ŻYWOTY

 

Ś W I Ę T Y C H

 

PATRONÓW POLSKICH

 

X. PIOTR PĘKALSKI

 

ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO

 

 

Na dzień 16 czerwca

 

ŻYWOT

 

BŁOGOSŁAWIONEJ JOLENTY

 

KSIĘŻNEJ KALISKIEJ

 

a potem zakonnicy zgromadzenia św. Klary; zebrany

z kroniki klasztoru gnieźnieńskiego

 

~~~~~~~~~~~

 

Jolenty błogosławionej pochodzenie, ze krwi dawnych książąt i królów polskich, z węgierskimi królami spokrewnionych, na wstępie jej żywota wywiedziemy. Trzej węgierscy książęta, Andrzej, Bela i Lewenta, srogo w ojczyźnie swej przez Andrzeja króla węgierskiego prześladowani, a w końcu z kraju wyparci, przybyli do Mieczysława II króla polskiego. Ten monarcha przyjął ich uprzejmie, jako spokrewnionych ze starożytnymi polskimi książęty, a prawnuków Adelajdy, siostry Mieczysława I, żony Giejzy, węgierskiego książęcia. Niedługo po przybyciu tych książąt do Polski (1032), pomorska prowincja podniosła rokosz przeciw swemu monarsze Mieczysławowi II, odmówiwszy mu swego posłuszeństwa. Na pokonanie Pomorzan, król polski zwołał liczne swe rycerstwo, do którego ochotnie zaciągnęli się węgierscy książęta. Wszakże, pomiędzy innymi wodzami, Bela, zawrzał ogniem dziarskiego młodzieńca, swą zatem walecznością celował nad drugich spółzawodników, a stanąwszy na czele polskich zastępów, zwycięsko poraził Pomorzany, i do posłuszeństwa królowi przymusił. Mieczysław hojnie i po królewsku nagradzając męstwo Beli, dał mu za żonę córkę swą Rychsę, z Ryksy urodzoną, i uczynił go rządcą Pomorza, a dla jego powagi, udzielił mu władzę do pobierania wszelkich czynszów i podatków w tej prowincji. Bela wielce ucieszony ze swego wyniesienia, długi czas wiernie służył królowi i Polakom. Podczas swego na polskiej ziemi pobytu, Rychsa, na jego pociechę, powiła mu dwóch synów: Giejzę i Władysława. Obaj ci synowie Beli I, z polskiej księżniczki urodzeni, jeden po drugim panowali Węgrzynom. Po Giejzie, starszym swym bracie (1078), Władysław objął tron węgierski, a żyjąc świętobliwie, po swym zgonie zapisany został w poczet wybrańców do wiecznej chwały (1). Po śmierci Władysława, panował Węgrzynom Koloman, syn Giejzy I-go, a w r. 1114 zasiadł na tronie węgierskim Stefan, syn Kolomana. Ale, że Koloman kazał wyłupić oczy Beli II, synowi Almy węgierskiego książęcia, kiedy jeszcze był małym dziecięciem, aby jako prawy następca i dziedzic tronu, z linii Giejzy idący, nie przeszkadzał jego synowi, Stefanowi, do węgierskiej korony, Węgrzy uznali ten czyn Kolomana za ciężką krzywdę Beli wyrządzoną; tak więc, po śmierci Stefana (1131), opuściwszy jego synów, powołali Belę, acz ciemnego, na tron węgierski. W roku 1141, po zgonie ciemnego Beli, syn jego starszy, Giejza, osiągnął berło węgierskie; a po nim w r. 1161, zasiadł na tronie syn jego Stefan. Po Stefanie, w roku 1173, objął panowanie brat jego Bela III, ten w r. 1199 zostawił po sobie syna Emeryka. Emeryk rok tylko panował, uczynił swoim następcą Władysława syna swojego. Lecz i Władysław niedługo cieszył się koroną po ojcu, bo w r. 1202 dokonał żywota, a po nim nastąpił Andrzej, syn Beli III; Andrzej pojął żonę Gertrudę, córkę Bertolda, a siostrę św. Jadwigi, małżonki księcia Henryka Brodatego (2). Gertruda urodziła Andrzejowi trzech synów: Belę, Kolomana i Andrzeja, i jedną córkę bł. Elżbietę. Koloman, młodszy syn króla Andrzeja, zaślubił się z Salomeą, córką Leszka Białego, a siostrą Bolesława Wstydliwego; starszy zaś syn Andrzeja, Bela IV tego imienia, zasiadł po swym ojcu na tronie węgierskim, i pojął żonę Marię, córkę Teodora Laskara, carogrodzkiego cesarza (3). Pobożna ta królowa, urodziła mu dwóch synów: Belę i Stefana, oraz sześć córek: Annę, Małgorzatę, Kunegundę, Konstancję, Jolentę, której żywot piszemy, i Elżbietę. Trzykroć szczęśliwe to stadło, trzy bowiem córki Beli i Marii: Małgorzatę, Kunegundę i Jolentę, Kościół Boży policzył pomiędzy niebiany.

 

Około roku 1235, królowa Maria, siódmym połogiem, powiła śliczną córeczkę, którą chrześcijańskim obyczajem zaniesiono do świątyni Pańskiej, i przy chrzcie świętym dano jej imię Jolenta, co w węgierskim języku znaczy: Johelet, czyli Helena. Król Bela, pobożny i prawy monarcha, starał się przede wszystkim troskliwie ze swą małżonką o to, aby dzieci jego były bogobojnie i cnotliwie wychowane. Kiedy się władze ich umysłowe w niemowlęcym wieku rozwijać zaczęły, zaszczepiał w nieskażonych ich sercach pobożność i bojaźń Pańską; wyszukiwał dla nich skromne, cnotliwe i pobożne piastunki, i skrzętnie wystarał się o to, aby w komnacie, w której stała kolebka dziecięcia, odprawiano Mszę świętą. Skoro Jolenta zaczęła chodzić i mówić, przede wszystkim ukazano jej drogę do zamkowej kaplicy, i uczono ją wymawiać najświętsze imiona Jezusa i Maryi, czynić znamię Krzyża św., odmawiać Modlitwę Pańską, Pozdrowienie Anielskie i Skład Apostolski. Pochopna do nauki młodziuteńka Jolenta, z wielką łatwością uczyła się pierwszych zasad wiary świętej, a wszelkie zlecenia swych rodziców z radością spełniała, i już wtedy wyjawiała piękne przymioty pobożności i posłuszeństwa. A chociaż dom króla Beli był rzeczywistą szkołą cnoty i bojaźni Bożej, i szczególniej sami rodzice przodkowali swym dzieciom w bogobojnym a prawdziwie chrześcijańskim wychowaniu, przezorną jednak troskliwością wiedziony Bela, aby tej młodej krzewinki jego rodu, nie uszkodził zaraźliwy powiew nieskromnej mowy z ust dworzan nieoględnie wyrzeczony, umyślił zatem wysłać ją z Węgier do Polski, do starszej swej córki Kunegundy, księżnej krakowskiej, a oblubienicy Bolesława Wstydliwego. Jakoż, od rodziców swych zawiadomiona Kunegunda, że pięcioletnia jej siostra Jolenta na wychowanie przybywa do niej w orszaku pierwszych panów węgierskich, i już zbliża się ku Krakowu, wielce ucieszona, wyjechała przed nią z mężem swym Bolesławem do bliskiego miasteczka Wieliczki, czule przytuliła maleńką Jolentę do swego serca, i do krakowskiego przywiozła ją zamku. Tak więc młoda Jolenta pod troskliwym Kunegundy, jakby swej matki, okiem biorąc wychowanie, wznosiła się coraz wyżej po szczeblach pobożności i nauki do najwyższego cnotliwości szczytu.

 

Świętobliwy bowiem Kunegundy żywot, którym na tronie książęcym jaśniała, był dla Jolenty jakby źródłem, z którego ona czerpała czyste i nieskażone obyczaje: pobożność, pokorę i zamiłowanie chowania nienaruszonej niewinności. Każdego dnia wiodła księżna siostrę swą do zamkowej kaplicy na modlitwę i słuchanie Mszy świętej. Żaden też dzień nie ubiegł, w którym by młoda księżniczka zbawiennej nie odniosła korzyści; niewinne nawet zabawki odbywała w obecności i pod okiem świętobliwej swej mistrzyni. Z jakimże to podziwem i pociechą patrzała Kunegunda na młodziutką siostrę swoją, kiedy ta, nie tylko pochopnie uczyła się, ale też usiłując iść śladem jej świętobliwego żywota, przewyższała powzięte o sobie nadzieje, to dłuższym na gorącej modlitwie bawieniem się, to znowu zachowaniem ścisłego postu, to wreszcie tajnym wdziewaniem pod książęcą szatę na młode ciało ostrej włosiennicy.

 

Jolenta dobiegła już była lat dziewiczych, a jako jasna pochodnia, na świeczniku postawiona, rzuca swe promienie po całym mieszkaniu, i każde zakącie światłem swym rozjaśnia, które i zewnątrz mieszkania się wymyka, tak niemniej rozbłyśnione cnoty młodej księżniczki, jako to: głęboka pokora, ujmująca serca uprzejmość, spojrzenie miłe i skromne, rozetlały na licu rumieniec, głos słodki i wdzięczny, oraz piękne duszy przymioty, w murach krakowskich zataić i pomieścić się nie mogły. Rychło też rozbiegła się po całej Polsce i Węgrzech wieść pełna zalety, i zwabiła wielu zamożnych współzawodników ubiegających się o rękę Jolenty. Bolesław książę kaliski i gnieźnieński, pobożnym zwany, z rodu Piastów idący, syn Władysława Plwacza, z Przemysławem, starszym bratem swym, panował Wielkopolanom. Dwaj ci bracia, zrazu zwaśnieni, albowiem Przemysław chciał wyzuć Bolesława brata swego z wyznaczonego mu Państwa, za wpływem Pełki arcybiskupa gnieźnieńskiego, ich rozjemcy, pogodzili się, i odtąd się w bojach wzajemnie wspierali. Kiedy Świętopełka, ich dziad, najechał Przemysławowi Nakło, w obronie zatem własności wspierali zaczepionego Przemysława, nie tylko brat Bolesław, ale i Ziemowit książę mazowiecki, Kazimierz sieradzki i Bolesław Wstydliwy książę krakowski i sandomierski; a tak, siłą oręża, dziada najeźdźcę do pokoju zmusili. Podczas tej wojennej wyprawy, Bolesław gnieźnieński i Bolesław krakowski zawiązali pomiędzy sobą ścisłą przyjaźń; stąd więc w roku 1256 Przemysław prosił o Jolentę dla Bolesława brata swego; a wyprawiwszy poselstwo do Krakowa, zaczął silnie działać w tej sprawie u Bolesława Wstydliwego i u Kunegundy. Bolesław, książę krakowski, odesłał posłów wielkopolskich do Beli króla węgierskiego, dodawszy swe poselstwo z listami, w których skreślił piękne Bolesława, księcia gnieźnieńskiego, przymioty serca, pobożne i cnotliwe jego życie. Chowano aż dotąd przed cnotliwą Jolentą tajemnicę o przyszłym jej małżeństwie. Lecz, skoro wróciło z Węgier poselstwo od króla Beli i Marii jej matki, z przychylną dla Bolesława księcia gnieźnieńskiego odpowiedzią: jeżeli Jolenta będzie chciała podać w małżeństwo swą rękę dziewiczą; wtedy dopiero zaczęto z lekka uchylać zasłonę z tajni, i po trosze nadmieniać o zamiarze oblubieńca; że już nawet uzyskano zezwolenie od najdostojniejszych jej rodziców. Zrazu wzdrygnęła się Jolenta tego żądania; ale Bolesław Wstydliwy rozwinął przed nią rozbłyśnione nadzieje dla dobra kraju, oraz piękne przymioty i dobre serce przyszłego jej małżonka. Tymi Bolesława wyrazy niezmiernie zmieszana, nie mogąc sama sobie radzić w trudnym tym wypadku, wyjawiła Kunegundzie ułożony przez Bolesława jej małżonka, a nawet i przez ojca swego, zamiar związków małżeńskich z Bolesławem księciem gnieźnieńskim, i rzewnymi zalana łzami, prosiła ją o doradę, co ma czynić w tym swego strapienia nacisku. Kunegunda, aczkolwiek sama nienaruszony z Bolesławem wiodła żywot, jednak umiała trafnie malować stan małżeński i powiedziała jej: "Kochana Jolento, tyś nie uczyniła ślubu dziewictwa twojego, a może taka jest wola Wszechmocnego; co jeśli tak jest, zostawszy księżną, niewątpliwie zajaśniejesz pobożnością i cnotą wśród twych poddanych. Wszakże nie tylko dziewictwo, ale też i bogobojne małżeństwo, wielką ma u Boga zasługę". Po długim namyśle i wezwaniu pomocy niebios, kornym sercem cnotliwa Jolenta przyjęła przełożenie oblubieńca; potem rozmawiała z nim kilka razy; a ceniąc wysoko cnotliwe i pobożne jego serce, oraz ujmujące obyczaje, podała mu uroczyście swą rękę i kazała mu odjechać, by tymczasem dom swój urządził, a przez gorącą modlitwę, post i jałmużny przygotował się do aktu małżeńskiej przysięgi.

 

Nieskończenie ucieszony Bolesław, wraca do Kalisza, bo tam miał mieszkanie, niezwłocznie wysyła gońca z radosną wieścią do Przemysława brata swego, że pozyskał serce i rękę Jolenty węgierskiej królewnej; wspaniale urządza dom swój; jedną ręką sieje hojnie jałmużnę pomiędzy ubogie żebraki, a drugą splata wianek z cnót i gorącej modlitwy, prosząc Boga, by to łaskawie ziścić raczył, co mu przyrzeczeniem zawiązał. Przy schyłku wyznaczonego do zaślubin czasu, Bolesław odwiedził w Poznaniu Przemysława brata swego, lecz niestety, zastał go gwałtowną złożonego niemocą, uścisnął go serdecznie i pożegnał; a poleciwszy go miłosierdziu Bożemu, pospieszył do Krakowa, dokąd go upragniona wzywała powinność. Na koniec, nadszedł dzień wyznaczony, w którym Bolesław wszedł w związki małżeńskie z księżniczką Jolentą, postem i modlitwą nabożnie do przyjęcia św. Sakramentu małżeństwa przygotowaną. Tu Wszechmocny, przez ręce Prandoty, krakowskiego biskupa, zlał hojnie swe dary na świętobliwe to stadło. Jolenta, wprawdzie po królewsku, w bogate szaty i kosztowne kamienie do ślubu ustrojona, ale głęboką pokorą i pobożnością wiedziona, ten strój ślubny rozdała na kościelne ubiory, i na wsparcie ubogich. Niedługo po walnych godach, opuściła Kraków, i pożegnała lubą swą siostrę Kunegundę; albowiem zarząd domu Bolesława w Kaliszu, i słaba nadzieja życia Przemysława gnieźnieńskiego księcia, wywołały ją z Krakowa. Lecz skoro nadeszła ostatnia chwila jej odjazdu od lubej siostry Kunegundy, odświeżając sobie w pamięci Jolenta jej przywiązanie, zachętę do pobożności i cnoty, wywiodła z głębi serca swego nieukojony żal rozłączenia się ze słodką siostrą swoją. Niełatwo bowiem skreślić wiernie ową silną miłość i ścisłą zażyłość, która te dwie dusze jednego rodu, jednej świętobliwości ogniwem łączyła.

 

Jadąc Bolesław ze smutną Jolentą do Kalisza, chciał ją pocieszyć naśladowaniem pobożnych i cnotliwych jej obyczajów; gdziekolwiek stanął w podróży, wszędzie zachodziły mu drogę roje ubogich i kalek, on ochoczo i szczodrą ręką obdarzał je wsparciem i cieszył w niedoli. Każdy prawie kościół zwiedzał w podróży, modlił się i Mszy św. nabożnie słuchał. Stanąwszy w Kaliszu z małżonką swą, przede wszystkim oddał należną cześć Bogu w celniejszej tego miasta świątyni, a potem dopiero przyjął witającą go szlachtę.

 

Skoro czynna Jolenta przybyła do zamku, skrzętnie zajęła się obowiązkami, które każdej księżnej, i dziedziczce swych włości, przystoją. I nie tylko w Kaliszu, ale też po całym księstwie swym odwiedzając poddanych, dowiadowała się o uciśnionych wdowach i sierotach; o zaniedbanym przez urzędników ścisłym sprawiedliwości wymiarze; a mając przy swym boku wierne i bogobojne osoby, zwiedzała z nimi kościoły, klasztory i religijne zakłady, które jej mąż pobożny, i Przemysław brat jego swą zamożnością dla kalek i starców wystawili. W jednych zaprowadzała lepsze gospodarstwo, w drugich szykowniejszy porządek i chędogość; inne, uboższe, obdarzała większymi dochody, a ku upadku nachylone budynki, obmyślonym dźwigała funduszem; tak więc prawdziwa cześć Pana Boga, wspieranie i uszczęśliwianie swych poddanych, zajmowały jej czułe i macierzyńskie serce.

 

W czasie swego zamęścia Jolenta umaiła stan małżeński, trzech córek nadobnych wiankiem; powiła bowiem Bolesławowi: Jadwigę, Elżbietę i Annę. Jadwigę pojął za żonę Władysław Łokietek, król polski, a ta urodziła Kazimierza, Wielkim zwanego; Elżbietę wydano za Henryka legnickiego księcia; ostatnia Anna, z wieńcem dziewiczym, po swym zgonie, stanęła u podwoi niebios przed Zbawicielem. Nie z taką trudnością przychodziło Jolencie kształcić swe własne córki w pięknych obyczajach, zaszczepiając w niewinnych sercach bojaźń Bożą, pobożność, cnotę i pierwsze wiary świętej zasady, z jaką musiała łagodzić i uśmierzać Bolesława męża swego umysł wyniosły, wielkimi w bojach odniesionymi zwycięstwy; całego zatem dokładała usiłowania, aby swą dobrocią, pokorą, prośbą i cierpliwością, nakłonić go do litości i miłosierdzia nad jeńcami, których on, jej uwagami skłoniony, na wolność wypuszczał. Ta świętobliwa księżna, obudziła w małżonku swym gorącą pobożność i głęboką pokorę, że dla tych cnót, rzadkich w człowieku wyższego urodzenia, sąsiedni panowie pobożnym go zwali, a nawet świętobliwa Kunegunda ten mu pobożności przymiot przyznała. Jakoż Bolesław, podczas krwawych bojów z nieprzyjacielem zwodzonych, nie zaniedbał swej pobożności, a nawet ciężkie krzywdy, sobie wyrządzone, z pamięci wypuszczał. Nie tylko litością, ale też wrzącą w sercu miłością ku Bogu i pobożnością wiedziony ten książę, z matką swą Helingą, czyli Jadwigą, księżną wielkopolską, oraz ze starszym bratem swym Przemysławem, w roku 1243, szpital książęcy, z kościołem pod imieniem św. Jana w Gnieźnie, hojnie dziesięcią wioskami uposażony, oddał na własność i pod zarząd xx. kanonikom, stróżom świętego Grobu Jerozolimskiego, zgromadzenia miechowskiego (4). W Kaliszu wystawił ojcom Franciszkanom dogodny klasztor z kościołem, a na wystawienie drugiego takiego w Czechach, fundusz przeznaczył; oprócz tego, przed swym zgonem założył w Gnieźnie trzeci klasztor z kościołem dla panien Franciszkanek.

 

Całe Bolesława pobożnego panowanie krwawe przeplatały wojny, albowiem ukłębiona w czeluściach piekła zawiść sąsiednich nieprzyjaciół, jako też rodzinnych książąt niezgoda, nieugłaskane zatargi z krzyżakami, i nieprzestanne kłótnie śląskich książąt, mąciły pokój jego panowania. Wszakże ten książę, ufny w ramię Boże, osobiście swym wojakom przywodząc, zwycięsko raził najezdne wrogi; zwaśnionych pokonał i do rozsypki przymusił. Ostatni bój zwiódł Bolesław z Ottonem brandenburskim margrabią, którego wojsko pod Soldynem nad Odrą do szczętu pokonał. Ale wracając ze zwycięskim wawrzynem do domu, w drodze ciężko zachorował; na siłach bardzo osłabiony przybył do Kalisza. Około chorego małżonka troskliwie krzątała się z córkami pobożna Jolenta, a widząc, że lekarze żadnej nie czynią mu pomocy, że mąż kochany coraz bardziej na siłach upada i gaśnie, nie wahała się obudzić w jego sercu uczuć pobożnych; powiedziała mu, że już dobiega doczesności kresu, że ta jest wola Najwyższego, by to burzliwe i przemienne życie na lepsze zamienił. A kiedy słudzy ołtarza już opatrzyli go zasiłkiem zbawienia na drogę wieczności, ona rozniecała w jego sercu gorącą miłość ku Zbawicielowi, ukrzepiała go mocną nadzieją, że pobożnym a sprawiedliwym żywotem swym utorował sobie niemylny gościniec do wiecznej szczęśliwości, w której go święci przodkowie nasi z wyciągnionymi rękoma oczekują. Pobożny Bolesław pobożnie dokonał żywota dnia 7 kwietnia 1279 roku. Bezstronnym sprawiedliwości wymiarem i miłosierdziem zjednał sobie powszechną poddanych miłość, że go ojcem litośnym, sędzią sprawiedliwym i pobożnym książęciem nazywali. Ciało jego przewiezione do Poznania, pochowano w rodzinnym grobie, w którym jego rodzice i przodkowie spoczywają. Jolenta cierpliwie zniosła tę żałosną stratę swego małżonka, a zgadzając się z niecofnioną Wszechmocnego wolą, tą jedynie pociechą koiła ciężką boleść swego serca, że od tej chwili znajdzie sposobność wybrnięcia z odmętu burzliwego świata, z którym przez małżeństwo i ułatwianie spraw domu książęcego była ściśle sprzężoną. Niedługo potem oddała Przemysławowi, po Przemysławie a bracie swego męża, synowi, w opiekę swe córki i księstwo, a uwolniwszy swe dworzany od służby, rozdała bogactwa między ubogie wdowy, sieroty i żebraki, i z małą liczbą służebnic w tym samym roku wyjechała z Kalisza do Krakowa, do lubej siostry Kunegundy. Z przybycia Jolenty wielce ucieszyła się Kunegunda, że będzie miała przy swym boku kochaną siostrę swoją. Lecz niestety! rychło bolesny smutek ogarnął serca tych miłośnic Chrystusowych; albowiem Bolesław Wstydliwy, ciężką i gwałtowną złożony chorobą, dnia 10 grudnia 1279 roku, dokonał pełnego cnót żywota. Po odprawionych z uroczystym czci okazem żałobnych pogrzebinach zwłok Bolesława w kościele ojców franciszkanów krakowskich, te dwie wdowy świętobliwe w ciężkim pogrążone żalu, wdziawszy na siebie szatę wdowieńską, przyjęły regułę drugiego rzędu św. Franciszka i św. Klary, w tym kościele od Mikołaja franciszkańskiego prowincjała, i Pawła krakowskiego biskupa, i od razu osłoniły swe głowy zawojką z płótna białego (5).

 

Wszakże polscy panowie i Paweł biskup krakowski, nawet przez znamienite i pobożne osoby usilnie prosili księżnę Kunegundę, aby przyjęła rządy państwa, obiecując jej toż samo posłuszeństwo, wierność i miłość, którą dla Bolesława pełnili. Ale ona łzami zalana, dziękując im za to pokładane w niej zaufanie, odpowiedziała w uprzejmych wyrazach, że sobie nie życzy dłużej obarczać się sprawami szumnego świata; że już statecznie postanowiła pracować około swego zbawienia, i zupełnie oddać się bogomyślności. Jakoż, chcąc tym naleganiom rychły położyć koniec i swego dokonać zamiaru, od razu rozdała do kościołów i pomiędzy ubogie wszystkie swe kosztowności, w ubogiej zatem sukni puściła się z siostrą Jolentą do sądeckiego klasztoru panien Franciszkanek, za jej sprawą wystawionego. Przybycie ich do wymienionego klasztoru nieskończenie ucieszyło przełożoną, oraz całe zgromadzenie panien Franciszkanek. Niedługo potem przełożona oblekła Kunegundę i Jolentę w habit zakonny. Te pobożne księżne, z gorącej ku Zbawicielowi miłości, opuściwszy w zamkach książęcych zdobne komnaty, z radością zamieszkały w ubogich celach klasztornych. Jolenta, od lat najmłodszych naśladując swą siostrę w cnotach i pobożności, tu w klasztorze za jej przykładem ściślejszy wiodła żywot; powściągała się od mięsnych potraw i raz tylko na dzień pokarmem ukrzepiała swe ciało, ile utrzymanie sił żywotnych wymagało; a jeszcze w stanie świeckim przywykła do bogomyślności i modlitwy, od razu postąpiła na wyższy stopień doskonałości zakonnej tak widocznie, że pokorę jej i pobożność wszystkie siostry zakonne podziwiały.

 

Z jakimże to dla siebie zbudowaniem patrzały siostry zakonne, kiedy Jolenta, mimo książęcego swego urodzenia, z głębokiej pokory pełniła włożone na siebie przez przełożoną klasztorne obowiązki; a skrzętna w kuchennej usłudze, to obmywała naczynia, to znowu nosiła do kuchni drzewo i wodę w wiaderku. Oprócz tego, nie zważając na słabą płeć niewieścią, tak srogo dyscypliną, włosiennicą i ścisłym zachowaniem postu martwiła swe ciało, że ją od tej ostrości jej spowiednik pod posłuszeństwem wstrzymywać musiał. Takie to pobożności owoce rodzi łaska Zbawiciela w sercu człowieka, w którym jej dobroczynne promienie swe światło rozwodzą. Ale przy tych umartwieniach, które słudzy Zbawiciela sami sobie zadają, innych jeszcze doznają udręczeń. Kiedy w roku 1287 horda Tatarów, głodem i nędzą w swym kraju nękana, wysypawszy się z siedzib swoich, wtargnęła do Polski, a Leszek Czarny, książę krakowski i sandomierski, następca po Bolesławie Wstydliwym, wahając się stawić wcześnie silny odpór najezdnym pohańcom, uszedł do Węgier, korzystali barbarzyńcy z jego wydalenia się z kraju, mordem i pożogą niszczyli Małą Polskę; a doznawszy od Polaków tylko słabej obrony Sandomierza i Krakowa, w ciągłych turniejach spieszyli ku Karpatom, aby zniszczyć resztę miasteczek i dziedzin polskich. Gdy już zbliżała się horda tatarska ku Sączu, Kunegunda niezmiernie strwożona wydaliła się z sądeckiego klasztoru z dwiema rodzonymi siostrami Jolentą i Konstancją, wdową po Leonie lwowskim książęciu, tudzież z 70 zakonnicami do warownego zamku, Pieniny zwanego, blisko Sącza, nad Dunajcem położonego. W tym nagłym wypadku nie starczyło koni i wozów klasztornych dla zabrania wszystkich zakonnic; wezwani zatem włościanie z wiosek klasztornych, wieźli resztę osób na swych wozach. Skoro wjechali między Karpaty, tu doszła ich wieść o nadciągających w trop za nimi barbarzyńcach; z wielkiego strachu każdy gdzie mógł uciekał, a nie zważając na rzewne zakonnic błagania, odbiegli ich w lasach śniegami zasypanych (działo się to w zimowej porze). Nieszczęśliwe zakonnice, na widoczne wystawione niebezpieczeństwo, pozbawione wszelkiego ratunku, udały się do Boga z gorącymi modły za wezwaniem nieobecnych Kunegundy i Jolenty, które pociągiem klasztornym szczęśliwie ze starszymi zakonnicami już stanęły w zamku Pieniny; i nie były w swych modłach zawiedzione. Albowiem Kunegunda i Jolenta, oczekując przybycia reszty zakonnic do warowni, prosiły Boga o ich ocalenie; tak więc z pomiędzy hufca pohańców, bez najmniejszego ukrzywdzenia Zofija, Klara i Salomea z resztą uchodzących zakonnic, pojedynczo zdążyły do zamku, do opiekunki i matki swej Kunegundy. Niedługo potem Tatarzy pokusili się dobywania zamku; zakonnice strwożone padły na kolana u nóg Kunegundy i Jolenty i prosiły je o wstawienie się za nimi do Boga, aby nie wpadły w ręce barbarzyńców, a ci nie zagarnęli ich do sromotnej niewoli. Oblubienice Chrystusowe skłonione sióstr rozpaczą, cieszyły je, mówiąc: "Ufajcie Bogu, córki kochane, pomoc jego rychło wybawi nas z niebezpieczeństwa". Udały się obie księżne z gorącą modlitwą do Boga. Jakoż barbarzyńcy natarczywie dobywający zamku, jakąś niepojętą przerażeni trwogą, natychmiast, jakby z wyższego nakazu, odstąpili warowni z większym nawet pośpiechem, niźli ku niej przyszli. Po wydaleniu się hordy tatarskiej z Polski, Kunegunda i Jolenta ze swym zgromadzeniem wróciły do klasztoru; lecz niestety! wszędzie zastały wielkie zniszczenie w wioskach i klasztorze. Barbarzyńcy zabrali wszelką żywność i dobytki z całej nawet okolicy sądeckiej, i wielki poczet ludu obojej płci w plon azjatycki uprowadzili.

 

Kiedy w pięć lat po owych wypadkach Kunegunda dobiegła śmiertelności kresu, i szczęśliwym zgonem dnia 24 lipca 1292 roku przeniosła się z wieńcem dziewiczym do swego Oblubieńca Chrystusa po nagrodę w niebiesiech, Jolenta pogrążona w nieutulonym żalu, ponoszonym ze straty nie tylko najlepszej siostry, ale też wychowawczyni i przewodniczki do życia świątobliwego, kończąc już trzynasty rok w zakonnym powołaniu, umyśliła pożegnać swą siostrę Konstancję i Gryfinę, pozostałą wdowę po Leszku Czarnym (6), jako też siostry zakonne sądeckiego klasztoru, a przenieść się do klasztoru Franciszkanek w Gnieźnie, którego fundamenta założył przed swym zgonem jej mąż Bolesław. Niedługo po odprawionym Kunegundy pogrzebie, Jolenta według zakonnego obyczaju, kornym sercem skłoniwszy się do stóp Gryfiny ksieni klasztoru, prosiła o przebaczenie win swoich, a pożegnawszy całe sądeckie zgromadzenie, odjechała do Gniezna. Ksieni Gryfina, siostra Konstancja i całe zgromadzenie sądeckie podczas jej odjazdu we łzach tonęło. Skoro przybyła do Gniezna, panny Franciszkanki z radosną łzą w oczach i serdecznym uczuciem witały swą matkę i fundatorkę. Lecz i Jolenta z wielką dla siebie pociechą zastała klasztor gnieźnieński pięknie i obyczajnie urządzony, w celach chędogie ubóstwo, pomiędzy zakonnymi siostrami ujmującą zgodę i miłość wzajemną, posłuszeństwo, pokorę i ścisłe przestrzeganie ustaw zakonnych; a w sercach ich spostrzegła gorący zapał do służby Bożej. A lubo siostry Franciszkanki, złożywszy posiedzenie, jednomyślnie obrały Jolentę na ksienią swego klasztoru, ona jednak wypraszała się od tego urzędu; a nie mogąc się od niego uwolnić, obrała dla siebie małą celkę pomiędzy kuchnią a refektarzem, i tego mieszkania nigdy aż do śmierci na lepsze nie zamieniła. Z radością podejmując pospolite posługi w kuchni i w refektarzu, roznosiła siostrom potrawy, a w tej posłudze nie dozwoliła żadnej nowicji wyręczyć się. Wszakże wśród tych zatrudnień nie folgowała sobie w ścisłości życia, do której od lat najmłodszych przywykła. Całe zgromadzenie Franciszkanek wysoko ceniło jej cnoty i pobożne sprawy, a nawet za jej życia, już ją zwało błogosławioną. Nieustanne posty, skromny z pospolitych pokarmów posiłek, którym ukrzepiała ciało swoje, uboga odzież, na twardej ziemi po pracy spoczynek, częste a gorące modlitwy, były silnym orężem na pokonanie szatana, który nawet świątobliwym osobom różne nasuwa pokusy. Rozmyślanie tajemnicy srogiej męki i śmierci Zbawiciela, oraz dobrodziejstw Bożych, które Stwórca na całe hojnie wylewa przyrodzenie, było jedynym dla duszy jej żywiołem. To pobożne rozmyślanie bolesnej męki Zbawiciela nagradzał Bóg jeszcze w tym życiu nieocenioną pociechą Jolenty. Jakoż niedługo przed jej zgonem ukazał jej się widocznie Chrystus Pan ubiczowany w nadprzyrodzonej jasności, od tej zatem chwili jej życie doczesne już dla niej było coraz większym ciężarem.

 

Lecz po długiej pracy około swego i bliźnich zbawienia, zaczęły się w końcu chylić ku wieczorowi dni pełnego żywota Jolenty; złożona ostatnią chorobą, kazała do swego mieszkania przywołać siostry zakonne, a przepowiedziawszy dzień swej śmierci, błogosławiła im po raz ostatni i gorliwie zachęcała je do wzajemnej miłości i zgody; budziła w nich żywą chęć do pobożności i pełnienia zakonnych przepisów; a żegnając każdą z osobna, opatrzona śś. Sakramentami, słodko zasnęła w Panu dnia 11 czerwca 1298 roku, przeżywszy w zakonie św. Klary lat osiemnaście, dwanaście w Sączu, a w Gnieźnie lat sześć.

 

Po odprawionym Jolenty pogrzebie, ksieni gnieźnieńskiego klasztoru niebezpiecznie zachorowała; już bliska zgonu, ile mogła zebrała resztę siły, w ufnej modlitwie, z głębi serca westchnęła do błogosławionej Jolenty, aby się przyczyniła za nią do Boga. W tej samej chwili ujrzała około siebie jasność, a w niej postać Jolenty i św. Stanisława męczennika; tym widzeniem pocieszona, od razu nabrała siły, wstała z łoża śmiertelnego i przy jej grobie złożyła Bogu dzięki za przywrócenie jej do zdrowia.

 

Pobożna powszechność polska bardzo często udawała się w swych uciskach i twardych potrzebach do przyczyny błogosławionej Jolenty u jej grobu. W roku 1500 pewien kupiec ze Lwowa jadąc do Gniezna na jarmark z towarem, gdy przejeżdżał przez rzekę Wartę, mały jego synek przypadkiem spadł z wozu do rzeki i od razu utonął. Stroskany ojciec z trudnością dobywszy nieżywego synaczka, przywiózł go do Gniezna. Zajmującemu się jego pogrzebem, powiedzieli gnieźnieńscy obywatele, aby się udał z ciałem dziecięcia do grobu bł. Jolenty. Uczynił to smutny ojciec z żywą ufnością; dla uczczenia Jolenty dał na Mszę św. jałmużnę, nieżywego syna kazał położyć na jej okraconym grobowcu; chłopczyk od razu ożył i przyszedł ku ojcu zupełnie zdrowy. Ten wypadek poświadcza srebrna ślubnia, ze Lwowa przysłana z opisem nieszczęścia.

 

W roku 1600 Małgorzata Domasławska zakonnica, z wielkiego bólu oczu wzrok utraciła zupełnie, za wstawieniem się bł. Jolenty za nią do Boga władzę widzenia odzyskała. – W roku 1606, Barbara, małżonka Klemensa, obywatela gnieźnieńskiego, cierpiała wielką chorobę (epilepsim), tak silną, że przez cztery tygodnie była mowy pozbawiona, i bez nadziei życia leżała. W takim ucisku zaledwo myśl swoją ku Bogu podnieść mogła. W tym samym czasie mąż chorej modlił się gorąco do Boga, za wezwaniem błogosławionej Jolenty; ukazała się chorej wezwana Jolenta w nadprzyrodzonej jasności, i do zdrowia ją przywróciła. – W roku 1613 prawie cały klasztor panien Franciszkanek w Gnieźnie spłonął od gwałtownego pożaru, ocalał tylko refektarz, w którym Jolenta do stołu usługiwała, i cela, w której mieszkała. W okropnych płomieniach jedna zakonnica, z powodu wielkiej trwogi, która wszystkich ogarnęła, bez ratunku zostawiona, wezwawszy w pomoc bł. Jolentę, wyszła z płomieni zupełnie ocalona. – W roku 1616, mały synek Mikołaja, malarza w Gnieźnie, już kończył życie, skoro jego rodzice wezwali bł. Jolentę, natychmiast wrócił do stanu zdrowia. – W roku 1622, Paweł syn Marka aptekarza, gdy mu lekarstwa zgoła żadnego nie uczyniły skutku, już konający leżał bez czucia, oczekując skonania; a gdy matka w głos rzewnie go płakała, w tej samej chwili, jakby ze snu obudzony, rzecze: czego mnie płaczesz matko moja? wszakżeś widziała co dopiero dwie zakonnice z tutejszego klasztoru wychodzące, idź z ojcem moim, a ofiaruj mnie słudze Bożej Jolencie u jej grobu i oddaj palmę moją z kwietniej niedzieli. Udali się od razu rodzice chorego z ową palmą i świecą woskową do grobowca Jolenty, oddali tę ofiarę, a wróciwszy do domu, zastali syna zupełnie zdrowego.

 

W roku 1624, pewna niedobra służąca w gnieźnieńskim klasztorze, uniesiona gniewem ku drugiej służącej, piwo trucizną zaprawiwszy, na ustroniu je postawiła. Bogumiła Małachowska, zakonnica, przypadkiem przechodząc, ściśnięta pragnieniem, wypiła zdradziecki ten napój; wnet uczuła nieznośne boleści, potem krwawe wymioty nastąpiły, i o mało, że z tego wypadku życia nie utraciła. Wezwawszy biedna ratunku bł. Jolenty, zaraz uczuła ulgę i boleści ustały. – W tym samym roku dwie zakonnice: Salomea Węgierska i Dorota Sokołowska, uchodząc z Gniezna przed morowym powietrzem, bawiły w domu Marianny Konarskiej, łowczyni kaliskiej, niemocą suchot ciężko i długo trapionej, tak dalece, że nikt nie obiecywał jej długiego życia. Te przeto z litości nad cierpiącą a zupełnie wynędzniałą, gdy już prawie konała, dnia 6 stycznia włożyły na nią swój szkaplerz zakonny i ofiarowały ją do grobu bł. Jolenty; w tej chwili ujęły chorą gwałtowne wymioty, po których spokojnie zasnęła. Podczas snu widziała, że bł. Jolenta palcem dotknęła się jej piersi i zapewniła ją, że odtąd już zdrową będzie. Obudziwszy się zupełnie zdrowa, opowiedziała to widzenie.

 

Nie tylko lud gminny, ale też i królowie i możni panowie oddając cześć szczętom bł. Jolenty, nabożnie zwiedzali jej grób w gnieźnieńskiej świątyni. I tak Zygmunt I król polski w r. 1512, Elżbieta węgierska i polska królowa w r. 1372, Zygmunt III w r. 1623, osobiście zwiedzili jej grobowiec, a pobożna Maria Karolina królowa francuska, małżonka Ludwika XV w roku 1732, w liście swym prosiła za sobą o modlitwę do bł. Jolenty, o potomka następcę tronu francuskiego, i łaskę tę za przyczyną błogosławionej Jolenty od Boga rzeczywiście otrzymała.

 

Kiedy łaski cudowne za wstawieniem się Jolenty u jej grobu ludowi udzielane coraz większego nabierały rozgłosu, władza duchowna w r. 1631 wyznaczyła komisję do sprawdzenia życia i szczętów Jolenty; w roku 1697 oczyszczone jej zwłoki do innej trumny przełożono. Gdy w roku 1776 druga komisja przekonała się, że lud gminny i obywatele nie przestają oddawać czci tej służebnicy Bożej, ksiądz Ostrowski, arcybiskup gnieźnieński, uczynił przełożenie u króla Stanisława Augusta o wstawienie się w tej sprawie u Stolicy Apostolskiej, tak więc w tym roku rozpoczęty proces o kanonizację bł. Jolenty, ukończony został w r. 1827. Jakoż Leon XII papież dekretem swym z dnia 26 września kazał zapisać Jolentę w poczet błogosławionych. W roku 1834 dnia 14 czerwca dźwignione z grobu jej błogosławione szczęty, z uroczystością przeniesione zostały na ołtarz do kaplicy kościoła panien Franciszkanek w Gnieźnie. Pacierze zaś kapłańskie i Mszę św. zaczął odprawiać zakon Franciszka świętego, a w roku 1854 za zezwoleniem Piusa IX papieża, duchowieństwo świeckie i zakonne w diecezji krakowskiej odprawianie Mszy św. i pacierzy na cześć bł. Jolenty przyjęło. Pamięć szczęśliwej jej śmierci dnia 16 czerwca Kościół Boży obchodzi, dla powiększenia chwały Boga w Trójcy jedynego.

 

–––––~~~~~~–––––

 

 

Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 222-246.

 

Przypisy:

(1) CATONA Hist. crit. Reg. Hung. stirp. Arpadianae. Tom. I, strona 410-413. – DŁUGOSZ, Hist. pol. księga II, r. 1032.

 

(2) DŁUGOSZ, księga VI, karta 586, rok 1201.

 

(3) Poświadcza to Andrzej król węgierski, a ojciec Beli IV, w swym liście do Honoriusza III papieża. Acta Sanctorum, Tom V, m. lipiec, karta 667. Mylnie zatem piszą niektórzy dziejopisowie, że Maria, małżonka Beli IV, była córką Aleksego cesarza carogrodzkiego.

 

(4) Starożytne miechowskie zgromadzenie xx. kanoników stróżów Grobu Pańskiego wywodzi swój początek z pierwszego stulecia Ery chrześcijańskiej. Św. Jakub apostoł, mniejszym zwany, pierwszy biskup jerozolimski, mieszkający przy Grobie Chrystusowym, miał przy boku swym kapłanów pod nazwą: Stróżów Grobu świętego. NAKIELSKI w dziele: Miechovia, karta 1. LUCIUS FERRARIS Bibliot. litera Religiones Reg. art. III. n. 97. Lecz w następnych wiekach, za napływem barbarzyńców, wygasł ten pierwszy zawiązek stróżów Grobu Chrystusowego. Wszakże na początku IV stulecia św. Helena matka Konstantyna Wielkiego, zwiedzając miejsca święte w Palestynie, wynalazłszy drzewo krzyża św. przy Grobie Chrystusowym w Jerozolimie, za radą Makariusza biskupa jerozolimskiego, wystawiła kościół Grobu Pańskiego, odświeżyła to zgromadzenie Stróżów Grobu świętego i opatrzyła je funduszem. NAKIELSKI l. l. FERRARIS l. l. Ale w upływie czterech wieków odświeżone to zgromadzenie znowu zaniedbano. Przy schyłku ósmego stulecia, Karol Wielki dostał w darze od Aarona księcia Saracenów kościół Grobu Pańskiego, oraz inne w Jerozolimie kościoły; wskrzesił ten zaniedbany zakład Stróżów Grobu świętego. LUCIUS FERRARIS l. l. Szczególniej zaś w r. 1099, po zdobyciu na Turkach Ziemi Świętej przez krzyżowców, Godefryd de Boullion książę Lotaryngii, zostawszy królem Jerozolimy, odnowił ten już po raz trzeci wygasły zakon. Jakoż mając w krzyżowej wyprawie z Europy kapłanów, z tych zatem założył przy Grobie Chrystusowym zgromadzenie księży kanoników pod imieniem Stróżów Grobu Pańskiego, mających spólnie żyć tak, jak żyli apostołowie, według ustawy przez Augustyna św. napisanej, pod przywództwem jerozolimskiego patriarchy, który z tego zakonu bywał na patriarchę i opata obierany. Jakub de Vitriaco, Kardynał i Legat papieski do wschodnich krajów, w swej historii księga 1, rozdz. 58, tak się wyraża: "Canonici S. Sepulchri habent Priorem, ad quem cum praedictis canonicis pertinet eligere Patriarcham, qui est eis loco Abbatis". Kanonicy Grobu Pańskiego noszą czarne suknie, a na lewym boku na piersiach krzyż podwójny koloru czerwonego, jako godło patriarchalnego kościoła, i na pamiątkę wojny krzyżowej. Król Godefryd ustanowił zarazem rycerzów, obrońców Grobu Chrystusowego. Ci nosili suknie białe, a na nich krzyż pojedynczy czerwony, w którego czterech kątach były umieszczone cztery małe krzyżyki tego koloru. Zbroją ich był szyszak, pancerz, tarcza, miecz obosieczny, koncerz, łuk i strzały; wolni byli od ślubu bezżeństwa. Do konfraterni owych rycerzów, czyli kawalerów, patriarcha jerozolimski, upoważniony od Stolicy Apostolskiej i od królów jerozolimskich, przyjmował tylko znamienitego urodzenia osoby, i dziarskich młodzieńców. Celestyn II papież, w swej Bulli z dnia 10 stycznia 1143, u NAKIELSKIEGO na karcie 2 umieszczonej, a zaczynającej się od wyrazu: "Si mansuetudo", ten zakon kanoników, i rycerzów Grobu Pańskiego, pod szczególną przygarnął opiekę, i wielkimi obdarzył go przywilejami. – Istniało szczęśliwie to zgromadzenie z swym patriarchą przy Grobie Pańskim w Jerozolimie od czasu swego ustalenia aż do 1186 roku. W tym bowiem roku Saladyn sułtan turecki, dowiedziawszy się o niezgodzie w Palestynie między chrześcijańskimi pany: Guidonem królem jerozolimskim i hrabią Trypolu, czym prędzej zgromadził z Azji liczne swe wojska; poraził 25500 wojska chrześcijańskiego, dobył Jerozolimy, rozproszył duchowieństwo i powszechność prawowierną; a na domiar nienawiści ku łacińskiemu duchowieństwu, zawarł przymierze z carogrodzkim cesarzem, i oddał mu wszystkie w Palestynie łacińskiego obrzędu kościoły. NAKIELSKI karta 74. Ale, skoro Klemens III papież w 1188 roku zasiadł na stolicy Piotra św., od razu zawrzało serce jego silnym pragnieniem odzyskania Ziemi Świętej z rąk bisurmanów; zachęcił zachodnich monarchów do piątej wyprawy krzyżowej. Jakoż w r. 1189 pokonawszy Saladyna kalifa egipskiego, wojska europejskie odebrały mu większe w Syrii miasta, i najwarowniejszą twierdzę Ptolemaidę, w niej zatem osiedli patriarchowie jerozolimscy ze swym duchowieństwem, i tu aż do 1292 r. szczęśliwie mieszkali. NAKIELSKI kar. 78. Lecz niestety! Makaldar, kalif Egiptu, dowiedziawszy się o krwawych zajściach między Edwardem królem Anglii, a Filipem Pięknym królem Francji, pewien, że chrześcijanie nie dostaną z Europy posiłków, wtargnął do Palestyny z licznym wojskiem egipskim, poodbierał wszystkie wielkie miasta, dobył warownej Ptolemaidy i gruzami ją zasłał. Tak więc patriarchowie jerozolimscy z kanonikami Grobu Pańskiego w Ptolemaidzie przez lat 103, po utracie Jerozolimy, mieszkając, zostali zmuszeni przenieść się do Europy. NAKIELSKI karta 216. Wszakże jeszcze w r. 1155, kiedy Henryk książę sandomierski i lubelski, a syn Bolesława III, powierzywszy tymczasem swe księstwa Bolesławowi Kędzierzawemu, bratu swojemu, połączył się z trzecią wyprawą krzyżową do Ziemi Świętej, wtedy też z innymi wodzami polskiego rycerstwa, jak pisze DŁUGOSZ, złączył się i Jaksa Gryf, książę sybski i hrabia na Miechowie, pan rozległych dziedzin w Polsce. Ten dzielny bohater, wracając z Palestyny po szczęśliwie ukończonej wojnie krzyżowej, z pobożności zwiedził Grób Chrystusów w Jerozolimie; tu prosił Almeryka patriarchę jerozolimskiego, o jednego kanonika Grobu Pańskiego, pragnąc zaprowadzić w Polsce to zgromadzenie. Jakoż osiągnął skutek swego przełożenia. Za zezwoleniem patriarchy, przywiózł w r. 1157 z Jerozolimy do Polski jednego kanonika od Grobu Pańskiego, imieniem Marcina Galla (*), umieścił go w Miechowie, wystawił dla tego zakonu klasztor i kościół pod imieniem św. Katarzyny męczenniczki. NAKIELSKI karta 63. W roku 1162 wystawiony klasztor w Miechowie, opatrzył stałym funduszem, nadał mu trzy wioski: Miechów, Zagorzyce i Komorów; a Marcin Gall zaprowadził do niego kanoników św. Grobu, których w Polsce zwano: krzyżakami, że na sukni nosili krzyż czerwony podwójny; to Bożogrobcami, od Grobu Pańskiego; to znowu Miechowitami, od miasteczka Miechowa, w którym mieli swój klasztor jeneralny. Jak bowiem w Jerozolimie, w patriarchalnym kościele Grobu Pańskiego ci kanonicy uroczyście odprawiali nabożeństwo Grobu Chrystusowego w Wielki Piątek i następną sobotę, tak równie tego nabożeństwa odprawianie zaprowadzili w Polsce, którego przedtem nie obchodzono, ani też dotąd w postronnych państwach z taką uroczystością, ani nawet w Rzymie nie bywa odprawiane. Przełożeni jeneralni klasztoru miechowskiego, mieli przywilej od Fernanda patriarchy jerozolimskiego, i od królów polskich, przyjmowania do konfraterni tego zakonu i świeckie osoby; udzielali im krzyże podwójne koloru czerwonego, takie, jakie w tym zakonie noszono. Tak sprowadzone od Grobu Pańskiego z Jerozolimy zgromadzenie, istniało od połowy XII stulecia aż do r. 1819 w miechowskim klasztorze. W roku 1818 na przełożenie Rządu Królestwa Polskiego, Pius VII papież dozwolił swym Breve supprymować połowę bogato uposażonych klasztorów dla opatrzenia nowo ustanowionej diecezji podlaskiej w Królestwie Polskim, oraz dla lepszego uposażenia innych biskupstw i seminariów. Wszakże nie zastosowano się do papieskiego zastrzeżenia, ale supprymowano prawie wszystkie bogate klasztory, a tak i klasztor miechowski uległ suppressji.

 

(*) Dwóch mamy Marcinów Gallów; pierwszy był Benedyktynem z klasztoru Saint Gilles z Francji, ten bawił na dworze Bolesława III, i ten jest pierwszym dziejopisem polskim. Przypisał on pierwszą księgę swej kroniki, między r. 1109 i 1110, biskupom: Marcinowi krakowskiemu, który został biskupem w r. 1109 i Pawłowi kujawskiemu, ten umarł w r. 1110, czytaj kronikę Marcina Galla, wyd. Bandtkiego r. 1824, Warsz. przypis na kar. 3 wyjęty z dzieła Maksymiliana Ossolińskiego Wiadomości historyczno-krytyczne do dziejów literatury polskiej. – Drugi zaś Marcin Gall, rodem także Francuz, daleko późniejszy, bo w r. 1157 przez Jaksę od Grobu Pańskiego z Jerozolimy do Polski sprowadzony, był pierwszym proboszczem i rozkrzewcą xx. kan. Stróżów św. Grobu w Polsce. Nie pisał on dziejów polskich; umarł w r. 1198. Nakielski karta 63-122.

 

(5) DŁUGOSZ, ks. VII, kar. 817, rok 1279. Nie mówi w tym miejscu DŁUGOSZ, jakoby wykonały śluby zakonne, ale Ordinem S. Clarae. – Bardzo się zatem myli pisarz żywota bł. Jolenty w r. 1843 w Lesznie wydanego, gdy pisze na karcie 47: "Dnia trzeciego, ciało Bolesława Wstydliwego, z zamku do kościoła św. Franciszka poprowadziwszy, gdy się obie siostry, o wieczornej chwili napowrót wróciły, przyszła im na myśl pewna pobożna zakonnica, do której wstępowały. Tu odprawiwszy dworzan, same gruby habit zakonny reguły św. Klary na siebie włożyły... a nazajutrz po skończonym obrzędzie pogrzebu, nie już do zamku, ale do wspomnionej zakonnicy wróciły". Wszakże dopiero za Władysława Łokietka w r. 1320 zakonnice Franciszkanki zostały przeniesione z Grodziska przy miasteczku Skała będącego, do krakowskiego klasztoru Andrzeja świętego. Czytaj nasz przypis przy końcu żywota bł. Salomei, dnia 17 listopada.

 

(6) W sądeckim klasztorze, w jednym i tym samym czasie, były Franciszkankami cztery wdowy księżne: Kunegunda, Jolenta, Konstancja i Gryfina, a wszystkie rzadkiej świątobliwości jaśniały przykładem.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMIX, Kraków 2009

Powrót do spisu treści książki pt.
Żywoty Świętych Patronów polskich

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: