Wybryki w Krakowie

Młodzież akademicka w Krakowie dawała już nieraz powód do głośnych a słusznych zażaleń. Skłonna do wszelkich wybryków, lubująca sobie w hałasach, a zaniedbująca się w naukach, przy najlżejszych okolicznościach nieprzyjaznych względem Kościoła usposobień swoich składała dowody. Jeśli się nie mylimy, młodzież ta brała udział przed dwoma laty w ohydnej napaści na klasztor OO. Jezuitów, dzisiaj nowych dopuszcza się burd i nowe wyprawia skandale. Rzecz tym smutniejsza, że tą razą jeden z profesorów dał popęd do burzliwych objawów. Dr Gilewski, dziekan wydziału medycznego, uznał za stosowne pochwalić się wobec swych słuchaczy z swymi teologicznymi wiadomościami i zawezwać uczniów medycyny do podpisywania ułożonego przez siebie adresu do ks. Doellingera, na przekór oczywiście dekretom Soboru Watykańskiego. Dr Gilewski katechizmu podobno już nie zna – a o tak głębokich kwestiach teologicznych odważa się rozstrzygać! Co za uzurpacja! Może być biegłym, bystrym i doświadczonym lekarzem, – gdzież odbywał studia teologiczne? Św. Hieronim już dawno karcił surowo podobne zuchwalstwo ludzkie: lada baba chce wyrokować w rzeczach religii! Hanc garrula anus, hanc delirus senex, hanc sophista verbosus, hanc universi praesumunt, lacerant, docent antequam discant. Horacy też radził, by medycy patrzyli swych recept. Nic to w oświeconym XIX wieku! Dr Gilewski nie ma nic pilniejszego przed sobą, jak zamiast pilnować swego przedmiotu, swej terapii, niepowołany zgoła na całkiem nieznane sobie puszcza się pole, w umysły wrażliwej a do negacji skłonnej młodzieży rzuca zarzewie niezgody, rozjątrzenia i do publicznej przeciw Kościołowi katolickiemu opozycji wzywa podległych sobie uczniów. Czas krakowski pierwszy naganił lekkomyślność Dr. Gilewskiego, nadużywającego charakteru i stanowiska swojego na rzecz buntu kościelnego, a także i niedojrzałość młodzieży tak łatwo dającej się porywać do wszelkich antykościelnych i antynarodowych zamachów. Korespondent z Krakowa do Unii lwowskiej tak pisze o tej sprawie:

Dowiadujemy się, że Dr medycyny a do tego profesor uniwersytetu, Gilewski, zbiera podpisy przeważnie między uczącą się młodzieżą, na adres do smutnej sławy Dr. Döllingera. Czy się godzi człowiekowi, który sobie obrał powołanie naukowe, urząd święty nauczyciela, uwodzić młode i niewytrawne umysły uczniów swoich? Co znaczą, sumiennie mówiąc, adresy i podpisy ludzi w przedmiocie, którego zgoła nie znają? Jaka takich manifestacji może być wartość? – jedynie ujemna wartość buntu przeciwko Kościołowi, w kraju, w którym dotąd pod względem prawowierności zupełna panowała zgoda, gdzie się nikt nie śmiał odezwać ze zdaniem przeciwnym uznanym prawdom Kościoła. Na nieszczęście, dzieli nas aż nadto wiele sprzecznych zasad na polu politycznym, szczepowym, ekonomicznym i społecznym; czy potrzeba żebyśmy się jeszcze podzielili na polu religijnym i to w chwili, w której tylko największa jedność i miłość zbawić nas może. Wobec strasznego rozkładu społecznego na Zachodzie i na Południu, który wskutek rozdziału na polu zasad, wtrącił społeczeństwo do otchłani bezrządu i bezwładności, – do zupełnego upadku politycznego, chcieć rzucić pomiędzy nas kość niezgody, w najdrażliwszych pytaniach religijnych, – to nie tylko błąd, – to, gdyby nie pochodziło z jakiejś niepojętej lekkomyślności, – śmiałbym nazwać – zbrodnią. – Co młodzież z pytaniami tymi nie obeznana może wiedzieć o przejściu czysto teologicznym? Jakież to sumienie starszych, co im pozwala nadużywać dobrej wiary niedoświadczonej młodzieży? Co w Krakowie możemy zdziałać w walce teologicznej rozpoczętej w Monachium, która jak wszystkie Kościołowi wydane wojny, skończy się powrotem winnych na łono chwilowo odstąpionego Kościoła, co daj Boże, albo odpadnięciem ich od jedności. Zostawmy raczej w pokoju sprawę, której nie rozumieją u nas ci, co ją podnoszą; – chyba że im idzie o to jedynie, aby zabłyszczeć fałszywym światłem opozycji przeciwko Kościołowi *). Przyjdzie czas i to rychło, gdzie ludzkość zagrożona, nie już przez barbarzyńców Wschodu i Północy, ale przez barbarzyńców, których fałszywa wysworzyła nauka, zwróci oczy do Kościoła i błagać będzie, aby ją wybawił z niewoli bezrządu i nicości moralnej; – wówczas Kościół, jak przed dwoma tysiącami lat, zbierze te na wpół przegniłe ofiary najstraszniejszej niewoli – niewoli bezbożnej, rozszalałego materializmu, natchnie je prawdą swoją i nowym napełni życiem, ukształci na nowo społeczeństwo różne może co do form zewnętrznych od pierwiastkowego chrześcijańskiego społeczeństwa, ale jednakowe co do odwiecznych warunków towarzyskiego porządku. Lecz azaliż godzi się dziś przykładać się z tą fanatyczną namiętnością negacji do rozkładu społeczeństwa, jeszcze w gruncie swoim zdrowego? Czy potrzeba koniecznie, żeby warstwy przodujące, oddzielały się od ludu, który tak silnie wierzy? i którego zdrowie, dlatego że wierzy, rokuje nam lepszą przyszłość? – Niechaj to raczą rozważyć skorzy do naśladowania wiedeńsko-niemieckich pseudo-liberałów. Liberalizm ten, nie tylko nie potrafi nas zbawić, ale gotów raczej wytrawić w nas resztę polskiej narodowości. Czy my za nim iść mamy? nie daj tego Boże! Niech raczej ci, co początek zgorszenia dali wejdą w siebie i opamiętają się, nim runą w przepaść okropną – zdrady kraju!

-----------

W Krakowie samym, skoro rzecz cała wyszła na jaw, powstało wśród zdrowej a przeważnej części katolickich mieszkańców niemałe oburzenie wobec podobnych wybryków jednego z profesorów uniwersytetu, od dawna chlubnie znanego ze swej tradycyjnej wierności Kościołowi i Apostolskiej Stolicy. P. Moszyński, jeden z najpoważniejszych obywateli, wystosował zaraz do rektora uniwersytetu pismo pełne gorącej wymowy, żądając potępienia postępku Dr. Gilewskiego, postępku ubliżającego tak jawnie Kościołowi.

Oto list hr. Moszyńskiego przesłany w odpisie Czasowi:

Szanowny Panie Redaktorze!

Na dniu dzisiejszym przesłałem do JW. Rektora J. Kremera prześwietnego senatu akademickiego podanie. Wierząc, że przekonania moje w tym podaniu wyłożone, odbiją się w sercach rodziców i krewnych tej młodzieży, która się kształci w Jagiellońskim Uniwersytecie, upraszam jak najuprzejmiej o ogłoszenie tego podania w swym szacownym piśmie, którego odpis przy niniejszym mam zaszczyt załączyć.

Proszę przyjąć, Szanowny Panie Redaktorze, wyrazy wysokiego szacunku.

W Krakowie d. 10 maja 1871 r.

P. Moszyński.
 
 

Do JW. Rektora Józefa Kremera i Prześwietnego Senatu Akademickiego.

Dnia 7 maja p. dziekan wydziału lekarskiego i zarazem dyrektor kliniki terapeutycznej z kilku kolegami swymi, w czasie zebrania na wykłady uniwersyteckie, podał uczniom do podpisu adres do ks. Döllingera, który świeżo przez swą duchowną władzę od Kościoła powszechnego rzymsko-katolickiego odłączony został; adres ten przesłał także w najdogodniejszym do tego celu czasie, dla zbierania podpisów pomiędzy profesorami i uczniami innych wydziałów.

Dnia 8 maja wieczór, z dziedzińca kliniki wyszedł pochód z pochodniami, ze stu przeszło osób złożony, dla uczczenia pana dziekana Gilewskiego.

Ponieważ w Uniwersytecie Jagiellońskim mam bliskich krewnych, przeto postępowanie takie panów profesorów nie mogło w pierwszej chwili nie zatrwożyć sumienia mojego i nie dotknąć najboleśniej uczuć moich, widząc zagrożoną rodzinę moją zgorszeniem i co straszniejsze, odszczepieństwem. To były pierwsze chwile wrażenia: dalsza chwila rozwagi przedstawiała mi sprawę tę w daleko groźniejszym charakterze. Jestem wyznawcą rzymsko-katolickiego Kościoła: wierzę w to wszystko, co mi ten Kościół do wierzenia podaje. Wiarę tę naród mój pod jakim bądź rządem zostający, był zawsze gotów stwierdzić i stwierdza stale męczeństwem. Męczeństwo, o którym zapewne p. dziekan wydziału medycznego nie wie, z dala od narodu żyjąc, nie współczując i nie współcierpiąc z nim; męczeństwo to najuroczystszy ślub pomiędzy narodem i ideą, nań nawet p. dyrektor kliniki terapeutycznej targnąć się nie powinien mieć odwagi. Czyż to ma być takie użycie wpływu i władzy profesora Uniwersytetu, profesora kliniki, który tak często z obrazem śmierci ma sposobność spotykać się i uczyć się z niej nie tylko anatomii patalogicznej, ale i anatomii ducha, aby zamiast właściwego katedrze swej wykładu, szermierką religijną lub polityczną słuchaczów swych zajmował; aby korzystał z niedoświadczenia młodocianych umysłów, którym zaledwo z posłuchu znana jest kwestia, jej przebieg i wypadek; którzy pod moralnym naciskiem powagi profesora a jutro egzaminatora o ich przyszłym losie stanowiącego, może nie wszyscy tak wierzyli jak podpisywali. Zaprawdę, nie wiedzieli, co podpisali, jak nie wiedział co czynił p. profesor terapii, rozwiązując kwestię teologiczną. Wszakże podpisujący adres przeciwko wyrokowi Kościoła za wyklętym, sami karom Kościoła podpadają, gdyż jakby sami stawali na drodze nowej schizmy w narodzie, wyrzekając się wiary swych przodków, wiary swej rodziny.

Istniejące prawo zostawia każdemu wolność wiary – i niewiary, mogli więc panowie profesorowie, w szczupłym swym gronie myśleć i czynić jak im przekonanie ich czy natchnienie kazało; ale prowadzić za sobą młodzież, szczepić schizmę religijną w miejscach urzędowych wykładów klinicznych, stawać się przyczyną zamieszek w pojęciach wiary, – istotnie nie wiem, jaką za to zasługę przed krajem i wdzięczność zjedna sobie taki profesor?

Tak jest, takie są skutki wykładów na klinice krakowskiej; bo co bądź kto sądzić zechce o ważności klątwy, dopóki Kościół katolicki ma prawny byt, takie jak wyżej powiedziałem ma znaczenie klątwa, takie jej skutki.

I to dzieje się w czasie, gdy nam tyle jedności, tyle spokoju i uczciwości w pracy wspólnej narodowej potrzeba. Ani prawa boskie, ani prawa ludzkie nie mogą być obojętnymi na czyny zbyt i zbyt groźne pojedynczych indywidualności.

Ale ja nie wzywam praw boskich, chociaż je wspominam, na głowę p. dziekana, który zapewne zna swoje prawa, a z boskimi w swoim czasie porozumieć się potrafi; nie wzywam praw ludzkich, radbym owszem, gdyby chciały i mogły być surowymi, zasłonić go od ich skutków, – ja tylko ośmielając się zmierzyć powagę swoją z powagą p. dziekana, odzywam się tak uroczyście do Ciebie Magnifice Rector, i do Was Członkowie Prześwietnego Senatu Akademickiego, jak uroczyście p. profesor kliniki wezwał do rozbioru Teologii uczniów swojego wydziału. Wzywam Was, abyście uspokajając nasze sumienia głośno wyrzekli: co trzymacie, jak sądzicie o postępku p. dziekana Gilewskiego, który omylność, jako lekarz i profesor, uważa za nieomylne prawa swoje, i Teologię, naukę na objawieniu opartą, pod tę kategorię podciąga. Abyście wyrzekli: czyli jest zniewaga dla Kościoła od Uniwersytetu nań wymierzona, gdy dzień uroczysty Męczennika i Patrona Polski na uczczenie p. dziekana i wyklętego JM. ks. Döllingera wybrany został. Abyście wyrzekli: czy jest rzeczą godziwą i prawną, czynić z katedry kazalnicę antyreligijną, gorszącą młodzież, którą kraj nie w tym celu na Uniwersytet krakowski wysyła. Abyście wyrzekli: czyli Uniwersytet Jagielloński, który jak dotychczas przez pięć wieków był Uniwersytetem z charakterem niezaprzeczonym Wszechnicy rzymsko-katolickiej, a na całym obszarze ziem polskich jedynym polskim Uniwersytetem; czyli powtarzam: charakter ten ma być podany w wątpliwość, że w nim jeden lub kilku profesorów, pociągnąwszy wpływem swoim moralnym młodzież, do zadania fałszu tej prawdzie i historii, zostaje narażony na szwank wobec opinii kraju; ma to znaczenie swoje wiekowe zatrzeć, wyrażając publicznie odmienne swoje zasady i podnosząc otwarcie głos bluźnierczy przeciw Namiestnikowi Chrystusa, przeciw katolickiemu Kościołowi; czyli na koniec ten rozbrat rzucony w łono katolickiego polskiego narodu, ta jawna schizma otrzymać może Wasze zatwierdzenie?

Proszę przyjąć itd.

Kraków 10 maja 1871 r.

-----------

Znajdujemy i drugie piękne pismo w Czasie innego obywatela krakowskiego:

Lubo już kilka wymownych głosów potępiło krok młodzieży akademickiej, która wraz z swoim profesorem p. Gilewskim na czele pisze adresa i pochwalne uznania do ks. Döllingera, to przecież i ja ośmielę się dodać te kilka słów. Na samym zaś wstępie niech mi wolno będzie wyrazić Wam cześć i wdzięczność szanowni Mężowie i Obywatele miasta naszego, którzy gorliwi o dobro naszych synów i dzieci naszego Krakowa, tak wymowny głos przeciwko obałamucającym ich wpływom podnieśliście.

Co do mnie, to nie myślę tu występować ze stanowiska religijnego, nie chcąc powtarzać słów czcigodnego hr. Moszyńskiego, który z chlubą dla siebie i dla miasta naszego stanął na stanowisku katolickiego obywatela i ojca katolickiej rodziny. Nie myślę także występować w imieniu obrażonej czci i honoru naszej Akademii, gdyż to należy do Rektora, i do Panów Profesorów, którzy swą godność szanować powinni, występuję tu tylko w imieniu patriotyzmu, w imieniu Polaka.

I za cóż to Rosja więzi tylu naszych kapłanów, tylu biskupów, za cóż zaludnia nimi północne krainy, za co wkłada na nich ciężkie kajdany niewoli, jeżeli nie za to, że są w jedności z Kościołem, i że od tegoż Kościoła odłączyć się nie chcą.

A teraz, moi młodzi Panowie, pytam się was, czy zastanowiliście się co robicie, pisząc pochwalne adresa do człowieka, którego Kościół potępił, występując przeciwko temu Kościołowi, idziecie tym samym ręka w rękę z Rosją, pochwalacie te więzienia, te kajdany, tę niewolę. O mój Boże! cóż na to powiedzą nasi nieszczęśliwi bracia jęczący pod obcym jarzmem, jeżeli się dowiedzą, że ta młodzież, która przed kilku zaledwie latami tak patriotycznymi szczyciła się uczuciami, która się nimi może nawet zanadto przechwalała, że ta sama młodzież dziś łącząc się z ich prześladowcami i podzielając ich zasady, kaimowski nóż w bratnie piersi zagłębia.

Tak, moi Panowie, może nie zastanowiliście się nad tym co czynicie, i chcę wierzyć, że się nie zastanowiliście, gdyż inaczej nie hańbilibyście naszego miasta, nie hańbilibyście naszego Uniwersytetu, z którego tylu zacnych i świętych wyszło mężów, nie hańbilibyście Polski, która umie jeszcze cierpieć za wiarę i jedność z Kościołem, i nie zadawalibyście takiej boleści waszym braciom, dla których sroższą niżeli wszystkie kajdany niewoli będzie wiadomość waszego czynu, który potępiając i szydząc niejako z wyroków Kościoła potępia tym samym i szydzi z ich łez, cierpień i kajdan niewoli.

Na zakończenie pozwólcie mi moi młodzi panowie uczynić wam jeszcze jedną uwagę.

Odezwę waszą w dzienniku Kraj z d. 10go maja przeczytałem z prawdziwą przykrością, tyle w niej jest arrogancji, tyle smutnej zawsze złe skutki sprowadzającej zarozumiałości.

Pomijam wszystkie obelżywe i ubliżające słowa, których nie szczędziliście dla naszego poważnego dziennika Czas, gdyż on mając utrwaloną sławę z uśmiechem politowania przyjął zapewnie wasze zniewagi, lecz gdy wyczytałem bezbożną ironię, i niemiecki prawdziwie dowcip o intrygach w kościele i absolucji, wyznaję, ze zatrząsłem się z oburzenia, tym się tylko pocieszając, że słów tych nie musiało pisać dziecko naszego miasta – ale pewnie jaki przybysz.

Kraków dnia 11 maja 1871 r.

Tomasz Czech.

-----------

Tymczasem pewna część młodzieży, głównie z fakultetu medycznego, podbechtywana obrzydliwymi elukubracjami żydowskiego Kraju (redaktorem jest żyd Gumplowicz) nie poprzestała na wyprawieniu dr. Gilewskiemu fakelzugu, zaczęła odgrażać się księżom, a mianowicie znanemu z wymowy, gorliwości, nauki i odwagi ks. Zygmuntowi Golianowi. Ks. Zygmunt Golian miewa w kościele św. Floriana nauki w czasie majowego nabożeństwa. Studenci akademiccy zgromadzili się do tego kościoła i brutalnym zachowaniem się przeszkadzali w nabożeństwie. Szukali zaczepki i czekali sposobności, by swą zemstę wywrzeć na czcigodnym kaznodziei. Było tego kilka razy. – Udało się im wreszcie napaść na wracającego z kościoła księdza Zygmunta Goliana. Poczęli go już znieważać czynnie, zrzucono mu kapelusz z głowy, wydarto laskę z ręku, gdy tymczasem zebrała się znaczna liczba mieszkańców na miejsce tego zajścia. Ludzie ci wystąpili zaraz w obronie napadniętego haniebnie kapłana i tłum napastników – obywateli uniwersyteckich – siłą rozpędzili. Podobne wybryki miały zajść kilka razy, a także i w innych częściach miasta robiono demonstracje. Dopiero stanowcza postawa mieszkańców krakowskich odgrażających się, że nie pozwoli na takie burdy, zagrodziła drogę do dalszych zawichrzeń i zniewag. Także i rektor uniwersytetu, p. Kremer wydał odezwę do młodzieży akademickiej, wzywając ją do spokojnego i poważnego zachowania się. Oto odezwa:

Do Młodzieży Akademickiej

W obecnych chwilach rozgorączkowania i rozdrażnienia w mieście naszym, wzywam Was Panowie, abyście się zachowali z najtroskliwszą oględnością, zwłaszcza proszę, chciejcie unikać miejsc, w których by mogło nastąpić zakłócenie porządku publicznego.

Mam pewną nadzieję Panowie, że się chętnie zastosujecie do mojego wezwania, które nie tylko wypływa z mojego obowiązku urzędowego, ale również z ojcowskiej życzliwości mojej dla Was – chciejcie mieć na myśli, że od waszego postępowania zależeć będzie nie tylko powaga naszego Uniwersytetu, ale szczególnie własna osobista godność, jako Akademików.

Kraków 12 maja 1871 r.

J. Kremer.

-----------

Prasa masońska u nas umie z jakich bądź wypadków wyciągnąć dla siebie korzyść. Wyzyskiwała do nieskończoności, aż do obrzydzenia sprawę Barbary Ubryk, teraz i burdy uliczne muszą jej służyć w jej zaciekłości. Kraj żydowski ujął się od razu za Dr. Gilewskim i za uczniami medycznymi, rzecz całą jako niewinną w sobie a z wolności sumienia każdego płynącą przedstawił. Burdy uliczne, napaści na osoby duchowne, znieważanie świątyń Bożych – te wszystkie wybryki trzeba przypisać wojennemu ferworowi Czasui X. Golianowi. Po co Czas o sprawie tej wspominał i po co X. Golian prawi wciąż gorące kazania? Oczywiście, argumenta takie zwalają wszelką odpowiedzialność na ultramontanów, którzy nie chcą znać tolerancji religijnej. Dzienniki masońskie zawsze wykręt znajdą: pamiętają o bajce o wilku i jagnięciu: w każdym razie winni ultramontanie. Nic dziwnego że "organ intelligencji polskiej" tj. Dziennik poznański ze swej strony tak sprawę przedstawił, że się Czasowi i X. Golianowi dostało. Korespondent krakowski Dziennika racje żydowskiego Kraju dosłownie powtarza: napastnicy – to niewinni sobie młodzieńcy – a Czas i X. Golian nietaktownym postępowaniem burzę tę wywołali, więc oni odpowiedzialni.

W Dzienniku zmysłu prawości nie szukać – masoneria, radykalizm wszędzie stoi na przewrotności. Powiadamy jeszcze raz: radykalizm, któremu służą niektóre dzienniki polskie, a na ich czele "organ intelligencji polskiej", nie zna co to sumienie, następnie na wszystko się odważa.

Korespondent krakowski Dziennika za Krajem żydowskim powtarza, że X. Golianowi władza duchowna zakazała miewać kazania. Odpowiemy na ten i na drugi zarzut słowami Czasu:

"Jest to fałszem, bo ks. Golian jak miewał, tak miewa codziennie nauki w kościele św. Floriana i kazania niedzielne podczas sumy. W dalszej z nami polemice powtarza niedorzeczny zarzut, że Czas przez zaczepkę dr. Gilewskiego wytoczył spór na ulicę. Odpowiadać nawet na ten zarzut byłoby poniżej naszej godności, równie jak podnosić oszczerstwo, że ultramontanie podmawiali Kleparzanów do zaburzeń".

Czytelnicy nasi z przedstawienia powyższego sąd sobie o całej sprawie wyrobią. Każdy widzi, że dzienniki radykalne rade by czy fałszem czy wykrętactwem całą winę ze siebie zwalić: tymczasem one to rozpasaniem swoim do wszelkich wybryków niedoświadczone umysły podżegają i coraz większe sieją w narodzie rozterki. Potrzeba, aby złe dziennikarstwo u nas, gotujące zgubę narodowi, żadnego nie znajdywało poparcia.
 

Artykuł z "Tygodnika Katolickiego", wydał na rok 1871 X. Józef Stagraczyński w Poznaniu. Tom XII. W Grodzisku. Czcionkami Drukarni Tygodnika Katolickiego, ss. 320-323.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

Przypisy:
*) Dr Gilewski dał dowód tej żądzy okazaniem pogardy dla przepisów Kościoła katolickiego, dając bal w 2 tygodniu Wielkiego Postu.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMV, Kraków 2005

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: