DZIEJE NARODU POLSKIEGO
(WIECZORY POD LIPĄ)
LUCJAN SIEMIEŃSKI
––––––––
WIECZÓR XXIII.
Dobrych ma Polska hetmanów, którzy odpędzają nieprzyjaciół. – Pod Sokalem młodzież nie słucha hetmana, i zostaje pobita od Tatarów. – Jan Tarnowski pod Obertynem zabrał Wołochom armaty i chorągwie, i do kościoła je ofiarował. – Zygmunt ożenił się z Boną Włoszką. – Zła baba wszystko popsuła; z jej przyczyny król mniej jest kochany od narodu, niż z początku. – Szlachta zbiera się pod Lwów przeciw Wołochom, ale zamiast się bić, kłócili się z królem. – Deszcz ich rozpędza. – Powieść o Stańczyku. Błaznom a wielkim panom wszystko wolno. – Zygmunt umiera; naród serdecznie po nim płacze.
Panowanie króla Zygmunta I choć było szczęśliwe i sławne, jednakże nieustannie musiano się opędzać Tatarom, którzy napadali Podole i Ukrainę, a nawet Ruś Czerwoną. Ale wtenczas zastawiali się za kraj dzielni hetmani, jak Lanckoroński, Konstanty książę Ostrogski, Kamieniecki i inni. Oni to zaraz zbierali wojska i ścigali napastników, a jeżeli ich dognali, zawsze pobili. – Trzeba wam też wiedzieć, że Tatara najtrudniej dognać w polu; bo choć w największej sile, nie lubił mierzyć się z porządnym rycerstwem, jak było nasze. Zwykle kiedy wpadną Tatary, rozbiegną się na wszystkie strony i tu palą, tam rabują, a wszędzie ludzi zabierają jak bydło i pędzą w jasyr czyli niewolę. Skoro zatem wojsko polskie dowie się o nich, ciągnie ku stronie, gdzie widać dymy palących się włości i miast, a Tatarowie tymczasem rozbiegają się różnymi drogami i wracają na Krym, swoje siedlisko. Na stepie widać i tu i tam ślady kopyt końskich, więc nie wiedzieć, którą drogą uciekli, bo uciekają wszystkimi. Dlatego to trudno było tych rabusiów dognać i wytrzepać. Król Zygmunt dawał ich chanowi czyli księciu, pewną sumę pieniędzy, aby tylko nie wpadał do Polski; ale ten barbarzyniec często i wziął pieniądze i wpadł po swojemu. – Lanckoroński pobił ich jednakże pod Wiśniowcem w r. 1512, gdzie leżeli koszem czyli obozem, nie mogąc uciekać dla wielkich łupów, jakie z sobą mieli. Nie poszczęściło się nam równie pod Sokalem, gdzie było 80,000 Tatarów, Polaków zaś niewiele pod dowództwem księcia Ostrogskiego. Darmo książę zaklinał i ręce składał, aby nie wydawać bitwy i czekać posiłków; ale młodzież niecierpliwa łajała jeszcze hetmanowi swemu. Ta niesforność szlachty tak go rozgniewała na koniec, że dosiadł konia i dalej przez Bug rzekę się przeprawiać, gdzie gotowi Tatarowie stali, i jak który z Polaków się przeprawił, zaraz tłumem na niego wpadali. Bitwa ta przegraną została z wielkim wstydem i smutkiem, a to przez niekarność i nieposłuszeństwo młodzieży, która zamiast słuchać hetmana, chciała mu rozkazywać. Najwięcej buntował młodzież niejaki Herburt, który chciał sławy wojennej nabyć; ale gdy widział bitwę przegraną i tylu braci krew wytoczoną, zawołał: i ja dam gardło z moimi braćmi! Poczym rozpuścił konia na Tatary, mordował ich jak wściekły, aż na koniec i sam poległ rozsiekany w r. 1519. – Trzeba wam wiedzieć, że to car moskiewski podmówił był Tatarów na nas, ale go za to Litwini nieźle przetrzepali.
Inna jeszcze wielka wojna była z Wołochy w r. 1531. – Petryło, wojewoda wołoski, wpadł z licznym ludem na Pokucie i spalił miasta: Kołomyję, Tyśmienicę, Sniatyn; król więc posłał przeciw niemu hetmana Jana Tarnowskiego, który wielki był wojownik i uczył się tej sztuki w cudzych krajach, jak w Hiszpanii, Portugalii przeciw Maurom i w Niemczech. – Tarnowski stanął obozem pod Obertynem, okopał się wysokim wałem i głębokim rowem, i jeszcze wozy kazał poustawiać, aby z poza nich strzelcy mogli strzelać wygodnie. Wtem nadeszli Wołochy, i wystawiwszy dużo armat, zaczęli walić w Polski obóz przez pięć godzin, ale i Polacy lepiej jeszcze Wołochów parzyli. Na koniec, kiedy nasi wypadli, takiego bigosu narobili między Wołoszą, że musiała zmykać jak niepyszna, zostawując swoje namioty, armaty, broń i chorągwie. Armat im wzięto 50, a chorągwie wołoskie zawiesił hetman Tarnowski na grobie św. Stanisława w Krakowie.
Pomówiwszy o tych wojnach, wypada wam też coś i o innych sprawach powiedzieć. Słyszeliście, że król ożenił się był z Barbarą Zapolyą, ta świętobliwa i dobra pani niedługo żyła. Po niej król szukając tu i owdzie żony, pojął Bonę Sforcią księżniczkę mediolańską, i z tej ostatniej miał kilka córek i jednego syna, nazwiskiem Zygmunta Augusta. Możecie sobie wyobrazić, jak się król stary cieszył, kiedy mu Bóg dał następcę w r. 1526. Zatem ledwie młody królewicz miał 10 lat, Litwa obrała go sobie za przyszłego pana, toż samo zrobiła i Polska. Koronowano go w Krakowie, ale nie pozwolono mu mieszać się do niczego, póki ojciec żyje. – Ta królowa Bona była rodem Włoszka, chytra, chciwa i przewrotna. Synowi swemu dała umyślnie jak najgorsze wychowanie, spodziewając się, że dla jego nieudolności, sama tym lepiej urzędami frymarczyć będzie. Zamiast więc co by młody August miał hartować się na głód, niewygody, sypiać na twardej ziemi, uczyć się wojennego rzemiosła, sprawiać szyki, do boju je prowadzić, z żołnierzami żyć brat za brat, żeby za nim i w piekło poszli; to ona przeciwnie, dawała mu spać na miękkich pierzynkach, karmiła łakociami, uczyła tańców, muzyki, a z mężczyznami nie dawała mu przestawać, tylko z kobietami, co go pieściły i psuły. Polakom zawsze trzeba było króla dzielnego, bo to kraj otwarty, zewsząd srogimi wrogami otoczony, ale nie panicza z marymonckiej mąki, jak to mówi przysłowie. Jakoż kiedy gotowano się na wojnę wołoską, panowie mówili królowi, żeby im dał Augusta, bo tak patrząc na wojnę, nauczy się rycerskiego rzemiosła. Pojechał z nimi królewicz, ale królowa Bona nuż w płacz przed mężem, że synek jej się zmitręży, że go jeszcze gdzie zabiją; na co król stary lubo nie pozwalał, ale w końcu musiał, jak mu zaczęła ciągłe klektać nad uchem i tak królewicza zawrócono ode Lwowa, choć jeszcze ani prochu nie powąchał.
Gadaliż na to panowie i rycerstwo; ale Bona na swoim postawiła. Niedobra ta kobieta, nie tylko, że mężowi psuła głowę, ale i szlachtę podbudzała na panów. Hetman Tarnowski, nie lubił się z wojewodą krakowskim, Piotrem Kmitą, a Bona jeszcze ich bardziej podżegała; co więcej, kiedy król nie dał urzędu jakiegoś jej faworytowi Gamratowi, tylko komu innemu, co był tego godniejszy, niż Gamrat, Bona tak potrafiła nastroić panów na sejmie, że nic nie uradzili o wojnie na Wołoszę, i zamiast co by mieli ustanowić podatki na tę wyprawę, to oni z królem darli tylko koty.
Król widząc, że nie ma sposobu, rozesłał wici, czyli obwołał pospolite ruszenie przeciw Wołochom, chcąc z nimi raz skończyć. Szlachta miała się zjeżdżać pod Lwów, do miasteczka Glinian. – Zjechało się tedy 150,000 szlachty, konno i zbrojno; która to siła wystarczyłaby nie tylko na Wołochów, ale nawet i na pobicie samego Turka. – Wszakże nie myśleli oni wcale o wojnie, tylko o procesach, bo każdy chciał skargi swoje wytaczać; panowie krzyczeli na szlachtę, szlachta na panów; a i ci i tamci wygadywali na króla. Jedni tylko kmiotkowie nie wiedzieli przeciw komu narzekać, bo ich wszystkich równo cisnęli, a król choćby ich rad był bronić, nie mógł i gęby otworzyć, gdyż szlachta przywłaszczyła sobie była nad nimi moc życia i śmierci. Dziwna rzecz, jak to szlachta mogła kmiotków uważać raczej za bydło, niż za braci, kiedy sama tak zażarcie za wolnością obstawała; i tak na tym zjeździe Gliniańskim kiedy jeden pyszny pan odezwał się, że trzeba odróżnić panów od szaraczków, czyli szlachty noszącej szare kapoty, to taki krzyk powstał, że mało go nie rozerwali. Ale gdy jakiś drugi pan wyrwał się z konceptem i nazwał szlachtę szujami, po tej obeldze zdawało się, że nastąpi skończenie świata; sto tysięcy szlachty wrzasło, jak jeden człowiek; sto tysięcy szabel dobyto z pochew i wołano: Śmierć panom, książętom i hrabiom, co nad szlachtę wynoszą głowy! Pewnie byliby roznieśli na szablach wszystkich panów, ale cudem wielkim, że to było na gołym polu, zerwał się wicher okropny, piaskiem zasypując oczy, a potem deszcz lunął jak z cebra, i rozpędził szlachtę i panów. – Któż na tym stracił? nieszczęśliwa ojczyzna; kto zyskał? Wołoszyn zdrajca, śmiejąc się z tej głupoty i niezgody. Dobrze też nazwano ten zjazd, kokoszą wojną; bo owi krzykliwi rycerze wyjedli tylko kokosze, na kilka mil wkoło, i więcej nic dobrego nie sprawili. Od tego czasu widzicie dzieci moje, szlachta strzeże równości szlacheckiej, i biada była wielkim panom, Radziwiłłom, Tarnowskim i innym, jeżeli przyjęli tytuły niemieckie książąt lub hrabiów; albowiem takie stanęło prawo, aby wszyscy byli sobie równi, i to rzecz sprawiedliwa; w tym tylko grzech popełniono, że kmiotków i mieszczan nie chciała szlachta uważać za swoich braci i równych sobie. Zobaczycie później, że Pan Bóg ukarał za to naród cały, bo tak panów i szlachtę, jak mieszczan i kmiotków, oddał pod obce jarzmo i skazał na długą i ciężką niewolę.
Ależ wróćmy się do królowej Bony! Och! narobiłaż ona wiele złego! Opanowawszy całkiem podeszłego już wieku króla, otworzyła wrota intrydze, zdradzie, przekupstwu i piekielnej chytrości; rozpustników, próżniaków, forytowała na urzędy, a odbierała je poczciwym, zasłużonym i pracowitym mężom. Wyśmiewała i kaziła nasze proste poczciwe obyczaje, wprowadzając na ich miejsce włoską zalotność, zgorszenia, niekiedy nawet niemiłe sobie osoby, trucizną potajemnie i zdradziecko sprzątając. Że zaś była nadzwyczajnie chciwa, zaczęła więc okradać skarb, przedawać sprawiedliwość i urzędy, a tak niebawem do wielkich pieniędzy przyszła, mnóstwo dóbr i zamków posiadając w Polsce. Dopiero potem dowiecie się, co ta chytra Włoszka zrobiła z tymi pieniędzmi. – Dosyć, że król Zygmunt, którego cały naród na rękach nosił z początku; bo raz, że to był pan pięknej urody i takiej siły, że szyny żelazne łamał, a najgrubsze powrozy zrywał jak nici, potem, że miał duszę szlachetną, kochał Polskę, jak źrenicę oka, a sprawiedliwość nad wszystko. – Ten sam król Zygmunt ulegając zbytecznie tej przewrotnej Włoszce, pod koniec swego panowania, zaprawił dni swoje goryczą i utracił zupełnie dawną miłość narodu. Słowem Bona była to diablica, co nasiała kąkolu na naszej ziemi.
Nie od rzeczy to będzie, gdy wam opowiem jedną przygodę, w której król dostaje naukę od swojego błazna. Raz wyjechał był cały dwór królewski do Niepołomic, niedaleko Krakowa, gdzie są wielkie bory i zwierza w nich huk. Tam tedy miano dla zabawy króla Zygmunta i królowej Bony, polować na wielkiego niedźwiedzia przywiezionego z Litwy. Wypuszczonego z klatki, poszczwano psami, ale niedźwiedź psy poszarpał i rzucił się na chłopów, co byli z oszczepami, potem na panów dworskich; niejednego przewrócił i podrapał, a nawet skoczył tam, gdzie Bona stała, co ona widząc, nuże w nogi, wtem koń pod nią padł i królowa ciężko się potłukła. Rozżarte niedźwiedzisko rzuciło się także i na błazna królewskiego Stańczyka, ale go chłopi uratowali.
Dawniej, trzeba wam wiedzieć, że królowie i panowie wielcy chowali sobie błaznów, czyli takich, co ich w smutku różnymi żarcikami rozweselali, a nawet prawdę żartem mówili. Ten tedy Stańczyk lubił nieraz ciąć prawdę, bo i po tym polowaniu, kiedy król śmiał się z niego, że uciekł przed niedźwiedziem, nie jak rycerz, ale jak błazen; Stańczyk odrzekł: większy ten błazen, co mając niedźwiedzia w skrzyni, puszcza go na swoją szkodę. I słusznie przyciął królowi. – O tym Stańczyku wiele jest dowcipnych powiastek, jak i ta np. Raz szedł sobie Stańczyk po Krakowie, ubrany po błazeńsku w różne pstre płatki, co widząc chłopcy uliczne, zaczęli go gonić, aż suknie zeń zdarli. Skarżył się Stańczyk przed królem, a kiedy ten go zaczął żałować, odpowiedział: nie żałuj mię królu, ciebie bardziej obdzierają, niż mnie; wszak Moskal wydarł ci Smoleńsk, a przecie nie skarżysz się na to wcale. – Kto inny byłby nie śmiał tak powiedzieć królowi, chociaż to była święta prawda; panu i kpu wszystko wolno, tak powiada stare przysłowie. Raz była między panami o tym mowa, jakich też rzemieślników najwięcej, gdy różni różnie zgadywali, przytomny tej rozmowie Stańczyk rzekł: że doktorów. A gdy temu nikt wierzyć nie chciał: wyszedł Stańczyk nazajutrz na rynek w Krakowie, podwiązawszy sobie chustką zęby. Jaki taki z panów, spotkawszy znajomego Stańczyka, zaczyna mu radzić najlepsze lekarstwo na ból zębów. Natenczas Stańczyk, dobywszy tabliczki niby dla zapisania lekarstwa, zapisywał nazwisko każdego takiego nieproszonego lekarza; a ponieważ znany był w całym Krakowie, w kilku godzinach zebrał łokciowy spis owych doktorów i wygrał zakład.
Kiedy król coraz bardziej starzał się i nie mógł sobie dać rady z Boną, chcąc sobie ulżyć w pracy, oddał synowi Augustowi całkiem rząd Wielkiego Księstwa Litewskiego w r. 1544. – Potem zwoławszy sejm do Piotrkowa, zachorował tamże tak, że prawie pół martwego przywieziono w saniach do Krakowa, gdzie niebawem rozstał się z tym światem w roku 1548, mając lat 72, a panując 41.
Był to pan pełen dobroci, a choć się rozgniewał, jednakże umiał gniew powściągnąć. Do wojny nie bardzo porywczy, aż kiedy mu dobrze dokuczono, brał się do broni i właśnie dlatego, że cudzej krzywdy nie pragnął, Pan Bóg dawał mu zawsze zwycięstwo. Choć naród na niego przy końcu sarkał, jednak, gdy umarł, poznał, co w nim stracił i bardzo go żałował, bo przez rok cały, wszystko, co żyło, bogaci i ubodzy, nie pokazywali się, tylko w czarnej sukni; dziewczęta nawet nie śmiały ubierać się w kwiatki; a po karczmach nikt nie usłyszał ani muzyki, ani tańca. – To mi dopiero prawdziwy smutek, nie tak jak dziś, co nakazują gwałtem żałobę, jak tam jaki monarcha umrze, i gwałtem radość, jeżeli się jaki urodzi. Rozumiejcie to, dziatki kochane, że inaczej robi się z serca, a inaczej z przymusu.
–––––––––––
Dzieje Narodu Polskiego spisane przez Lucjana Siemieńskiego, a przedrukowane z edycji Poznańskiej, pod tytułem "Wieczory pod lipą" i ozdobione rycinami Antoniego Oleszczyńskiego. 1848, ss. 135-143.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXVIII, Kraków 2018
Powrót do spisu treści książki Lucjana Siemieńskiego pt.
Wieczory pod lipą czyli Historia narodu polskiego
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: