DZIEJE NARODU POLSKIEGO

 

(WIECZORY POD LIPĄ)

 

LUCJAN SIEMIEŃSKI

 

––––––––

 

WIECZÓR XXVII.

 

Polacy szukają sobie króla. – Co to jest Prymas? – Każdy szlachcic ma prawo obierać sobie króla, a nawet i być królem. – Korona rzecz łakoma, przeto różni starają się o nią. – Kto chce być królem, musi przysiąc na pakta konwenta. – Królewicz francuski Henryk Walezy, obrany królem. – Jadą po niego Polacy do Paryża. – Jak się tam dziwią bogactwu i rozumowi Polaków? – Henryk wjeżdża do Krakowa, miasto oświecone, fajerwerki i turnieje. – Samuel Zborowski robi burdę i zabija niewinnego człowieka. – Skazują go na wygnanie. – Henrykowi nie podoba się w Polsce i ucieka, skąd przyszedł.

 

KŁOPOT BEZ KRÓLA

 

Z śmiercią Zygmunta Augusta naród został się bez króla i nie wiedział, skąd go wziąć. Dotąd bowiem Piastowie z prawa dziedzictwa wstępowali na tron, a Jagiellonowie zostawiali następców, których naród obierał, czyli raczej potwierdzał. – Szlachta rozszerzająca coraz bardziej swą władzę, a ścieśniająca królewską, mianowicie zaś od czasu, jak nastały sejmy złożone z posłów po ziemiach i powiatach obieranych za Kazimierza Jagiellończyka, oświadczyła wręcz królowi, że najwyższa władza jest przy sejmie, i że król bez zezwolenia sejmu nic ważnego np. wojny przedsiębrać nie może. Nic więc dziwnego, że teraz, gdy Jagiellonów przybrakło, szlachta pokwapiła się okazać swoją wyższość nad królem przez to, że go sobie sama obierać będzie, jaki jej się spodoba. – Cóż się tedy dzieje? oto Arcybiskup Gnieźnieński, jako pierwsza osoba po królu, od czego miał nazwisko łacińskie Prymas, zwołał sejm pod Warszawę. Wtenczas to zdarzyło się, iż na sejmiku bliskim zapytano: czy każdy szlachcic ma prawo obierać króla, czy tylko posłowie powiatowi, to jest pełnomocnicy od szlachty?

 

Na to odezwał się Jan Zamojski, chcący sobie zrobić wziętość u szlachty, która mu była potrzebną da przeszkodzenia rakuskiemu czyli austriackiemu księciu, od niektórych wielkich panów popieranemu; że jako każdy szlachcic swymi piersiami musi bronić ojczyzny i dla niej ofiary ponosić, tak też powinien sobie obierać króla. – Co jak widzicie bardzo wzbijało w pychę każdego szlachcica, bo odtąd nie tylko obierał króla, ale i sam, jako szlachcic, mógł być królem obrany.

 

ELEKCJA

 

Naznaczony został dzień na obiór, czyli elekcję króla. Oprócz senatorów i posłów, waliła się wszystkimi gościńcami pod Warszawę szlachta z całej ogromnej Polski. Tutaj szlachcic inflancki jechał w powozie, prowadząc za sobą knechtów z rusznicami; Ukraińce od Dniepru kłusowali na koniach; Gdańszczanin puszczał się na szkucie Wisłą; tu znowu pan polski albo litewski, postępowali z licznym dworem i kilkoma tysiącami żołnierza, a szlachta zagonowa na lichych podjezdkach, przypasawszy sznurkiem szablę do boku, także spieszyła króla obierać. – Z takiej różnej zbieraniny nie było wiele pociechy, bo się nie rozumiała, nie umiała zgodzić, dlatego zawsze mądrzejsi albo chytrzejsi, wodzili za nos szlachtę, to w tę, to w inną stronę. Na tym tedy polu pod Warszawą, zwaliło się kilkadziesiąt tysięcy luda. W środku równiny postawiono długą budę tarcicami pokrytą, a mającą ściany wyplecione, i tę nazwano szopą, gdzie zwykle senatorowie radzili. Posłowie ziemscy mieli osobne miejsce przed szopą, nazwane kołem. Reszta zaś szlachty rozłożyła się na szerokich polach pod namiotami, to pod gołym niebem, co wyglądało jak obóz wojenny.

 

RÓŻNI STARAJĄ SIĘ O KORONĘ

 

Choć to pierwsza elekcja, jednakże od razu nie było zgody: ten tego chciał mieć królem, inny innego; a to z powodu, że posłowie od różnych książąt i królewiczów cudzoziemskich, przybyli do Polski, ujmowali sobie szlachtę, wychwalając zalety swego pana, a dla większego ujęcia, dawali szlachcie podarunki. I tak jedni krzyczeli, aby obrać arcyksięcia austriackiego, drudzy królewicza francuskiego, a nawet znaleźli się tacy, czybyście uwierzyli? co podawali na króla Iwana Okrutnego (Groźnego), a to dlatego, aby wojna moskiewska się skończyła. Trzeba wam też wiedzieć, że ten Iwan, kiedy jaki Niemiec, lub Anglik, lub Polak do niego przyjechał, tak się umiał ułożyć, tak dobrze udać, że naród pod nim szczęśliwy, iż mało kto wierzył jego okrucieństwu. Byli na koniec inni, co radzili, aby obrać Piasta, a gdy już familia Piastów wymarła w Polsce, tedy Piast znaczył rodowitego Polaka, kość z kości naszych.

 

KRÓL MA PRZYSIĘGAĆ NA PAKTA KONWENTA

 

Wprzódy jednakże, nim do obioru króla przystąpiono, szlachta uradziła, aby każdy król, nim koronę przyjmie, przysiągł na takie prawa: pierwsze, że się nie może żenić bez pozwolenia senatu i szlachty; po wtóre, że bez pozwolenia nie może wojny wydawać; po trzecie, żadnych podatków nakładać; po czwarte, nie wolno mu posłów wysyłać do obcych królów; po piąte, nie ma zabraniać i innym religiom szerzyć się w Polsce. Na koniec zrobiono dodatek, że gdyby król tych i jeszcze innych praw nie dotrzymał, wolno go będzie z tronu zrzucić.

 

Ten układ z królem nazywał się po łacinie: Pacta conventa, ugoda z narodem.

 

Gdy tedy różni posłowie to rakuscy, to francuscy, to inni zalecali swoich panów, i jedna szlachta za tym obstawała, inna za innym, okazało się, że ci, co chcieli mieć Henryka królewicza francuskiego, byli najliczniejsi. A gdy senatorowie pod szopą radzili, województwa, czyli szlachta poszli do swoich namiotów i tam się ze swej strony także naradzali.

 

Panowie Zborowscy, Chodkiewicze, Radziwiłły, Zamojski, którzy dużo zbrojnego ludu z sobą przyprowadzili, byli za Henrykiem i tego zaraz okrzyknęli. A drudzy, choćby się temu chcieli sprzeciwić, nie mogli, bo by zaraz przyszło do bójki; tak więc Henryk Walezy został obrany, a prymas, Arcybiskup Gnieźnieński okrzyknął go królem polskim.

 

HENRYK WALEZY OBRANY

 

Poseł tedy króla francuskiego podpisał wszystko, czego Polacy żądali, chociaż żądali zbyt wiele. Po załatwieniu elekcji wyznaczono posłów polskich, którzy mieli jechać do Francji zaprosić nowego króla do tronu. Jechali ci posłowie przez Niemcy, gdzie ich chciał przytrzymać cesarz, ale przecie szczęśliwie dojechali do Paryża.

 

WJAZD POSŁÓW POLSKICH DO PARYŻA

 

Francuzi bardzo dziwili się udatnej postaci panów polskich, poważnym ich twarzom, długim i siwym wąsom, czapkom sobolim z diamentowymi kitami, butom żółtym i czerwonym z dużymi podkówkami, głowom golonym, sajdakom i łukom; przy tym dzielnym koniom pod złocistymi siodły i czapraki i licznej służbie; najbardziej zaś to ich dziwiło, że mówili jak najpłynniej po łacinie, po włosku, po francusku. Zapewne sobie myśleli, Polacy gruby i dziki północny naród, a tu się pokazało ich nieuctwo na własną ich hańbę, gdyż ich panowie nie umieli innego języka, tylko swój, a nawet niektórzy i podpisać się nie umieli. Widzicie więc, jaka to sława i pożytek, kiedy się kto do nauk przykłada; w całym świecie podziwiają go i szanują.

 

Kiedy król Henryk wjechał na koniec do Polski, odprawiał się wtenczas w Krakowie pogrzeb króla Augusta, a to dlatego tak późno, iż nie chowano dopóty nieboszczyka króla, dopóki nowy nie nastał. Henryk po skończeniu pogrzebu odprawiał wjazd do Krakowa. Nie naliczyłby, co się naprzeciw niego wysypało panów, z których każdy prowadził po dwieście i po trzysta jazdy wspaniale od złota i srebra ubranej, a byli i tacy, co przyprowadzili po 1000 piechoty. Dodajmy, co jeszcze było mieszczan pięknie uzbrojonych na koniach i pieszo, co ludu ciekawego; a pewnie rzadko kiedy na jednym miejscu tyle się głów ludzkich zgromadzi. O pierwszej w nocy król wjechał bramą floriańską: siedział na białym koniu, który miał siodło złociste. Mieszczanie nieśli nad nim baldachim, jak to noszą nad księdzem w czasie Bożego Ciała; w mieście zaś tyle świec gorzało, że prawie by szpilki zbierał przy tej jasności. Kiedy król wjeżdżał w Grodzką ulicę, tedy orzeł polski sztucznie zrobiony na wierzchu bramy, zaczął ruszać skrzydły i głową kiwać, jakby witał monarchę. W bramie zamkowej był drugi orzeł podobny. Król wysiadłszy w zamku, poszedł do kościoła, gdzie śpiewano pieśń na podziękowanie Panu Bogu, przy czym z armat strzelano, że cały zamek trząsł się od huku.

 

Wkrótce odbyła się wspaniała koronacja, w sposób, jak już opowiedziałem wam koronację Łokietka, tylko może jeszcze okazalej. Trzeciego dnia po koronacji odprawiano na zamku turnieje, czyli gonitwy; to jest wjeżdżano na koniach i ci, co się wyzwali, uderzali na siebie kopiami, kto kogo z konia zwalił, ten zwyciężył i był udarowany.

 

Zdarzyło się, iż Samuel Zborowski, pan młody i wielki gorączka, utkwił był kopię, co znaczyło, że wyzywał kogo do walki z sobą; tymczasem jeden sługa Jana Tęczyńskiego wyjął tę kopię, dając do poznania, że się chce z nim spróbować. Obraził się o to pyszny Zborowski, gdyż miał sobie za ubliżenie bić się z prostym pachołkiem i myśląc, że to Jan Tęczyński namówił go, jeszcze większym gniewem się zapalił. Nieszczęściem wyjeżdżając z zamku, spotkał się z Tęczyńskim, i wyzywając się oba słowami, skoczyli ku sobie, lecz Wapowski kasztelan, patrząc na to, zaczął ich godzić i rozbrajać, mówiąc: że wielka kara na tego, kto w domu króla broni dobywa. Zborowski zaś, myśląc, że i ten rwie się na niego, uderzył go w głowę i ranił na śmierć. – Straszny hałas powstał; Wapowskiego pół nieżywego niosą do króla, żona jego przylatuje z płaczem i wszyscy krzyczą, aby zabójca był ukarany, albowiem Wapowski niebawem żyć przestał.

 

Król chociaż był wiele winien Zborowskim, że koronę przez nich dostał, jednak musiał wydać wyrok, skazując na wygnanie Zborowskiego z Polski.

 

Zborowski widząc, że gdyby go schwytano, pewnie by ukaran był śmiercią, ujechał zaraz na Węgry. Wyrok ten, ponieważ nie odbierał czci Zborowskiemu, czyli zostawiał mu szlachectwo, zdał się jednym zbyt łagodny, drugim, to jest przyjaciołom jego, bardzo surowy. Za co największe hałasy powstały na króla.

 

Zresztą z Henryka nie mieli Polacy pociechy i on mniej jeszcze rad był Polakom, gdyż nie podobała mu się wielka wolność w naszej ojczyźnie. Myślał on sobie, że tak, jak we Francji będzie mógł robić, co mu się podoba i tak z okien na ludzi strzelać, jak jego brat, król francuski. Dlatego czekał tylko pory, aby porzucić to królestwo; na jego i na nasze szczęście umarł mu brat, który był królem francuskim, on też bojąc się, aby Francuzi kogo innego na tron nie wzięli, nie mówiąc nic nikomu, jednej nocy ucieka z zamku z siedmiu dworzanami w r. 1574. Skoro gruchnęło po Krakowie, że króla nie ma, dalej za nim w pogoń puścił się kasztelan Tęczyński i dogonił go w Śląsku, ale co się naprosił, co nazaklinał, darmo! król nie chciał wracać.

 

Rozgniewał się naród o taką ucieczkę, lubo nie miał czego żałować tego Francuziska, bo był ladaco i potem we Francji nie umarł swoją śmiercią, ale go zabito. – Prymas zwołał sejm i ogłosił, że jeżeli do tego a do tego dnia nie powróci, tedy przestanie być królem polskim; gdy nie wrócił, zaczęto myśleć o wybraniu nowego monarchy. – Panował on tylko kilka miesięcy.

 

–––––––––––

 

 

Dzieje Narodu Polskiego spisane przez Lucjana Siemieńskiego, a przedrukowane z edycji Poznańskiej, pod tytułem "Wieczory pod lipą" i ozdobione rycinami Antoniego Oleszczyńskiego. 1848, ss. 169-176.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXX, Kraków 2020

Powrót do spisu treści książki Lucjana Siemieńskiego pt.
Wieczory pod lipą czyli Historia narodu polskiego

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: