HISTORIA POWSZECHNA

Kortez w Meksyku (*)

 

F. J. HOLZWARTH

 

Treść: Wyprawa Grijalvy; Kortez na ziemi meksykańskiej; ludy meksykańskie, ich religia i kultura; Kortez i Montezuma; powstanie w Meksyku przeciwko Hiszpanom; bitwa pod Otumbą; zdobycie Meksyku przez Korteza, dalsze losy Korteza.

 

Od dwudziestu już lat Ameryka była odkryta a jeszcze nie znano zatoki Meksykańskiej; dopiero wieść o cudownym źródle, które kąpiącym się w nim przywraca młodość, zachęciła do nowych wypraw na zachód. Stary, bliznami okryty wojownik, Juan Ponce de Leon, towarzysz Kolumba w drugiej jego podróży 1493, potem tępiciel wojowniczej ludności krajowej na Porto Rico, popłynął od brzegów tej wyspy na trzech własnym kosztem wyekwipowanych okrętach w marcu 1513, najpierw ku wyspom Bahama, potem w kierunku zachodnim i 2 kwietnia zarzucił kotwicę w pobliżu kraju, którego drzewa i pola usiane były kwiatami. Krajowi temu odkrywcy nadali nazwę Florydy; ludność indiańska stawiała opór przybyszom europejskim, źródła odmładzającego oczywiście nie znaleziono. Rozczarowany wrócił niebawem do Porto Rico, w przekonaniu, że odkryta przezeń ziemia jest wyspą. Podczas drugiej wyprawy do Florydy 1520, Ponce de Leon, ugodzony przy wylądowaniu strzałą w udo, wkrótce potem umarł na Kubie. Dopiero w osiemnaście lat później nastąpiło całkowite odkrycie i zajęcie Florydy.

 

Kuba, druga wyspa, którą Kolumb odkrył i nazwał Juaną, została ostatecznie podbitą 1511 przez Diega Velasqueza, który przedtem przez 17 lat służył wojskowo w Europie i łaknął sławy i bogactw. Mieszkańcy poddali się bez wielkiego krwi rozlewu; Velasquez zostawszy namiestnikiem Kuby, popierał rolnictwo, kazał poszukiwać złota, sprowadził trzcinę cukrową, na siedzibę rządu wyznaczył Sant Jago, na południowo-wschodnim brzegu wyspy.

 

Jeden z hidalgów kubańskich, Fernandez de Cordova popłynął 1517 z Kuby ku zachodowi, i po dwunastu dniach żeglugi ujrzał brzegi Jukatanu. Hiszpanie spotykali tu wszędzie ślady wyższej kultury, piękne miasta, piramidy ze świątyniami na wierzchu, dobrze przyodzianych mieszkańców. W niektórych miejscach krajowcy życzliwie przyjmowali przybyszów, tu i ówdzie wszakże gorący opór stawiali. Zachęcony tym odkryciem Velasquez, wyprawił nową eskadrę pod dowództwem synowca swego, szlachetnego Grijalvy. Eskadra odpłynęła 20 kwietnia 1518 i 5 maja przybyła do świętej wyspy Kozumel, do której ludy szczepu Maja corocznie pielgrzymowały. Niechętnie tu widziano przybyszów, dopiero po ciężkiej walce zdołano się zaopatrzyć w wodę z obmurowanych studzien; lepszego przyjęcia doznali żeglarze hiszpańscy w okolicy Rio de Grijalva (Tabasco); wymieniono podarunki, Indianie hojnie odpłacali się złotem. 11 czerwca eskadra przybyła do ujścia Rio de Banderas, rzeki płynącej już na terytorium meksykańskim. Hiszpanie chcieli tu pozostać, widząc, jak ogromne mogą zyski dla siebie ciągnąć z handlu z krajowcami, lecz Grijalva sumiennie zastosował się do instrukcji, która mu zalecała zbadać tylko brzegi, nie zakładając osad. Jemu właściwie należy się zasługa odkrycia Meksyku.

 

Olśniony opowiadaniem o bogactwie krajów zachodnich, Velasquez przygotował nową wyprawę, a jej dowództwo powierzył Ferdynandowi Kortezowi. Kortez, jeden z najśmielszych ludzi w dziejach powszechnych, syn dowódcy piechoty, urodził się w Medelin w Estremadurze 1485. Dwa lata spędził ognisty młodzieniec na uniwersytecie w Salamance, nie zamiłowawszy nauki prawa, do której ojciec chciał go przeznaczyć; nauczył się tylko dobrze wyrażać po łacinie i po hiszpańsku, i dość udatne wiersze pisywać. Najpierw chciał służyć wojskowo we Włoszech, 1504 udał się do świeżo odkrytych krajów, od przychylnego mu namiestnika Ovandy otrzymał na Hispanioli repartimiento, to jest pewien obszar ziemi wraz z Indianami do jej uprawy, lecz Kortez lichym był gospodarzem, a czas marnował na pojedynkach i awanturach miłosnych; 1511 wyruszył pod Velasquezem na podbój Kuby, z początku był w łaskach u nowego namiestnika, potem się z nim poróżnił, stanął na czele malkontentów, został pojmany, dwukrotnie uciekał z więzienia, w końcu pojednał się z namiestnikiem, ożenił się z jego krewną, a teraz wyznaczony przezeń został na dowódcę nowej wyprawy, w której "miał zbadać brzegi, poznać płody kraju i jego urządzenia, zawiązać korzystny handel wymienny, ludność miejscową po ludzku traktować, o jej nawróceniu i o pożytku korony hiszpańskiej pamiętać, wreszcie poszukiwać drogi morskiej do Azji". Już zbliżał się termin odpłynięcia, gdy Velasquez, słuchając nieprzyjaznych podszeptów, dowództwo wyprawy zamierzył w inne oddać ręce. Kortez, dowiedziawszy się o tym, w nocy odpłynął z flotą, jeszcze niezupełnie do żeglugi przygotowaną, w lutym 1519. Wyprawa składała się z 11 okrętów, mających na pokładzie 553 żołnierzy hiszpańskich, a między nimi 16 konnych, 110 majtków, 200 Indian, 10 dział górskich, 4 śmigownice, wielką ilość prochu i mnóstwo innych zapasów. Kortez liczył wtedy 34 lat wieku, postaci wysmukłej lecz muskularnej, o bladym obliczu z wielkimi oczyma czarnymi, wesoły w obcowaniu, śmiały do zuchwalstwa, stanowczy, pałający żądzą podbojów, przekonany, że zwycięstwo musi być udziałem wojownika, walczącego za Chrystianizm. Po burzliwej żegludze, eskadra stanęła u brzegów wspomnianej już wyżej świętej wyspy Kozumel a stąd wzdłuż brzegów Jukatanu popłynęła do ujścia rzeki Tabasco czyli Grijalwa. Pobiwszy tłumy Indian, 25 marca 1519 Hiszpanie zajęli w imieniu korony kastylijskiej miasto Tabasco; na miejscu, gdzie odniesiono zwycięstwo, Kortez założył osadę Santa Maria della Vittoria; tabaskanie wydali bogów swoich i chrzcić się pozwolili. Od nich dowódca hiszpański powziął wiadomość o państwie Meksykańskim, i w Wielki Piątek 1519 wylądował w okolicy teraźniejszego Vera Cruz. Niebawem stanął przed Kortezem namiestnik miejscowy, rodem Aztek, z darami i zapytaniem, skąd przychodzą cudzoziemcy i jaki cel ich wyprawy; Kortez powiedział, że jest posłem potężnego władcy zza morza, że z jego polecenia musi się zobaczyć z monarchą meksykańskim i przymierze z nim zawrzeć. Namiestnik doniósł zaraz o tym cesarzowi, w tydzień nadeszły ze stolicy wspaniałe dary i odpowiedź tej treści: cesarz Montezuma (Mokteuzoma) żałuje, że nie może spotkać się z Hiszpanami, jakkolwiek przymierze z ich władcą wielki zaszczyt by mu przyniosło, lecz niebezpieczeństwa podróży do Meksyku są zbyt wielkie, i cudzoziemcy najlepiej uczynią, jeśli wrócą do ojczyzny. Na to Kortez oświadczył, że nie mógłby się pokazać przed swoim monarchą, gdyby nie osiągnął celu wyprawy, i że przebywszy tak daleką drogę morzem, nie lęka się niebezpieczeństw krótkiej podróży lądowej. Po upływie dziewięciu dni przybyło nowe poselstwo od Montezumy z jeszcze świetniejszymi darami ze złota, srebra i drogich kamieni i z wezwaniem, aby cudzoziemcy zaraz odpłynęli i nie ośmielali się nawiedzać stolicy.

 

Lecz wspaniałe dary tak olśniły garstkę Hiszpanów, że Kortez oświadczył: "Bogaty to i potężny zapewne jest władca, lecz bądź co bądź musimy odwiedzić go we własnej stolicy". A w tym postanowieniu utwierdziło Korteza przybycie pięciu posłów z miasta Cempoalla, należącego do plemienia Totonaków, którzy się skarżyli na ciężkie rządy Meksykanów i zapraszali do siebie cudzoziemców. Wtedy w duszy Korteza błysnęła myśl, że łącząc się z niezadowolonymi plemionami, zdoła obalić państwo Azteków. – Dotąd Kortez występował jako pełnomocnik Velasqueza, teraz postanowił zająć niezależne od niego stanowisko, przekonał towarzyszy, że dla pożytku Hiszpanii potrzeba założyć w odkrytym kraju osadę i ustanowić w niej władzę rządową. Tak się też stało, założono Villa rica de Vera Cruz (1), obrano urzędników. Przed nową władzą Kortez złożył pełnomocnictwo, otrzymane od Velasqueza, i w imieniu korony hiszpańskiej obwołany został wodzem i sędzią najwyższym w nowozałożonej kolonii. Teraz miał Kortez do czynienia wprost z rządem hiszpańskim, którego względy spodziewał się pozyskać ważnymi usługami. Najpierw wyruszono do miasta Cempoalla, które po przyjacielsku przyjęło Hiszpanów; kacyk miejscowy zawarł przymierze z Kortezem, kazał uwięzić przysłanych z Meksyku urzędników cesarskich i wydał ich Hiszpanom. Totonakowie pozwolili nawet zburzyć bożyszcza swoje i dali się ochrzcić. Dowiedziawszy się o spisku zawiązanym w Vera Cruz, Kortez kazał spalić wszystkie okręty oprócz jednego małego statku. Towarzysze jego mieli teraz do wyboru zwycięstwo lub śmierć, i z okrzykiem "do Meksyku!" przyrzekli wierność i posłuszeństwo Kortezowi. Lecz ciężkie czekały ich walki, nim się dostali do stolicy meksykańskiej. Najpierw z respubliką Tlaskala, państwem związkowym, rządzonym przez arystokrację aztecką. Tlaskalanie ciągłe boje toczyli z Meksykanami, którzy im dowóz bawełny, kakao i soli odcinali. Kortez spodziewał się, że przeciągnie Tlaskalanów na swoją stronę, odzywały się nawet głosy w Tlaskali za przymierzem, lecz jeden z głównych wodzów Xikotencatl powiedział, że krajowcy nie mają nic wspólnego z przybyszami, którzy niszczą posągi bogów i profanują świątynie, uchwalono więc wojnę; Hiszpanie znaleźli się w ciężkim położeniu wobec walecznej ludności. Lecz geniusz wojenny Korteza, bohaterstwo jego towarzyszy wreszcie postrach, wywołany bronią palną, zapewniły Hiszpanom zwycięstwo. Pokonani Tlaskalanie zawarli pokój z Hiszpanami i odtąd wiernie ich stronę trzymali. W sprawozdaniu o Tlaskali, przesłanym przez Korteza cesarzowi Karolowi V, powiedziano: "Jest to miasto wielkie i godne podziwu, większe od Granady i mocniej obwarowane; jest tu rynek, na którym codziennie zbiera się około 30000 ludzi, nadto wiele rynków mniejszych. Widzieć tu można takie klejnoty ze złota, srebra i szlachetnych kamieni, jakich nie widzieliśmy gdzie indziej, nadto fajans rozmaitych gatunków, rośliny kuchenne i apteczne. Znajdują się tu izby do golenia i łaźnie, wszędzie panuje porządek, nad którym czuwa policja, lud jest rozumny i praktyczny; nie dorównywa mu pod tym względem żaden z ludów afrykańskich. Rząd jest podobny do rządu w Wenecji, Genui i Pizie, gdyż nie ma tu jednego zwierzchnika nad wszystkimi a jest wielu panów i ci mieszkają w stolicy; ludność wiejska zajmuje się uprawą ziemi, mieszkańcy są wasalami możnych panów, każdy ma swój kawałek ziemi". – Trzy tygodnie przebywał Kortez w gościnnej Tlaskali. Przy odejściu, 6000 wojowników połączyło się z nim przeciwko Meksykowi. Po zajęciu miasta Choluli, Hiszpanie zbliżyli się do Meksyku, którego potęga i kultura, w coraz wyraźniejszym ukazywała im się świetle.

 

Kultura ta sięgała odległej przeszłości. Amerykę środkową zajmowały niegdyś ludy szczepu Maja: Huastekowie nad Panuko, Totonakowie w Anahuaku, Zakatekowie nad oceanem Spokojnym, na północ od nich Otomisowie, Makahuowie na zachodzie, Taraskowie na północo-zachodzie od późniejszego Meksyku. Kraje na południe od Meksyku były gęsto zaludnione. O kulturze owych czasów świadczą przechowujące się dotąd piramidy w Choluli, które Aztekowie poczytywali za wzniesione przez olbrzymów, to jest przez obcą im ludność pierwotną, dalej piramida w Teotihuakan, wysoka na 180 stóp; na jej szczycie stał olbrzymi posąg słońca z jednego kamienia. Obok stała druga piramida i kilka niższych, tamta poświęcona była księżycowi, te innym gwiazdom. Jeszcze więcej zabytków starodawnej architektury znajduje się w Meksyku południowym, w Palenque, w Chiapa, Tikal i Dolores w Gwatemali, wiele zabytków głębokiej starożytności znaleziono w Jukatanie. I w Nikaragui spotykają się pomniki kultury zamierzchłych czasów; oprócz piramid odkryto ruiny całych miast i pałaców. Niektóre ślady wskazują na związek kultury środkowo-amerykańskiej z Azją wschodnią; mowa Otomisów miała zawierać niektóre wyrazy chińskie. Religia ludów szczepu Maja była kultem natury, oddawano cześć gwiazdom, słońcu, księżycowi, zwierzętom. Boga nazywano teot, świątynie zwały się teokallami. Bóstwu słońca, Tonatrikli, składano na ofiarę dzieci i jeńców wojennych. I rośliny były przedmiotem kultu, wielkie drzewa, olbrzymie cyprysy.

 

Lecz z upływem czasu wyrodziły się ludy szczepu Maja, zepsucie i rozkiełznanie obyczajów upowszechniło się między nimi, inne plemiona napłynęły i dawną ludność ujarzmiły. Ameryka środkowa, podobnie jak Europa, przeszła przez period wędrówki ludów; najpierw przybyli Toltekowie z ziemi Tollan na północo-zachód od Meksyku i około 670 r. założyli w Tula, w dolinie Anahuaku, państwo, które 384 lat trwało. Toltekowie, lud charakteru łagodnego, oddawali się rolnictwu, umieli obrabiać metale, znieśli zwyczaj zabijania ludzi bogom na ofiarę, zakładali miasta lecz później utracili ducha wojowniczego. Naciskani przez inne plemiona, rozpierzchli się częścią do Jukatanu, Gwatemali, Nikaragui i Hondurasu, część ich utrzymała się w Choluli. W drugiej połowie XII wieku przybyli do opustoszałego kraju Chichimekowie, przedtem żyjący z polowania, okrywający się skórami zwierząt, zbrojni w łuki i strzały; od Tolteków nauczyli się rolnictwa, kunsztu obrabiania metali, tkania i przędzenia. W ślad za nimi wyruszyły inne plemiona do Anahuaku, usadowiły się tu i zlały w jeden lud Akolhuanów, podzielony na kilka państw mniejszych.

 

Ostatnimi przybyszami byli Aztekowie; ich pierwotna ojczyzna leżała prawdopodobnie na północ od Kalifornii; 1325 stanęli na zachodnim brzegu wielkiego jeziora w Anahuaku, tu ujrzeli na gałęzi kolczastej gruszy, rosnącej na skale, orła, który w dziobie trzymał węża i potężne skrzydła wyciągał ku wschodzącemu słońcu. Wydało się to dobrą wróżbą, Aztekowie założyli pośród jeziora osadę, którą nazwali Tenochtitlan, to jest kaktus na skale; późniejsza nazwa Meksyk pochodzi od czczonego przez Azteków boga wojny Mexitli. Przez pewien czas w chatach rybackich pędzili Aztekowie żywot nędzny, wkrótce wszakże zyskali przewagę nad Akolhuanami, 1352 obrali najmędrszego z pośród siebie męża na króla i odtąd szybko wzrastała ich potęga. Montezuma I, 1436–64 zwycięskim orężem rozszerzył granice państwa, podbojami wsławił się także jego następca Axajakatl, 1464–74, brat ostatniego Tizot został zamordowany 1482; za Ahuizotla Aztekowie odnieśli nowe zwycięstwa, po nim objął rządy jego synowiec Montezuma II.

 

Wyższe i szlachetniejsze pojęcia religijne przechowywały się między Toltekami; z ich podań dolatują wspomnienia o potopie i o rozdzieleniu się rodzaju ludzkiego, przyćmiona wiara w jednego Boga, "najwyższego i najdoskonalszego, którego wzrok przenika kamień i drzewo, którego siłą ludzie żyją, od którego woli zależą". Boga nazywano rządcą świata, Tezkatlepoka, i przyczyną wszechrzeczy. Lecz wyższe owe pojęcia coraz bardziej się zacierały pod wpływem kultu słońca, księżyca i żywiołów, religia Azteków była już zupełnym politeizmem. Głównym ich bóstwem był Huicilpotchli, bóg wojny, zwany także Mexitli, obrońca, przewodnik i ojciec ludu. Za symbol dawano mu węża; wyobrażano go w postawie siedzącej, otoczonego czterema wężami, o błękitnym czole, z maską złotą na twarzy, z naszyjnikiem z dwunastu serc ludzkich; w prawej ręce trzymał błękitną maczugę formy wężowej, w lewej tarczę, około pasa wił się wąż złoty. Widoczne są w nim cechy Sziwy indyjskiego i Baala semickiego. Pierwsze po bożku wojny miejsce zajmował Tezkatlepoka, "jaśniejące zwierciadło". Jest on niewidzialny i niedotykalny jak noc i powietrze, jest duszą świata, wiecznie młodym i wszechmocnym stwórcą czterech żywiołów; jego wzrok wszystko przenika, jest to bóstwo sprawiedliwości, skruchy i pojednania. Składano mu na ofiarę pięknych młodzieńców, główna jego świątynia znajdowała się w Tezkuko. Posąg jego był z świecącego czarnego kamienia, z piersią złotem okrytą, z uchem złotym; w lewej ręce trzymał zwierciadło, gdyż nic przed wzrokiem jego ujść nie może; był to jakby Helios i Wisznu zarazem. Wielkiej czci doznawał Quecalkoatl, pewien rodzaj Buddy amerykańskiego, reformator. Jest on bogiem Tolteków, upowszechnił kunszt obrabiania metalów i kamieni, zakazał składania ofiar z ludzi, poprawił kalendarz. Wyobrażano go w postaci męża o białym kolorze twarzy, z wysokim czołem i brodą. Oprócz tych trzech głównych bóstw, Aztekowie czcili mnóstwo duchów; Cioakoatl, Ewa amerykańska, bogini przez którą "grzech na świat przyszedł", wydała dwóch synów, czerwonobrunatnego i jasnobłękitnego, przedstawicieli ciemnej i jasnej rasy. – Religia towarzyszyła tu człowiekowi od kolebki do grobu, nowonarodzonemu dziecku skrapiano wodą usta i pierś, był to symbol oczyszczenia serca i zgładzenia grzechu; zwłoki umarłych palono, prochy składano do urny i przechowywano w domu. Według religii meksykańskiej na tamtym świecie istnieją trzy sfery; dusze bezbożnych pokutują za swoje winy w wiecznych ciemnościach, zwyczajni ludzie przebywają w stanie pośrednim apatycznego zadowolenia, bohaterowie zaś, którzy na polu bitwy lub na ołtarzach bogów życie złożyli, wstępują do przybytku słońca, na łono Huicilpotchla. Przy tym dość była upowszechnioną, mianowicie w Tlaskali, wiara w wędrówkę dusz. Grzechy przypisywano wpływowi znaku, pod jakim człowiek przyszedł na świat; istniał tu pewien rodzaj spowiedzi, którą wszakże raz tylko w życiu odbywano, gdyż wierzono, że powtórzenie już odpokutowanego grzechu nie może być odpuszczone. Ściśle zachowywano tajemnicę spowiedzi, odpuszczenie dane przez kapłana uwalniało także od kary prawnej. Meksykanin składał na ofiarę bogom kwiaty, ptactwo, pierwociny owoców, ludzi (2). Przepisy o postach były surowe; kapłani musieli pościć przez 160 dni w przeciągu roku: wstrzymywano się w czasie postu od mięsa i trunków upajających, posilano się tylko raz na dzień, puszczano sobie krew. Kapłani używali wielkiej powagi, liczba kapłanów była bardzo wielką.

 

W niektórych tylko miejscach obowiązywał celibat, dyscyplina religijna kapłanów była bardzo surową; kapłani byli także wychowawcami młodzieży, nauczycielami ludu. Na czele korporacji kapłańskiej stali dwaj arcykapłani, wybierani z pośród mężów wyższego pochodzenia, głębokiej wiedzy i znanej prawości; zasiadali oni w radzie królewskiej, otwierali piersi zabijanych ofiar i wyjmowali z nich serce, bez ich zezwolenia nie godziło się przedsiębrać wojny. Europejczycy spotkali tu pewien rodzaj zakonów i klasztorów, kapłanki pilnowały ognia świętego. Kapłani nosili odzież czarną, długie włosy, niektórzy malowali sobie twarz i ciało na czarno lub czerwono. Każda miejscowość, każda dzielnica w większych miastach miała swoje świątynie, swoich kapłanów, do każdej świątyni należały grunta, zwane "ziemią bogów". W klasztorach wychowywała się młodzież, dziewczęta pod okiem kapłanek, chłopcy pod dozorem kapłanów. W wychowaniu panowała surowa karność, chłopców przyzwyczajano do prostoty, porządku, umiarkowania, pilności, prawdomówności i uprzejmego obchodzenia się z ludźmi, kłamcom przekłuwano wargę cierniem aloesowym; uczono dzieci muzyki, malarstwa, pisma obrazowego, dziejów, przepisów religijnych; oddawano je do klasztoru od piątego roku życia. Kapłani przechowywali wspomnienia przeszłości narodowej, wiedzę lekarską i przyrodniczą, zajmowali się astronomią, w Tezkuko posiadali obserwatorium. Upowszechnione tu było także dziejopisarstwo, czyny bohaterów wysławiano w pieśniach. W malarstwie Aztekowie ubiegali się tylko za dokładnością, o perspektywie nie mieli pojęcia, w budownictwie starali się imponować ogromem; pałac królewski w Meksyku miał 20 bram, 3 wielkie dziedzińce i 1000 komnat. – Prawa i obyczaje były surowe, za rozwiązłość młodzież karano śmiercią, starszych utratą urzędu, przywilejów stanu i majątku. Wielożeństwo było dozwolone lecz rzadko się zdarzało, bezżeństwo było zakazane; małżeństwa zawierano wobec kapłanów, przez pierwsze cztery dni po ślubie małżonkowie obowiązani byli żyć powściągliwie, modlić się, składać ofiary bogom i umartwiać ciało. Osobny sąd rozstrzygał sprawy małżeńskie, tylko za jego wyrokiem rozwód mógł nastąpić. Władza prawodawcza należała do króla, sędziowie mogli być usuwani z urzędów swoich tylko w razie dopuszczenia się ciężkiej winy. Ludność dzieliła się na szlachtę, stan miejski i niewolników. Szlachta posiadała obszerne majątki i tworzyła straż przyboczną króla. Dostojeństwo królewskie należało do rodziny panującej, przechodziło zaś nie z ojca na syna, lecz z brata na brata, tym sposobem chciano uniknąć niebezpieczeństw wynikających z małoletności lub nieudolności następców tronu. Króla czyli cesarza obierali, z rodziny panującej, czterej mężowie należący do najwyższej szlachty, ci czterej elektorowie przede wszystkim zwracali uwagę na wojskowe przymioty i zdolności przyszłego władcy, próżność, ambicja, popełnienie zbrodni wyłączały od tronu. Cesarz rządził państwem przy współudziale wielkiej rady. Dobrze utrzymane drogi przecinały kraj w rozmaitych kierunkach, w pewnych odstępach wznosiły się przy drogach warownie. Podatki były wysokie i dokładnie odmierzone; jedne miejscowości opłacały je piórami ptaków, inne ziarnem kakaowym, skórami, złotem, koszenillą, miodem, siekierami miedzianymi, drzewem itp. Kto nie złożył podatku, sprzedawany był w niewolę. W wojsku panowała surowa karność, za nieposłuszeństwo i zbiegostwo karano śmiercią. Ludność wiejska, poddańcza, razem z ziemią zmieniała panów. Nie znano tu kastowego podziału rękodzieł, lecz pospolicie rzemiosła przechodziły z ojców na synów. Każde rzemiosło miało swoją osobną dzielnicę w miastach, swojego zwierzchnika, swoje bóstwo i własne uroczystości. Stan kupiecki w wielkim był poszanowaniu. Nie było w Meksyku oddzielnego stanu niewolniczego, to jest niewolników z urodzenia. Kto przychodził na świat w Meksyku, poczytywał się za wolnego, niewolnikami byli złoczyńcy, dalej ci, którzy nie złożyli podatków, jakie na nich przypadały, ubodzy, którzy albo sami się oddali w niewolę, albo przez rodziców zostali sprzedani; niewolnik mógł posiadać rodzinę i wykupić się. Przy porządku, jaki tu panował, przy żyzności ziemi i poszanowaniu własności prywatnej, mieszkańcy w ogóle żyli w wielkim dostatku, we wszystkich częściach państwa znajdowały się bogate miasta, handel kwitnął. Nie znano wszakże w Meksyku pieniędzy, ziarna kakao, kawałki cyny i miedzi, piórka, napełnione piaskiem złotym, służyły za środek wymienny.

 

Potężne to państwo podbiła w krótkim czasie garstka Europejczyków. – Gdy zbliżali się Hiszpanie do stolicy meksykańskiej, jeszcze raz wyprawił do nich poselstwo Montezuma; posłowie przynieśli bogate dary, lecz prosili, aby Kortez zaniechał dalszego pochodu i wrócił skąd przybył, tylko jedna wąska droga prowadzi do stolicy, mówili Meksykanie, cała ludność jest pod bronią i daje się czuć brak żywności. Innymi słowy, w radzie cesarskiej postanowiono orężem zagrodzić drogę Hiszpanom. Na to Kortez odpowiedział, że polecenie, jakie otrzymał od swego monarchy, spełnić musi, i że nie odstrasza go brak żywności. W końcu ustąpił Montezuma; uwierzywszy, że przybysze są istotami nadziemskiego pochodzenia, stracił rozwagę i energię. Nowe poselstwo, z jednym z książąt na czele, wezwało Hiszpanów do Meksyku, ci szybko posuwali się po szerokiej drodze ku wielkiemu jezioru. Wkrótce doniesiono, że cesarz przybywa na spotkanie cudzoziemców; w istocie ukazał się Montezuma we wspaniałej lektyce, niesionej przez panów meksykańskich. Hiszpanie nie znajdują słów na opisanie kosztowności szat jego i przepychu świty, nawet na obuwiu cesarz miał kosztowne kamienie a podeszwy ze złota, czterech książąt podpierało go, gdy wysiadł z lektyki. Montezuma liczył około 40 lat wieku, wzrostu był wysokiego, pięknej postawy, dość jasnej twarzy, włosy miał czarne, brodę rzadką. Usłano ziemię kobiercami, aby noga władcy nie dotknęła gołej ziemi. Kortez zeskoczył z konia, chciał uścisnąć cesarza, lecz książęta azteccy przeszkodzili sprofanowaniu osoby monarszej. Przez pewien czas Kortez postępował przy boku Montezumy, który niebawem rozkazawszy bratu, aby towarzyszył Hiszpanom, znowu wsiadł do lektyki. Z rozwiniętymi chorągwiami weszli Hiszpanie do Meksyku 8 listopada 1519 i zajęli przeznaczony dla nich pałac wspaniały (3). Tu oczekiwał na przybyszów Montezuma, wprowadził Korteza do komnat, podarował mu ciężki złoty naszyjnik, kunsztownie wyrobiony, i rzekł: "Pałac ten należy do ciebie i twoich braci, wypocznijcie po trudach podróży, urządźcie się, jakby we własnym domu, po chwili was odwiedzę". Gdy Hiszpanie spożyli wytworną ucztę, cesarz znowu przyszedł do nich i opowiedział Kortezowi o przechowującym się w Meksyku między ludem podaniu, według którego pewien władca meksykański w zamierzchłej przeszłości przeniósł się do dalekich krajów, ku zachodowi słońca leżących, skąd kiedyś ma wrócić jego potomek i wznowić prawo swego rodu do panowania nad krajem i ludem meksykańskim. "Ponieważ przychodzicie od zachodu słońca, przeto z tego wszystkiego, co nam opowiadacie o wielkim królu zachodnim, doszliśmy do przekonania, że jest on naszym przyrodzonym monarchą. Możecie więc być pewni, że słuchać was we wszystkim będziemy i czcić jako wysłańców owego monarchy wielkiego".

 

Pomimo owych zapewnień, Kortez niedowierzał położeniu, obwarował się, jak mógł w swoim pałacu, a dostrzegłszy groźną dla siebie zmianę w usposobieniu Meksykanów, postanowił opanować osobę cesarza. Montezuma miał mu służyć za zakładnika przeciwko ludowi meksykańskiemu i we wszystkim ulegać jego woli. Napad namiestnika cesarskiego na pozostawioną w Vera Cruz załogę, z której kilku ludzi poległo, posłużył dowódcy hiszpańskiemu za pretekst do przedsięwziętego zamachu.

 

Szóstego dnia po przybyciu do Meksyku, Kortez udał się z pięciu oficerami do mieszkania królewskiego, trzymając w odwodzie oddział 30 żołnierzy, i zażądał od Montezumy zadośćuczynienia za wyrządzoną monarsze hiszpańskiemu zniewagę, przy tym oświadczył, że król meksykański tylko wtedy odzyska zaufanie Hiszpanów, jeśli dobrowolnie przez pewien czas między nimi zamieszka. Montezuma najpierw odrzucił z oburzeniem uczynioną mu propozycję, lecz gdy Hiszpanie zagrozili użyciem siły, udał się z Kortezem do pałacu zajmowanego przez przybyszów. Uwięziony władca meksykański zatrzymał przy sobie dworzan i doradców, i z nimi sprawami państwa kierował, lecz na żądanie Korteza musiał uroczyście uznać się za hołdownika monarchy hiszpańskiego. Następnie Kortez oświadczył cesarzowi, że Hiszpanie pragną odprawić nabożeństwo chrześcijańskie publicznie wobec całego ludu w głównej świątyni meksykańskiej. Oczyszczono jedną z wież świętych i urządzono w niej ołtarz chrześcijański. Ludność zaczęła się jątrzyć i burzyć, nadto otrzymano wiadomość, że Velasquez wysłał ku brzegom meksykańskim flotę złożoną z 18 okrętów z oddziałem 900 ludzi piechoty, z 80 jeźdźcami i 12 działami pod dowództwem Narvaeza, który miał zakuć Korteza w kajdany i wyprawić na Kubę (kwiecień 1520). Narvaezowi polecono zająć się ostatecznym podbiciem krajów meksykańskich. Kortez nie upadł na duchu, pomimo grożącego mu niebezpieczeństwa, a zostawiwszy w Meksyku 140 ludzi dla strzeżenia Montezumy, z resztą zbrojnych podążył naprzeciwko Narvaeza, podarkami i obietnicami przeciągnął na swoją stronę część jego wojska, i w nocy napadłszy niespodzianie na przeciwnika, zadał mu zupełną klęskę. Sam Narvaez dostał się do niewoli, a jego towarzysze przyjęli służbę u Korteza. – Wzmocniony świeżym żołnierzem i zaopatrzony w amunicję, wrócił Kortez do stolicy, gdzie jego obecność wielce była potrzebną, gdyż pozostawiony przezeń dowódca Pedro de Alvarado gwałtownością swoją wywołał rokosz całej ludności meksykańskiej. Ponieważ i Kortez nie zdołał już teraz złamać oporu Meksykanów, którzy z rozpaczliwym męstwem przeciwko ciemięzcom walczyli, przeto sam Montezuma usiłował pokój przywrócić, lecz gdy cesarz z wieży pałacu wzywał poddanych do zaniechania walki, obiecując, że cudzoziemcy niebawem ustąpią, obrzucony przez rozwścieczony lud kamieniami i śmiertelnie poraniony, wkrótce ducha wyzionął (czerwiec 1520). Widząc zupełną niemożliwość dłuższego pozostawania w Meksyku, Kortez kazał towarzyszom przygotować się do pochodu; w nocy 1 lipca 1520, pośród głębokiej ciszy, Hiszpanie rozpoczęli odwrót; oczekiwał na nich przygotowany nieprzyjaciel: wzdłuż wąskiej tamy, którą przebywać musieli, znaleźli całe jezioro pokryte łodziami, z których taki grad kamieni i strzał na nich się posypał, że większa połowa cofających się śmierć tu znalazła. Dotąd jeszcze owa noc straszna zowie się w Meksyku "nocą smutku", noche triste. Kortez, przodujący żołnierzom pośród straszliwych niebezpieczeństw odwagą i przytomnością umysłu, chciał z garstką towarzyszy, jaka mu pozostała, dostać się do wiernej Tlaskali. Pod Otumbą rozproszył niezliczone tłumy nieprzyjaciół, nazajutrz (8 lipca) stanął pod Tlaskalą. Pomimo strat poniesionych, Kortez nie porzucił zamiaru zdobycia państwa Meksykańskiego, i gdy przybyły nowe okręty z Kuby i Jamajki, których załogi, jakkolwiek wysłane w przeciwnym zamiarze, zgodziły się przejść do niego na służbę, dowódca hiszpański, wsparty przez 10000 Tlaskalanów i innych Indian sprzymierzonych, znowu wyruszył do Meksyku, gdzie wtedy zasiadł na tronie synowiec Montezumy Gwatemozyn, młodzieniec 25 lat wieku liczący.

 

Przed rozpoczęciem ataku przeciwko stolicy, Kortez, aby zapewnić sobie panowanie nad jeziorem, kazał zbudować pewną ilość statków, których przewaga nad łodziami meksykańskimi świetnie stwierdziła się w potyczce zwycięskiej. Po trzymiesięcznych uporczywych bojach, gdy atakujący zburzyli już część miasta, dowódca hiszpański kazał przypuścić szturm ogólny 3 lipca 1521, mieszkańcy wszakże odparli napaść, a pojmanych w niewolę Hiszpanów pomordowali na ofiarę bogom. Tymczasem Kortez wytrwale prowadził dalej oblężenie i 13 sierpnia 1521 roku po ostatnim szturmie zajął stolicę meksykańską (4). Wkrótce potem dokonany został podbój całego kraju, stolica po upływie czterech lat powstała z gruzów, jeszcze świetniejsza niż przedtem. Z Hiszpanii nadeszły pomyślne dla Korteza wiadomości, Karol V, wróciwszy z Niemiec do Hiszpanii, mianował (październik 1522) zdobywcę Meksyku namiestnikiem, wodzem i sędzią naczelnym w Nowej Hiszpanii, nadając mu władzę obsadzania wszystkich urzędów w kolonii i usuwania z kraju tych osób, które by wydawały się szkodliwymi dla korony. Spór między namiestnikiem Kuby a Kortezem poczytywano za sprawę prywatną, Velasquez umarł ze zgryzoty, zasłużonych wojowników cesarz hojnie wynagrodził; ksiądz Olmedo, towarzysz Korteza, został arcybiskupem meksykańskim. Zajęto się organizacją kraju, zaprowadzono uprawę wina, indyga, koszenilli, trzciny cukrowej, drzew migdałowych; 1524 przybyło dwunastu franciszkanów celem nawracania pogan meksykańskich. Misjonarze wkrótce wyuczyli się mowy Azteków, otwierali szkoły, poganizm szybko znikał. Przedsiębrano wyprawy celem odkrycia ziem nieznanych, Kortez nie przestał wierzyć w istnienie cieśniny łączącej ocean Atlantycki z morzem Spokojnym, eskadra pod Alwaradem popłynęła ku Florydzie, druga pod wodzą Cristobala Olida, skierowała się do Hondurasu, sam Kortez opływał zatokę Kalifornijską. Lecz nie spoczywali jego nieprzyjaciele na dworze hiszpańskim, 1526 przybył pełnomocnik królewski z Hiszpanii Ponce de Leon; miał on zbadać na miejscu postępowanie Korteza, oskarżonego o ciężkie przewinienia. Ponce de Leon umarł wkrótce po przybyciu do Meksyku, jego następca Estrada był osobistym nieprzyjacielem Korteza, któremu w końcu kazano nawet oddalić się ze stolicy. Zniecierpliwiony Kortez postanowił sam bronić się przed cesarzem, zabrał ze sobą z Ameryki syna Montezumy, i jednego z książąt tlaskalańskich, nadto okazy rzadkich zwierząt, roślin, kosztowności rozmaite, śmieszków, tancerzy i kuglarzy krajowych, w maju 1528 wylądował w Hiszpanii w porcie Palos, skąd udał się do Toledo. Opinia publiczna stanęła teraz po stronie tego człowieka niezwykłego, Karol V życzliwie przyjął Korteza, z zajęciem przysłuchiwał się jego opowiadaniu, mianował go markizem doliny Oaxaca i podarował mu na własność obszar ziemi przynoszący 60000 dukatów rocznie. Tak wysoko stanął Kortez, że synowica księcia Bejar, z rodu królów nawarskich, oddała mu wtedy rękę swoją. Lecz nie powierzono mu już rządów Meksyku, które otrzymał osobny wicekról (virey), władzę cywilną oddzielono od wojskowej. Jako wódz naczelny Nowej Hiszpanii i wybrzeży morza Spokojnego powrócił Kortez do Ameryki 1530, doprowadził do kwitnącego stanu swoje majętności około miasta Cuernavaca na południowym stoku Kordylierów i wydał 300000 dukatów na dalsze odkrycia, za jego staraniem gorliwie zajęto się zbadaniem okolic nad zatoką Kalifornijską. Mając ciągłe zatargi z rządem meksykańskim, Kortez znowu udał się do Hiszpanii 1540, lecz teraz doznał chłodniejszego przyjęcia i celu podróży nie osiągnął. Umarł w okolicy Sewilli 1547; męskie jego potomstwo wygasło w czwartym pokoleniu, w żeńskiej linii pochodzą od niego książęta neapolitańscy Monte Leone. Bernal Diaz del Castillo zalicza Korteza do największych w dziejach bohaterów i nie może się dość nachwalić jego uprzejmości dla towarzyszy, jego wymowy i biegłości we władaniu językiem łacińskim, męstwa nieustraszonego i nadzwyczajnej przytomności umysłu (5).

 

 

HISTORIA POWSZECHNA PRZEZ F. J. HOLZWARTHA. PRZEKŁAD POLSKI, LICZNYMI UZUPEŁNIENIAMI ROZSZERZONY. TOM V. WIEKI ŚREDNIE. CZĘŚĆ TRZECIA. WIEKI XIV i XV i Czasy przejścia od Wieków Średnich do dziejów nowożytnych. Nakładem Przeglądu Katolickiego. Warszawa 1883, ss. 518-532.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

 

Przypisy:

(*) Prescott, History of the conquest of Mexico; – Müller, Geschichte der amerik. Urreligionen.

 

(1) "Miasto bogate prawdziwego Krzyża".

 

(2) Uroczystościom religijnym towarzyszyło pospolicie zabijanie ludzi na ofiarę bogom. Zwyczaj składania ofiar z ludzi przeszedł od Azteków do innych plemion; przy jednej ze świątyń meksykańskich Hiszpanie spotkali pomnik ułożony ze 136000 czaszek ludzkich; przy poświęceniu wielkiej świątyni Huicilpotchla w roku 1486 miano zabić 72000 jeńców, pochód ofiarny ciągnął się na dwie mile. Corocznie w samej tylko Choluli składano na ofiarę 6000 ludzi, w całym państwie 20000. Państwu Tlaskala dlatego pozostawiono niezależność, aby od czasu do czasu prowadzić z nim wojnę i zaopatrywać się w jeńców. Upowszechniło się tu także ludożerstwo, ciało ludzkie uchodziło za szczególny przysmak. Tak nisko upadł lud meksykański, posiadający wszakże pod innymi względami dość rozwiniętą kulturę! Ciało małych dzieci, przyprawione na potrawę, podawano na stół królewski.

 

(3) Drogę i wejście do Meksyku tak opisuje prawdomówny Bernal Diaz w swoich pamiętnikach: "Zdumienie nasze doszło do najwyższego stopnia i mówiliśmy między sobą, że to wszystko, na co patrzymy, podobne jest do czarodziejskich pałaców w rycerskich powieściach Amadysa; tak wysoko i wspaniale wznosiły się z pośród jeziora wieże, świątynie i domy z kamienia zbudowane; niektórym z nas zdawało się, że wszystko to jest marzeniem. Zdumienie zwiększało się z każdą godziną, zaiste mniemam, że przedtem nie odkryto kraju, któryby takie wspaniałości zawierał. Niemniejsze było zdziwienie Meksykanów, droga nie mogła pomieścić tłumów, które wybiegły nas oglądać, a my zaledwie mogliśmy się poruszać. Wszystkie wieże i świątynie pokryte były widzami, na jeziorze uwijało się mnóstwo statków; nic w tym zresztą nie było dziwnego, gdyż pierwszy raz oglądano ludzi naszego szczepu i konie. Oniemieliśmy, obejmując wzrokiem wszystkie te piękności. Tu w głębi kraju ukazywał się nam szereg miast wielkich, tam z wód jeziora inne się wznosiły; w pewnych odstępach mieliśmy mosty do przebycia, a przed nami rozciągała się wielka stolica meksykańska w całej swej piękności. Wobec zaś tych tłumów niezliczonych, garstka nasza składała się tylko z 450 ludzi, a wszyscy mieliśmy jeszcze w pamięci ostrzeżenia przed chytrością Azteków, dane nam przez mieszkańców Tlaskali".

 

(4) Gwatemozyn dostał się w moc Hiszpanów. Łupy, znalezione w Meksyku, nie ziściły nadziei zwycięzców; podejrzewano, że władca meksykański kazał wrzucić najkosztowniejsze rzeczy do jeziora, do ich odszukania użyto nurków, lecz znaleziono tylko nieco przedmiotów podrzędnej wartości. Gdy Gwatemozyn wyjaśnić nie chciał, gdzie skarby zostały ukryte, Kortez kazał go dręczyć torturami wraz z kacykiem Tekuby. Złamany bólem kacyk spojrzał pytająco na cesarza, a ten pamiętne wyrzekł słowa: "Czyż ja na łożu wysłanym różami spoczywam?" Żadnych zeznań nie wymuszono, Kortez uwolnił obu od dalszych męczarni. W lutym 1525 kazał stracić ostatniego władcę meksykańskiego i kacyka Tekuby, zarzucając im zdradzieckie knowania przeciwko Hiszpanom.

 

(5) Bernal Diaz del Castillo, towarzysz i jeden z dowódców w wojsku Korteza, opisał jako naoczny świadek historię podboju Meksyku w dziele pt. Historia verdadera de la conquista de la Nueva Espana. (Przekład niemiecki Rehfuessa z r. 1844: Denkwürdigkeiten des Hauptmanns Bernal Diaz del Castillo oder wahrhafte Geschichte der Entdeckung und Eroberung von Mexico). "Należałem do 119 potyczek i bitw, wielokrotnie bywałem rannym, służąc sprawie Boga, cesarza i chrześcijaństwa", powiada Bernal Diaz i za szczególną zasługę sobie poczytuje, iż uczestniczył w podboju Meksyku, gdyż odtąd ustał tu potworny obyczaj zabijania ludzi na ofiarę bogom i pożywania ciała ludzkiego. Bernal z wstrętem wspomina o występkach, upowszechnionych w Meksyku, o rozbestwieniu zmysłowym i wielożeństwie. Dalej mówi o zbawiennym wpływie zakonników hiszpańskich, o kościołach zakładanych w Nowej Hiszpanii, gdyż tak odtąd Meksyk nazywano, o krzewieniu się rękodzielnictwa i oświaty chrześcijańskiej. W Meksyku powstała wyższa szkoła, w której wykładano logikę, filozofię, teologię, i inne nauki, drukowano tu księgi łacińskie i hiszpańskie, nadawano uczone stopnie licencjatów i doktorów.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: