KATOLICYZM I PROTESTANTYZM

 

w stosunku do

 

CYWILIZACJI EUROPEJSKIEJ

 

KS. JAKUB BALMES

 

PRZEŁOŻYŁ

 

KSIĄDZ STANISŁAW PUSZET

 

WIKARIUSZ KOŚCIOŁA ARCHIKATEDRALNEGO WE LWOWIE

 

––––––––

 

Rozdział XV

 

O trudnościach, jakie Kościół miał do zwalczenia w dziele społecznego odrodzenia

 

NIEWOLNICTWO. CZY ONO MOGŁO BYĆ OD RAZU ZNIESIONE?

 

Jakkolwiek Kościół uważał za rzecz wielkiej wagi ogłaszanie prawdy, w przekonaniu, że do zaradzenia niemoralności i upadkowi, jaki się jego oku przedstawiał, pierwszym jego staraniem być winno wystawić błąd na niszczący go prawdziwej nauki ogień, jednakowoż na tym jednym on się nie ograniczył. Postawiwszy się na gruncie faktów, kierując postępowanie swoje według systemu pełnego mądrości i rozsądku, starał on się o to, by ludzkość ciągnęła z nauki Jezusa Chrystusa, błogie nawet w rzeczach tej ziemi owoce. Kościół nie tylko był wielką i pożyteczną szkołą, lecz także odradzającym drugich stowarzyszeniem. Nie rozlewał on nauki swojej, jak gdyby na los ją rzucając i pozostawiając wpływom czasu starania jej użyźnienia; nie, on ją rozwijał we wszystkich stosunkach, zastosowywał do wszystkich przedmiotów, przelał w obyczaje, prawa, uwidocznił w instytucjach, które względnie do postępowego odrodzenia, były nauczaniem cichym, lecz nie mniej wymownym. Z zapoznaniem ludzkiej godności panowało wszędzie niewolnictwo. Kobieta była spodloną przez zepsucie obyczajów, poniżoną przez srogość mężczyzny. Dzieci opuszczone, barbarzyństwo z okrucieństwem doszło do najwyższego szczebla w prawie wojennym. Wreszcie u szczytu tej budowy społecznej najohydniejsza tyrania, otoczona pretorianami, rzucała wzrokiem pogardy na nieszczęsne u nóg jej skrępowane ludy.

 

W takim stanie rzeczy, niemałym było to przedsięwzięciem zniszczyć błąd, przekształcić i złagodzić obyczaje, znieść niewolnictwo, poprawić prawa, sile założyć wędzidło i postawić ją w zgodzie z dobrem publicznym, nowe dać życie jednostkom, inaczej urządzić rodzinę i społeczeństwo; a przecież nie coś mniej nad to uczynił Kościół.

 

Zacznijmy od niewolnictwa. Rzecz to ciekawa i wielce zajmująca: kto zniósł niewolnictwo u ludów chrześcijańskich? Czy Chrystianizm? Czy Chrystianizm sam przez wzniosłe swoje o godności człowieka pojęcia, przez swe zasady, swego ducha braterstwa i miłości, przez swoje wreszcie postępowanie roztropne, słodkie i dobroczynne? Tak, Chrystianizm sam jeden.

 

Że Kościół katolicki wielce się do zniesienia niewolnictwa przyczynił, o tym nikt dzisiaj nie wątpi i nikt się nie ośmiela, by przeciw temu wystąpić. P. Guizot uznaje starania Kościoła w celu poprawienia społecznego stanu: "Nie ma wątpliwości, mówi on, że Kościół walczył zacięcie przeciw głównym chorobom stanu społecznego, jak np. przeciw niewolnictwu". Lecz zaraz w wierszach następnych, jakby żałował tego, że bez zastrzeżeń przypisał Kościołowi fakt tak zaszczytny, mogący ku niemu obudzić całej ludzkości sympatię, dodaje: "Wiele mówiono, że zniesienie niewolnictwa, w czasach nowszych jest wyłącznie Chrystianizmu zasługą. Sądzę że w tym jest przesada: Niewolnictwo utrzymywało się długo w łonie społeczeństw chrześcijańskich, bez wywołania w nich podziwu i oburzenia".

 

Jeśli p. Guizot przez tę jedną uwagę, że niewolnictwo długo się utrzymywało pośród chrześcijańskich społeczeństw, sądzi, iż udowodnił, że jego zniesienie nie jest wyłącznie dziełem Kościoła, błąd jego jest wielkim. By sobie logicznie postąpić, trza było najprzód zauważać, czy nagłe zniesienie było możliwym, czy duch pokoju i porządku, jaki zawsze Kościół ożywia, pozwalał rzucić się na przedsięwzięcie, które zamiast do pożądanego doprowadzić celu, cały świat by było wzburzyło. Liczba niewolników była ogromną, niewolnictwo wkorzenione w ideach, obyczajach, prawach zlewało się z interesami społecznymi i indywidualnymi; było to niezaprzeczenie urządzenie smutne, lecz również rzeczą jest pewną, że jednym zamachem znieść się nie dozwalało.

 

Według obliczenia, w Atenach liczono 20000 obywateli, 40000 niewolników, w wojnie Peloponeskiej przeszło ich nie mniej do nieprzyjaciela. W Chio liczba niewolników była bardzo znaczną, ich brak powiększający Ateńczyków szeregi, postawił właścicieli w strasznym położeniu. Tukidydes podaje te fakty. Liczba niewolników była w ogóle we wszystkich miejscach tak wielką, że spokojność publiczna nieraz znalazła się zagrożoną. Trzeba było szczególniejszych ostrożności, aby wzburzeniom przeszkodzić. "Potrzeba, mówi Platon (Dial. 6 o praw.), żeby niewolnicy nie byli z tego samego kraju, i ile możności różnili się między sobą obyczajami i mową, częste ich ucieczki u Messeńczyków i po innych miastach, w których większa część tej samej jest mowy, nauczyły, jak wielkie złe z tego płynie".

 

Arystoteles w swej ekonomii politycznej (Ks. I, R. 5) podaje różne prawidła, jak się z niewolnikami należy obchodzić, i rzecz godna uwagi, że w zdaniu zupełnie z Platonem się zgadza. Mówi wyraźnie: "Nie należy mieć dużo, z jednego kraju niewolników". W swojej Polityce powiada (Ks. II, R. 7), że "Tessalończycy wielkich doznali kłopotów z powodu wielkiej swych penestów liczby (peneści – rodzaj niewolników); podobnie i Lacedemończycy ujrzeli się zagrożonymi przez spisek helotów". Były to trudności zajmujące żywo polityków uwagę; nie wiedziano jakim sposobem zapobiec niedogodnościom spowodowanym przez wielką niewolników liczbę. Arystoteles opłakuje te trudności i niebezpieczeństwa. Przytoczę tu jego własne słowa: "Trudnym rzeczywiście i bardzo wiele sprawującym kłopotu jest sposób, w jaki z niewolnikami obchodzić się należy; gdyż jeśli się używa słodyczy, stają się zuchwałymi i pragną stać się równymi swoim panom, jeśli się z nimi kto twardo obchodzi, pałają nienawiścią i wzniecają bunty".

 

W Rzymie tak wielka była niewolników liczba, że gdy raz odrębne postanowiono im dać ubranie, senat się temu sprzeciwił, z obawy, żeby poznawszy swą liczebną przewagę, nie zagrozili publicznemu porządkowi. Ostrożność ta nie była wcale zbyteczną, bo dawno już przedtem, sprawili już byli niewolnicy ogromne wstrząśnienia we Włoszech.

 

Platon by poprzeć tę radę senatu, o której właśnie wspomniałem przypomina, że "niewolnicy często pustoszyli Italię przez rozboje i rabunki". W czasach więcej zbliżonych, Spartakus, na czele niewolników był długo postrachem Rzymu, i najdzielniejszych generałów nabawił kłopotu.

 

W mieście tym do tego stopnia liczba niewolników się wzmogła, że dużo właścicieli na setki ich liczyło. Z powodu zabójstwa prefekta Rzymu Pedaniusza Sekundusa, 400 niewolników zostało na śmierć skazanych (Tacyt, Roczniki, ks. XIV). Pudentilla żona Apuleusza miała ich tyle, że 4000 darowała synowi. Stało się to zbytku przedmiotem; każden usiłował, by liczbą niewolników się odszczczególnić. Każden na to zapytanie: "Quot pascit servos", ile żywi niewolników, według wyrażenia Juwenala (Satir. III, v. 140) starał się jak najwięcej wykazać. Według świadectwa Pliniusza, doszło do tego, że orszak jednej rodziny do całej podobnym był armii.

 

A nie tylko w Grecji i Italii tylu znajdowało się niewolników; w Tyrze powstali oni przeciw swoim panom a dzięki ogromnej swej liczbie, wszystkich wymordowali. Jeśli na kraje barbarzyńskie wzrok swój zwrócimy, nie mówiąc już o więcej znanych, dowiadujemy się z Herodota, że Scytowie wracając z Medii, bunt niewolników u siebie zastali, i znaleźli się w konieczności ustąpienia im miejsca i opuszczenia ojczyzny. Cezar w swoich komentarzach (O wojnie galijskiej, ks. VI) opowiada o wielkiej liczbie niewolników w Galii.

 

Liczba niewolników tak wielką wszędzie była że niepodobieństwem było ogłosić im wolności bez postawienia świata całego w płomieniach. Na nieszczęście mamy i w nowszych czasach przykład podobny, który jednak na małe ograniczony rozmiary, nie może za porównanie nam służyć. W koloniach w których niewolnicy czarni w wielkiej są liczbie, kto by zdołał od razu przywrócić im wolność? O ileż się trudności wzmagają, o ile niebezpieczeństwo groźniejsze przybiera rozmiary, gdy już nie o jedną chodzi kolonię, ale o świat cały. Stan zresztą umysłowy i moralny niewolników uniemożebniał skutki takiego dobrodziejstwa na własną ich korzyść i na pożytek społeczeństwa. Jeszcze w zezwierzęceniu, pałający pragnieniem zemsty, którą złe obchodzenie się z nimi panów podniecało i żywiło w sercu, byliby odnowili krwawe sceny, jakimi w czasach poprzednich już nie raz znaczyli karty historii. I cóż by było się stało? Społeczeństwo wśród tak groźnego niebezpieczeństwa, wystąpiłoby przeciwko popierającym wolność zasadom, spozierałoby na nie z nieufnością i uprzedzeniem; ogniwa niewolnictwa, nie tylko żeby nie zostały zwolnione, ale z całą troskliwością na nowo by je ścieśniono. Nie podobnym było, by z tych dzikich, ogromnych, bez poprzedniego przygotowania usamowolnionych tłumów, powstała jakaś organizacja społeczna; rzecz taka z podobnymi zwłaszcza żywiołami, nie robi się nagle. W wypadku tym gdyby przyszło do wyboru między niewolnictwem, a zupełnym rozstrojem społecznym, instynkt zachowawczy jaki tak dobrze społeczeństwo, jak pojedynczy posiadają ludzie, byłby niezawodnie przedłużył niewolnictwo i odnowił nawet istność jego tam, gdzie zniesionym już było.

 

Lecz nie mówiąc o wzburzeniach krwawych, które nagłego oswobodzenia z pewnością byłyby skutkiem, sama siła rzeczy stawiając przeszkody do nieprzezwyciężenia, uczyniłaby płonnym i bezowocnym podobne postępowanie. Odłóżmy na bok wszelkie społeczne i polityczne poglądy; zwróćmy uwagę jedynie na kwestie ekonomiczne.

 

Trzeba było nagle zmienić stosunki własności, niewolnicy byli główną jej częścią. Oni to uprawiali ziemię, wykonywali roboty mechaniczne, jednym słowem, wśród nich rozdzielonym było to co zowiemy pracą, a rozdział ten uczyniony był na podstawie niewolnictwa; odjąć tę podstawę znaczyło tyle, co sprowadzić zwichnienie, którego skutków nikt pojąć nie zdoła.

 

Przypuśćmy wywłaszczenie z tej własności w sposób gwałtowny, przypuśćmy podział i zrównanie własności, rozdzielenie ziemi między uwolnionych, przymuszenie najmajętniejszych by sami wzięli w rękę motykę, przypuśćmy te wszystkie niedorzeczności , te majaczenia w gorączce, otóż, i to nawet na nic by się jeszcze nie przydało. Nie trzeba zapominać, że produkcja środków do życia, ma być w stosunku z potrzebami tegoż; stosunek ten ginął z usamowolnieniem niewolników. Bo produkcja nie była urządzoną odpowiednio do liczby podówczas istniejących indywiduów, lecz w przypuszczeniu, że ich część największa była niewolnikami: rzecz zaś wiadoma, że potrzeby człowieka wolnego, są odmienne od potrzeb niewolników. Oby każden nad tym zechciał się zastanowić, że 18 upłynęło wieków od zjawienia się Chrystianizmu, pojęcia zostały sprostowane, obyczaje złagodzone, ustawy poprawione, i ludy i rządy wiele przez doświadczenie się nauczyły, mnóstwo dla zaradzenia ubóstwu wzniosło się zakładów, próbowano licznych systematów słusznego pracy rozdziału, bogactwa rozłożone są na części więcej słuszne, a mimo tego postępu, nadzwyczaj w naszych czasach jest trudno zapobiec, by mnóstwo ludzi nie wpadało w nędzę, a złe to niepokojąc społeczeństwo, cięży nad jego przyszłością. Jakież by więc skutki sprowadziło oswobodzenie powszechne, w pierwszych Chrystianizmu początkach, w epoce, w której niewolnicy nie byli w posiadaniu nawet praw człowieka, lecz za rzecz uważani; kiedy ich związki małżeńskie nie były za małżeństwo uznawanymi, gdy własność owoców tego ich połączenia, była podciąganą pod te same prawa, co i płód zwierzęcia, kiedy wreszcie, nieszczęśliwy niewolnik bity, męczony, sprzedawany, mógł być z kaprysu swego pana i na śmierć skazanym? Czyż takie złe, mogło być w inny sposób, jak przez wiekowe usiłowania leczonym? Czyż zgodnie to nie potwierdza głos ludzkości, polityki i ekonomii społecznej?

 

Sami niewolnicy byliby niezawodnie sprzeciwili się tym bezrozumnym usiłowaniom, byliby wołali o niewolnictwo, które im zapewniało przynajmniej chleb i schronienie; odepchnęliby byli wolność nie dającą się z samym ich istnieniem pogodzić. Takie jest prawo natury! człowiek przede wszystkim potrzebuje żyć, a gdy na środkach do życia mu zbywa, wolność go cieszyć nie może. Nie ma potrzeby szukać dowodów tej prawdy na pojedynczych przykładach, ludy całe podają ich wiele. Zbytnia nędza niezawodnie sprowadza spodlenie, stłumia najszlachetniejsze uczucia, odbiera urok tym słowom: niezawisłość i wolność. "Lud, mówi Cezar o Gallach (De bello Gallico, ks. VI) stoi prawie na równi z niewolnikami, niczego sam ze siebie nie może, głos jego nie ma żadnego znaczenia; jest wiele ludzi tego rodzaju, co obciążeni długami i podatkami, lub uciśnieni przez możnych, oddają się panom w niewolę. Na tych, którzy się w podobny sposób poddali, też same wykonuje się prawa, co na niewolnikach". Przykładów tego rodzaju nie brak i w nowszych czasach; wiadomo, że w Chinach istnieje mnóstwo niewolników, których niewola nie inne ma źródło, jak niemożność w jakiej się znaleźli oni, lub ich ojcowie, zadośćuczynienia pierwszym życia potrzebom.

 

Uwagi te poparte niezaprzeczalnymi faktami, świadczą, iż Chrystianizm głębokiej mądrości dał dowód, postępując z taką oględnością ze zniesieniem niewolnictwa. Na korzyść wolności człowieka uczynił on wszystko co tylko było możebnym; tego dzieła nie przeprowadził on prędzej, bo zdziałać tego nie mógł, bez szkody samejże sprawy, bez sprowadzenia jeszcze większych przeszkód, w sprawie upragnionego oswobodzenia. Oto rezultat, do którego przy gruntownym rzeczy rozbiorze, sprowadzić się dadzą wszystkie zarzuty czynione Kościołowi. Rozbierając takowe z uwagą, z zastosowaniem do faktów, przychodzi się do przekonania, że postępowanie Kościoła w tej sprawie, tak często ganione, natchnionym było przez wysoką mądrość, kierowanym wielką roztropnością.

 

Dlaczegóż więc p. Guizot, przyznawszy, że Chrystianizm z usilnością pracował nad zniesieniem niewolnictwa, czyni mu zarzut przyzwalania przez czas dłuższy na jego trwanie? Jestże logicznie wnosić stąd, że niezmierne tego zniesienia dobrodziejstwo, nie jest wyłącznie dziełem Chrystianizmu? Niewolnictwo trwało długi czas obok Kościoła, to prawda; lecz słabło ciągle, i istniało o tyle, o ile konieczność nakazywała, by jego zniesienie nastąpiło bez gwałtów, wstrząśnień, bez niebezpieczeństwa spełznienia na niczym tego przedsięwzięcia. Należy nadto od czasu, w którym niewolnictwo przy istniejącym już Kościele trwało, odciągnąć kilka wieków, podczas których tenże był uciśnionym, wzgardzonym, a tym samym i w niemożności wywierania bezpośredniego wpływu na urządzenie społeczne. Toż samo tyczy się i paru wieków następnych, bo ustalenie się publicznego wpływu Kościoła, bierze początek nie pierwej, jak dopiero po najściu barbarzyńców. A i to najście w chwili rozkładu jakim państwo było dotkniętym, sprowadziło takie przewroty, takie pomieszanie języków, zwyczajów, ustaw i obyczajów, że niepodobnym było, od razu rozpocząć skutecznie czynności organizacyjnej. Jeśli w czasach więcej do nas zbliżonych, tyle było trudności w zniesieniu feudalizmu, jeśli po tylu wiekach walki, jeszcze między nami szczątki tej instytucji istnieją; jeśli handel murzynami, jakkolwiek na kilka krajów ograniczony, opiera się tylu potępiającym go głosom, jakie się ze wszystkich stron ziemi podnoszą, jak można zarzucać Chrystianizmowi, że niewolnictwo kilka przetrwało wieków, gdy braterstwo ludzi między sobą, i ich równość wobec Boga, głoszoną była przez ewangelię?!

 

–––––––––––

 

 

Katolicyzm i protestantyzm w stosunku do cywilizacji europejskiej, przez J. Balmesa, za pozwoleniem właściciela dzieła przełożył Ksiądz Stanisław Puszet, Wikariusz kościoła Archikatedralnego we Lwowie. Tom I. Lwów. Nakładem tłómacza i Alexandra Vogla. Z DRUKARNI ZAKŁADU NARODOWEGO IMIENIA OSSOLIŃSKICH pod bezpośrednim zarządem uprzywilejowanego dzierżawcy Alexandra Vogla. 1873, ss. 161-169.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2015

Powrót do spisu treści dzieła ks. J. Balmesa pt.
Katolicyzm i protestantyzm
w stosunku do cywilizacji europejskiej

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: