ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO
~~~~~~~~~~~
Błogosławiona Kunegunda, czyli Kinga, wywodzi ród swój nie tylko z węgierskich, ale też z polskich królów i greckich cesarzów (1). Albowiem Bela IV tego imienia, a syn starszy Andrzeja pojął za żonę Marię, córkę Teodora Laskara greckiego cesarza (2); Maria urodziła dwóch synów: Belę i Stefana, a sześć córek: Annę, Małgorzatę, Kunegundę, Konstancję, Jolentę i Elżbietę. Nad inne dzieci króla Beli i Marii szczególne było urodzenie bł. Kunegundy, której poczęcie i porodzenie widocznie wielką zwiastowało życia świętobliwość; bo królowa Maria, jej matka, często przed niewiastami węgierskimi narzekała na jakąś niezwykłą ciężarność żywota. Gdy przychodził czas porodu, w gorących modłach udawała się do Boga, by przyczyną świętych patronów ocalił ją od nieszczęśliwego wypadku, w krytycznym tym dla niewiast momencie, którego się bardzo bała. Często zwiedzała kościoły i w rzewnych westchnieniach prosiła Najświętszą Pannę o ratunek dla siebie w zbliżającym się połogu. Dziwnym sposobem usłyszała od Niej pociechę, głos bowiem nadprzyrodzony upewnił stroskaną, w tych wyrazach: "Nie bój się Mario, modlitwy twoje są przyjęte przed obliczem Najwyższego, żadnej nie doznasz przy porodzie przygody, ciężarność twoja jest błogosławionym płodem, i powijesz pięknych nadziei córeczkę, której urodzenie Bóg cudownie urządził dla twej pociechy, dla nieba i sąsiedniego narodu". Po tym objawie Maria ze skruszonym sercem uczyniła spowiedź i przyjęła Najświętszy Sakrament Ciała i Krwi Zbawiciela; czwartego dnia potem powiła w r. 1224 śliczne dziecię, nie doświadczywszy tych ucisków, jakich doznają rodzące niewiasty. Za cudowną sprawą Boga i przyczyną Najświętszej Panny, szczęśliwie na świat urodzona Kunegunda, od razu po urodzeniu, nie kwileniem ani płaczem, ale z podziwem wszystkich pozdrowiła Najświętszą Pannę tymi słowy: "Witaj królowo niebios, matko króla aniołów" (3). Te wyrazy usty niemowlęcia wyrzeczone, obudziły w niewiastach przy połogu obecnych wielki podziw i trwogę, sama tylko rodzicielka w tajni umysłu swego z radością je uważała, zdumiałym przeto niewiastom kazała być dobrej myśli, opowiedziawszy im poprzednie podczas swej ciężarności upewnienie. Rzadkie to i nadprzyrodzone niemowlęcia przemówienie, wznieciło niepojętą radość w umyśle króla Beli i biskupów węgierskich, i zarazem było zwiastunem wielkiej świętobliwości Kunegundy.
Skoro malutka Kunegunda odebrała przy chrzcie św. imię swoje, zaraz też niemowlęce ciało swe powściągać zaczęła od pokarmu swej mamki; we środę i w piątek raz tylko zażywała mleka z jej piersi. Ale rzecz większego podziwu godna, że w czasie swego niemowlęctwa, gdy według królewskiego obyczaju i życzenia jej rodziców, w komnacie, w której wychowywaną była, kapłan odprawiał codziennie Mszę św., ilekroć wymienił imię Jezus lub Maryja, od zaczęcia Mszy aż do końca Kunegunda przytomna z wniesionych ku niebu oczu z radosnym uśmiechem łzy roniła, wyjawiając wewnętrznym uczuciem uszanowanie św. Imienia, i ten obyczaj pełniła przez cały czas swego niemowlęctwa. W siódmym roku jej życia obmyślono dla niej wychowawcę szlachetnego Mikołaja Mykul, ochmistrza, który z przydanymi wyższego urodzenia niewiastami, malował na czułym i pojętnym Kunegundy sercu piękne cnót i wzorowych obyczajów obrazy, ucząc ją przy tym łacińskiego języka; ale Kunegunda jeszcze u kolebki ogrzana miłością Bożą, rozdmuchując w sercu swym coraz bardziej jej zarzewie, nie zaspokajała się pobożności zasadami, przez wychowawców udzielanymi, lecz sama wznosiła się do coraz wyższego pobożności szczytu. Jakże to piękny prawdziwej pobożności malowało obraz, kiedy młodziuteńka Kunegunda, ze wschodem słońca wstając, szła z pośpiechem na ranne modlitwy do kaplicy w wyssegradzkim zamku, i tu ze złożonymi rączęty nabożnie, z rozczulonym sercem słuchała Mszy świętej, a potem wyszedłszy z kaplicy, szczodrą ręką hojnie jałmużnę pomiędzy ubogich rozdawała. Nie tylko te posty, które Kościół przepisuje, ale też dobrowolne dla uczczenia Najświętszej Panny i śś. Patronów, ściśle zachowywała i nimi martwiła swe ciało, i nie wcześniej zasilała się pokarmem, aż po zachodzie słońca, a wyborniejsze dla niej przeznaczone potrawy chorym posyłała osobom. Co pojęła z nauki cnotliwych a pobożnych swych wychowawców, tego od razu czynami dowodziła. Oddaliła Kunegunda od siebie wszelką próżność strojów światowych, zwłaszcza w tym wieku, w którym się nimi młode panienki zajmują; ale kosztowniejsze swe suknie pomiędzy ubogich rozdawała, a natomiast zdobiła duszę swoją cnotliwymi obyczajami i bogobojną rozmową, a ukrzepiała ją postem i gorącą ku Najświętszej Pannie modlitwą. Jeszcze w młodziutkim wieku swym już objawiała zadziwiające znamiona dojrzałej cnoty, pobożności i rzadkiej powagi. Zamiast zabawek i piosnek światowych, które się niebacznie z ust młodych panienek wymykają, Kunegunda niewinnymi usty nuciła psalmy Dawidowe. A kiedy inne córki Beli weszły w świetne związki małżeńskie z postronnymi książęty, tak król Bela jak przedniejsi panowie węgierscy troskliwie obmyślali dostojnego oblubieńca dla Kunegundy, którą zalecały piękne obyczaje, postać przystojna, umysł miły i łagodny, ujmująca i szlachetna serca prostota, postępki skromne i wdzięczne; gorąco zatem prosili Pana Boga, aby On sam w tajnej radzie swej obmyślił małżonka dla cnotliwej Kunegundy.
W trzynastym stuleciu panował Polakom w Małej Polsce książę Bolesław, w pierwszym swej młodości kwiecie (4) głośny z potęgi, sławy i rzadkiej urody, słodką obdarzony mową, jedyny dziedzic Małej Polski z siostrą swą Salomeą oblubienicą Kolomana, zamożny w skarby po swym ojcu Leszku Białym, onemu i matce jego Grzymisławie zostawione. Przedniejsi panowie polscy i księżna Grzymisława matka jego, z uwagą naradzali się i upatrywali w domach państw postronnych ukształconej z rodu królewskiego dla młodego Bolesława oblubienicy, która by tron polski cnotą i wieńcem potomstwa ozdobiła. A lubo uważano wiele zacnych dziewic w innych domach książęcych i królewskich, padł jednak szczególny i szczęśliwy wybór na Kunegundę, królewnę węgierską, przewyższającą wszystkie inne pobożnością, wykształceniem, cnotą i pięknymi obyczajami. Za radą więc Prandoty, krakowskiego biskupa, który swoje nauki świętobliwym utwierdzał życiem, księżna Grzymisława i panowie polscy wyprawili posłów: Klemensa z Klimątowa, krakowskiego kasztelana i Janusa wojewodę krakowskiego do króla Beli i Marii królowej, w Budzie wtedy mieszkających, z usilną prośbą o rękę cnotliwej a urodnej Kunegundy ich córki dla Bolesława polskiego książęcia. Do tego poselstwa przyczynił się swym wstawieniem Koloman, król halicki, a syn Andrzeja króla węgierskiego, oblubieniec Salomei, która już pierwej królowi Beli i królowej zachwaliła Bolesława, księcia krakowskiego, z cnót, urody i rzadkich serca przymiotów; by dla królewnej Kunegundy nie innego, ale Bolesława za oblubieńca obrali. Zaczem żądanie polskich posłów uprzejmie zostało przyjęte. Ale kiedy rodzice oznajmili Kunegundzie swoje przychylenie się do prośby Bolesława polskiego książęcia, proszącego o jej rękę, jeśli ona przyjmie to oświadczenie: królewna nie tylko że się życzeniu swych rodziców i pierwszych panów węgierskich długo z rzewnym płaczem sprzeciwiała, lecz nawet z użaleniem na to odpowiedziała: że chętniej chcą zaślubić ją z ziemskim i śmiertelnym książęciem, niźli z niebieskim oblubieńcem Chrystusem, królem wiecznej chwały. Długo opierała się temu naleganiu, a nie mogąc usilną swą prośbą i rzewnymi łzami przezwyciężyć ich żądania, tajną z nieba nadzieją wsparta, że i w związku zaślubnym lilię dziewiczą w ręku i zaszczyt panieństwa zatrzyma; skłoniona na koniec posłuszeństwem ku woli rodziców, oznajmiła rada nie rada, że ich rozporządzeniu dłużej sprzeciwiać się nie będzie. W licznym więc orszaku pierwszych panów węgierskich i dworzan niedługo potem z wielkim posagiem odesłano Kunegundę (5) jej ulubieńcowi, polskiemu książęciu. Kiedy odbywała drogę przez węgierską krainę, wszędzie z wielkim okazem czci była przyjmowaną; a skoro się zbliżała ku Krakowu, sam Bolesław z księżną Grzymisławą matką swą, z Prandotą biskupem krakowskim w licznym gronie duchowieństwa, przedniejszą szlachtą i dworzanami otoczony, wyjechał przed swoją oblubienicę aż do miasteczka Wojnicza, i uroczyście wprowadził ją do krakowskiego zamku (r. 1239). Zamieszkała potem Kunegunda w Krakowie czas niejaki pod nadzorem Grzymisławy z wielkim szacunkiem, póki się języka polskiego nie nauczyła; potem odprawiano gody przez dni 12 z prawdziwie królewską hojnością (6) dla uczczenia dostojnej oblubienicy. Ale Kunegunda, w czasie tej uczty weselnej kornym sercem i pobożnym umysłem ku Bogu wzniesiona, gorąco prosiła Go w częstych westchnieniach o zachowanie wieńca niewinności dziewiczej; by zarazem i w sercu jej oblubieńca Bolesława, powściągnąć raczył pożądliwość, a zamiłowanie cnoty czystości w nim zawiązał. Wysłuchał Zbawiciel prośby Kunegundy, ile gdy po ukończonej uroczystości weselnej, ona samotna będąc z Bolesławem w osobnej komnacie, za przykładem św. Cecylii czyniła mu zbawienne uwagi, mówiąc do niego: "Dostojny i świetny młodzieńcze, Bolesławie, wyznaję ci, żem starannie i z przezorną ścisłością aż dotąd chowała całość czystości dziewiczej, mniemam zatem, że tak nieocenionego skarbu nie uronisz, ale go w całości zachować i strzec będziesz; z tym warunkiem i upewnieniem mnie, rodzice moi, nad innych ubiegających się o mnie, ciebie za godnego uznali; pod tym jedynie względem objawiłam posłuszeństwo moim rodzicom, obierając cię za oblubieńca mojego, że całości panieństwa mego przestrzegać będziesz, zarazem wstydliwym i skromnym się okażesz; ile gdym pierwej została oblubienicą Chrystusową niźli twoją, i Onemu poślubiłam chować czystość do zgonu. Wysoko ceniąc wolę i rozkaz rodziców moich, ciebiem przyjęła za drugiego oblubieńca i brata w Chrystusie; proszę cię zatem i zaklinam, abyś spólnym był towarzyszem mej niewinności i nie ważył się zmazać jej nagannym miłości zapałem". Lubo Bolesław pojął Kunegundę, by potomka z niej urodzonego posadził na polskim tronie, jej atoli uwagami, jakby z nieba natchnieniem, stłumił w sobie pożądliwość i rozkosz ciała; przyrzekł powściągnąć się na rok jeden, a po upływie jednego i na drugi, a gdy się ten skończył i na trzeci, bo Kunegunda coraz innymi uwagami wiodła go do zezwolenia na jej prośbę. Umiała ona korzystać z błogiego przyrzeczenia Bolesława, że i on w okresie tego czasu chować będzie czystość, i aby ten ślub obojga przed Bogiem uczyniony, ustalił się, niemniej w upłynionych trzech latach jak następnych, w żywych westchnieniach i gorących modłach polecała się opiece niepokalanej Maryi Pannie, rozdawała hojnie jałmużny pomiędzy ubogich i postem martwiła swe ciało; prócz tego prosiła pobożnych kapłanów i zakonne dziewice o modlitwę do Boga w jej zamiarze. Młody ten monarcha, jako prawy i pobożny chrześcijanin, uczynił ślub, że i on swego ciała niezmazaną niewinność aż do zgonu zachowa, i stąd to dzieje nasze imię Wstydliwego mu nadały. Kiedy w owej trzechletniej przewłoce mieszkała w zamku korczyńskim razem ze świekrą swoją księżną Grzymisławą i u jednego zasiadała stołu, w jednej i tej samej sypialni nocnego z nią zażywała spoczynku, prosiła ją usilnie o pozwolenie przebywania w oddzielnej komnacie w nocy, by swe modły i rozmyślania, bez narażenia się świekrze i innym osobom, o północy swobodnie odprawiać mogła; z trudnością wprawdzie, otrzymała jednak to pozwolenie od Grzymisławy, która wszystkie czyny młodej księżnej pilnie śledziła. Wtedy Kunegunda pierwszą połowę nocy na gołej podłodze, kamień pod głowę biorąc, drugą zaś na gorącej modlitwie i rozmyślaniu tajemnic wiary, przepędziła; rano ze wschodem słońca chodziła na nabożeństwo do kościoła oo. Franciszkanów i do parafialnego pod wezwaniem św. Mikołaja, który stał blisko rzeki Nidy, za miasteczkiem Korczynem. Ponieważ ten kościół był nieco od ludu odosobniony, bardzo rada do niego uczęszczała, bez uwagi na niepogodę i grubą ciemność nocnej pory, biorąc z sobą ochmistrza Mikuła i znamienitą niewiastę Przeczysławę jako nadzorców swej osoby. W tym kościele dogodnie, jakby na pustyni, wylewała swe modły z serca pełnego miłości ku Bogu i głęboko zanurzała się w rozmyślaniu nieocenionego okupu ludzkiego rodzaju. A lubo kościół ten był nocną porą zamknięty, gdy Kunegunda przyszła ku niemu ze swymi nadzorcami, dziwnym wprawdzie sposobem otwierał się ręką niewidzialną (7). Zdarzyło się raz, że ta oblubienica Chrystusowa żywszym miłości Bożej zapałem ujęta, przedłużyła swe modlitwy i rozmyślania w nocy w owym kościele, nie wróciwszy w zwykłym czasie i godzinie do swej komnaty w zamku korczyńskim. Księżna Grzymisława, mając na pilnym baczeniu Kunegundę, obudziwszy się, weszła tej nocy do jej komnaty, a nie zastawszy jej, zaczęła troskliwie dowiadywać się, gdzie ona jest i co czyni? Mikul zostawiwszy Przeczysławę przy Kunegundzie w kościele, w tej chwili już przyszedł do zamku; – wrócił spiesznie do kościoła św. Mikołaja, ujrzał panią swoją z podniesionymi ku niebu oczyma i złożonymi rękoma w rozmyślaniu i modlitwie głęboko zanurzoną, jakby od zmysłów odeszła; zaczekał na chwilę, ale widząc, że ona sama nie przychodzi do przytomności, zaczął głośno karcić ją i ganić jej to nabożeństwo, mówiąc: "O Pani! przesadzone jest twoje nabożeństwo; nie boisz się tego, że głowę moją na niebezpieczeństwo śmierci narażasz, jeżeli się dowie książę Bolesław od księżnej swej matki o twoim wydalaniu się z zamku na tak długo i o tak niezwykłej porze, ty popadniesz u niego w podejrzenie i niesławę, a ja głowę utracę; proszę cię, abyś przestała tajnego wychodzenia i nocnych modłów twoich". Na co odpowiedziała mu Kunegunda: "Nie troszcz się wierny sługo mój ani o śmierć twoją ani o moją niesławę; bądź spokojnym, albowiem Bóg wszystkie dobre sprawy swych miłośników na dobre obróci". Wróciła do zamku i stawiła się przed świekrą swoją, jakby dopiero ze snu wstała. Grzymisława tymczasem wypuściwszy z pamięci jej nieobecność, żadnego słowa przykrego jej nie powiedziała, w mniemaniu, że nigdzie z zamku nie wyszła.
Nie same kościoły, modlitwy, jałmużny i posty zajmowały pobożne i czułe Kunegundy serce, ale i miłość bliźniego budziła w nim politowanie nad nędzą prawie każdego rodzaju: trędowatym, kalekom, chorym, chromym, ślepym nieść pomoc i usługę, było ulubionym jej zajęciem. Do jej towarzystwa przydane dziewice i niewiasty, rozrzewniały się nieraz nad głęboką jej pokorą i przyrodzoną nad kalekami litością. Jadąc pewnego dnia z księżną Grzymisławą z zamku korczyńskiego do Pacanowa, spotkała na drodze człowieka trądem tak sromotnie oszpeconego, że niemal każdy ze wstrętu ku niemu, wzrok swój od niego odwracał, ze społeczeństwa przeto z ludźmi był wyłączony. Kunegunda ujrzawszy go, kazała stanąć powozowi, w którym siedziała, i rzekła nieszczęśliwemu: "im dotkliwszych doznajesz boleści i wzgardy, tym czulej lituję się nad tobą i gorąco modlić się będę, abym dla ciebie wyjednała miłosierdzie u Tego, który dla okupu mojego, jakby trędowaty, srogie poniósł biczowanie"; wzięła go do powozu na łono swoje i troskliwe miała o nim staranie. W mieście lub zamku, w którym wypadło jej zamieszkać, wszędzie ona z przybranymi do swego boku niewiastami, które drogimi dary dla siebie ujęła, nocną porą zwiedzała szpitale i domy chorymi, kalekami i starcami napełnione, a obsługując ich, udzielała im zasiłek, radę i zbawienną pociechę. Ale szatan nigdy nie przestaje przeszkadzać nie tylko tajnie, ale i jawnie sługom Bożym, żarliwie drogą cnoty postępującym. Zdarzyło się zatem, kiedy Kunegunda mieszkając w Krakowie, szła w nocy Grodzką ulicą ze swymi przyjaciółkami do szpitala Świętego Ducha odwiedzić chorych, że im zaszedł drogę hufiec ludzi uzbrojonych i szczękiem broni straszył je, łupieżców obyczajem; kiedy tym wypadkiem bardzo strwożyły się jej towarzyszki, powiedziała im: "o jakżeście słabej wiary! czego się lękacie, nabierzcie odwagi, za jednym uczynieniem znaku krzyża św. pierzchną te duchy szatańskie ludzką postacią odziane"; od razu też zniknęła ta groźna tłuszcza, a Kunegunda z wielką radością dopełniła dzieła miłosierdzia w szpitalu Ducha Świętego.
Usługując tym biedakom, jednym głowy czyściła i obmywała, drugim rany obwiązywała, innych pokarmem i napojem zasilała, a bardzo na siłach zwątlonym najpospolitszą czyniła posługę; zgoła wszystkich obdarzała jałmużną i pociechą.
Oto jest wierny obraz pobożnej i czynnej dziewicy chrześcijańskiej, rzadki wprawdzie, ale im rzadszy i niepospolitszy, tym skrzętniej iść za jego śladem należy.
Miała księżna Grzymisława do usług swoich rodu szlachetnego niewiastę, imieniem Przeczysławę, której twarz chropawa i nabrzmiała bardzo była nieprzyjemna, Kunegunda pocałowała ją, zaraz potem twarz Przeczysławy tak się rozczerwieniła i nabrzmiała, jakby trądu dostała, co nie tylko że wszyscy widzieli, ale Przeczysława nawet bólu doznając, żałośnie z płaczem na Kunegundę narzekać i źle życzyć jej poczęła. Ale oblubienica Chrystusowa nie obraziła się tą obelgą, powtórnie ją pocałowała, i wnet zniknęła z twarzy owa nabrzmiałość i zapalenie, potem ukazała się twarz przyjemniejsza niż pierwej. Z wielkim podziwem patrzyli wszyscy obecni na ten czyn; a wdzięczna Przeczysława padła jej do nóg za dobrodziejstwo, i odtąd wszyscy wysoko cenili pobożność służebnicy Chrystusowej.
Lubo jeszcze w dziecinnym wieku Kunegunda gardziła bogatymi szatami, wszakże gdy przyszła do użycia rozumu, mając być zaślubioną księciu Bolesławowi, a nawet po zaślubinach, zwłaszcza w owym trzechletnim chowaniu dziewictwa: tym przezorniej wystrzegała się wszelkiego stroju w szaty bogate i złotogłowem tkane; codziennie i w uroczystość nosiła suknie pospolite, wiedziała bowiem dobrze, iż pospolita suknia rzeczywistego blasku cnocie dodaje. Nie podobało się świekrze Grzymisławie i Bolesławowi to noszenie codziennych sukien, nieprzyzwoitych dla dziewicy z królewskiego rodu pochodzącej, skłonili ją zatem do noszenia szat bogatych. Posłuszna Kunegunda ich nakazowi, wdziewała wprawdzie szatę lśnącą się złotem i perłami, ale pod bogatą odzieżą nosiła tkankę z włosia końskiego, i rózgami tajemnie chłostała młode i delikatne ciało swoje, uskramiając w nim żądzy podnietę. Nie poprzestała ona na zewnętrznej chłoście, lecz i ścisłym stłumiała ją postem, nie tylko we środy i piątki, ale też w każdą wigilię do Najświętszej Panny, Apostołów, Jana Chrzciciela i innych Świętych, których sobie za patronów obrała, ściśle pościła. Post adwentowy i wielki z wielką i rzadką powściągliwością zachowując, kawałkiem chleba powszedniego i trochą wody, aż po zachodzie słońca ukrzepiała swe ciało. A kiedy z rozporządzenia świekry lub Bolesława przyrządzono dla niej lepsze potrawy, te przez swe powiernice chorym i biednym do szpitalów posyłając, nieskończenie z tego była rada, że mogła zasilić nędzarza łaknienie.
Skoro się skończyły trzy lata ocalonego jej w stanie małżeńskim dziewictwa, Kunegunda chcąc do zgonu zostać dziewicą, wtedy dopiero doznała twardej próby od Bolesława, silnie nastawającego na nią. Albowiem on, już to osobiście, już znów przez poważne osoby, skłaniał ją, by się z nim rzeczywiście połączyła czynem małżeńskim; na koniec spowiednik jej skłaniał ją ku obowiązkowi małżeńskiemu, przywodząc jej własne zezwolenie na przyjęcie książęcia Bolesława za małżonka, przytaczał z Pisma św. ważność małżeństwa, że i w Starym i w Nowym Testamencie święte niewiasty, świętych synów i niebu i swemu narodowi powiły. Ale błogosławiona ta dziewica, stateczna i niezachwiana w swym przedsięwzięciu, aczkolwiek nieco zalękła się obowiązkiem i posłuszeństwem świętego stanu małżeńskiego, gruntownymi jednak uwagami i odpowiedzią związała spowiednika, wyżej ceniąc radę Zbawiciela i naukę Pawła św. o chowaniu dziewiczej czystości, nad nakaz (8), przywodziła i tę nieodpartą prawdę: że nie ma żadnej pewności, by potomkiem tron Bolesława zabezpieczyła, i rzekła mu, aby więcej nie czynił jej uwag podobnych; tak więc odszedł od niej bez zamierzonego skutku. Rozgniewany o to Bolesław, odłączył ją od spólnego stołu i odtąd ani mówić z nią ani widzieć jej nie chciał. Pierwsi panowie polscy i naród znienawidzili ją sobie z obawy, że po zgonie bezpotomnego Bolesława, książęta, Konrad Mazowiecki i Henryk Brodaty, wrocławski, wzniecą zamieszkę w narodzie o Małą Polskę. W nacisku tak wielkiego strapienia, jedyna tylko została dla Kunegundy ucieczka do Boga i Świętych Jego: w podwojonych zatem modłach, z rzewnymi łzami dniem i nocą gorąco prosiła Zbawiciela, by się zlitował nad nią w ciężkim jej utrapieniu, i wsparł ją w zachowaniu całości dziewictwa; wzywała w pomoc aniołów Bożych, świętych apostołów i męczenników, wyznawców i dziewice błogosławione, najusilniej zaś uprzykrzała się swymi modły św. Janowi Chrzcicielowi i z głębi swego serca wołała: "Ty święty poprzedniku Chrystusów, ty Panno z żywota matki swej, ty więcej niż proroku i głosicielu przyjścia Zbawiciela, kornym sercem błagam cię, pospiesz z obroną i wstaw się za mną u podwoi wiecznego Pana, a wyjednaj mi u Niego łaskę ocalenia nienaruszonego dotąd dziewictwa mojego, które poślubiłam Boskiemu Oblubieńcowi mojemu". Nadchodził dzień 24 czerwca r. 1242 poświęcony uroczystej pamięci urodzin Jana św., w jego więc wigilię ścisłym postem o kawałku chleba i trosze wody, czcząc św. patrona swojego, przez całą noc na rzewnej i gorącej spędziła modlitwie. Nadprzyrodzonym sposobem, w czułych westchnieniach modlącej się, św. Jan Chrzciciel, niepojętą zmysłem ludzkim jasnością odziany, w widocznym objawie pocieszył tę oblubienicę Chrystusową a wierną czcicielkę swoją, mówiąc jej: "Spokojną bądź córko, czyń statecznie bez obawy; podoba się najłaskawszemu Bogu, czystych myśli obrońcy, czysty twój zamiar i nie dopuści zmazać twej niewinności; mocną wiarę twoją i wielką cnotę, wielkim i wiecznym uwieńczy szczęściem". Upewnił ją zarazem nieomylnym znakiem, że: "za trzy dni przybędzie Bolesław do nowego Korczyna (w którym ona wtedy mieszkała) i zajdzie ci drogę wychodzącej z kościoła, wszelką surowość i niechęć ku tobie w niepamięć puszczając, łagodnym i uprzejmym się okaże, on pierwej cię pozdrowi, będzie mówił z tobą i przyjmie cię do niezmiennej już odtąd swej łaski; przyrzecze ci do zgonu chowanie dziewictwa, i czego będziesz w przyszłości żądała, u niego wyjednasz". To cudowne, nie widmo, ale istne zjawisko nie podniosło jej duszy w pychę, owszem z głębokim upokorzeniem i skromnością ceniła wielką tę niebios łaskę. Bolesław też jako prawy chrześcijanin, zawsze chował w sercu swym bojaźń Bożą; widząc niezachwianą stałość Kunegundy, przybył dnia trzeciego do Korczyna, a nie zastawszy w zamku swej oblubienicy, wyszedł przed nią i z najczulszą łagodnością powitał wychodzącą z kościoła, jakby się nigdy nie gniewał na nią, mówiąc jej uprzejmie: "Luba Kunegundo, ujmującą dobrocią twoją pokonałaś gniew mój i przytłumiłaś rozetlałe zarzewie budzące mnie do lubości życia; skoro się to Bogu podoba, Świętym Jego i tobie, zostawiam cię przy dziewiczej niewinności, i czego tylko ode mnie w przyszłości będziesz żądała, łatwo wyjednasz. Odtąd rzetelnym będę czcicielem wysokich cnót twoich i wstydliwości twej pierwszym i skromnym zachowawcą i obrońcą". Nieskończenie temu rada była, że Bóg wszechmocny, miłośnik prawdziwej niewinności, wysłuchał jej prośby i jej życzenia spełnił. Wróciwszy z Bolesławem do zamku, z wdzięcznym rozrzewnieniem oddała cześć Panu Bogu za łaskę udzieloną, a świętym Patronom za ich wstawienie się, że ciężko zasmuconą rychłą obdarzył pociechą.
Skoro od Boga odebrała to widoczne dobrodziejstwo, którego gorąco pragnęła, a chowając w pamięci naukę św. Grzegorza, że na niewiele przyda się jej przestrzeganie dziewiczej czystości, jeśli jej nie uwieńczy dobrymi czynami; jęła się zatem ostrzejszego życia swojego: więc od zachodu słońca aż do wschodu chowała ścisłe milczenie, a tak, nie tylko z zażyłymi osobami, ale nawet z Bolesławem, oblubieńcem swym, niewiele rozmawiała. W pierwszej nocy połowie modlitwą krzepiła duszę swoją, w słodkiej rozmowie z niebieskim swym Oblubieńcem, i póty nie zażyła nocnego spoczynku, póki jej sen nie zwątlił. Często całe noce spędzała na modlitwie, a rozwagą rzeczy Bożych zagrzana, szybkim myśli biegiem wznosiła duszę swoją ku Stwórcy swojemu, wszakże nazajutrz nie czuła żadnego znużenia. Nie tylko, że Kunegunda nosiła skrycie na gołym ciele swym ostrą włosiennicę, ale prócz tego srogo biczowała je w każdy piątek, dla uczczenia śmierci Zbawiciela, a w sobotę na pamiątkę bolesnego smutku Najświętszej Panny; a łzami zalana patrząc na wizerunek ukrzyżowanego Zbawiciela i Najświętszej Matki Jego, tak głęboko zanurzała myśl swoją w rozważaniu męki i śmierci Jego, że ta rozczulająca rozwaga zdawała się przekształcać jej istotę na nadzmysłowego człowieka, i budziła w jej pamięci wielką wdzięczność za dokonane rodu ludzkiego odkupienie. W każdej przygodzie i zmartwieniu udawała się do ran Chrystusa i w nich słodką czerpała pociechę dla stroskanej swej duszy. A wznosząc się na coraz wyższy szczebel miłości bliźniego: była matką ubogich, nędzarzów, a uciśnionych sierót, wdów i ludzi prześladowanych czułą opiekunką. Chorujących pielgrzymów ochotnie przyjmowała, obdarzała wsparciem, a na siłach osłabionych pokarmem i napojem krzepiła. Kiedy od tej błogiej chwili, w której się pogodził z nią Bolesław, nie doznawała żadnej przeszkody do zwiedzania szpitalów, z jakąż to serca radością i gorącą ku bliźniemu miłością usługiwała chorym, kalekom i starcom w domach publicznego schronienia. Piękne te przymioty i czyny niewinnym jej sercem naprzemian kołysały. Ale i Bolesławowi oblubieńcowi swemu prawdziwie zbawienne dawała rady, że: aczkolwiek jest monarchą i wyobrazicielem władzy Boskiej na ziemi, powinien jednak pamiętać, że jest ojcem ludów swemu berłu poddanych, żeby zatem bezstronnym i sprawiedliwym był ich sędzią, a w przykrych wypadkach by się uzbroił w cierpliwość i męstwo. Ona przyznała mu to chlubne imię "Wstydliwy", którym się żaden polski monarcha nie zaszczycał. Często też Kunegunda wchodziła do sądów, gdy odbywano sprawy sierót, wdów i osób uciśnionych, upominając sędziów, by zdradą, potwarzą, niesprawiedliwością pokrzywdzonych nie potępiali. Kiedy Bolesław już w niczym Kunegundzie nie sprzeciwiał się, wtedy śmiało zdjęła z siebie bogatą szatę, a natomiast codziennej używała sukni; wszystkie zatem kosztowne szaty, które z domu królewskiego w posagu wzięła, oraz od Bolesława sprawione i błyskotne upominki dała na aparaty i ozdoby kościelne, i na wsparcie ubogich. Złotą swą koronę drogimi kamieniami i rzadkiej wielkości perłami nasadzoną, kazawszy przerobić na krzyż brylantami ozdobiony, kościołowi krakowskiemu w darze złożyła. A chociaż kazała niekiedy sprawić dla siebie bogatszą suknię, tę tylko podczas uroczystości swego oblubieńca Bolesława wdziewała, nie dla ustrojenia się w nią, ale by łatwiej mogła darować ją ubogim wdowom i sierotom, i to było prawdziwą dla jej serca rozkoszą. Natomiast stroiła swoją osobę w pobożność i dobre uczynki, przez które chciała podobać się Temu, co serce i sumienie ludzkie bada i przenika, według nauki Dawida: "Wszelka chwała tej córki królewskiej wewnątrz" (9). Kiedy prawdziwą jej życia świętobliwość, łagodność i czułą duszę nad nędzą bliźniego wszyscy wysoko cenili i wysławiali, ona od razu oddaliła od siebie i zdeptała ten pył ludzkiej pochwały, mówiąc, iż: "nie dla oka ludzkiego, ale dla Boga za łaską Jego czyni co św. Ewangelia nakazuje".
Ubogacił też Chrystus Kunegundę szczególnym darem poznawania ludzi dobrych i przewrotnych, a to za pierwszym na nich spojrzeniem. Odwiedzała ona często Salomeę, rodzoną siostrę Bolesława, która po śmierci Kolomana, swego oblubieńca, obrała dla siebie życie zakonne u pp. Franciszkanek, i właśnie wtedy była ich ksienią, w klasztorze na Grodzisku blisko miasteczka Skały, trzy mile od Krakowa odległego; od niej pojmowała wiele nauk zbawiennych do wyższej świętobliwości wiodących, a te Bogu poświęcone dziewice, hojnym obdarzała wsparciem. Za wpływem ludzi możnych, została do tego klasztoru przyjętą osoba, imieniem Krystyna, bardziej, by lubość młodego wieku swojego pokryła suknią zakonną, niźli, by istną była zakonnicą. Stąd więc powstał pomiędzy niektórymi zakonnicami szmer i narzekanie, że wpuszczono wilka do owczarni Pańskiej, by owce rozpraszał, a tak ganiły ksieni Salomei przyjęcie Krystyny do zakonu. Przybyła Kunegunda pewnego dnia na Grodzisko do klasztoru, a postrzegłszy to na ksienią oburzenie sióstr zakonnych, wieszczym duchem powiedziała im: "Służebnice Boże, przestańcie narzekać i żalić się na przyjęcie Krystyny do waszego klasztoru, jakoby ten oszpecony został jej płochym obyczajem; upewniam was, że Krystyna, którą teraz gardzicie, niezadługo zajmie się cnotliwymi czyny, ostrzejszym od was i doskonalszym życiem zajaśnieje". Po krótkim upływie czasu skutek wyświecił przepowiednię Kunegundy; jakoż niedługo potem, pobożne Krystyny życie wszystkie zakonnice z wielkim podziwem wychwalały.
Kunegunda nie tylko że z wrzącej w sercu pobożności codziennie kilku słuchała Mszy świętych, ale też troskliwie przestrzegała porządku, by według niego słudzy ołtarza, którym ona jałmużnę dawała, niejednocześnie świętą odprawiali ofiarę. Ten też obyczaj zachowała w podróży nawet przez księstwo odprawianej. Gdziekolwiek ujrzała świątynię Pańską w przejeździe, do niej wchodziła, gorące wylewając modły, polecała się świętemu patronowi kościoła, hojne jałmużny sługom ołtarza zostawiając. Aczkolwiek bowiem dusza jej zawsze była Bogiem zajęta, atoli w Wielkim Tygodniu szczególniej rozważała nieocenioną tajemnicę męki i śmierci Zbawiciela. W Kwietnią Niedzielę, ów radosny i tryumfalny wjazd Chrystusa do Jerozolimy, z wielką rozważała pociechą, ale w Wielki Czwartek i Piątek, z głębi serca swojego wywodziła nieukojony smutek i we łzach tonęła nad bolesną męką i sromotną śmiercią przez Niego zniesioną.
Kiedy w roku 1266 Swaro (Suwarów), książę kijowski z silnym a licznym wojskiem przyzwawszy w pomoc Litwinów i innych swych sprzymierzeńców, wtargnął do Polski, łupieżą i ogniem niszczyć ją zaczął, mordował starców i dzieci, a młodzież do twardej zagarniał niewoli: Bolesław Wstydliwy stanąwszy w obronie swego narodu i księstwa, wysłał przeciw niemu zebrane swe wojsko, pod dowództwem wojewodów Piotra krakowskiego i Janusza sandomierskiego, pokoju bardziej niż wojny pragnąc; wtedy to troskliwa o naród swój Kunegunda, oblubienica Bolesława, dniem i nocą modliła się ze łzami, martwiąc postem swe ciało, rozdawała jałmużnę między ubogich, a całemu duchowieństwu diecezji krakowskiej i pobożnym osobom poleciła, by błagały Boga o ocalenie Bolesława i wojska jego i odniesienie zwycięstwa nad nieprzyjacielem. Jakoż pewnej nocy, kiedy świętobliwa ta księżna w żywych westchnieniach, niezmazanym sercem prosiła Boga o zwycięstwo, ujrzała stojących przy sobie dwóch mężów w białych szatach wielką jasnością otoczonych; wzdrygnęła się zrazu ich widzenia, ale potem nabrała śmiałości. Odezwali się do niej uprzejmie: "nie troszcz się o ocalenie twego oblubieńca ani o wojsko jego; na wstawienie się twoje jesteśmy wysłani z przybytków niebieskich wesprzeć go Boską obroną". Zapytała ich, kto by oni byli, odpowiedzieli: "jesteśmy Gerwazy i Protazy, męczennicy, drugie już zwycięstwo nad nieprzyjacielem Polakom przynoszący". Upewniona Kunegunda przez niebieskich posłańców o przyszłym pokonaniu nieprzyjaciela, przez umyślnego posłańca doniosła Bolesławowi i polskim zastępom to niemylne zjawienie. Stąd nagła i mocna nadzieja ożywiła w polskich obozach rycerstwo, że przy pomocy Bożej pokonaną będzie horda najezdna, której się przedtem lękano. Przyszło wojsko polskie dnia 18 czerwca w piątek ku granicy ruskiej na miejsce, Piątka zwane, i stanęło naprzeciw nieprzyjacielowi, a że nadchodził dzień 19 czerwca uroczysty śś. Gerwazego i Protazego, a Polacy według doniesienia Kunegundy pokładali całą ufność w ich obronie; zaczem nazajutrz w sobotę wojska zwiodły z sobą bój zawzięty, uparta walka z obu stron długo trwała. Wszakże nieprzyjacielskie wojsko z Tatarów, Litwinów i Rusinów składające się, acz cztery razy było liczniejsze od polskiego, podało tył i zupełnie było porażone. Sam nawet Swaro, nie tylko jako wódz, ale też jako żołnierz walcząc, okryty ranami, by się do rąk Polaków nie dostał, uciekł z walki. Polacy położyli na placu kilka tysięcy nieprzyjaciela, a kilka tysięcy w niewolę wzięli, i to zwycięstwo za pomocą Bożą odniesione uskromiło Rusinów, że długi czas nie ważyli się najeżdżać ziemi koronnej (10).
Niemało obchodziły Kunegundę publiczne zgorszenia w jej księstwie rozsiewane: Piotr z Wojczy znamienity i bogaty szlachcic, zapalony swego ciała żądzą, wziął wiejską kobietę Agatę za nałożnicę, a żonę swoją Katarzynę srogo katował i pomiędzy sługi ją wtrącił. Dowiedziawszy się Kunegunda o gorszącej bezbożności Piotra, pojechała z kilką sługami do Wojczy i kazała im, by ku niej przyprowadzili żonę Katarzynę i ową nałożnicę, chcąc rzecz wyrozumieć; ale Piotr szlachcic dobywszy szabli, groził sługom, by się nie ważyli dopełnić rozkazu swej pani. Kunegunda, łagodna dziewica Chrystusowa, widząc bojaźń sług swoich, nie zważała na srogość Piotra, lecz zbliżywszy się ku niemu, pobożnie i słodko upominała go o publiczne i ohydne zgorszenie, grożąc mu sądem Bożym, a nawet karą doczesną, jeśli się nie poprawi i pokutować nie będzie. Wyrazy tej sługi Bożej do łez poruszyły Piotra, że obiecał niezwłocznie poprawę życia swojego. Zapobiegając sromotnemu jego nałogowi, kazała przywołać nałożnicę, ale ta w piecu się ukryła; wywleczona z niego, gdy nie chciała jechać z Kunegundą, opierającą się młodą a tłustą Agatę sama księżna słaba i delikatna wepchnęła do swego powozu, i na miejscu pokuty osadziła.
Rozchodziła się wszędzie wieść głośna o wielce świętobliwym życiu Kunegundy księżnej polskiej, doszła ona i do Węgier do jej czcigodnych rodziców; ci gorąco pragnęli widzieć dostojną córkę swoją z Bolesławem. Wyprawili zatem poselstwo do Polski z prośbą, by oboje przyjechali odwiedzić ich w Węgrzech. Skoro przybyła z Bolesławem, powitali ich z wielką miłością i uszanowaniem rodzice, bracia, pierwsi panowie i inni obywatele. Bawiąc tam nieco dłużej nad czas zakreślony, objeżdżali bowiem węgierską krainę, przybyli do Marmarosz, gdzie są obfite soli kopalnie. Kunegunda prosiła króla ojca swojego o jedną kopalnię soli, na której wtedy stała, by ją onej na wieczne czasy darował. Ojciec Bela, który z miłości ku córce kochanej, gotów był daleko więcej dla niej uczynić, chętnie na to zezwolił. Kunegunda zdjąwszy z palca mały pierścionek złoty, wrzuciła go do owej kopalni, jakby na znak dziedzictwa i pieczęci, że odtąd kopalnia ta do niej należy. Okoliczność tę wszyscy obecni za istny żart uważali, wiedząc niemylnie, że niemniej Polska jak Węgry obfituje w dostatek soli; sama tylko Kunegunda, której umysłem duch Boży kierował, wiedziała o skutku czynu swojego. Gdy w parę lat po jej z Bolesławem do Polski powrocie odkryto w Bochni nowe soli kopalnie (11), skoro pierwszy bałwan soli od mas oddzielony rozbijano na mniejsze kruchy, w środku twardej jego spójni górnicy znaleźli ten sam pierścionek złoty z jego znakami, który święta dziewica Kunegunda wrzuciła była do kopalni solnej w Marmarosz, od ojca swego Beli jej darowanej (12). Górnicy nie wiedząc o wypadku w Węgrzech, zanieśli Bolesławowi książęciu jako szczególne zjawisko w kruchu soli wynaleziony pierścionek, który Kunegunda poznała ze znamion, postaci, wagi, okrągłości i diamentu weń wprawionego, że jest rzeczywiście jej i ten sam, który ona wrzuciła do kopalni w Marmarosz. Ten rzadki a niepospolity cud bardzo zdziwił nie tylko wszystkich obecnych, ale też samą Kunegundę, która czule dziękując Zbawicielowi, że sól od ojca doczesnego w Węgrzech żartem darowaną, Ojciec przedwieczny nie tylko dla niej, ale też dla całego narodu polskiego, tajną sprawą za rzeczywisty dar uznać raczył. Przywiozła Kunegunda z Węgier od ojca swego, króla Beli, złote i srebrne naczynia i numizmata, które jej rodzice w upominku dali; ona atoli uczyniła z nich dar niebieskiemu Oblubieńcowi swojemu, kazawszy zrobić z nich kielichy i kościelne naczynia; a resztę na wsparcie biednych obróciła. Po swym powrocie sposób życia swojego ściślejszym zaostrzyła postem, zażywając pokarmów, których starzy przodkowie nasi w Wielkim Poście zażywać byli zwykli. Stąd więc blady kolor okrył jej ciało na twarzy. Ganił Bolesław tę jej surowość, by nierozważnym martwieniem się nie przyspieszyła sobie zgonu rychłego; obiecała mu i wszystkim upominającym ją, że się ograniczy w swej powściągliwości; nic jednak nie opuściła z przedsięwziętego życia, mówiła ona do siebie, że to nie przystoi prawdziwej cnocie, zacząć ją a nie dokonać; a dla okazałości ciała nie godzi się zaniechać ozdoby duszy; skrycie zatem za pośrednictwem jednej a wiernej niewiasty postnych zażywała potraw. Bolesław chcąc przekonać się o jej przyrzeczeniu, pewnego dnia wszedł niespodzianie do jej jadalni, i rzeczywiście zastał Kunegundę jedzącą rybę; chcąc ją przekonać, skosztował, ale z dziwnego rozporządzenia Bożego uczuł smak najprzyjemniejszej mięsnej potrawy; skosztował i wody, lecz i ta przybrała smak wybornego wina. Wielkim zdumieniem ujęty, nie karcił jej, ale wysoko cenił, widząc w niej cudowną łaskę Bożą i życie świętobliwe.
Kiedy Bóg cudowny w świętych swoich bardzo często udzielał liczne łaski ludowi za przyczyną św. Stanisława męczennika i krakowskiego biskupa, Kunegunda troskliwie i nieustannie zachęcała Bolesława swego oblubieńca i Prandotę biskupa do starania się u Stolicy Apostolskiej o kanonizację, której Polacy blisko przez dwieście lat zaniedbywali. A chociaż wyprawieni do Rzymu posłowie doznawali trudności w tej sprawie, z uwagi, że po tak długim upływie czasu, teraz dopiero przywodzą liczne cuda na okazanie świętobliwości patrona i rodaka swojego; ta jednak dziewica Chrystusowa jeszcze silniej budziła w nich nadzieję, że niezawodnie Bóg da szczęśliwy koniec tej sprawie, by w zaczętym nie ustawali przedsięwzięciu. Skoro usunięte zostały wszystkie przeszkody w trzechletnim procesie u Stolicy Apostolskiej, a Innocencjusz IV papież ogłosił kanonizację św. Stanisława, Kunegunda z wielką pociechą miała udział szczęśliwy z biskupami dnia 8 maja w dźwignieniu świętych szczętów jego z grobu w katedralnym kościele krakowskim. Nieskończenie była temu rada, że tak wielkiej uroczystości stała się uczestniczką i że przez długi czas zaniedbaną kanonizację za jej i Bolesława staraniem Bóg z dobroci swej do skutku doprowadzić raczył (13). Atoli religijna ta usługa nie ostudziła wrzącego miłością Bożą serca Kunegundy; podniosła ona pobożny umysł swój do wyższych czynów na zarobek wiecznej chwały, i ku powiększeniu cześci Bogu na ziemi. Umyśliła wystawić w Starym Sączu klasztor dla zakonnic św. Klary, i z tym zamiarem udawszy się do Bolesława książęcia i oblubieńca swego, czule do niego przemówiła: "Widzisz książę, żeśmy oboje weszli w przykładny wiek podeszły, a nie najwięcej nam już zostaje do śmierci naszej, która może niedługo przetnie pasmo życia naszego; wypada nam zatem koniecznie jakim trwałym czynem utorować sobie drogę, za którą niemylnie trafić możem do zbawienia; zwłaszcza, że bezpotomni pomrzemy. Nie przedłużam wyrazów, proszę cię, przyjmij moją radę, i wystaw klasztor dla zakonnic, które przy zachowaniu dziewiczej czystości Bogu służąc, prosić Go będą o zbawienie dla nas, a to w miasteczku Sączu, i opatrz go książęcą hojnością z posagu, który przyniosłam od ojca mojego". Mowa Kunegundy aż do łez poruszyła skłonne ku pobożności serce Bolesława, od razu zatem odpowiedział jej, że nie tylko wystawienia klasztoru dla Klarysek i uposażenia go, ale nawet co tylko przełoży mu dla korzyści zbawienia, niczego jej nie odmówi. Niezwłocznie dopełniając swego przyrzeczenia, kazał stawiać w Sączu (teraz Starym nazwanym) kościół pod tytułem Trójcy Przenajświętszej z klasztorem dla zakonnic św. Klary; zarazem miasteczko Sącz jego własne, jako też młyny na rzekach: Popradzie i Dunajcu, kilkanaście wiosek z gruntami i łąki na utrzymanie stu zakonnic na posag zapisał, z ustąpieniem wszelkiego na zawsze prawa własności, zostawiwszy sobie jedynie obowiązek obrońcy i opiekuna (14). Ale, skoro łaska Ducha Świętego owładnie serce wybrańca do wiecznej chwały i w nim się ustali, do coraz wyższej podnosi je świątobliwości. Kunegunda zagrzana nową łaską niebios, przyjęła trzecią regułę św. Franciszka, i nie tylko ona za zezwoleniem Bolesława czystość poślubiła, ale i on, usilną jej namową skłoniony, wykonał ślub powściągliwości przed biskupem Prandotą w krakowskim kościele. Po zobowiązaniu się regułą, podwoiła umartwienia swego żywota; ściślej niż przedtem pościła, kościoły, szpitale i domy ubogimi i starcami napełnione, boso zwiedzała. Widząc Bolesław, że porą zimową i słotną krew sączyła się z nóg Kunegundy, zawiadomił o tym jej spowiednika, i niewiasty z nią chodzące, nakazując, by ją odwiodły od tego obyczaju. Jakoż spowiednik pod posłuszeństwem kazał jej, by z sobą brała obuwie. Ale Kunegunda, dopełniając nakazu, uwiązawszy u paska trzewiki przy boku, boso atoli zwiedzała kościoły i szpitale. Pobożne to oszukanie doszło do uszu spowiednika, który bardzo nieroztropnie kazał Kunegundzie za lekkie ważenie jego upomnień, siedzieć na ziemi i trzymać w ręku owe trzewiki. W głębokiej pokorze przyjęła tę jawną pokutę i poczytała ją za szczęście dla siebie, że jawnie i z posłuszeństwa mogła naśladować pokornego Zbawiciela.
Aczkolwiek w upływie życia swego zawsze jakąś zajmowała się pracą, jednak po przyjęciu reguły w każdej chwili potem naznaczała dla siebie zatrudnienie; po dopołudniowym nabożeństwie, posiliwszy się nieco, trudniła się robotą, i te wyroby swoje rozdawała kościołom, klasztorom, lub ubogim osobom, skąd poiła swe serce wielką rozkoszą, że z pracy rąk swoich mogła czynić jałmużnę.
Kiedy już dobiegał rok czterdziesty powściągliwego jej małżeństwa z Bolesławem, i kiedy ten książę i monarcha polski ujęty został śmiertelną chorobą, a do jej oddalenia, za troskliwym Kunegundy staraniem, wszystkie środki sztuki lekarskiej chybiały celu swego; gdy na koniec opatrzony śś. Sakramentami, dnia 10 grudnia 1279 r., opuściwszy przemienne szczęście świata w zamku krakowskim, przeniósł się do życia lepszego; Kunegunda w sam tylko dzień jego zejścia z umiarkowaniem płakała go, jako opiekuna swojego i stróża jej czystości. Nazajutrz cały umysł i nadzieję swoją obróciła ku Bogu, właśnie jakby i sobie śmierci życzyła. Po uroczyście odbytym, według chrześcijańskich obrzędów, pogrzebie zwłok Bolesława w kościele oo. Franciszkanów krakowskich, panowie polscy, i Paweł biskup usilnie prosili ją, a nawet za wpływem osób pobożnych i znamienitych, nalegali na nią, by przyjęła rządy państwa, obiecując jej to samo posłuszeństwo, wierność i miłość, jaką mieli ku Bolesławowi. Ale ona błagała ich o tę samą litość, jaką zawsze mieli nad nią, by ją od tego uwolnili ciężaru; i ze łzami podziękowawszy im za to zaufanie w niej położone, odpowiedziała: że sobie nie życzy obarczać się sprawami tego świata, owszem skrzętniej chce pracować około swego zbawienia, i zupełnie oddać się bogomyślności. Rozgłoszona wieść żałosna, że księżna wydala się na zawsze z Krakowa, obudziła nieutulony żal, płacz i narzekanie pomiędzy ubogimi wdowami, sierotami i biedakami, że utracają matkę, opiekunkę i jedyną ich wspomożycielkę. Kunegunda, chcąc tym narzekaniom rychły położyć koniec, czym prędzej rozdała do kościołów i pomiędzy ubogich wszystkie swe kosztowności, i we wdowiej sukni udała się z siostrą swoją Jolentą wdową po Bolesławie, poznańskim książęciu, do klasztoru w Starym Sączu, za jej staraniem wystawionego. Nieskończenie rada była przełożona, oraz całe zgromadzenie cieszyło się z przybycia do klasztoru ich fundatorki. Obrała sobie Kunegunda skromną z zakonnicami celkę, a z wielkiej radości, że osiągnęła cel zamierzony, czułe dzięki składała Panu Bogu. Ściśle przestrzegając zakonnego powołania, mięsnych pokarmów nie jadła, raz tylko na dzień zasilając się pokarmem, ile utrzymanie życia wymagało. Tak się od razu wzniosła do wyższej doskonałości zakonnej, że jej pokorę i pobożność podziwiały wszystkie siostry zakonne. Wypuściwszy z umysłu wysokie swe urodzenie i godność książęcą, uważała się za służącą sióstr zakonnych; uniżała się do obowiązków klasztornych; ochotnie pełniła tygodniowo przypadającą posługę, obmywała naczynia kuchenne i refektarskie, nosiła drzewo, wymiatała śmieci i w głębokim ukorzeniu do siebie mówiła: "Kunegundo, oto jest czas, miejsce i stan, który wymaga od ciebie innych obyczajów i ściślejszej doskonałości żywota; silniejszym nitem miłości powinnaś spoić z Bogiem serce i myśl twoją, i cnotliwymi czynami uświęcić twe powołanie. Weszłaś na wąską ścieżkę, zamknęłaś się w klasztorze dziewic Bogu poświęconych: chroń się tego przezornie, byś w zakonie nie poniżyła przez zaniedbanie tych czynów, któreś na świecie wypełniała".
W książęcym stanie, pragnąc wyższej życia świętobliwości, tę dopiero w klasztornym ustroniu przykładnymi czyny w całym osiągnęła rozwoju: ścisłe zachowanie przepisów zakonnych i klasztornych obyczajów, nie tylko stawiło Kunegundę na równi ze starymi zakonnicami, ale nawet przewyższyła je swą świętobliwością. W każdy piątek dla uczczenia Zbawcy, który w ten dzień bolesną mękę i śmierć sromotną poniósł, zupełnie pościła, żadnych pokarmów nie zażywając; w sobotę zaś i w każdą wigilię do Najświętszej Panny Maryi i świętych Bożych, cały dzień nic nie jedząc, w wieczór dopiero zasilała się kawałkiem chleba i trochą wody. Do tego martwienia przydawała inne ostrości żywota: porą zimową w letnim habicie i boso chodziła, zimnem uskramiając zmysły ciała swojego. Wstawszy z twardej pościeli, o północy szła na modlitwę do świątyni Pańskiej, a według upodobanego zwyczaju, kładąc się krzyżem na ziemi przed wizerunkiem ukrzyżowanego Zbawiciela, w żywych i rzewnych westchnieniach rozpamiętywała bolesną Jego mękę; potem wstawszy, ciało swe postem zwątlone i wynędzniałe dyscypliną srogo chłostała. Taka była pobożność Kunegundy w sądeckim klasztorze. A chociaż od kolebki niezmazanym życiem i cnotliwymi czyny jaśniała, ten atoli jej żywot zakonny pokutnym męczeństwem nazwać należy (15). Ile jej zostawało czasu od nabożeństwa i zatrudnień klasztornych, ten cały obracała na usługę około chorych sióstr zakonnych, podając im zasilenie; zimową porą w piecach im paliła; a ciesząc je w chorobie, z uprzejmością nawet powszechne usługi im czyniła. Siostry zakonne obrały ją przełożoną klasztoru, i ani usilne prośby, ani łzy nie uwolniły jej od tego urzędu; wówczas ona niemniej jak w świeckim jeszcze stanie z dochodów, którymi klasztor ten uposażyła, wspierała ubogie i chore osoby, uciśnione wdowy i sieroty, pod swą przygarniając opiekę. Dla ojców Franciszkanów klasztoru w Starym Sączu na każde ich prowincjalne zgromadzenie po 200 złotych ówczesną monetą dawała. Ale co powiedział święty Paweł apostoł: "Wszyscy, którzy chcą pobożnie żyć w Jezusie Chrystusie, cierpieć będą prześladowanie", to się niestety! i na Kunegundzie ziściło; albowiem kilku nikczemnych a przewrotnych Franciszkanów klasztoru sądeckiego, którzy bez powołania wszedłszy do św. zakonu, niewdzięczni za odbierane od Kunegundy dobrodziejstwa, zazdrością pobudzeni, wypaczając jej życie świętobliwe dlatego, że się niemal co dzień spowiadała ojcu Boguchwałowi Franciszkanowi, poważyli się rzucić na nią, 60 lat już wtedy liczącą, haniebną potwarz, bezbożnie rozgłaszając, jakoby się ze spowiednikiem Boguchwałem grzechem nieczystości kaziła. W skutek potwarzy doniesionej o. kustoszowi i gwardianowi krakowskiego klasztoru, ojciec Boguchwał został wezwany do Krakowa dla odebrania surowej kary i pokuty za to świętokradzkie nadużycie. Siostry zakonne, świadome świętobliwego życia Kunegundy, srodze obrażone tą potwarzą i obelgą, stanęły śmiało w obronie jej niewinności. Ale ona upomniała je uprzejmie i powiedziała im: "Kochane siostry i córki moje, nie przeszkadzajcie dopuszczeniu Bożemu i cierpliwości mojej, bo grzechy i przewinienia moje na większą karę u Boga zasłużyły, póki ich nieskończone Jego miłosierdzie nie przemaże. Cierpliwość nam koniecznie potrzebna, bo ona każde dzieło udoskonala; a za wielkie utrapienia w tym życiu cierpliwie zniesione, Bóg sprawiedliwy wielką nagrodę w niebie zgotował". Tymi uwagami uspokoiła ona swe siostry, ale zakonnicy coraz srożej obruszali się w klasztorze, i gdy na ich skargę natychmiast kazał ojciec kustosz stawić się ojcu Boguchwałowi do klasztoru krakowskiego, a na jego miejsce posłał do Sącza ojca Piotra Odana, rodem Czecha, ostrego Franciszkana; ten zrazu uwierzywszy owym potwarzom, pobożne czyny Kunegundy jako obłudne miał w podejrzeniu. Wszakże nie zupełnie wierzył cudzym mowom i uszom swoim, chciał on naocznie przekonać się o jej pobożności: a tak przyszedł niespodzianie do klasztoru, i tajnie usunął zasłony od oratorium, w którym się wtedy samotnie modliła Kunegunda, chcąc podejść ją, jak mniemał, w udawanej pobożności. Lecz oto! ujrzał ją światłem niebieskim całą jaśniejącą i rozpromienioną w skromnej i kornej postawie modlącą się; a nie mogąc cielesnymi oczyma swymi znieść owego blasku jasności nadprzyrodzonej, padł twarzą na ziemię zalawszy się łzami, i z wielkim podziwem patrzał na rozpromienioną oblubienicę Chrystusową, nie mogąc pojąć bezczelnej potwarzy przewrotnej swej braci zakonnej. Z surowego więc karciciela stał się jej czcicielem i prawym głosicielem jej cnót i świętobliwego żywota. Cudowne to widzenie opowiedział zakonnicom, skarcił oo. Franciszkanów i od razu doniósł ojcu kustoszowi o tym sumiennie.
Kiedy w r. 1287 horda tatarskich pohańców głodem i nędzą w swym kraju nękana, wtargnęła do Polski, a Leszek Czarny, książę krakowski i sandomierski, wahając się dać jej mężny odpór, uszedł do Węgier; z jego odejścia korzystając barbarzyńcy, ogniem i mieczem burzyli Małą Polskę, a doznawszy tylko pod Sandomierzem i pod Krakowem słabego odporu, w ciągłych turniejach spieszyli ku Karpatom, zniszczyć resztę miasteczek i dziedzin polskich, i już zbliżali się ku Sączu. Kunegunda zatrwożona nadchodzącymi Tatarami, udała się z dwiema rodzonymi siostrami, Jolentą i Konstancją, wdową po Leonie książęciu lwowskim, oraz z 70 zakonnicami do blisko położonej nad Dunajcem warowni zamku, Pieniny zwanego. Gdy nie starczyło tyle koni i wozów klasztornych do zabrania wszystkich zakonnic, resztę osób włościanie z wiosek klasztornych wezwani na wózkach swych wieźli; wjechawszy między Karpaty, posłyszeli o nadciągnionych w trop za nimi barbarzyńcach, a tak ze strachu uciekając, gdzie który mógł, odbiegli reszty zakonnic w lasach śniegami zasypanych, działo się to bowiem w porze zimowej, nie zważając na rzewne ich błagania. Stroskane zakonnice wystawione na widoczne niebezpieczeństwo, bez ratunku i pomocy, udały się z gorącymi modły do Boga, wzywając nieobecnej Kunegundy, która już pociągiem klasztornym w zamku Pieniny, ze starszymi zakonnicami stanęła. Nie były atoli w swej ufności zawiedzone, bo za prośbą i zasługami Kunegundy, bez szwanku z pomiędzy hufca Tatarów ocalone: Zofija, Klara, Salomea i inne zakonnice, pojedynczo i pieszo przyszły do zamku Pieniny, ku opiekunce i matce swej Kunegundzie. Niedługo potem Tatarzy pokusili się dobyć zamku Pieniny; zakonnice strwożone, z wielkim płaczem i łkaniem padły u nóg Kunegundy, prosząc ją o modlitwę za nimi do Boga, aby nie wpadły w ręce pohańców, i nie były zagarnione do sromotnej niewoli. Bojaźnią ich i rozpaczą oblubienica Chrystusowa pobudzona, cieszyła je, mówiąc: "Ufajcie Bogu, córki moje, rychło pomoc Jego wybawi nas z niebezpieczeństwa". Padła Kunegunda na kolana, modląc się ze łzami; w tej więc chwili barbarzyńcy natarczywie dobywający zamku, jakąś niepojętą przerażeni trwogą, jakby z wyższego nakazu odstąpili od twierdzy, z większym pośpiechem, niżeli ku niej przyszli. Po wyjściu Tatarów z Polski, którzy zagarnęli w niewolę dwadzieścia jeden tysięcy dziewic i młodzieńców, oprócz innych mężczyzn i niewiast, Kunegunda wróciła ze swym zgromadzeniem do sądeckiego klasztoru, aleć nie zastała ani w klasztorze, ani w jego wioskach, ani też w okolicy żadnej zgoła żywności ni dobytku, bo pohańcy wszystko zużyli i z sobą zabrali; same tylko budynki klasztorne ocalały. W tym ucisku udała się do miłośnika swojego Chrystusa Pana, i z niewyczerpanej Jego opatrzności dziwnym sposobem cało wyżywiła swoje zgromadzenie aż do nowych zbiorów.
Jeszcze za życia swego zajaśniała Kunegunda w sądeckim klasztorze nadprzyrodzonymi dary, które jej Zbawiciel udzielał. Zakonnice w tym klasztorze nie miały wody źródlanej, ale ją brały ze studni głęboko wykutej, a w tej bardzo często podczas posuchy wody nie stawało, zwłaszcza, gdy Dunajec blisko klasztoru płynący znacznie bywał zmniejszony. Płynął niedaleko klasztoru potok, zwany Przeszcznica, toczył on czystą i dobrą wodę, której mu inne z gór spadające dostarczały strumyki. Pragnąc Kunegunda zapobiec owemu niedostatkowi, myśl błoga zachęciła ją, by z niego sprowadzić wodę do klasztoru; ale znacznie wysokie pagórki przeszkadzały jej zamiarowi. Udawszy się z ufną modlitwą o pomoc do Boga, u którego nic nie ma niepodobnego; podpierając się laską lipową, poszła z kilką zakonnymi siostrami ku źródłu tego potoku, chcąc je sprowadzić do klasztoru. Przyszedłszy ku zdrojowi, rozkazała mu mocą swej modlitwy, by opuścił swe koryto, a płynął za śladem, który mu wskaże. Prawdziwie cudownym sposobem żywioł wody usłuchał rozkazu Bożego, bo opuściwszy zwykłe koryto, płynął za śladem przez Kunegundę ową laską zakreślonym, około pagórków przeszkodnych, nowym i niezwykłym korytem aż do zabudowań klasztornych. Wszyscy obecni z wielkim podziwem patrzyli na ten cud rzadki; dziś jeszcze ów potok, Przeszcznica zwany, przez zabudowania klasztoru sądeckiego płynący, tego czynu dowodzi (16). Tę samą laskę lipową, której Kunegunda używała do podpierania się, utkwiwszy wtedy w ziemi przy kościele, nazajutrz rano kazała przynieść ją sobie; ale laska przez tę noc wydała z siebie wyrostki a nawet zielone gałązki, na dowód świętobliwości i nieskażonej niewinności św. Kunegundy; potem urosła z niej wielka lipa, i przez kilka wieków istniała. Ubogacił Chrystus swą oblubienicę i tym darem, że pocałowaniem uzdrowiła chorego. Katarzyna z Odolan, zakonnica klasztoru sądeckiego, cierpiała nieznośną boleść oczu, skoro ją Kunegunda w oczy pocałowała, niebawem ozdrowiała. Ojciec Boguchwał, jej spowiednik, śmiertelnie chorując, już bliski był zgonu; Kunegunda gorąco prosiła Boga o przywrócenie mu zdrowia; nagle ukazała się nad nią niezwykła jasność, jakby się niebo otworzyło; będąc zdumiona, co by ona znaczyła, zjawił się przed nią Franciszek św. w śnieżnej szacie, ciesząc ją: "nie troszcz się, rzecze, córko moja, o syna mego Boguchwała, acz go powołać miałem do uczestnictwa wiecznej chwały, za twoją prośbą jeszcze przy życiu zostanie"; w tej samej chwili usługujący choremu Bogusławowi braciszek przyszedł ku niej: Kunegunda powiedziała mu, że ojciec spowiednik już konający, żyć będzie; i rzeczywiście do zdrowia powrócił. Zakonnica imieniem Osanna Ziołkońska, wszedłszy przypadkiem do oratorium, w którym się bł. Kunegunda samotnie modliła, ujrzała tę służebnicę Chrystusową zdrojem łez zalaną i z wizerunkiem Najświętszej Panny Maryi na ołtarzu stojącym słodko rozmawiającą; Ziołkońska słyszała głos wyrazów, które z wizerunku Najświętszej Maryi w postaci promienia wychodziły, ale słów nie rozumiała. Z wielkim podziwem patrzała na Kunegundę, nadprzyrodzonym światłem rozjaśnioną, a w głębokim rozmyślaniu zanurzoną. Kunegunda ni wnijścia Osanny, ni jej obecności nie postrzegła; a gdy to widzenie drugim wyjawiła zakonnicom, te zabroniły jej tego opowiadania za życia Kunegundy, jako też wchodzenia do jej oratorium, by nie przeszkadzać jej rozmowie z niebiany. Tego samego dnia przywieziono do sądeckiego klasztoru człowieka, imieniem Siestrzenulka, którego szatan opętał; miotał nim i trapił go we dnie i w nocy. Kunegunda, ulitowawszy się nad nieszczęśliwym, znakiem krzyża przeżegnała opętanego, rozkazując szatanowi opuścić go; ale szatan hardy, miotając nieszczęśliwym, wóz, na którym był przywieziony, w powietrze podnosił, wołając: "biada mnie nędznemu i potępionemu, że mam być na rozkaz jednej Węgierki wypędzonym". Odpowiedziała mu: "chociażem niegodna służebnica Chrystusowa, ty jednak duchu nieczysty powinieneś lękać się Boga Najwyższego i ulegać sługom Jego"; szatan nie mogąc znieść tych wyrazów, niezwłocznie opuścił owego człowieka, którego przedtem długo trapił. Żywiła go potem Kunegunda przy klasztorze czas niejaki, i odesłała go zdrowym do jego domu.
Dziewczynka imieniem Klara, córka Jakuba, mieszkańca Sącza, przez nieszczęśliwe spadnięcie z piętra, w domu swych rodziców, złamawszy kark, życie utraciła. Strapieni jej rodzice rzewnie jej płakali. Na wieść tego wypadku zbiegło się wielu mieszkańców; jedni radzili, by zmarłą córeczkę zanieść do Kunegundy, drudzy mówili, że to na próżno. Rodzice z wielkiej miłości ku swej córeczce, zanieśli ją do służebnicy Chrystusowej i na klęczkach rzewnie prosili, by ciężkim smutkiem stroskanych pocieszyła, a swą modlitwą życie ich córeczce przywróciła. Kunegunda rozczulona prośbą rozrzewnionych, modląc się kornym sercem do Stwórcy wszech rzeczy, uczyniła znak krzyża św. na głowie umarłej Klary, i wstać jej kazała; dziewczynka ożyła i wstała od razu za jej rozkazem. Zakonnica Paulina drugiej zakonnicy Zofii przypadkiem prawe oko świecą wypaliła, którego źrenica tak była uszkodzona, że oko zupełnie zepsute zostało. Powstało wielkie narzekanie między zakonnicami na Paulinę, i często przykrymi karcono ją wyrazami. Pewnego dnia zakonnice wprowadziły Zofiją do oratorium bł. Kunegundy, i prosiły ją, by swymi modlitwami uzdrowiła oko biednej Zofii. Przyjęła je uprzejmie, a udawszy się z prośbą do swego oblubieńca Chrystusa, uczyniła znak krzyża św. na skaleczonym oku, oddaliła od niej ślepotę, boleść i ranę, przywróciła jej pierwszą widzenia władzę.
Kreśląc w krótkości te rysy pełnego żywota bł. Kunegundy, opuszczamy wiele czynów jej litości, jałmużn i łask cudownych, które za jej wstawieniem się Bóg miłosierny udzielał rozmaitym nieszczęściem znękanemu ludowi; długi bowiem szereg dobrodziejstw przyszłoby napisać, gdybyśmy wszystkie sprawy jej dobroci wyszczególnić chcieli. Kiedy już dobiegała doczesności kresu, pilniej ona niż przedtem zaczęła gotować się na śmierć, modląc się dniem i nocą, by tym pewniej osiągnąć mogła wieniec nagrody w wiecznej chwale. Dnia 1 września roku 1291 ujęła ją choroba, która wzmagając się, wątliła jej siły żywotne. Wszakże leżąc na łożu boleści Kunegunda, nie opuszczała żadnego nabożeństwa, odmawiała pacierze zakonne i inne modły nabożne; a oparta na ramionach zakonnic, słuchała Mszy świętej. Podczas tej ostatniej a bardzo dotkliwej choroby ukazali się Kunegundzie: śś. Jan Chrzciciel, Jan Ewangelista i bł. Salomea, pocieszyli ją uprzejmie, mówiąc do niej: "Nie bój się córko, ale bądź pewna niebieskiej nagrody, niedługo osiągniesz ją, skoro wyjdziesz z więzów ciała twojego". Kiedy jej niemoc dnia 17 lipca 1292 r. wzmogła się do tego stopnia, że dla zupełnie osłabionych sił jej ciała, zdawała się już ostatnia dobijać jej życia godzina: siostry zakonne udały się do Boga z wielkim płaczem, narzekaniem i gorącą modlitwą, aby jeszcze nie wzywał do siebie kochanej ich matki, pocieszycielki i jedynej opiekunki, i nie pogrążał ich nagle w głębokim smutku i strapieniu. Jakoż wysłuchane zostały rzewne ich łkania. Poznała ona to w duchu łaski, kazała zatem przywołać je i powiedziała im uprzejmie: "Coście uczyniły siostry kochane? oto Najświętsza Maryja, królowa nieba, ukazała mi się i upewniła mnie, iż w następną sobotę (dnia 20 lipca) mój oblubieniec Jezus Chrystus wezwie mnie do siebie; atoli na prośby wasze nieco przedłużonym został żywot mój na ziemi; teraz nie wiem kiedy ostatni moment zgonu mojego nastąpi; niech wam to Bóg przebaczy". Od tej godziny w każdym momencie, w żywym uczuciu serca, wysławiała Boga w Trójcy jedynego, że ją zachować raczył w nienaruszonej dziewiczej czystości i silną łaską swą uzbroił do zwalczenia miłośników świata, ciała i szatana. Skoro nadszedł ów upragniony dzień i godzina, w której miała niezmazaną duszę swoją oddać Stwórcy swojemu, kazała zadzwonić na siostry, by się do niej zgromadziły; w ich zatem obecności przyjąwszy najświętszy Wiatyk, ów zasiłek na drogę do życia wiecznego, ile jej sił starczyło, podniosła się na łożu i w ostatnim upominku czule do nich przemówiła: "Wiadomo wam, rzecze, najmilsze córki moje, żem zawsze i usilnie zachęcała was do coraz wyższej cnotliwości życia zakonnego, ukazując wam niemylną drogę do zbawienia; że miłosierdzie Boże wywołało was z wrzawy burzliwego świata i przywiodło do zaciszy świętego zakonu waszego; że i ja, zgromadzając was do tego klasztoru, nie pokładałam nadziei w ludzkiej potędze, ani w królewskiej opiece, ale całą ufność moją położyłam w pomocy Bożej. Rozważcie kochane córki powołanie i śluby wasze, które oblubieniec wasz Chrystus w sercach waszych zawiązał, a tak: im zacniejsze powołanie wasze i ściślejsze obowiązki, tym też większa od drugich ludzi powinna być świętobliwość wasza. Chrońcie się przezornie nie tylko grzechu, ale i postaci jego, przestrzegając dziewiczej niewinności. Niechaj jedynym żywiołem dla serca waszego będzie politowanie, pobożność i miłość wzajemna między wami; powściągajcie język wasz nie tylko od obmowy, ale nawet od wszelkiego płochego i nieużytecznego słowa. Cierpliwość w przygodach, uprzejmość w pożyciu niech na umysłach waszych usiędą. Ja zaś pierwsza z grzeszników, ufając w miłosierdziu Bożym, stanę za pośredniczkę pomiędzy wami a oblubieńcom naszym Jezusem Chrystusem", itd. Skoro Kunegunda słabym już głosem ukończyła te pożegnalne wyrazy, odezwały się siostry zakonne w nieutulonych łkaniach i płaczu: "O! matko nasza najdroższa, komuż nas zostawiasz, stroskane i opuszczone córki twoje! któraż inna zdoła tak cieszyć nas i starać się o nas, jak ty troszczyłaś się; wiemy, że pragniesz pospieszyć do niebieskiej ojczyzny po wieniec nagrodny ręką Zbawiciela dla ciebie uwity, ale my pragniemy, byś nas dłużej twym pobożności przykładem udoskonalała". Zbliżyła się potem ku niej Gryfina, po Leszku Czarnym wdowa, która niedawno przybyła z Czech do Sącza, i mówiła do gasnącej Kunegundy: "O! matko ukochana, o! pani nasza, azali już czujesz nadchodzącą godzinę tego na zawsze od nas odłączenia?". Odpowiedziała umierająca wszystkim obecnym: "Utulcie córki kochane łzy i łkania wasze, i zostawcie mnie na chwilę spokojną; oto już nadeszła godzina, w której Chrystus Pan, mój oblubieniec, wieczną chwałą uwieńczy skronie tych, którzy Mu z całego serca wiernie służyli". Tajemnie modliła się prawie przez godzinę, wzywając świętych Bożych ku pomocy; potem prosiła o namaszczenie siebie Olejem św. Gdy bracia zakonni spełnili ten obrzęd, kazała siostrom ustąpić nieco na stronę; zapytana o powód, odpowiedziała: "nie widzicież Zakonodawcę naszego Franciszka św., który przyszedł pocieszyć mnie przy zgonie?". Nieskończenie ucieszyły się tym siostry zakonne, że i niebianie obecni są jej zaśnięciu. Kiedy już miała oddać ostatnie tchnienie, w słodkim uczuciu serca przemówiła: "O! dobry Jezu, o najdroższy Odkupicielu i Oblubieńcze mój, który w obecnej godzinie przed Twoje oblicze stawić mi się nakazujesz, Ty wiesz, żem Cię nad syny ludzkie najpiękniejszego, czystym a nieskażonym sercem wyżej umiłowała, bezpiecznie zatem nie przez moje zasługi, ale przez zasługi niewinnie przelanej krwi i śmierci Twej do Ciebie przychodzę; proszę Cię ukorzonym sercem, racz mnie przyjąć do siebie i na łonie Abrahama umieścić; Ojcze! w ręce Twoje oddaję ducha mojego". Potem zwiesiła ku piersiom swe oblicze i słodko zasnęła w Panu. Dusza jej święta, z więzów doczesnych uwolniona, światłem nadprzyrodzonym rozjaśniona, wznosiła się ku życiu wyższego szczęścia w niebiesiech. Odtąd już nie okiem wiary i nadziei, ale rzeczywiście zaczęła się wpatrywać w niepojętą zmysłem ludzkim piękność oblubieńca swego Jezusa Chrystusa, którego za życia całym kochała sercem. Przeżywszy lat trzynaście w zakonie, w 68 roku wieku swego, przed wschodem słońca, dnia 24 lipca 1292 roku przeniosła się do wieczności. Powitała się Kunegunda u podwoi wiecznego Pana z orszakiem świętych ziomków naszych, a Zbawiciel podał do jej rąk lilię dziewiczej niewinności i zasłużoną ciągłym a dobrowolnym martwieniem ciała swojego palmę męczeńską.
Po szczęśliwym przejściu duszy Kunegundy do lepszego żywota, jej błogosławione zwłoki wydawały woń tak przyjemną, jak zapach balsamu, czuli ją wszyscy obecni jej zgonowi. To ciało, co za życia postami, czuwaniem, biczowaniem, włosiennicą było martwione i wyrażało postać żółtą i siną, po śmierci lśniło się dziwną białością, a wargi różowym kolorem ozdobione, właśnie jakby uwielbionego ciała przybrało znamię. Bóg cudowny w wiernych sługach swoich objawił zgon Kunegundy niektórym pobożnym osobom. Elżbieta, zakonnica, szlacheckiego rodu z Węgier, znana z pobożności i cnoty w klasztorze sądeckim, przez całą noc znużona czuwaniem przy Kunegundzie bliskiej śmierci, przed brzaskiem dnia udała się na modlitwę do oratorium, w którym Kunegunda zwykła była modlić się; gdy zasnęła od znużenia, we śnie widziała duszę jej w postaci jasnej gwiazdy, a świetny orszak niebian otaczał ją i z niepojętą radością i śpiewem unosił się z nią ku niebu. Obudziwszy się, usłyszała, że Kunegunda jej przełożona już nie żyje, swoje zatem widzenie nie za urojone, ale za rzeczywiste uznała. W tej samej chwili, kiedy Kunegunda żyć przestała, podobne widzenie miały drugie dwie zakonnice w sądeckim klasztorze, Tomka i Budka, rodem Polki. Pewien mieszkaniec Sącza, Pawlik, wprawdzie ubogi w doczesne mienie, ale zamożny w pobożność i cnotę, mąż prawy i bez nagany, gdy według swego zwyczaju wstawał o północy na modlitwę i oddawanie cześci Bogu śpiewem Psalmów u podwoi parafialnego kościoła św. Elżbiety, tego samego dnia 24 lipca w pierwszym ranku nie we śnie ale na jawie widział własnymi oczyma nad klasztorem zakonnic w Sączu, a szczególniej nad mieszkaniem Kunegundy, wielkim światłem rozjaśnioną gwiazdę z nieba spuszczającą się i cały klasztor jej blaskiem oświecony, a w środku tej gwiazdy ujrzał jakby krąg słonecznym światłem otoczony ku niebu unoszący się. Nie mógł on w tej chwili pojąć, co by znaczyła owa spuszczająca i wznosząca się świetna gwiazda, ale skoro się niezadługo potem dowiedział, że Kunegunda dokonała żywota, rozgłosił wszystkim mieszkańcom, że w tej samej chwili widział, jak święta jej dusza w postaci krągu słonecznego niepojętą jasnością odziana, ku niebu się unosiła. Przepowiedział zarazem, że św. Kunegunda cudownymi łaskami wkrótce na ziemi polskiej zajaśnieje. Przez trzy dni tajono zgon bł. Kunegundy w klasztorze sądeckim, z obawy, by głośny w owym czasie rozbójnik, Westupczon, w tych okolicach mający znaczny hufiec wojska z łotrów i wygnańców zebrany, nie napadł na klasztor i nie złupił go, skoroby się dowiedział o śmierci ksieni. Dla tej przyczyny nierychło rozeszła się wieść o jej zgonie. Tego też dnia 24 lipca świętobliwy i rzadkiej pobożności kapłan, imieniem Chrystian, kanonik kolegiaty wiślickiej, w krakowskiej diecezji, gdy się tej samej godziny modlił w wiślickim kościele, pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny, dwa dni drogi od Sącza odległym, w brzasku dnia, nim słońce swe promienie na ziemię rzuciło, widział naocznie duszę św. Kunegundy wielkim światłem rozjaśnioną, którą aniołowie ze śpiewem, w szybkim do nieba unosili biegu; a nie wiedząc co by to za święta i wzniosła dusza z tak uroczystym śpiewem w towarzystwie niebian wstępowała do wiecznej chwały; w głębokim ukorzeniu proszącemu, głosem nadprzyrodzonym odpowiedziano, że to jest dusza św. Kunegundy, księżnej krakowskiej, która za to, że wszystko opuściła co ma świat miłego, do wiecznego oglądania oblicza swego oblubieńca Jezusa Chrystusa przez aniołów była niesiona. Za tę objawioną sobie odpowiedź, wielbił miłosierdzie Boże i tego samego dnia opowiedział to widzenie wszystkim kanonikom i kapłanom wiślickiego kościoła, którzy niezwłocznie wyprawili konnego posłańca do Sącza dla sprawdzenia widzianego objawu. Skoro kapłan z Wiślicy, dla przekonania się wysłany, przybywszy do Sącza, dowiedział się o dwóch objawach duszy bł. Kunegundy w Sączu po jej zgonie wydarzonych: zganił to zakonnicom, że tak długo taiły śmierć Kunegundy i nie starały się uczcić jej uroczystym pogrzebem. Ucieszone doniesieniem o jej w Wiślicy zjawieniu, dopiero wtedy z wielkiej radości dzwonami ogłosić kazały jej zaśnięcie, i z religijnym czci okazem pogrzebowe nabożeństwo zostało odprawione.
W upływie lat piętnastu po śmierci Kunegundy, Bóg wszechmocny palcem swej potęgi udzielał swe łaski rozmaitym zewsząd do jej grobu przybywającym osobom; rzeczywiście też za jej wstawieniem się do Boga 8 umarłych do życia wróciło, 15 więźniów i niewolników z więzień wyszło, 60 ślepych władzę widzenia odzyskało, 700 osób obojej płci od rozmaitych niemocy było uzdrowionych. DŁUGOSZ piszący jej żywot, użala się na Polaków, a szczególniej na niedbalstwo oo. Franciszkanów sądeckich i na biskupów krakowskich: Prokopa i Jana Muszkatę, że tych osób z imion, dnia i roku nie zapisywali.
Dziewięcioletnia panienka Dobrosława, córka hrabiego Marcina z Czyrzyca, spadła z baszty z wysokości 20 łokci, spadnięcie to znaczny łoskot, jakby ciężki kamień runął, uczyniło; na głos łoskotu ludzie zeszli z baszty dowiedzieć się o wypadku, lecz niestety, ujrzawszy córeczkę pana swego siną już bez duszy, trochę piany z ust toczącą, zawiadomili rodziców o smutnym tym wypadku. Matka jakoby szałem ujęta, wybiegła, a widząc swe dziecię nieżywe, z żałosnym i rzewnym płaczem włosy z głowy wyrywała; wszystkich nawet domowników srogi smutek ogarnął. Gdy prawie cały dzień aż do nocy upłynął na samym narzekaniu, bez wszelkiej pociechy i ludzkiej nadziei przywrócenia życia Dobrosławie, udano się do pomocy Bożej za przyczyną bł. Kunegundy, której powszechność już wtedy cudowne skutki szeroko rozgłosiła. Rodzice żywą wiarą i mocną nadzieją ukrzepieni, ofiarowali martwą dziewczynkę Bogu i św. Kunegundzie, że się ku jej grobowcu z uroczystym darem udadzą, jeśli przez jej zasługi wróci do życia. Cudowny Bóg w Świętych swoich: zaraz po wykonanym ślubie, dziewczynka o skałę rozbita i długo nieżywa, ożyła; zniknęła od razu wszelka siność i zranienie. I rzeczywiście nazajutrz udali się rodzice z domownikami do grobu bł. Kunegundy; wielki ten córki swej wypadek i cudowne onej zeznali ożywienie. A że przez to ciężkie stłuczenie Dobrosława utraciła słuch w jednym uchu; gdy więc po upływie roku rodzice jej wieźli ją z upominkiem do Sącza ku grobowcu Kunegundy, z ufnością, że im tę łaskę u Boga wyjedna, dziewczynka o pół mili od Sącza w drodze, ujrzawszy klasztor, zmysł słuchu odzyskała; przybywszy do klasztoru, dopełniła ślubu, a rodzice dobrodziejstwo to w roku 1307 w drugie święto Wielkanocy urzędownie zaświadczyli.
W roku 1308 silny pęd północnego wiatru zwalił wielkim śniegiem przysypaną chatę włościanina Wojciecha, we wsi Gołkowicach. Zwalisko chaty przygniotło belkami córkę jego Jarosławę i życia ją pozbawiło. Rodzice zająwszy się uprzątaniem drzewa zwalonej chaty, znaleźli pod belkami ciało córki stłuczone i zupełnie zgniecione, a nawet jej usta śniegiem napełnione. Smutny ten widok obudził w rodzicach rzewny płacz i krzyk żałosny. Zbiegli się niemal wszyscy mieszkańcy wioski, a nie było innego ratunku, jak udać się do Boga za wezwaniem pomocy błogosławionej Kunegundy; zapalili przeto świecę poświęconą i nieżywą dziewczynkę ofiarowali z korną a ufną modlitwą opiece bł. Kunegundy; prosząc o wskrzeszenie córki, uczynili ślub, że się z nią do jej grobu z upominkiem udadzą. Od zachodu słońca aż do rana gorąco modlących się nie zawiodła nadzieja; skoro słońce wschodzić zaczęło, dziewczynka z podziwem wszystkich obecnych wstała, na wszystkich członkach stłuczonych zdrowa, a nawet siność z ciała jej zniknęła, i ślub przez rodziców uczyniony u grobu bł. Kunegundy spełniła. Ten wielki cud palcem Bożym za przyczyną bł. Kunegundy zdziałany, wszyscy obecni zaświadczyli. W tym samym roku Klemens, wieśniak z sioła Wiśnicze, słysząc wielki krzyk pasterzy w polu, ile zdołał pospieszył im z pomocą, lecz niestety! ujrzał na polu swą córeczkę Agneszkę nieżywą, której wilk rozdarł wnętrzności, że się trzewa z niej wydobywały; wziął ją do domu z nieutulonym narzekaniem i płaczem. Matka dziewczynki Gertruda, tegoż dnia wracająca z Bochni do domu z jarmarku, dowiedziawszy się w drodze o smutnym swej córeczki zdarzeniu, ze łkaniem padła na ziemię i w czułych westchnieniach prosiła bł. Kunegundę o przywrócenie życia jej córeczce. Rzecz podziwienia godna: skoro ukończyła swą modlitwę i ślub uczyniła, przyszedłszy do domu napełnionego sąsiadami litującymi się nad przygodą dziewczynki, zastała ją do życia przywołaną i uzdrowioną; na znak tylko jej rozszarpania i śmierci przez wilka zadanej, krwią była zbroczona. Niezwłocznie więc udała się z nią do grobu bł. Kunegundy, spełniła ślub upominkiem i pod przysięgą zeznała to cudowne córki swej ożywienie.
Kończąc rys życia bł. Kunegundy, opuszczamy wiele łask wszechmocnością Boga za jej przyczyną uczynionych, które lud prawowierny w przygodach wzywający jej ratunku odbierał. I tak: jedni z ciężkich i niebezpiecznych niemocy, już u kresu życia stojący, do zdrowia wrócili, drudzy od utonięcia i spalenia uratowani; inni utraconą władzę widzenia i chodzenia odebrali; inni z twardej niewoli oswobodzeni zostali.
Po przeprowadzonym trzecim procesie u Stolicy Apostolskiej, za staraniem Jana III króla polskiego i duchowieństwa diecezji krakowskiej, najdawniejszą cześć, którą starzy przodkowie nasi po całej Polsce Kunegundzie oddawali, Aleksander VII, papież, zatwierdzając, jej imię w poczet błogosławionych wpisać kazał, a Klemens IX, papież, pomiędzy pierwszych patronów Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego ją policzywszy, pacierze kapłańskie zatwierdził, i uroczystość jej w niedzielę po 24 lub w sam dzień 24 lipca przypadającą, z oktawą obchodzić dozwolił na cześć i chwałę Bogu w Trójcy Świętej jedynemu. Amen.
–––––~~~~~~–––––
Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 326-371.
Przypisy:
(1) Czytaj wstęp do żywota błogosławionej Jolenty, str. 222.
(2) Poświadcza to Andrzej król węgierski, a ojciec Beli IV w liście do Honoriusza III papieża. Acta Sanctorum w Tomie V na lipiec, str. 667.
(3) Namienia o tym DŁUGOSZ w swej historii ks. 6, pod r. 1239. – MIECHOWITA w swej kronice ks. 3, rozdz. 38, mówi: że to pozdrowienie Najświętszej Maryi wymówiła Kunegunda nie w języku łacińskim, ale w węgierskim.
(4) Urodził się Bolesław w r. 1221 dnia 21 czerwca, liczył więc wtedy lat 18. DŁUGOSZ ks. 6, r. 1221. KROMER ks. 7.
(5) Posag wynosił 40000 grzywien czystego złota. DŁUGOSZ ks. 6, r. 1220. KROMER ks. 8.
(6) DŁUGOSZ ks. 6.
(7) Domyślać się należy, iż te osoby znamienite uczęszczające nocną porą z Kunegundą do tego kościoła, wcześniej mogły zawiadomić odźwiernego, by czuwał u podwoi świątyni, a gdy nadejdzie księżna, zaraz je otworzył; stąd pewnie niewidzialnie się otwierały.
(8) Ewangel. Mat. r. 19, w. 12. – List I do Korynt. r. 7, w. 7.
(9) Ps. 44, w. 14.
(10) DŁUGOSZ ks. 7, rok 1266. KROMER ks. 9.
(11) Według DŁUGOSZA ks. 7 w roku 1251. Według KROMERA ks. 9 w roku 1252 były odkryte.
(12) O tym wynalezieniu pierścionka piszą wszyscy dziejopisowie polscy.
(13) Kanonizację Stanisława świętego odprawiono w 1253 roku.
(14) Starożytne te cnoty i pobożności ustronia, które zamożność monarchów i panów polskich w uszykowanym porządku na ziemi polskiej dźwignęła i hojnie uposażyła, a w których wiele biedaków i nieszczęściem znękanych rodaków naszych miało wyżywienie i przytułek: ręka wywrotu jedno po drugim obala; a wiano ich zniknęło w ręku tych, którzy go nie dali.
(15) Ludzie ściśle ze światem sprzężeni, dziwactwem zowią i przesadzoną bigoterią podobny sposób życia świętobliwego; my jednak, w tym tu miejscu, pozwolimy sobie uczynić pewne porównanie pobożnego żywota z życiem światowym: Jakichże to nie podejmują trudów, niewczasów, zabiegów, nawet z wielką krzywdą bliźniego, z narażeniem życia swego na szwank śmierci samej, ludzie, którzy gonią za znikomą próżnością świata, za błyszczącą i zawodną łuną sławy, która na kształt kłębiącego się dymu, za powiewem nieszczęścia rychło ulata i znika; a chociaż to wszystko osiągną, to jednak im wkrótce powszednieje, owszem na nic im wychodzi, jeżeli powszechność patrzy z pogardą na te darami zakupione i wyżebrane błyskotki i posady, jako na nieprawy nabytek. Miłośnicy bowiem Boga żyją wiecznej nagrody nadzieją: zaś, miłośników świata, świat za próżność, próżnością kwituje.
(16) DŁUGOSZ piszący żywot bł. Kunegundy był w Sączu, i widział ten potok przez zabudowania klasztorne płynący; dlatego dodaje: "nobis cernentibus".
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do spisu treści książki pt.
Żywoty Świętych Patronów polskich
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: