ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO
zebrany z żywota przez LUDWIKA SKROBKOWSKIEGO,
w Brunsbergu w 1636 roku wydanego.
~~~~~~~~~~~
Małe miasteczko Lipnica blisko pasma Karpat położone, a dziesięć mil od stołecznego miasta Krakowa odległe, podaje nie szumne według świata, ale tylko miejskie urodzenie błogosławionego Szymona, którego rodzice obyczajem prawowiernych przodków naszych, pobożnie i cnotliwie wychowali. Mieszkańcy tego miasteczka, jeszcze w czasie obecnym, z uszanowaniem ukazują miejsce jego urodzenia, które za panowania Władysława IV, Stanisław Lubomierski, Hrabia na Wiśniczu, w województwie krakowskiem, zakupiwszy, zburzył drewniany domek po rodzicach Szymona pozostały, a na tym samym miejscu wystawił murowaną kaplicę dla pamięci i czci Szymona bł.
Kiedy Szymon jeszcze był małym pacholęciem, już wtedy objawiał z swego serca piękne nadzieje cnotliwego młodzieńca; albowiem wszyscy podziwiali w nim rzadką skromność obyczajów, nad wiek dziecięcy roztropność w mowie, właśnie jakby już dojrzałym był mężem. Unikał on płochych zabaw z lekkomyślnymi dziećmi; a kiedy te fraszkami zabawiały się, on natomiast szedł do bliskiego kościoła, i tu szczególnym ku Najświętszej Bogarodzicy nabożeństwem, w gorącej modlitwie niepojętą rozkoszą poił swą duszę. Rodzice widząc w Szymonie chęć i skłonność do nauki, posyłali go w rodzinnym miasteczku Lipnicy, do początkowej szkoły, dla czerpania pierwszych zasad wiary św. i aby się nauczył czytać, pisać i liczyć. Pochopny do nauki Szymon, a do tego bystrym pojęciem od Boga obdarzony, przewyższał w naukach swych współuczniów, tak chwalebnie, że nie było pomiędzy nimi pilniejszego nad Szymona; a kiedy drudzy uczniowie w chwilach wolnych od nauki czas na zabawach spędzali, on korzystnie używając czasu, czytał, pisał, a potem uklęknąwszy gorąco się modlił. Rzadka młodego Szymona pilność, którą w szkole początkowej objawiał, wznieciła w jego rodzicach silne pragnienie wysłania go do Krakowa, na wyższe nauki, umysł człowieka zdobiące. Założono niedawno w Krakowie liceum, którego sława z nauk gruntownie wykładanych przez mistrzów uczonych wszędzie nabierała rozgłosu. Do tej zatem szkoły wysłany Szymon, ochoczo i szczerze, ucząc się w gronie podobnych sobie towarzyszów, szczególniej Jana Kantego i Stanisława Kazimierczyka, przewyższał w naukach drugich współuczniów, a nawykły w domu do modlitwy, i przy szkolnej pracy nią się ukrzepiał. Z chlubą zatem przechodząc przez wszystkie wówczas dla młodzieży przepisane filozoficzne i teologiczne przedmioty, zjednał dla siebie u mistrzów tej szkoły miłość i pochwałę. A ukończywszy wszystkie umiejętności, na ścisłym popisie, z uzbieranych korzystnie w tej Wszechnicy nauk, ozdobiony został doktorskim stopniem. Właśnie podówczas przybył do Krakowa przez króla Kazimierza Jagiellończyka wezwany, Jan z Kapistranu, który spólną z Bernardynem seneńskim gorliwością zagrzany, pracował około przywrócenia pierwszej świetności zakonu Franciszka św. Ten słynny z gorliwych kazań misjonarz z wielką radością od obywateli krakowskich przyjęty, z wyższego miejsca, na rynku krakowskim podniesionego, z zapałem i wielką korzyścią dla ludu mówiąc, każdy niemal dom w Krakowie napełniał swą nauką i sławą. Miał on przy swym boku jednego ucznia z Wszechnicy Jagiellońskiej; ten donośnym głosem gorliwe jego mowy z łacińskiego języka tłumaczył i zgromadzonemu ludowi ogłaszał. Gromadnie zatem na jego kazania schodziła się nie tylko krakowska powszechność, ale też z odległych okolic, a każdy ze skruszonym sercem do domu odchodził. A jako w Niemczech i Czechach, takoż i w Krakowie cisnęły się do Kapistrana różnego stanu i wieku osoby, porzucając pijaństwo, gry i zabawy, u stóp jego składały ciężar swych występków.
Prócz tego ognista Kapistrana wymowa obudziła w szkolnej młodzieży wrzącą miłość ku Bogu tak skutecznie, że od razu sto trzydziestu młodzieńców z akademii krakowskiej objawiło swe powołanie do tego zakonu. Jakoż z tymi współzawodnikami do zgromadzenia oo. Bernardynów, zapisał się i Szymon, pięknie w naukach wykształcony młodzieniec. Jego zatem pobożność i życie cnotliwe, utwierdziły w tym powołaniu drugich uczniów, biorących z nim razem nauki w szkole krakowskiej. Czym prędzej stawiano na Stradomiu przy Krakowie klasztor dla obserwantów, u nas Bernardynami zwanych; tu Szymon obleczony w habit zakonny, a wysoko ceniąc prawdziwe swe do stanu duchownego powołanie, uświęcał je nowym życia sposobem i gorącą modlitwą. Rozważył on od razu, że mu żadnej nie uczyni korzyści uchylenie się od zamieci znikomego świata, jeśli duszy swej nie zwiąże ze ścisłym dopełnianiem ustaw zakonnych, i nie ustali jej na wyższym stopniu pobożności i cnoty. Według używanego w klasztorach zwyczaju, są niektóre godziny na rozmyślanie tajemnic Bożych przeznaczone. Szymon w tych błogich chwilach myślą nad poziom wzniesiony, rozważając rzeczy niebieskie, duchowną poił się rozkoszą; a ile mu czasu zbywało od klasztornych zatrudnień, ten cały obracał na czytanie ksiąg pożytecznych. Skoro zadzwoniono na pacierze, żaden z braci nie wyprzedził go do chóru, ani też później z niego nie wyszedł. A kiedy ci sennego w nocy używali spoczynku, on wtedy albo w kościele, albo też w swej celi, która dla niego miłym była mieszkaniem, w poufnej modlitwie z Bogiem rozmawiał; a potem bardzo krótkim snem pokrzepiał swe ciało. Ku Najświętszej Bogarodzicy szczególniej był nabożnym, i nie tylko zwykłe na Jej uczczenie officium odprawiał, ale też i koronkę odmawiał i posty w każdym Jej przedświęciu, albo sam sobie naznaczał, albo już wyznaczone, ściśle wypełniał. W dniach Jej uroczystości poświęconych, idąc śladem św. Antoniego egipskiego, co w niedzielę zmartwychwstania Pańskiego wdziewał na siebie tkankę z liści palmowych, którą miał po św. Pawle pierwszym pustelniku, Szymon jako istny naślednik św. Franciszka swego patriarchy, dla powiększenia czci Najświętszej Panny, wkładał na swe ciało ostrą włosiennicę. Że ta Szymona pobożność miłą była dla Bogarodzicy, Ona sama upewniła go o tym, ukazawszy mu się kilka razy we śnie w widocznej postaci, obdarzyła jego serce nadprzyrodzoną pociechą, a ten objaw Maryi poświadcza stałe podanie oo. Bernardynów stradomskiego klasztoru i obrazy przy jego ołtarzu zawieszone. Lecz, aby Szymon zajaśniał cnotą prawdziwej pobożności, od razu położył w sercu swym posłuszeństwa, pokory i nieskażonej czystości niewzruszoną podstawę, aby na niej osadził świątobliwe życie zakonne, którego by ani burza pokus zachwiać, ani rozetlała żądza zniweczyć nie mogła. Niezawodna to prawda, że cnota pokory i posłuszeństwa, rzeczywiście uświęca duszę człowieka; że pokora czyni nas miłymi przed obliczem Bożym. Zbawiciel podając rodzajowi ludzkiemu Boską naukę, widział, że szkodliwa pychy przywara, miesza się częstokroć do życia nawet cnotliwego człowieka i budzi w nim tę naganną zarozumiałość, iż rzecze: oto nie jestem takim, jakimi są drudzy ludzie; nakazał zatem uczniom swoim, by mówili, gdy wszystkiego dopełnią: "Nieużytecznymi sługami jesteśmy". Tę więc Chrystusa naukę, Szymon chowając w tajni swego serca, nie poczytał sobie za własną zasługę tego, co z daru Bożego czynił, ale w każdej pobożnej sprawie wielbił najwyższą Opatrzność; a tak, wszelką ludzką pochwałę uważał za dym na chwilę się kłębiący, który razi oko człowieka, w powietrzu się rozprasza i niknie. Głęboką pokorą wiedziony ten istny naślednik Franciszka św., z wielką radością pełnił najpospolitsze posługi klasztorne, a służąc wiernie i pobożnie Zbawicielowi w dopełnianiu przepisów zakonnych, godzien był, aby go wyniesiono na przełożeństwo klasztoru; wszakże z pokory unikał wszelkiego urzędu w zakonie. A lubo sprawował obowiązki komisarza prowincji, to jednak pod posłuszeństwem do tego zajęcia skłonić go musiano. Żadnego też urzędu nie przyjął w klasztorze, tylko z posłuszeństwa i dla dobra zakonu. Prawdziwą zaletę daje Szymonowi ojciec Sokolnicki, jego następca w kaznodziejstwie, iż jeśli musiał niekiedy być z posłuszeństwa przełożonym, to nigdy i w niczym nie zboczył od przepisów ścisłej sprawiedliwości, ale zawsze z głęboką rozwagą, w duchu ojcowskiej wyrozumiałości, zbaczających braci swych upominał i karcił; a tych, co pobożnym jaśnieli życiem w zakonie, aby wrzące miłością ku Bogu umysły ich nie stygły, on ujmującą dobrocią przytulał do swego serca, i do pobożności im przywodził, a w przestrzeganiu ustaw zakonnych utwierdzał.
Pisze dalej Sokolnicki: "Gdy Szymon był już bliski zgonu, rzekł z głębokiej pokory do brata usługującego mu w ostatniej chorobie, aby po śmierci ciało jego pochowano przed progiem kościelnym, że jako za życia uznawał się lichym prochem względem drugich ludzi, tak też aby po zgonie stał się dla nich podnóżem". Wszakże według nauki Zbawiciela: "kto się uniża, będzie wywyższony", tak więc Kościół Boży wyniósł pobożne życie Szymona nieskończenie wyżej nad przelotną sławę światową.
Jak bowiem kwiat rozwinięty w swej pełni, zdobi swą krzewinę, i oko widza pięknością swą zajmuje, tak też i Szymon, piękną nieskażonej czystości lilią ozdobił całe pasmo swego żywota, wątkiem cnoty i pobożności przeplatane. Postawił on u oczu swych na straży przezorną skromność strzegącą ich spojrzenia, by po zawodnych i znikomych przedmiotach nie błądziły; a w szkole roztropności wyuczony, dobrze wiedział, że oczom naszym zawierzać nie możem, że piękne ciał postacie znęcą ku sobie zmysły nasze, jeśli ich skromnością nie powściągniemy. Dlatego on przezornie strzegł swego serca, aby się do niego żadna postać przedmiotów, drzwiami zmysłów nie wemknęła, która by jego niewinność skazić mogła. Skreślimy tu jeden wypadek, a ten jego ostrożność wyświeci. Naganna ciekawość, wszystkim prawie niewiastom towarzysząca przywara, owładnęła jedną panią znakomitego urodzenia i pięknych obyczajów, pragnącą z bliska widzieć Szymona, i w poufnej z nim rozmowie zasięgnąć wiadomości o sposobie jego żywota, o którym z głośnej sławy i jego kazań tylko słyszała. Przyszła ona do furty stradomskiego klasztoru ojców Bernardynów w towarzystwie sług swoich, i prosiła go przez brata od furty do krótkiej z nią rozmowy, oraz aby jej spowiedzi wysłuchał. Szymon uwiadomiony odpowiedział: że on nie zwykł ukazywać się niewiastom, ani też łączyć obowiązku kaznodziei, który wtedy sprawował, z obowiązkiem spowiednika; ale naiwna ta pani usilniej niż przedtem prosiła, by koniecznie przyszedł do furty. Uczynił to Szymon, wszakże widzieć się nie dozwolił. Skoro się zbliżył ku furcie, kazał oponą zasłonić wchód do klasztoru, aby tylko głos rozmowy z jednej i drugiej strony słyszano. Tym więc sposobem ten bogomodlec przygasił wrzące ciekawością niewiasty pragnienie; i od tego czasu ta pani jeszcze wyżej ceniła cnotę i pobożność Szymona. Piękna to i zbawienna przestroga dla niewiast, naganną ciekawością ujętych.
Jak bowiem, według zdania lekarzy, od słodkich potraw słabnie żołądek, który potem przykrymi lekarstwy ukrzepianym być musi, tak niemniej duszę rozkoszą świata zwątloną strapieniem leczyć przystoi, jak mówi Augustyn święty: że Bóg jest duszy lekarzem, a strapienie dla niej lekarstwem. Dlatego to świętobliwi mężowie, usunąwszy się od znikomych rozkoszy świata, na poskramianie żądzy ciała a wzmocnienie swej duszy, ćwiczyli się w ścisłości żywota. Mieli oni na uwadze jasną tę prawdę, że żołnierz długim pokojem gnuśnieje, a w obozie nabiera męstwa do boju; tak też do duchownej walki bojak wpisany, jeśli pokutą nie zahartuje swej duszy, w potyczce z nieprzyjacielem niezawodnie polegnie. Nie możemy dowierzać tlejącej się żądzy w ciele naszym, ale ją na krótkiej wodzy trzymać należy; a chociaż ona na chwilę zdaje się być uśmierzoną, to przecież burzą namiętności rozdmuchniona, gwałtownym pożarem owionie serce człowieka i ku upadkowi je skłoni. Wiedział Szymon o tym niebezpieczeństwie, które moralnemu życiu człowieka w każdej chwili zagraża, chował zatem w pamięci przestrogę Augustyna świętego, że nie tylko ludzie świętobliwi często upadają, ale też i owe w Kościele Bożym jaśniejące pochodnie, owi wodzowie trzody Chrystusowej, bo im sobie więcej ufają, tym też niekiedy cięższym legną powałem. Tą zatem Augustyna nauką przestrzeżony Szymon, chłostał dyscypliną swe ciało, przepasał biodra swe kolczystym paskiem żelaznym, nie dozwalając rozżarzać się w nim podniecie rozkoszy, ścisłym stłumiał je postem, a biczował się tak długo, aż siedm psalmów pokutnych odmówił, ofiarując Bogu to umartwienie ciała swego za grzechy bliźnich swoich. A kiedy bracia zakonni prosili go, aby się miarkował w dręczeniu ciała, które martwił nieustannie, on wskazawszy na grób, powiedział im: tu ono odpocznie, ale teraz zgromadzać ma zasługi dla osiągnienia nagrody w niebiesiech. Ten rodzaj udręczeń, którymi Szymon stłumiał żądzę ciała swojego, pewnie podziwiać będą ludzie ściśle ze światem sprzężeni. A na większą jeszcze uwagę zasługuje szykowne urządzenie i utrzymywanie wszystkich skłonności i poruszeń jego umysłu, które ciągłego nad sobą wymagają czuwania. W każdej sprawie widziano umysł jego zawsze spokojny i umiarkowany, nigdy też ani gniew, ani nienawiść, ani groza nie zamgliły jego oblicza. Kiedy widział, iż rzeczy w klasztorze idą po jego pobożnej myśli, wtedy radość malowała się na jego twarzy, a w przykrych wypadkach cierpliwość mu towarzyszyła.
Lecz mimo tych pięknych wzorów cnotliwego życia, którymi ten sługa Boży zakonnej swej przodkował braci, to jest: mimo wrzącej ku nim miłości, gorliwego opowiadania słowa Bożego, mimo roztropnego i ojcowskiego karcenia zbaczających od reguły zakonnej, nieprzyjaciel zbawienia ludzkiego budził w ich sercach nienawiść ku niemu, i lekceważenie pobożnych czynów jego. Jakoż niektórzy cofający się od ścisłości zakonnej, jak raki od światła, wypaczali świętobliwe jego obyczaje, postem wychudzoną twarz jego, za próżność poczytali częste biczowanie; głęboką a prawdziwą pokorę obłudą, gorliwe i treściwe jego kazania chełpliwością zwali. I tak, kiedy kazywał z mównicy, miał zwyczaj w końcu kazania trzykroć wzywać imienia Jezusowego, i do tego wzywania lud zachęcał. Zaniesiono na niego do władzy diecezjalnej skargę, że nowość wprowadza w naukach swych; wezwany dla wyjaśnienia swego zwyczaju, pokornie prosił o przebaczenie. Powiedziano mu, że pobożne jego życie znane jest władzy duchownej, ale w kazaniach wprowadza nowość przeciwną zwyczajowi, polecając ludowi trzechkrotne wzywanie imienia Jezusowego, a to może dać powód do rozdzielania zdań w Kościele Bożym. Usłyszawszy to Szymon, bez namysłu odpowiedział: "O dobry Jezu, o Jezu, o słodki Jezu! czym się dzieje, że prawowierni zaczynają się sromać świętego imienia Twojego, które jest słodsze nad wszystko; czemu zakazują wzywać tego, co w Piśmie św. otworem stoi?: Że «każdy, ktobykolwiek wzywał imienia Pańskiego, zbawion będzie» (1). Wszakże kazano św. Pawłowi apostołowi nosić to imię przed narody i królmi i syny izraelskimi (2). Imię to, które jest nad wszelkie imię, św. Jan Ewangelista więcej niż dwieście razy wymienił. Niechaj świat gniewa się na mnie, powiem, co Bernard św. napisał: «Suchym będzie pokarm dla duszy, jeśli tym imieniem nie będzie pokraszony... Jezus jest słodyczą w uściech, śpiewem w uszach, melodią w sercu»". Wszyscy z podziwem patrzyli na twarz jego, jako na anioła stojącego przed sądem. Odszedł Szymon z wielką pochwałą, za gorliwe i pobożne ogłaszanie słowa Bożego; nie obraziła go ta na niego zaniesiona skarga, ani się chlubił z owej pochwały.
Jak bowiem miłośnicy świata znikomą jego szczęśliwością nigdy nasycić nie mogą serca swojego, ale im zawsze na czymś schodzi w tym życiu, tak równie miłośnicy Boga gorliwi o powiększenie chwały Jego na ziemi, niezaspokojeni swą pobożnością, do której przywykli, pragną wznieść się do najwyższego jej szczytu. Zawrzało więc serce Szymona silnym pragnieniem dalekiej pielgrzymki dla zwiedzenia grobu Zbawiciela i miejsc świętych w Jeruzalem. Nie zrażały go od zamierzonej podróży ani wynędzniałe postem i umartwieniem ciało jego, ani niebezpieczeństwa w niej i niewczasy; ale obrawszy sobie podobnego w pobożności towarzysza, błogosławionego ojca Tyburcjusza Szrodana, z wielką radością puścił się z nim w podróż do Ziemi świętej. Pierwej nim Szymon wyszedł z Krakowa, nauczył się reguły Franciszka św., dla odmawiania jej z pamięci, jeśliby mu pisaną wyznawcy islamizmu odebrali. W drodze zwiedził groby świętych Apostołów w Rzymie, a uzyskawszy od Ojca Świętego błogosławieństwo, idąc do Palestyny z socjuszem, podróż pieszo o wyżebranym chlebie odprawiał. Trzymał się on nauki Zbawiciela, wysyłającego apostołów bez torby, w jednej sukni i bez obuwia. Jak ciężką obelgą obrzucali niewierni tych dwóch pątników, opowiadających im ukrzyżowanego Chrystusa, a o jałmużnę proszących, pojmie każdy, kto zna twarde serce nieprzyjaciół krzyża świętego. Tak idąc, skracali sobie drogę śpiewaniem psalmów Dawidowych: "Błogosławmy króla niebios, który umacnia nogi nasze, jako jeleni, aż nas wywiedzie na wyniosłe miejsce. O! rychłoż przyjdziemy i pokłonim się na miejscu, na którym stały nogi Jego". Po rozmaitych w drodze przygodach, znojem zalani, przyszli na upragnioną ziemię świętą: którą pobłogosławił Pan; a oddawszy pokłon na miejscu narodzenia Jezusa w Betleem, potem udali się do Jeruzalem na miejsce Jego ukrzyżowania. Tu serce Szymona zawrzało gorącą miłością ku Zbawcy ludzkiego rodzaju, w rozważaniu tajemnic Bożych; w betleemskiej stajence stanął mu na myśli Zbawiciel w żłóbku między bydlętami złożony; w Jeruzalem przelewający krew najświętszą za grzechy świata całego. A lubo Szymon w ciągu życia swojego często rozważał nieocenioną tajemnicę okrutnej męki i śmierci Chrystusa, te jednak miejsca święte swą obecnością żywszymi kolorami malowały jej obraz na pobożnym jego umyśle, i od tej chwili już nie żył dla siebie, ale dla ukrzyżowanego Chrystusa. Odtąd każda jego rozmowa i nauka budziła w jego słuchaczu pamięć gorzkiej męki i śmierci Zbawiciela.
Kiedy go w Palestynie zawiodło gorące pragnienie męczeństwa za wiarę świętą, z rozporządzenia Bożego wrócił szczęśliwie na ziemię ojczystą. Z wielkiej radości przywitali go w Krakowie szczerzy jego przyjaciele, którzy z nim jednym ogniwem cnoty i pobożności byli złączeni. W prawdziwie szczęśliwym piętnastym stuleciu, prawowierny nasz Kraków liczył nie mały poczet cnotliwych i bogobojnych osób, między którymi szczególniej jaśnieli pobożnością: św. Jan Kanty, doktor teologii i profesor przy Jagiellońskiej Wszechnicy, mąż świątobliwego żywota i nieskażonej niewinności, za którego przyczyną Bóg wszechmocny kilku zmarłych do życia przywołał; świątobliwy Świętosław, mansjonarz przy kościele Panny Maryi przy rynku krakowskim, łaską nadprzyrodzonych objawień od Boga zaszczycony, którego ciągle milczącym zwano; błogosławiony Michał Gedrojc, zakonu Najświętszej Panny Maryi de Metri, przy kościele św. Marka w Krakowie licznymi cudy słynący; błogosławiony Stanisław Kazimierczyk, kanonik zakonu św. Augustyna przy kościele Bożego Ciała na Kazimierzu, za którego gorącą modlitwą wielu chorych zdrowie, a w strapieniu i przygodach zbawienną pociechę i ratunek odebrało; błogosławiony Izajasz Boner, zakonu pustelników św. Augustyna, nauką i cudami za życia i po zgonie sławny. Z tymi miłośnikami Boga Szymon po swym z Syrii powrocie słodko i często przez dni kilka rozmawiał, a tą rozmową jeden drugiego w pobożności ukrzepiał. Dla każdego z braci swych był uprzejmym i wyrozumiałym, a nawet nieprzychylnych szczególną dobrocią do serca swego przytulał i do spólnej miłości zachęcał; dla siebie tylko był ścisłym w wykonaniu zakonnych przepisów, jako istny naślednik Franciszka świętego. Uboga i wytarta suknia jego, niezbyt ostra ale chędoga, dla pokrycia pod nią włosiennicy, po jego zgonie była w stradomskim klasztorze wysoko ceniona i wielce pomocna dla ludu chorującego. Szymon bardzo kochał samotność w swej celi, w niej on ukrzepiał siły duszy i ciała do kazań, przez które wywodził wielką liczbę słuchaczów z zastarzałego nałogu grzechowego skażenia, naprowadzając ich na drogę prawą. Bardzo też wielu młodzieńców słowem Bożym, jego usty gorliwie głoszonym zagrzanych, przyjmowało habit zakonny; drugich zamorem grzechowym skrzepłe serca do prawdziwej skruchy za występki rozbudził i pobożnym życia swego przykładem do czynienia ostrej pokuty nakłonił. Ojcowie Bernardyni stradomscy zachowują do dnia dzisiejszego w swej bibliotece rękopis jego kazań, w których ognista i treściwa jego wymowa czytających je żywo zajmuje i porusza.
Niezawodna to i jasno dowiedziona prawda, że nauka żywym głosem udzielona, budzi w sercu słuchacza uśpioną pobożność i wiarę; ale piękne wzory cnoty i świętobliwości, do czynu rzeczywiście nawodzą i skłaniają. Jakoż, kiedy Szymon sprawował w klasztorze stradomskim obowiązki mistrza nowicjuszów i udzielał naukę młodszej braci zakonnej, miał pod swym kierunkiem kilku cnotliwych młodzieńców, między którymi Jan z Dukli, Władysław z Gielniowa i Rafał z Proszowic tak korzystnie nasiąkli jego pokorą i pobożnością, że potem każdy z nich świętobliwym życiem, cudami poświadczonym, w polskim narodzie rozświetniał, a Kościół Boży imiona ich po zgonie w poczet błogosławionych zapisał. Jeden z młodszych ojców Bernardynów, słysząc nieraz Szymona gruntownie i treściwie z mównicy do ludu każącego, prosił go, by mu podał prawidła, przez które by się wykształcił na doskonałego kaznodzieję; udzielił mu Szymon trzy zbawienne prawidła, to jest: "Módl się, prosząc Boga o dar wymowy; pracuj, czytając Pismo święte i Ojców Kościoła; powątpiewaj, czyś nie dumny, jakoby nad ciebie nie było zdatniejszego kaznodziei, pycha bowiem jest wszelkiego grzechu korzeniem i czyni sługę ołtarza niemiłym przed obliczem Boga i ludu".
W owym piętnastym stuleciu morowa zaraza szeroko rozlała się po całym prawie polskim narodzie, tak srogo, że wielką trwogą przerażony lud, patrzał na codzienne i częste wynoszenie umarłych tą plagą dotkniętych; a kto jeszcze przy życiu został, każdy śmiercią strwożony, dokąd mógł, uchodził z własnego domu i siedliska, ukrywając się w ustroniu. Kapłani wypuściwszy z pamięci ścisły pasterza obowiązek, właśnie jak najemnicy opuszczali poruczoną ich pieczy trzodę Chrystusową i święte ołtarze, a tak powiększali ucisk i trwogę w narodzie. Szymon niezachwiany straszliwą tą przygodą, widząc wielkie żniwo na religijnej niwie, a robotników rozbiegłych w ustronie, odważnie zatem i z wielką gorliwością zajął się ratunkiem dusz, krwią Zbawiciela drogo okupionych, a przez własnych pasterzów opuszczonych. Zajął się robotą wśród grasującego powietrza, często występował na mównicę i słowy Joba (3) cieszył lud tą kaźnią strwożony: "że Wszechmocny odwróci tę plagę i położy na nich rękę swego zmiłowania, jeśli się szczerze do Niego nawrócą i wymiotą z mieszkań swych nieprawość, którą Boga obrażają itd.". Lecz niestety! szeroko rozlany wylew zarazy, unosząc za sobą powszechność krakowską, razem z nią zagarnął i Szymona. Albowiem, kiedy w oktawę uroczystości Nawiedzenia Najświętszej Maryi zawsze Panny, skończył kazanie, w tej chwili uczuł na barku niżej lewego ramienia dotkliwą boleść z zaraźliwego wyrzutu, którego jadliwość tak silnie działać zaczęła, że dnia pierwszego ciało było czerwone, drugiego wyrzucona wrzodziennica czarny kolor przybrała. A chociaż śmiertelna zaraza skutek swój wywierała na ciało Szymona, wszakże jej boleść nieznośna nie zmieszała jego umysłu, ukrzepionego silną nadzieją osiągnienia wiecznej nagrody w niebiesiech. Właśnie podczas ostatniej jego choroby, ucieszyła go radosna wiadomość, że Stolica Apostolska imię Bonawentury świętego między niebiany wpisała, i ogłosiła go serafickim doktorem katolickiego Kościoła. Szczęśliwe to doniesienie rozżarzyło w jego sercu żywszy zapał do pobożności. Albowiem uważał on rozgłoszoną sławę nowego świętego za ozdobę i zaszczyt swego zakonu, i prosił gorąco Zbawiciela, by przedłużyć raczył jego życie, dla uczczenia pochwalną z kazalnicy mową co dopiero ogłoszonego doktora. Ale z rozporządzenia Bożego inaczej się stało; niedługo potem uczuł Szymon, że już dobiegał doczesności kresu, a tak podwoił pobożne swe ćwiczenia, co duszę jego spajały z pierwszym wszech rzeczy Początkiem, od którego wziął swoje istnienie. A kiedy Zbawiciel spóźniał się nieco z nagrodnym dla niego wiecznej chwały wieńcem, myśl Szymona żywszym wrzała pragnieniem, by go rychlej odebrał, i póty niczym się nie ukoił, aż go osiągł. Brat zakonny czyniący posługę choremu Szymonowi, a w głębokim rozważaniu niebieskich rzeczy zanurzonemu powiedział, by z polecenia przełożonego zasilił się potrawą, przez pewną osobę troskliwą o jego zdrowie przyrządzoną; usłyszawszy rozkaz przełożonego, skłoniony posłuszeństwem, do którego przywykł był od lat najmłodszych, jadł przyniesioną potrawę, która mu już żadnego nie uczyniła posiłku, ale większe zwątlenie zrządziła ciału jego. Za wzmaganiem się coraz bardziej dręczącej go zarazy, leżąc na ubogim, słomą i cegiełkami usłanym łóżku, które on, cierpliwością i głęboką pokorą wiedziony, przekładał nad mięką pościelą zasłane łoże, w żywych z głębi serca westchnieniach wołał z ufnością: "Przyjdź o słodki Zbawicielu! wywiedź mą duszę z więzów ciała mojego, a zaprowadź ją do rajskiej rozkoszy; niechaj tu w tym moim gniazdeczku dokonam mego żywota; pragnę rozstać się ze światem, a połączyć się z Tobą, o Chryste Jezu!". Szóstego dnia swej choroby, w czułych i pobożnych do Boga westchnieniach, Szymon wypłaciwszy dług śmiertelności, opuścił tę ziemię uciskiem i łzami zalaną, i uniósł się do nienajezdnej ojczyzny niebiańskich mieszkańców dnia 18 lipca 1482 roku. – Brat zakonny imieniem Jan usługujący Szymonowi w chorobie, widząc, że podczas tej gorącej modlitwy dokonał żywota, właśnie jakby lekko zasnął w Panu i poszedł do wiecznej szczęśliwości dla sprawiedliwych przygotowanej, ze czcią ucałowawszy święte jego zwłoki, odjął jeden rękaw od jego sukni, i jako szczególny zabytek zachował w nadziei, że przy nim za przyczyną Szymona, błogosławieństwo Boże będzie odbierał. Po szczęśliwym zgonie Szymona, ojcowie stradomskiego klasztoru zajęli się ostatnią usługą dla zwłok zmarłego. Głośne ze świętobliwego życia imię Szymona, wymagało wprawdzie dłuższego przygotowania do pogrzebowej okazałości, ale rozlana po całym Krakowie i prowincji morowa zaraza, nie dozwalała zgromadzić się pobożnemu ludowi, pragnącemu uczcić błogosławione zwłoki jego; krótszym więc pogrzebu obrzędem ograniczyć się musiano. Tego zatem dnia, w którym Szymon około dziesiątej godziny z rana żyć przestał, przed wieczorem pochowano jego czcigodne ciało między ciałami dwóch cnotą i pobożnością wsławionych ojców: Tymoteusza z Sylwanowa z jednej, a Bernarda z Żarnowca z drugiej strony, w grobie pod chórem, przed wielkim ołtarzem. – Że Bóg wszechmocny a cudowny w świętych sługach swoich przyjmował gorące pragnienie osób, które chciały, ale nie mogły stać się uczestnikami pogrzebowego Szymona nabożeństwa, okazał to udzielonym swej łaski darem. – W upływie dni czternastu po zgonie tego męża Bożego, trzej zakonnicy stradomskiego klasztoru ojców Bernardynów, tknięci morowym powietrzem i już bliscy skonania, leżąc razem w infirmarii, poślubili odwiedzić grób jego, razem i od razu zostali od tej zarazy uzdrowieni; a mały chłopiec, po dwakroć umarły, za wezwaniem Szymona przez swych rodziców, dwa razy wrócił do życia. Udzielał Bóg miłosierny coraz liczniej swe łaski uciśnionemu ludowi za przyczyną Szymona błogosławionego; przychodzili zatem nie tylko z miasta Krakowa, ale też z odległych prowincyj Królestwa polskiego, do grobu na uczczenie świętych zwłok jego. A kiedy szczupłe miejsce w chórze objąć nie mogło tłumnie przychodzącej powszechności; jako też, że przychodzący swymi modły przeszkadzali ojcom w chórze w śpiewaniu kapłańskich pacierzy, ci podali pokorną prośbę do św. Stolicy Apostolskiej o pozwolenie przeniesienia świętych zwłok Szymona do kościoła na przystępniejsze dla ludu miejsce. Na uczynione Stolicy Apostolskiej przełożenie, w którym ważniejsze łaski cudowne wyszczególniono, Innocenty VIII papież wydał 17 lipca 1487 roku pozwolenie, aby ojcowie Bernardyni stradomskiego klasztoru przenieśli zwłoki bł. Szymona z grobu pod chórem będącego na dogodniejsze dla ludu miejsce, ale bez uroczystej czci okazu. List papieski nieskończenie ucieszył ojców zakonnych, którzy w tym czasie, gdy przyszedł, odprawiali prowincjonalne narady w stradomskim klasztorze, że odtąd pobożna powszechność jawniej będzie mogła schodzić się na uczczenie zwłok Szymona. Jakoż stosując się do papieskiego rozporządzenia, wszedłszy do grobu, dźwignęli czcigodne szczęty i przenieśli je do kościoła na przystępniejsze miejsce, i tu spoczywały aż do jego beatyfikacji.
Bóg wszechmocny i pełen dobroci, jak za życia ubogacił Szymona swej łaski darem, tak też święte jego sprawy chciał po jego zgonie rozjaśnić udzielanym ludowi uzdrowieniem; wstrzymał łaskawie za jego przyczyną srogi miecz morowej zarazy szeroko grasującej w Krakowie, w siołach i miasteczkach. Niedługo po zgonie Szymona, dwaj młodzieńcy wysoko ceniąc świętobliwe życie i sprawy jego, ulegli zarazie morowego powietrza, i już byli bliskimi śmierci. Jeden między nimi szczególniej dręczony nieznośną boleścią, utracił czucie, a drżące członki jego wszyscy obecni widzieli. Niewiasta usługująca chorym w szpitalu, litością nad cierpiącymi wzbudzona, dowiedziawszy się o śmierci świętobliwego Szymona, z pełną ufnością w miłosierdziu Bożym ofiarowała ich do grobu jego; zaraz też lepiej się mieć poczęli. Ucieszona owa niewiasta polepszeniem ich zdrowia, powiedziała im, że ich ofiarowała błogosławionemu Szymonowi, i aby niezwłocznie dopełnili tego ślubu przy jego grobie. Jakoż za pomocą Bożą uzdrowieni z wdzięcznością ofiarowali dwie świece u grobu jego na cześć Bogu za łaskę uzdrowienia z niebezpiecznej choroby. Nagłe to uzdrowienie opisał ojciec Leonard gwardian stradomskiego klasztoru w przytomności zakonnych i świeckich osób. Zdarzył się smutny wypadek: dwuletnią dziewczynkę, córkę Mikołaja tkacza, imieniem Zofią, pełznącą po drodze, człowiek wioząc piwo, przez nieostrożność przejechał jednym kołem przez szyję. Z wielkim płaczem i narzekaniem matka wzięła na pół żywą córeczkę. W tej samej chwili szli dwaj ojcowie Bernardyni, jeden z nich imieniem Benedykt, wielce pobożny ku bł. Szymonowi, widząc rodziców w ciężkim smutku pogrążonych, zachęcił ich, aby już prawie konającą córeczkę ofiarowali do grobu Szymona błogosławionego, a budząc w nich i w przytomnych temu wypadkowi ludziach ufność i wiarę, on pierwszy za nich ten ślub uczynił. Z wielkim wszystkich obecnych podziwem, zaraz po uczynionym ślubie, dziewczynka ostatnie już mając wydać tchnienie, zupełnie zdrowa podniosła się, i tego samego dnia przed wieczorem wszelka jej słabość znikła. Ojciec córeczki wdzięczny Bogu za przywrócenie dziecięciu życia i zdrowia, spełnił z ofiarą ślub przez ojca Benedykta uczyniony. – Trzechletnie pacholę, Krzysztof, syn szlachcica Moszczyńskiego, dziedzica wsi Łazanowa, nie wiadomo o której godzinie wpadł do dołu wodą napełnionego; starszy brat jego spostrzegł ten wypadek, przelękniony zawołał rodziców; spiesznie przybiegł ojciec pacholęcia, które już utopione po wierzchu wody pływało, wydobył je z wody i położył martwe na ziemi. Matka dziecięcia ufna w miłosierdzie Boże i w przyczynę bł. Szymona, którego sława łask cudownych, coraz większego nabierała między ludem rozgłosu, padła krzyżem na ziemię i w gorącej modlitwie prosiła go o wstawienie się za nią do Boga w tym ciężkim ich strapieniu, i przyrzekła, że z mężem swym pieszo i boso uda się z dziecięciem do jego grobu, że pokarmu do ust nie weźmie, aż ślub wypełni. Cudowna wszechmocność Boża okazała skutek swej potęgi, chłopczyk zaczął oddychać i krząkać; tą nadzieją ożywieni rodzice, usilniej wzywali przyczyny, Szymona. Ojciec przyrodzonym uczuciem poruszony przytulił dziecię do swych piersi, w tej więc chwili chłopczyk jakby ze snu ocucony rzucił się do objęcia szyi rodzica, a potem (wprawdzie przeciw biegowi natury), zaczął z siebie wodę wyrzucać. Nazajutrz rodzice wypełnili z dziecięciem ślub uczyniony, zeznawszy to cudowne przywrócenie syna ich do życia przed ojcami Michałem komisarzem prowincji i Władysławem stradomskiego klasztoru gwardianem.
Podobne nieszczęście spotkało Grzegorza i Katarzynę, mieszczan kleparskich; czteroletni ich synek bawiąc się z dziećmi na brzegu rzeki Rudawy, która wtedy obmywała mury miasta Krakowa, z nieostrożności wpadł do rzeki. Starsza jego siostra dowiedziawszy się od drugich dzieci o wypadku, pospieszyła powiedzieć rodzicom; ci nie tracąc czasu pobiegli szukać w wodzie dziecięcia, a nie mogąc go wynaleźć, powiększyli swe zmartwienie. Dorota u nich komorą mieszkająca, pobożna niewiasta, ze złożonymi rękoma chodząc po brzegu rzeki, skrzętniej uglądała pacholęcia; a zobaczywszy z dala, że coś pływa po wodzie, w mniemaniu, że to pewnie główka kapusty, za zbliżeniem się ku miejscu ujrzała włosy na głowie utoniętego chłopczyka, zawiadomiła o tym rodziców, którzy czym prędzej pobiegli ku rzece, wydobyli syna, lecz niestety! zsiniałego. Nie pokazywał on już żadnego znaku życia, zwłaszcza, że woda była zimna; stało się to 16 października. Przyszli potem sąsiedzi cieszyć w ciężkim smutku pogrążonego ojca, wszyscy usilnie wzywali w pomoc bł. Szymona, aby ich swą u Boga przyczyną pocieszyć raczył. Leżało pacholę od przedpołudnia aż do wieczora, nie pokazując żadnego znaku życia; wszelako rodzice z mocną ufnością i wiarą prosili Boga, ofiarując dziecię do grobu bł. Szymona. Gdy się już zmierzchało, przyłożono rozgrzaną chustę na twarz dziecięcia, azali jeszcze wyda jaki znak życia. Za skinieniem woli Wszechmocnego i przyczyną bł. Szymona, pacholę zaczęło najprzód oddychać, potem ruszać się, i coraz większych sił nabierać. Drugiego dnia poszło z rodzicami do grobu bł. Szymona z wdzięcznością spełnić ślub przez rodziców uczyniony, którzy ten wypadek i cudowne syna swego do życia przywrócenie zeznali przed ojcem Władysławem i bratem zakrystianem w kościele ojców Bernardynów na Stradomiu.
Mikołaj Sokolnicki zbierając w r. 1724 ze starych rękopisów wszystkie łaski cudowne, które Bóg wszechmocny za przyczyną bł. Szymona udzielił ludowi w rozmaitych jego uciskach i przygodach, pisze, iż dziesięć osób umarłych do życia wróciło, a siedmdziesiąt ludzi powietrzem tkniętych ozdrowiało; prócz tego, bardzo wiele innych osób od rozmaitych chorób i kalectw za wezwaniem bł. Szymona zdrowie odzyskało. Walenty Znamirowski ośmdziesięcioletni starzec i Grzegorz Pistko sześćdziesięcioletni przed komisją do beatyfikacji Szymona wyznaczoną, pod przysięgą zatwierdzili, że podczas gwałtownego pożaru, który miasteczko Lipnicę ogarnął, gdy chłopcy z pobożności wołali: "Św. Szymonie! módl się za nami", ogień natychmiast ustał.
Stolica Apostolska mając sobie przez wyznaczonych komisarzy do beatyfikacji Szymona z Lipnicy, przełożoną sprawę, oparta na dowodach łask cudownych przysięgą zatwierdzonych, uznała je za ważne i Aleksandrowi VIII papieżowi przełożyła. Ojciec Święty dnia 17 stycznia 1689 roku kazał wpisać Szymona w poczet błogosławionych wyznawców, oraz pacierze kapłańskie i Mszę św. na jego uczczenie odprawiać dozwolił, dla powiększenia chwały Pana Boga na ziemi i dla pociechy polskiego narodu.
–––––~~~~~~–––––
Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 258-279.
Przypisy:
(1) Dzieje Apostolskie rozdz. 2, w. 21.
(2) Dz. Ap. rozdz. 9, w. 15.
(3) Job. rozdz. 22, wiersz 23.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do spisu treści książki pt.
Żywoty Świętych Patronów polskich
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: