DZIEJE NARODU POLSKIEGO
(WIECZORY POD LIPĄ)
LUCJAN SIEMIEŃSKI
––––––––
WIECZÓR XIX.
Jako szlachcic jeden udaje się za Władysława. – Polacy wzywają Kazimierza brata Władysławowego z Litwy, ale on się ociąga. – Na koronacji ludzie płaczą. – Krzyżacy tak ciemiężyli lud, że aż się zbuntował, i poddał się królowi. – Polacy swoim zwyczajem, kiedy pobiją nieprzyjaciela, zaraz tęsknią do domu. – Jako Pan Tęczyński pobił kowala; jako lud krakowski ujął się za kowalem i zabił Tęczyńskiego. – Polacy zaczynają zbytkować. – Gorzałka zawitała do nas. – Kazimierz surowo wychowuje synów swoich.
W Polsce długo nie chciano wierzyć, że Władysław zginął; dlatego, że nieszczęściu ludzie wierzyć nie radzi. Jedni też powiadali, że się dostał do tureckiej niewoli, drudzy, że się gdzieś błąka po Grecji, inni, że został pustelnikiem i pokutuje za swój grzech, a nawet znalazł się jeden szlachcic Rychlicki, co będąc z twarzy podobien do króla, udawał się za niego, ale sztuka nieudała się, bo poznano oszusta i ścięto. – W takim nieszczęściu nie było co innego robić, jak myśleć o nowym królu, tym bardziej, gdy Węgrowie już sobie innego obrali. Wyprawiono więc poselstwo do Kazimierza, brata Władysławowego, który rządził na Litwie, i zapraszano go na tron. Ale że panowie litewscy krzywo patrzyli na Polaków, że im niektóre prowincje i miasta oderwali, przeto doradzali Kazimierzowi, aby odmówił. Polacy widząc, że się ociąga, nie chcąc się prosić z koroną, chcieli obrać sobie Bolesława, księcia mazowieckiego, co Kazimierz pomiarkowawszy, i obawiając się, aby nie musiał słuchać rozkazów króla polskiego, wolał sam zostać królem i zarazem księciem litewskim.
KAZIMIERZ OBRANY KRÓLEM
Po długich ceregielach i targach, przyjechał na koniec Kazimierz do Krakowa na koronację (1447 r.), która odprawiła się bardzo wspaniale w obecności wielu biskupów i różnych polskich, śląskich i czeskich książąt i panów. W tej liczbie znajdował się i książę Świdrygiełło, ten sam co to za Jagiełły tyle broił na Litwie, a który potem przez pijaństwo do takiej przyszedł biedy, iż owce pasał na Wołoszczyźnie; teraz przyszedł prosić Kazimierza, aby mu co dał i na Litwę wrócić pozwolił. – Ta koronacja odbyła się smutno, bo kiedy król i panowie wrócili na zamek i zaczęli się bawić i ucztować, aż tu razem wpada kilkadziesiąt kobiet, dzieci, starców, z żałosnym płaczem i krzykiem, żaląc się, że im ludzie królewscy bydło pozajmowali. Wzruszyło się wtedy niejedno twarde serce, na widok lamentujących chłopków, przychodzących ze łzami prosić o powrócenie wydartej krówki lub owieczki, kiedy tu strumieniami lało się wino w złote i srebrne kielichy.
Za panowania tego króla, ciągle były sejmy i zjazdy, to w Parczewie, to w Lublinie, to w Piotrkowie, gdzie się zbierali tak polscy, jak litewscy panowie. Król musiał tam nieraz słuchać gorzkich przymówek: Polacy krzyczeli na niego, że Litwę więcej miłuje i że tam lubi siedzieć; Litwini znowu narzekali, że pozwala Polakom zabierać im prowincje. Król, ile mógł łagodził jednych i drugich; bo chciał, aby te dwa narody zlały się w jedno, ciałem i duszą. Przy tym nadawał szlachcie litewskiej te same wolności, jakie miała szlachta polska; ale znowu gniewało to kniaziów litewskich, bo ci chcieli koniecznie zwierzchność nad szlachtą zatrzymać. Litwa ciągle kłócąc się z Polską, nie baczyła na nieprzyjaciół, i pozwoliła sobie urwać niektóre kraje przez Turków i Moskali. Tak to zawsze bywa, kłótnie domowe są dla nieprzyjaciół pożądanym obłowem.
Wielkich wojen nie toczono za Kazimierza jak go nazywają Jagiellończyka. Najważniejsza była wojna z Krzyżakami; a to z tego powodu: ci Krzyżacy, jak wiecie, zawojowali byli ziemię pomorską i pruską, gdzie naród był litewski i polski. Tam budując miasta i zamki, osadzając Niemcami i zaprowadzając wszędzie tryb niemiecki, a uciskając krajowców, tak się im naprzykrzyli, że ci, aby się zasłonić od ucisków drapieżnych mnichów, utworzyli między sobą związek, czyli bractwo tak zwane jaszczurcze. Ale nie czując się mocnymi, posłali do króla Kazimierza z prośbą, aby ich wziął pod swoją opiekę i do Polski przyłączył. Król właśnie się żenił wtenczas w Krakowie, posłów przyjął i wysłuchał; oni dopiero się rozwodzili o uciskach i zdzierstwie tych niemieckich mnichów, powiadając, jak im nie tylko majątki wydzierają, ale nawet żony, i córki; jak chodzili się skarżyć do cesarza, a cesarz kazał trzystu obywatelom pomorskim głowy pościnać i to była cała sprawiedliwość. Skoro to usłyszano na polskiej radzie, wszyscy wołali, aby nieść pomoc dla nieszczęśliwego ludu; tylko ów Zbigniew Oleśnicki, co to był kardynałem wstrzymywał, a to dlatego, że on sam ksiądz, nie chciał, aby bito Krzyżaka, co był także kawałkiem księdza. Ale sam król i inni panowie, mający serca polskie i chrześcijańskie, wzruszyli się bardzo niedolą uciśnionego pobratymczego ludu i uradzili wojnę na Krzyżaki. I dobrze uczynili; wszakże to najpierwszy obowiązek narodu, aby drugiemu narodowi w nieszczęściu rękę podawał; równie jak jest obowiązkiem każdego nieść pomoc bliźniemu, gdy go rozbójnicy opadną.
Wyprawił się tedy król do Torunia, stamtąd do Elbląga, gdzie go nie jako Pana, ale jak Boga i zbawcę witano. Wojna ta z Krzyżakami toczyła się długo, bo lat 14 i dopiero po wielkim krain pruskich i polskich spustoszeniu i wyludnieniu zawarto z nimi pokój w Toruniu (1466 r.), mocą którego, na zawsze do korony polskiej przyłączone zostały województwa: pomorskie, chełmińskie, malborskie i księstwo warmińskie, czyli tak zwane Prusy Królewskie. Część wschodnia Prus, gdzie jest miasto Królewiec, zostawioną była Krzyżakom, z obowiązkiem hołdu, to jest podległości królowi polskiemu.
Ta wojna dlatego tak długo się wlokła, że nikt nie umiał dobrze hetmanić, sam bowiem król nie był tęgi wojak, także i to źle było, że od razu nie wyprowadzili Polacy znacznego wojska, a tylko po trosze urywali Krzyżaków. Najlepsza reguła, kiedy bić nieprzyjaciela, to wszyscy razem, kto żyje, wytłuc go co do nogi i dopiero ruszać do domu. Ale szlachta polska i co poszła na tę wojnę, nie zrobiwszy wiele, skoro tylko śnieg zaczął padać i mróz ścisnął, zaraz zaczęła wracać do domu na kaszę i ciepłe piwo.
W czasie tej wojny zdarzyła się też taka przygoda w Krakowie (1461 r.). Znaczny i pyszny pan polski Andrzej Tęczyński wybił jednego płatnerza, czyli kowala, za to że mu zbroi na czas nie zrobił; kowal wybiegł na ulicę i zaczął gwałtu wołać; lud widząc pobitego kowala, ujął się za nim i zaczął dobywać się do domu, gdzie był Tęczyński. Gdy zaś Tęczyński posłyszał, że drzwi wyłamują, uciekł tyłami do kościoła św. Franciszka; lud rozzłoszczony poskoczył za nim i nie zważając, że to miejsce święte, zamordował go w Zakrystii. Potem przez ulicę wlekli ciało jego ubłocone i tak na ratuszu przez dwa dni leżało. Skoro się o tym szlachta dowiedziała, co była na wojnie z królem, zaraz chciała wszystko rzucać, a lecieć do Krakowa, aby mieszczan ukarać i zemstą się nasycić za śmierć brata szlachcica. Król jednakże ich wstrzymał i przyrzekł prędką sprawiedliwość. – Jakoż potem sądzono i karano okrutnie mieszczan, bo na sześciu, co może byli nawet niewinni, trzech ścięto na zamku krakowskim, a trzech uwięziono w Rabsztynie. – Zły to był postępek ludu krakowskiego, to prawda, ale gdyby lud był pewny, że przyjdzie kara na takiego pana, jak Tęczyński, za pobicie kowala, byłby cicho siedział i oczekiwał sądu. Zawsze tak się dzieje, kiedy nie ma sprawiedliwości; kiedy panu wolno bić i krzywdzić ubogiego bezkarnie; a biednemu nie wolno nawet palca zakrzywić! – Cóż dziwnego, że pokrzywdzeni, gdy im do żywego dojdzie, sami sobie sprawiedliwość robią!
Po tej wojnie z Krzyżaki, kiedy każdy wrócił do domu, zaczęto w Polsce hulać, pić i zbytkować; mężczyźni nawet, nic nie robili, tylko włosy sobie trefili i gładzili, jak kobiety; przestali się nawet ubierać, jak na rycerzy przystało, w grube sukno i skórę łosią lub bawolą, ale w miękkie jedwabie, aksamity, w pończoszki, trzewiczki, a wszędzie przyczepiać złoto, świecidła i brząkadła; tak, iż jedni zadłużyli się bardzo i na te błazeństwa potracili majątki, a drudzy zbabieli, że ani słyszeć potem nie chcieli o wojnie. – Pochodziły też te zbytki i z tego, że przez pobicie Krzyżaków wielki handel otworzył się pszenicą do Gdańska i do morza Czarnego, którego brzegi także wtenczas do nas należały. Z handlu przychodzą pieniądze, a jak są pieniądze, to się tego i owego zachciewa. Dobrzeć to jest, aby każdy i pięknie sobie mieszkał i w porządnych a czystych sukniach chodził, a zdrowsze i smaczniejsze jadło miał, tylko nie trzeba miary przebierać, jak to zwykle panowie czynią, co drogie wina piją, w jedwabiach chodzą, w złocistych powozach jeżdżą, w pałacach mieszkają, a głowa ich nie boli, czy biedny chłopek ma się gdzie przytulić, czy ma co wziąć do gęby, czym się okryć od zimna? Zwykle dostatki najbardziej psują ludzi i zatwardzają ich serca i dlatego Pan Bóg przypuszcza na bogaczów niedolę, aby się zmiękczyło ich serce i nawróciło.
W tych to czasach nastała w Polsce nieszczęsna gorzałka; z początku pijali ją ludzie za lekarstwo i to jeszcze chory gębę wykrzywiał i spluwał, myśląc, że ogień pije; ale potem coraz więcej zaczęto robić tej trucizny, aż na końcu nie było nikogo, co by nie pił, a raczej co by się gorzałką nie upił. Nie wyobrazicie sobie, moje dziatki, ile to później stąd nieszczęść urosło; oto można powiedzieć, że kraj upadł, żeśmy Ojczyznę naszą przepili. – Jakżeż to być może? zapytacie. – Oto tak, jak w karczmie, kiedy się chłop spije i jak bydle rzuci pod ławę; tymczasem Żyd i Żydzięta wykradają mu pieniądze z kieszeni, obdzierają go z siermięgi i gołego za drzwi wyrzucą. – Tak podobnie i szlachta, przy której były rządy, ciągle tylko bankietująca, o Bożym świecie niewiedząca, często nawet od nieprzyjaciół kraju na hulatyki zdradzieckim sposobem pieniądze biorąca, nareszcie pijana i śpiąca obdarta i własnej Ojczyzny pozbawioną została. Dzisiaj podziękujcie Bogu Najwyższemu, że zesłał ludzi cnotliwych i pobożnych, co lud odwodzą od pijaństwa; zobaczycie, jakie stąd pożytki urosną i na naszą pomyślność i na Boską chwałę.
DZIECI KAZIMIERZOWE
Ależ wróćmy się do króla Kazimierza. – Miał on dość kłopotliwe panowanie; i choć sam nie był bardzo osobliwy pan, przecież Polska za niego miała się dobrze; sąsiedzi bali się nas, i starali się o naszą przyjaźń; w kraju też był jeszcze porządek i zamożność zaczęła się wzmagać. Kazimierz, zostawił sześciu synów: Władysława, który był królem czeskim i węgierskim, co wielka była dla ojca pociecha; Jana Olbrachta, Aleksandra, Zygmunta, którzy jeden po drugim panowali; miał jeszcze Fryderyka, co był kardynałem i Kazimierza, co był świętym, którego ciało leży w Wilnie. Nauczycielem tych synów królewskich był Długosz, ksiądz wielce pobożny i uczony, który ich wychowywał przykładnie i nieraz rózgami ćwiczył; co im na bardzo dobre wyszło, gdyż wyszli na zacnych królów, albowiem za młodu nie znali innych szat, tylko baranie kożuszki, za napój wodę, a za jadło kaszę. Od Kazimierza zaczęto w Polsce uczyć się po łacinie; dlatego też potem każdy szlachcic umiał po łacinie mówić, jak po polsku. Powiadają, że Kazimierz będąc w Gdańsku, poznał się z jednym Szwedem, który mówił dobrze po łacinie, Kazimierz zaś nie umiejąc tego języka, bardzo się wstydził i odtąd nakazał, aby go wszędzie po szkołach uczono.
Król właśnie był na Litwie, wybierając się do Polski, aby poskromić Muchę, który ludzi rozbijał i rabował na Rusi, kiedy śmierć go zaskoczyła w Grodnie 1492 roku.
–––––––––––
Dzieje Narodu Polskiego spisane przez Lucjana Siemieńskiego, a przedrukowane z edycji Poznańskiej, pod tytułem "Wieczory pod lipą" i ozdobione rycinami Antoniego Oleszczyńskiego. 1848, ss. 114-122.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXVIII, Kraków 2018
Powrót do spisu treści książki Lucjana Siemieńskiego pt.
Wieczory pod lipą czyli Historia narodu polskiego
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: