ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO
MANSJONARZA
~~~~~~~~~~~
Prawdziwą pobożnością i cnotą jaśnieli święci przodkowie nasi na polskiej ziemi, i nie tylko w zamożnych domach i wielkich miastach, licznymi ozdobionych kościołami, ale też świetne te gwiazdy zjawiały się w siołach i w małych miasteczkach, które wyłoniły niemałą liczbę sług Bożych, na pociechę polskiego Kościoła. W owym to szczęśliwym piętnastym stuleciu, miasteczko Sławków, w diecezji krakowskiej położone, było miejscem urodzenia i kolebką pierwszych lat życia wielce świątobliwego Świętosława, którego rodzice, wprawdzie ubodzy wedle świata, ale bogaci w cnotę i chrześcijańską pobożność, starali się przede wszystkim wpajać w serce maleńkiego synka swojego, bojaźń Bożą; prowadzić go śladem prawdziwej cnoty, a zbawiennym upominaniem, prostować dziecięcego wieku usterki i zboczenia. Przepędzał on pierwsze swej młodości lata pod czujnymi swych rodziców oczyma, pobożnie i powściągliwie biorąc początkowe nauki w rodzinnym miasteczku Sławkowie. Lecz po ich zgonie, opiekun jego, oddał go do garbarza, aby się nauczył tego rzemiosła. Zajmując się potem owym rękodzielnictwem, Świętosław ciężko pracował na kawałek chleba; nie wypuszczał on wszakże z pamięci, w religijnej spuściźnie wziętej po swych rodzicach pobożności, służąc wiernie Panu Bogu. We dnie zatrudniony rzemiosłem, mniej mając czasu do modlitwy, pracował znojem zalany; ale natomiast w nocy zajmował się gorącą modlitwą i domowym nabożeństwem; a zapracowanym ułamkiem chleba, dzielił się z ubogimi; większą część pomiędzy nich rozdawał, niżeli na swą obracał potrzebę. Te piękne i religijne czyny jego, bardzo miłym stawiły go przed oblicznością Boga, który w zadatku wiecznej nagrody, jeszcze w świeckim jego stanie, już go o niej upewnił nadprzyrodzonym zjawiskiem.
Kiedy Świętosław, mieszkając w miasteczku Sławkowie we własnym domu, trudnił się garbarstwem; mąż ten prawy, szczerą serca prostotą i szczególniejszą łaską pobożności od Boga obdarzony, rozdając według swej możności pomiędzy ubogich jałmużnę; we dnie zajmował się swą rękodzielnią, a w nocy czas niemały poświęcał gorącej modlitwie: trafiło się, że według swego zwyczaju, wyszedł raz letnią porą, przed brzaskiem dnia, na pięterko swego domu do komnaty, modlić się do Pana Boga; ujrzał z dala za mostem rzeki Przemszy, część tego miasteczka oblewającej, bardzo wielki tłum ludu obojej płci, ku miasteczku idący. Wzdrygnął się zrazu z obawy, mniemając, że pewnie jakieś wojsko nieprzyjacielskie kroczy; bo hufiec ten z rozmaitego ludu był złożony; że i onemu i całemu miasteczku niebezpieczeństwem zagraża. W licznym tym orszaku, miał pierwsze miejsce mąż poważny z twarzy i wieku sędziwego, w biskupim aparacie, w komży i stule; a około niego wielki poczet duchownych i świeckich mężów znamienitych, a pomiędzy nimi były i niewiasty. Całe to zgromadzenie niebian, twarzą obrócone ku biskupowi upadło na kolana, dla odebrania od niego błogosławieństwa. Biskup święty, z wyższego miejsca, spojrzawszy na to niezliczone mnóstwo sług Bożych, podniesioną prawicą błogosławił je na cztery połacie świata, na wschód, południe, zachód i północ. Po odebranym błogosławieństwie, pobożny ten pochód dalej kroczył, niosąc wiele chorągwi i obrazów przed biskupem, który szedł w środku ludu, przeszedłszy przez most, zbliżył się ku miasteczku do sławkowskiej świątyni. Wszyscy, rozmaitego stanu, obojej płci w tym orszaku, ludzie przed i za biskupem idący, zgodnymi usty śpiewali: "Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie". A kiedy ten długi szereg procesji z biskupem, przyszedł ku domowi w którym się modlił Świętosław, modlący schował się za filar, a patrząc przez szparę na to zjawisko, z wielkim podziwem ujrzał biskupa niezwykłą jasnością i chwałą otoczonego. Tu jeden z orszaku, mąż poważny, szronem okryty, w świetnej szacie stanąwszy przed domem Świętosława, tym dziwem zachwyconego, własnym jego imieniem wywołał, mówiąc: "Świętosławie, rzecze, czemu się dziwisz, tak bardzo zdumiony? nie taj się i nie chowaj; przychodzimy bowiem, nie jako nieprzyjaciele uciskać was, ale jako niebianie, by wam udzielić dobrodziejstwa Boże". Gdy głos owego męża jeszcze bardziej zatrwożył Świętosława, że nawet słowa wymówić nie zdołał, bo nagle osłupiał od bojaźni, zapytał go ów mąż poważny: wieszże Świętosławie, kto to jest ten biskup, który ci się ukazał i ten lud zgromadzony wyprzedzający go i za nim idący? Świętosław nieco ośmielony, rzecze: nie wiem panie; powiedział mu: jest to św. Stanisław biskup krakowski przed oblicznością Bożą i w orszaku niebian sławny męczennik, patron i obrońca Polaków i wszystkich, co się w przygodach swoich do niego uciekają, skuteczny wspomóżca; a to niezliczone mnóstwo ludu przed i za nim idące, które swym śpiewem wielbi tego męża Bożego, jest naród chrześcijański, co przez jego zasługi i wstawienie się osiągnął wieczną chwałę, jako też, mogący być zbawionym. Mówił mu dalej: "Ty zaś podziękuj Panu Bogu za to widzenie, którego cię uczestnikiem uczynił; a idź do Krakowa, i to coś widział i ode mnie słyszał, opowiedz ojcu Wincentemu dominikaninowi, którego znajdziesz w kościele Świętej Trójcy przy filarze, słuchającego spowiedzi. Pierwej wyspowiadaj mu się z grzechów twoich; a potem powiedz mu, że prócz tego, jeszcze jest w Kościele polskim sześciu innych świętych, których śmierć droga i chwalebna przed obliczem Bożym, a świątobliwość ich i zasługi równe są z zasługami bł. Stanisława; którzy z miłosierdzia Bożego, przy schyłku tego stulecia, wielu błędami skażonego, dla pociechy narodu polskiego, będą objawieni, i cnotliwym a pobożnym swym życiem, rozbudzą w sercach ludu zamarłą i skrzepłą miłość Bożą". Skoro ów niebianin skończył swą ze Świętosławem rozmowę, cały ów dusz świętych pochód zniknął sprzed oczu jego. Ten miły i nadprzyrodzony objaw przyjaciół Bożych, tak żywo zachęcił Świętosława, że tego samego dnia puścił się w podróż do Krakowa, a zastawszy ojca Wincentego w miejscu wskazanym, wyspowiadał mu się, i wszystko, co widział i słyszał, wiernie porządkiem opowiedział. Powróciwszy potem do swego domu, sprzedał całe mienie swoje, i z miłości ku Bogu rozdał pieniądze między ubogich i biedaków, wrócił do Krakowa i przyjął najprzód usługę kleryka, przy kościele Najświętszej Panny Maryi; potem przyjął święcenia kapłańskie, i przy tym kościele sprawował obowiązki mansjonarza.
Ujmująca prostota serca,
czyste a nieskażone sumienie Świętosława, zjednały mu u krakowskich obywateli
to zaufanie, że go uczyniono egzekutorem testamentów, czyli wykonawcą
ostatniej woli wiernych. Czynny zatem i wierny ten kapłan, gorliwy o chwałę
Bożą i ozdoby kościoła Panny Maryi, póki mu życia stawało, głęboką pokorą i
wielką pobożnością wiedziony, skrzętnie dopełniał powierzonych mu obowiązków.
Był on ojcem ubogich, a sierót i wdów czułym opiekunem. Do szczególnego
nabożeństwa, obrał dla siebie miejsce przed ołtarzem ukrzyżowanego Zbawiciela,
blisko ołtarza Najświętszego Ciała Chrystusowego; przed tym wizerunkiem cierpiącego
na krzyżu Chrystusa, gołymi kolanami, nawet zimową porą na kamiennej posadzce
klęcząc, całe noce na gorącej spędzał modlitwie, i tu liczne łaski dla siebie
i dla bliźnich swoich, od Boga odbierał. Bardzo też wielu obywateli krakowskich
jego świątobliwości dobrze świadomych, siebie i majątki swoje pod zarząd Świętosława
oddawało.
Jeszcze po dziś dzień z ust
do ust naszych przechodzi to pobożne podanie, że pewnej nocy ten wizerunek
ukrzyżowanego i cierpiącego Chrystusa przemówił do Świętosława tymi słowy:
"Świętosławie, czemu milczy kościół mój?". Ten bogomodlec zatem,
wziął niezwłocznie psałterz, i z niego śpiewał psalmy Dawidowe, aż do rana.
Ten objaw słów Zbawiciela, dał dwom braciom Piotrowi i Mikołajowi, z nazwiska
Salomonom, radnym krakowskim, z którymi Świętosław żył w przyjaźni, pobożny
powód, że po zgonie Świętosława złożyli znaczną sumę pieniędzy, na stały
fundusz, dla utrzymania psałterzystów, którzy dniem i nocą w kościele Panny
Maryi w Krakowie psałterz śpiewać mają. Jakoż tej fundacji dopełniła Anna
Glińska rodzona siostra fundatorów, i fundusz ten po dziś dzień się utrzymuje.
Przy tym ołtarzu cierpiącego Zbawiciela, później zawiązało się bractwo
ukrzyżowanego Chrystusa, ofiarujące swe modlitwy i Msze św. za dusze, które
ponoszą w czyśćcu karę doczesną za grzechy, za które tu za życia nie
odpokutowały; a gorliwy o chwałę Bożą X. Jacek Łopacki archiprezbiter, własnym
kosztem wystawił z marmuru ten ołtarz, który obecnie widzimy, jako też inne
ołtarze i cały kościół Panny Maryi pięknym malowidłem ozdobił, pokrył go
miedzią i bardzo wiele bogatych aparatów i sreber do niego sprowadził. (Bogdaj
krakowianie podobnych mu miewali archiprezbiterów i kapłanów, co by dochody
tego kościoła na chwałę Bożą, jak czynił Jacek Łopacki, obracali).
Jeszcze w domu swych
rodziców, Świętosław, nawykły do milczenia, tym ściślej chował je, zostawszy
kapłanem; rzadko kiedy, tylko potrzebą skłoniony, rozmawiał; każdy zatem wyraz
jego usty wymówiony, na ciężki kamień ważyć należało; stąd to
silencjonariuszem, czyli milczącym go zwano. Świadom nauki św. Pawła apostoła,
że gadatliwość sromoci powagę i dostojność kapłana; że człowiek, a szczególniej
kapłan, chroniący się wymówienia słowa, którym by sławę lub osobę bliźniego
obraził, wielką przez swą powściągliwość u Boga zasługę kładzie. Oprócz tych
pięknych przymiotów serca, Świętosław, w gorącej modlitwie i w odmawianiu psalmów
Dawidowych zażywał słodyczy, skąd duchowną poił się rozkoszą; a nie dozwalając
rozżarzać się w ciele swoim podniecie żądzy, ścisłym stłumiał ją postem; ciało
swoje dyscypliną często chłostając, na gołej podłodze bardzo krótkim snem, do
modlitwy ukrzepiał.
Lubo posada mansjonarii przy kościele Panny Maryi nieliczny czyniła mu przychód, to jednak w ciągłym umartwieniu prowadząc życie, za grosz oszczędzony sprawił kielich srebrny do kościoła oo. Karmelitów na Piasku przy Krakowie, jako też znaczną liczbę książek, w owym czasie bardzo drogich, darował temu klasztorowi; a resztę swoich książek do biblioteki kościoła Panny Maryi przekazał. Należał on do grona błogosławionych mężów w piętnastym stuleciu żyjących, które składali: bł. Michał Gedrojc; św. Jan Kanty; bł. Szymon z Lipnicy; bł. Izajasz Boner; bł. Stanisław Kazimierczyk. Słodka i święta tych sześciu bogomodlców zażyłość, na ognisku miłości Bożej skojarzona, każdego szczególnie w pobożności i cnocie ukrzepiała. Tak więc świątobliwy Świętosław nadprzyrodzonymi ubogacony dary, pełen dobrych uczynków i pobożności, dokonawszy pracy dla powiększenia chwały Bożej na ziemi, jako czynny robotnik około swego i bliźnich zbawienia, w nadziei osiągnienia wiecznej w niebiesiech zapłaty, zasnął śmiercią sprawiedliwych dnia 15 kwietnia 1489 roku. Po odprawionym, przez kapłanów miejscowych, żałobnym nabożeństwie, zwłoki jego położone zostały w grobie pod chórem, blisko wielkiego ołtarza, w kościele Najświętszej Panny Maryi przy rynku krakowskim; za świątobliwe życie i czyny swoje, policzon między niebiany, wstawia się teraz do Boga za swym narodem w jego uciskach i twardej przygodzie.
–––––~~~~~~–––––
Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 87-94.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do spisu treści książki pt.
Żywoty Świętych Patronów polskich
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: