne i usposobienie wieku w jakim powstał dały charakter odrębny.

 

Powtarzam, że sposób zapatrywania się na protestantyzm jako na wypadek zwyczajny, powiększony i rozszerzony przez okoliczności, wydaje mi się jedynie godnym umysłu filozoficznego. Poprzemy to jeszcze jedną uwagą.

 

Jest to cechą nowoczesnych, od trzech wieków społeczeństw, że wszystkie wypadki noszą na sobie powszechności znamię. Stąd też ich doniosłość nie da się porównać z doniosłością innych tegoż samego rodzaju ale wydarzonych w minionych epokach i wśród odmiennego społecznego ustroju wypadków. Zastanówmy się nad historią starożytną, a zobaczymy że wszystkie zdarzenia są do pewnego stopnia odosobnione co je czyni mniej korzystnymi jeżeli są dobre, mniej szkodliwymi jeśli są niedobre. Kartagina, Rzym, Sparta, Ateny wszystkie te miasta mniej lub więcej cywilizowane, idą każde swoimi drogami i w odmiennym postępują kierunku. Pojęcia, obyczaje, formy polityczne następują w nich jedne po drugich, a nie widzimy żadnego oddziaływania pojęć, obyczajów jednego narodu na drugi. Nie ma tam ducha propagandy, nie ma dążności do grupowania się wszystkich ludów około jednego punktu środkowego. Widzimy nadto że wyjąwszy gwałtowne zlanie, mogły starożytne narody być przez czas długi bardzo do siebie zbliżone nie tracąc ani jednego rysu odrębnej swej fizjonomii.

 

Jakże odmienny stan przedstawia nam Europa. Rewolucja w jednym kraju, zaraża wszystkie kraje, idea z jednej szkoły wyszła, wszystkie ludy porusza, wszystkie niepokoi rządy. Nic nie jest odosobnionym, wszystko się rozpowszechnia wskutek czego zyskuje siłę niezmierną. Za dni naszych nie podobno uczyć się historii narodu, bez spotkania się z dziejami innych; niepodobna badać historii pewnej umiejętności lub sztuki, bez odkrycia natychmiast tysiącznych styczności z przedmiotami, nie mającymi na pozór nic wspólnego z umiejętnością i sztuką. Ludy się asymilują, przedmioty łączą, stosunki się wiążą i krzyżują ze sobą. Nie ma sprawy w jednym kraju którą by się nie zajmowały inne kraje, w którą by nie pragnęły się wmieszać. Dlatego to w polityce idea nieinterwencji jest i będzie zawsze niepraktykowaną, jest bowiem rzeczą naturalną, że każdy interweniuje w sprawie która go obchodzi.

 

Przykłady to choć z odmiennego wzięte porządku ułatwiają sąd o wypadkach religijnych XVI wieku. Prawda że protestantyzm traci przez to ów płaszczyk filozoficzny w jaki od kolebki ustroić go chciano i wszelkie prawo do ogłaszania się za myśl pełną przenikliwości, wspaniałych projektów i wzniosłych przeznaczeń; jednakowoż doniosłość jego nie jest przez to mniejszą, poznaliśmy tu tylko powód tego imponującego widoku z jakim się światu przedstawił.

 

Z tego punktu widzenia każda rzecz okazuje się we właściwych sobie rozmiarach, nadużycia nie wydają się czymś większym nad to, czym są w istocie: powodami i pozorami. Szerokie plany, wzniosłe i szlachetne pojęcia, usiłowania niezawisłości schodzą do poziomu czczych marzeń. Chęć rabunku majątków kościelnych, ambicja, współzawodnictwo polityczne, przedstawiają się jako przyczyny ale drugorzędne. Żaden powód nie jest wykluczonym, lecz żadnemu także nie jest przypisaną wyłączna doniosłość. Wreszcie, jeśli wskazaliśmy na jedną główną przyczynę, nie wyklucza to bynajmniej współdziałania mnóstwa innych czynników. Pozostaje jeszcze jedna główna kwestia.

 

Zapyta kto może jaka była przyczyna nienawiści, albo by się lepiej wyrazić, rozjątrzenia, jaką sekciarze okazywali względem Rzymu? nie dowodziż to wielkich nadużyć i ciężkich ze strony Rzymu niesprawiedliwości? Na to jednym tylko odpowiemy słowem. W czasie burzy srożą się zawsze bałwany przeciw granitowej skale, która się im opiera.

 

Nadużycia nie tylko stanowczego na powstanie protestantyzmu nie wywarły wpływu, lecz owszem żadnej nie ulega wątpliwości, że wszystkie możliwe reformy i wszelkie ustępstwa ze strony władzy duchownej, nie byłyby powstrzymały tego nieszczęsnego wypadku.

 

Trzeba bardzo mało znać niestałość i zmienność ludzkiego ducha, aby nie uznać że wypadki XVI wieku były jedną z tych klęsk, jakie tylko Bóg może usunąć przez cudowne działanie swojej Opatrzności.

 

–––––––––––

 

 

Katolicyzm i protestantyzm w stosunku do cywilizacji europejskiej, przez J. Balmesa, za pozwoleniem właściciela dzieła przełożył Ksiądz Stanisław Puszet, Wikariusz kościoła Archikatedralnego we Lwowie. Tom I. Lwów. Nakładem tłómacza i Alexandra Vogla. Z DRUKARNI ZAKŁADU NARODOWEGO IMIENIA OSSOLIŃSKICH pod bezpośrednim zarządem uprzywilejowanego dzierżawcy Alexandra Vogla. 1873, ss. 13-34.

 

Przypisy:

(1) Tyle mówiono o nadużyciach, tak przesadzano ich wpływy na nieszczęścia na jakie w wiekach ostatnich wystawionym był Kościół, a równocześnie przez nieszczere pochwały tak wynoszono czystość obyczajów, ostrość karności Kościoła pierwszych wieków, że wielu uroiło sobie jakąś linię graniczną między dawnymi a nowszymi czasami. W pierwszych wiekach widzą oni samą prawdę i świętość, drugim przypisują tylko zepsucie i błędy; jakby w pierwszych wiekach, wszyscy wierni samymi Aniołami byli, jak gdyby Kościół we wszystkich wiekach nie był zmuszonym karcić błędów i powstrzymywać namiętności. Z historią w ręku byłoby rzeczą łatwą do słusznej miary sprowadzić te przesadzone pojęcia, które sam Erazm, mało zaiste pochopny do uniewinniania współczesnych, sprawiedliwie ocenia.

 

Porównywając wiek swój z pierwszymi wiekami Kościoła wskazuje on nam jasno, jak dalece dziecinną i nieuzasadnioną była podówczas, tak ogólnie panująca skłonność do wynoszenia przeszłości z krzywdą dla teraźniejszości. Ustęp ten znaleźć można w dziejach Marchettiego, pomiędzy uwagami nad historią Fleury'ego.

 

Nie mniej ciekawym by było przejść rozporządzenia Kościoła w celu usunięcia nadużyć. Zbiór koncyliów tyle w tym przedmiocie materiałów zawiera że z nich wiele tomów złożyć by można. Jaśniej mówiąc same te zbiory, z całą swą mnogością od początku do końca nie są czym innym, jak namacalnym tych dwóch prawd dowodem: że we wszystkich czasach dużo było do zniesienia nadużyć (owoc to poniekąd konieczny słabej i skażonej natury ludzkiej); po wtóre, że we wszystkich wiekach Kościół usiłował znieść nadużycia, tak że bez wahania twierdzić można, iż ani jednego nie było, obok którego natychmiast nie znajdowałoby się rozporządzenie kanoniczne aby je powściągnąć i skarcić. Spostrzeżenie to dowodzi że przyczyna protestantyzmu nie leży w nadużyciach, że tenże był wielką klęską która się stała nieuniknioną z powodu pochopnego do zmian usposobienia ludzkiego i położenia w jakim podówczas znajdowało się społeczeństwo. W tej samej myśli wyraził się też Zbawiciel: "Potrzeba by przyszły zgorszenia", nie jako by każdy w szczególności zgorszenia dawać musiał, ale mając wzgląd na zepsucie serca ludzkiego, które z biegiem rzeczy koniecznie do tego skłonić się musi.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2010

Powrót do spisu treści dzieła ks. J. Balmesa pt.
Katolicyzm i protestantyzm
w stosunku do cywilizacji europejskiej

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: