DZIEJE NARODU POLSKIEGO

 

(WIECZORY POD LIPĄ)

 

LUCJAN SIEMIEŃSKI

 

––––––––

 

WIECZÓR XV.

 

Jako w Kazimierzowym testamencie były różne darowizny. – Naród nie przyjął testamentu, bo król nie może i kawałka kraju darować. – Ludwik z Węgier przyjeżdża; pogrzeb wyprawia Kazimierzowi. – Nowy król nie lubi Polski; rządy matce oddaje. – Stara ta baba tańczy i bawi się, a kraj szarpany od nieprzyjaciół cierpi. – W Krakowie lud daje jej nauczkę, aż mało ze strachu nie umarła. – Ludwik pochlebia szlachcie i nadaje jej wielkie wolności. – Co jednemu wolnością, to drugiemu stało się niewolą.

 

LUDWIK KRÓL WĘGIERSKI I POLSKI

 

Po śmierci Kazimierza Wielkiego, jakiś czas było zamieszanie, bo tak Brandenburczycy, jak Rusini wydarli Polakom niektóre zamki; z przyjazdem Ludwika ustało to powoli. Nowego pana przyjmowali panowie krakowscy i biskupi w Sączu, i tak wspaniale prowadzili do Krakowa. Potem otworzono testament Kazimierza nieboszczyka i wyczytano, że porobił zapisy, czyli podarował niektóre ziemie i powiaty różnym książętom. Radzili o tym panowie, czy to słusznie i powiedzieli, że król nie ma prawa zapisywać komuś to, co do korony polskiej należy. – Kłócono się potem, gdzie ma być król koronowany: czy w Gnieźnie, czy w Krakowie? Wielkopolanie swoje podawali racje, a Krakowianie swoje i skończyło się na tym, że Ludwik był namaszczony i koronowany w Krakowie.

 

Po koronacji zajęto się pogrzebem Kazimierza Wielkiego w r. 1370. Szły cztery czarne wozy; woźnica i konie całe były czarnymi kapami okryte. Za wozami postępowało na koniach czterdziestu rycerzy w czerwonych płaszczach; za nimi dwunastu rycerzy, z których każdy niósł herb innego księstwa na tarczy. Na królewskim koniu siedział rycerz w złoto i czerwień ubrany i ten wyobrażał nieboszczyka króla. Potem waliło się dużo ludu z wielkimi świecami, niesiono mary z ciałem królewskim; przed marami szedł podskarbi, co rozrzucał ubogim pieniądze. Wszystek ten orszak wszedł do kościoła, gdzie odprawiano nabożeństwo za króla, potem przy jego trumnie łamano chorągwie, a wtenczas wszystko co żyło, zaczęło rzewnie płakać.

 

LUDWIK ZDAJE RZĄD MATCE

 

Po pogrzebie król Ludwik był w Gnieźnie i w innych miastach wielkopolskich, i wnet powrócił do Węgier; bo trzeba wam wiedzieć, że on Polski nie lubił, tęskniąc za swymi Węgrami. Pojechawszy, zostawił rząd matce swojej Elżbiecie. Zaraz też zaczęli się krzywić Polacy, bo nigdzie nie mogli znaleźć sprawiedliwości; jeżeli kto miał krzywdę, poszedł do matki i poskarżył się, matka zaś odsyłała do króla, król nazad do matki; było to, jak mówią, od Annasza do Kajfasza. Węgrzy przy tym, co byli przy królowej matce, zaczęli sobie pozwalać i dokazywać. I sama królowa, choć osiemdziesięcioletnia, bawiła się tylko w Krakowie, bankietując, wyprawiając tańce i różne swawole; a tymczasem Litwini i Rusini, wpadłszy aż ku Wiśle, palą i rabują swoim zwyczajem, a najbardziej burzą kościoły, tak, że często i kamień na kamieniu nie został. Przybiegali niektórzy panowie, donosząc o tym królowej matce, ale ona, płochym rozumem wszystko zbywała, mówiąc: nie bójcie się, mój syn wielki i mocny monarcha, odda on im za swoje! – A król sobie jak się zasiedział, tak siedział na Węgrzech i wcale się nie turbował o biedną Polskę.

 

Litwini pustosząc wtenczas ziemię Sandomierską, zabiegli aż na Łysą górę, czyli Świętokrzyską, gdzie stał od dawna wspaniały klasztor Benedyktynów. Miejsce to słynęło cudami, z powodu, że tam był wielki kawał drzewa z Krzyża, na którym Zbawiciel nasz był umęczon. Litwini wpadłszy, pomiędzy innymi skarbami, porwali i te relikwie, ale gdy mieli z granic Polski wyjeżdżać, mówią, że żadną miarą ani wóz, ani konie z miejsca ruszyć nie chciały. Nad tym zdziwiwszy się pogańscy książęta, i dorozumiawszy przyczyny, zawołali jednego szlachcica polskiego, który był u nich w niewoli, nazwiskiem Chorobalę, i darując go wolnością, każą mu to drzewo święte, odnieść na powrót do klasztoru Świętokrzyskiego, gdzie i dotąd zostaje.

 

Około tegoż czasu zdarzyła się przygoda, która wam pokaże, jak to źle puszczać cudzych ludzi do kraju. Było to w Krakowie; królowa przy dworze miała co niemiara węgierskich drabantów, którzy z natury skłonni byli do kradzieży i gwałtów. Otóż ci Węgrzyni chcieli raz zabrać siano, które ze wsi dla jednego pana przywieziono. Gdy słudzy bronili pańskiego siana, z tego zaczęła się bijatyka; a zwyczajnie jak w mieście, pozlatywało się dużo ludu, i dalejże tłuc Węgrów. Królowa dowiedziawszy się o tym, posyła Jaśka Kmitę, starostę Sieradzkiego, aby bijących się uspokoił. Kmita przyjeżdża na koniu i napomina, aby się rozeszli, wtem Węgier jeden wypuścił strzałę na Kmitę, który zaraz spadł z konia i poległ. Lud widząc śmierć polskiego pana, tak się rozzłościł, że gdzie jakiego tylko Węgra dopadł, zaraz go w sztuki rąbał. Wycięto ich tej nocy sto sześćdziesiąt. Smutna rzecz, ale darmo, czego złe broili? Dopóty dzban wodę nosi, póki się ucho nie urwie.

 

Ta przygoda tak wystraszyła królowę, że czym prędzej posłała do syna, aby sobie rządy odebrał; i zapewne, czy to rozum starej babie chcieć rządzić dzielnym narodem, któremu i mężczyzna, jeżeli nie całą gębą wojak, niełatwo podoła.

 

Widząc król Ludwik, że Polacy nie bardzo mu sprzyjają, zaczął im pochlebiać, a mianowicie szlachcie, nadając jej wielkie wolności i przywileje. Zapewne nie wiecie, co to znaczy przywilej? wytłumaczę wam: oto przywilej jest wtedy, kiedy jednemu więcej wolno niż drugim, kiedy jeden nie płaci nic podatków, a drugi płaci w dwójnasób, jakby powinien; kiedy jednemu wolno nic nie robić, tylko leżeć do góry brzuchem, a drugi za to musi pracować i za niego i za siebie; kiedy jednego nie wolno i tknąć, a drugiego wolno i zabić. – Takie to przywileje dostała od niego szlachta; za to też cierpieli więcej mieszczanie i chłopi, bo musieli i płacić i pracować za panów i za szlachtę. – Król Ludwik dlatego tak pobłażał szlachcie, aby obrała którą z jego córek na królowę po jego śmierci. – Zresztą był to król bardzo dobry dla Węgrów, bo go Wielkim nazwali u siebie, ale dla Polaków był małym; dlatego słusznie powiadają, że dla Węgrów był ojcem, a dla Polaków ojczymem, bo nawet dwa razy tylko do Polski zajrzał, udając, że mu powietrze polskie nie służy.

 

–––––––––––

 

 

Dzieje Narodu Polskiego spisane przez Lucjana Siemieńskiego, a przedrukowane z edycji Poznańskiej, pod tytułem "Wieczory pod lipą" i ozdobione rycinami Antoniego Oleszczyńskiego. 1848, ss. 87-90.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXVII, Kraków 2017

Powrót do spisu treści książki Lucjana Siemieńskiego pt.
Wieczory pod lipą czyli Historia narodu polskiego

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: