DZIEJE NARODU POLSKIEGO

 

(WIECZORY POD LIPĄ)

 

LUCJAN SIEMIEŃSKI

 

––––––––

 

WIECZÓR XIV.

 

Złe to były czasy w rozerwanej na sztuki ojczyźnie, która jak ciało świętego Stanisława, zrastała się powoli. – Napadają Tatarzy, biją Niemcy, nikt się nie umie ująć; książęta uciekają. – Panowie wielcy powstają, i z książętami dzielą władzę. – Duchowni mają na złych bicz, czyli klątwę. – Wyklinając często, klątwa poszła w nieposzanowanie. – Było dużo złego w Polsce, ale i dobre się robiło. Naród wychodził z dzikości, i coraz więcej stawał się chrześcijańskim.

 

Wczoraj skończyłem wam lube dziateczki, drugą epokę, na śmierci ostatniego Piasta. – Tylko sobie przypomnijcie, że w tej całej epoce była mowa tylko o samych kłótniach książąt, o przywłaszczaniu sobie tronu, aby drugim przewodzić; o samych wojnach Polaków z Polakami, którzy jeszcze do pomocy brali sobie Węgrów, Pomorzan, Niemców, Rusinów, Czechów, Litwinów, i tak szarpali wnętrzności własnej Matki. Pamiętacie, co też wam opowiadałem o świętym Stanisławie, jak go porąbał Bolesław na kawałki, i jak te kawałki potem się zrosły w jedno ciało sposobem cudownym? – Otóż z tego zaraz wtedy prorokowano, że Polska będzie tak posiekana, ale że w końcu zrośnie się w jedno ciało.

 

Smutna to epoka! przyznajcie same lube dzieci, ludzie nawet w niej znikczemnieli, panowie najeżdżali dwory, łupili po drogach kupców z towarami, udawali się do nieprzyjaciół, i tych na zgubę własną do kraju wprowadzali. – Toteż nieprzyjaciel nic się nas nie bał; gdyż Polacy nie robili dalekich wypraw, jak niegdyś robił Chrobry, Krzywousty i inni; ale siedzieli za piecem i swarzyli się między sobą, jak stare baby. – Czy pamiętacie? i zapewne wtenczas łzy wam w oczach stanęły; kiedy Bolesław Kędzierzawy szedł prosić cesarza niemieckiego, boso, w śmiertelnej koszuli, z mieczem na powrozie, aby się na niego nie gniewał? – A nie zabolałoż was serce wtenczas, kiedy to ćma Tatarów wleciała, jak zgraja potępieńców do Polski, paląc wsie i miasta, zabijając zakonników i zakonnice, i tysiącami panienki wyprowadzając z waszej ojczyzny? Znalazłże się król jaki godny, co by piersiami kraj zasłonił? Oj nie znalazł się! Bolesław Wstydliwy uciekł aż za góry i schował się prawie pod ziemię; Leszek Czarny toż samo, zmykał, aż się za nim kurzyło.

 

Nieszczęście to stąd pochodziło, że książęta dlatego darli się do panowania, aby tylko robić ludźmi, jak bydłem, aby sami w rozkoszach opływali, a zapominali, że Pan Bóg na to daje władzę, aby siebie poświęcać dla dobra drugich, o siebie nie dbać, a dbać, by wszyscy byli spokojni, nasyceni i okryci. Bo pytam was, osądźcie waszym dziecięcym rozumem: po co król, kiedy nie na to, aby dobrze czynił, porządek stanowił, słabszych od mocniejszych zasłaniał, a całości kraju strzegł, jak oka w głowie?

 

W tym okresie czyli epoce, uważaliście już, że panowie się pokazują, bogaci, silni, trzymający własne wojsko, którzy nawet króla wsadzają na tron i zrucają. Tych wprzód nie było, bo król rozkazywał, a nikogo o pozwolenie nie pytał. Teraz wzywa ich do rady i równo z nimi postanawia prawa, nakłada podatki, wydaje wojny, zawiera ugody itp. Nad panami i rycerzami, górę mieli jeszcze księża. Raz, że ich bardzo szanowano, jako sług Chrystusa i ludzi oświeconych (wtenczas mało kto, prócz księży czytać umiał), ale jeszcze bano się ich dlatego, że jak ich kto obraził, zaraz klątwę z ambony rzucali. A klątwa taka, to niech Bóg broni, jaka to była kara! Człowiek wyklęty, nie dostał nigdzie ani ognia, ani wody, ani kawałka chleba, ani przytułku na nocleg, wszyscy od niego stronili, jak od zapowietrzonego. Dobra by to rzecz była, taka klątwa na wielkich zbrodniarzy, co się nie boją ani Boga, ani ludzi, ale księża bardzo często wyklinali za to, że im dziesięciny nie chciano dawać; stąd klątwa spowszedniała, bo jej nie na chwałę Boską, ale na korzyść, lub zemstę własną używano.

 

Za tych to czasów zjawili się ludzie, co tłumami i procesjami chodzili po kraju, modląc się i śpiewając, a przy tym dyscyplinami siekając się po obnażonych plecach. Zwano ich biczownikami. Oni to dziwny obyczaj mieli, że się między sobą spowiadali i dawali rozgrzeszenie. Pod pokrywką pobożności atoli, rozwiązłe prowadzili życie, za co ich z Polski wypędzono, a nawet niektórych palono żywcem na stosach.

 

Wystawiłem wam żałosny obraz naszej ojczyzny, ale też muszę powiedzieć, co się dobrego przez ten czas stało. Oto kraj, mimo wojen i nieładu, przecież się zagospodarował; dróg było więcej niż dawniej, wycięto lasów dużo i na tych miejscach pobudowano wsie, osadzone często niewolnikami wziętymi na wojnie. Miasta różne pobudowały się pięknie i zaludniły, to niemieckimi rzemieślnikami, to Żydami. – Przy mieście zwykle był zamek, gdzie mieszkał książę, albo kasztelan, albo starosta. – Kościołów stawało murowanych wiele, Piotr Duńczyk wystawił sam 70; dużo postawili Krzyżacy, a najwięcej zamków Kazimierz Wielki. Klasztorów także stanęło wiele, i w nich byli mnisi: Benedyktyni, Cystersi, Franciszkanie. Ci mnisi żyli bardzo skromniutko, a nauką się trudnili, spisując książki, z których my teraz wiemy, co się działo wtenczas. – Dwory szlacheckie też były ładniejsze; czasami murowane, były i kominy, dym nie gryzł w oczy, jak dawniej; były i okna szklane; śnieg nie wpadał do izby, jak wprzódy. – Z Rusi sprowadzano sobie piękne kobierce, i tymi obijano ściany; także kosztowne futra czyli kożuchy, chodzono w sukniach i jedwabnych materiach; zgoła większa nastała wygoda życia, szczególniej u bogatszych i pracowitszych.

 

Gospodarstwo rolnicze także się polepszyło: więcej pola uprawiano, więcej siano rozmaitych zbóż; niemniej też zaczęto w ogrodach sadzić kapustę, rzepę, cebulę, marchew; drzewa szczepić, jak: wiśnie, śliwy, gruszki, jabłka; zapewne gdzieniegdzie i wino już sadzono. Koni zaś najwięcej chowano, bo w czasach wojennych koń, to największa siła rycerza. Na bydle też nie schodziło, gdyż pastwisk było więcej niż dziś. Polowania wyprawiano na grubego zwierza, jak to już mówiłem wam przy Kazimierzu Wielkim; ale nie każdemu, co miał las, wolno było polować; sami tylko wielcy panowie i książęta tę przyjemność dla siebie zachowali. Chłopek najwięcej na tym cierpiał, bo musiał hodować psy książęce, i pilnować mu sokołów; a za ukradzenie cudzego psa, lub sokoła, karano okropnie, jakby za największą zbrodnię.

 

W odludnych miejscach były wtenczas i bobrownie, gdzie kilkadziesiąt bobrów mieszkało razem, w domkach sztucznie zrobionych. Futra tych bobrów znaczne właścicielom przynosiły korzyści; równie jak barcie pszczół dzikich w lasach żyjących.

 

Widzicie sami, że wtenczas jeszcze nie było tak jak teraz, ale poczekajcie, dalej zobaczycie jeszcze lepszy porządek, większą sprawiedliwość, bo to i Kraków nie od razu zbudowano, tylko po trosze.

 

–––––––––––

 

 

Dzieje Narodu Polskiego spisane przez Lucjana Siemieńskiego, a przedrukowane z edycji Poznańskiej, pod tytułem "Wieczory pod lipą" i ozdobione rycinami Antoniego Oleszczyńskiego. 1848, ss. 82-86.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXVII, Kraków 2017

Powrót do spisu treści książki Lucjana Siemieńskiego pt.
Wieczory pod lipą czyli Historia narodu polskiego

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: