UROCZYSTOŚĆ WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH

 

N A U K A

 

ŚWIĘTEGO JANA CHRZCICIELA MARII VIANNEY (*)

PROBOSZCZA Z ARS

(1786 – 1859)

 

O CZCI ŚWIĘTYCH I O OBRAZACH ŚWIĘTYCH

 

"Radujcie się i weselcie: albowiem zapłata wasza obfita jest w niebiesiech" Ew. u św. Mat. r. 5, w. 12.

 

Kiedy Król Dawid rozważał świat i to co się na nim znajduje, zawołał w uniesieniu: "O jak cudownym jest Pan Bóg w dziełach swoich". Ale kiedy rozważał to, co Bóg dla czło­wieka uczynił, zawołał: "O jak dobrym jest Bóg Izraela".

 

Tak, bracia drodzy, dobrym jest Pan Bóg dla ludzi, po­nieważ dał Syna swego, aby nas zbawił, i w Świętych swoich przypomniał nam wszystkie te cnoty, którymi Jezus Chrystus jaśniał za życia swego na ziemi. Święci, to jakby zwierciadła małe, w których Jezus Chrystus siebie nam przedstawia. W apostołach widzimy Jego gorliwość i miłość o dusz zbawienie; w męczennikach widzimy Jego cierpliwość, mękę i śmierć stra­szną; w pustelnikach widzimy Jego życie ubogie i ukryte; w pannach Jego czystość niepokalaną; a we wszystkich Świę­tych miłość bez granic, tak, że my podziwiając cnoty Świętych, nic innego nie czynimy, tylko podziwiamy cnoty Jezusa Chry­stusa, których On nam wzór zostawił podczas swego życia śmiertelnego.

 

Jakież to szczęście dla nas bracia drodzy, że mamy w Świę­tych Pańskich takich przewodników i orędowników przed Bo­giem; tym więcej, że oni chętnie śpieszą nam z pomocą, kiedy ich o to prosimy. Potrzeba tylko po pierwsze, abyśmy się z ufno­ścią do nich uciekali; po wtóre abyśmy szanowali to, co do nich należy, co ich przedstawia, przekonani będąc, że kiedy ich czci­my, to samego Boga czcimy.

 

Królowo wszystkich Świętych, wstaw się za nami.

 

Zdrowaś Maryjo!

 

I.

 

Cześć, jaką oddajemy Bogu, różni się od czci, jaką odda­jemy Świętym. Boga czcimy jako Stwórcę, od którego zawi­sło wszystko, czym jesteśmy i co mamy; czcimy czcią najgłęb­szą, wierząc weń, ufając Mu i miłując Go; czcimy jako pier­wszy nasz początek i ostateczny koniec. Świętych czcimy jako sługi miłe Bogu, podziwiamy łaski, jakimi ich Bóg opatrzył, cnoty którymi jaśnieli, chwałę jakiej w niebie używają. Pole­camy się ich modlitwom, ponieważ oni wiele u Boga mogą.

 

Kiedy czcimy Świętych, to nic innego nie czynimy, tylko dziękujemy Bogu za łaski którymi ich obdarzał za życia na ziemi i za łaski, którymi ich obdarza podczas wieczności ca­łej; uznajemy ich za przyjaciół Bożych i za obrońców naszych. Można powiedzieć, że wszystko co Bóg czyni, to dla Świętych czyni. Dla nich Bóg stworzył świat którym rządzi, dla nich ofiarował życie swoje umierając na krzyżu, dla nich dokonywa wielu cudów, dla nich ustanowił tę religię świętą, która tyle łask na nas sprowadza.

 

Abyśmy lepiej zrozumieli miłość, jaką Bóg dla nich żywi, spojrzyjmy na stopień chwały i szczęścia, jakim ich Bóg obda­rzył w niebie. Oto za towarzyszów dał im aniołów, uznał ich za swoje dzieci, uczynił dziedzicami swego królestwa, uwol­nił z niewoli szatana, oczyścił ze wszystkich brudów w swojej Krwi przenajdroższej, wzbogacił łaską i szczęściem wysłowić się nie dającym.

 

Któżby się nie unosił bracia drodzy, patrząc na ten sto­pień chwały, do jakiego ich Bóg wyniósł? Cieszmy się, bo nas to samo szczęście czeka, jeżeli tak będziemy postępowali na ziemi, jak postępowali oni. Bóg dobry chce nas tak samo zbawić i miłuje równie jak Świętych. Prawda, że oni cierpieli przez jakiś czas, ale teraz wszystko się dla nich skończyło, co dolegało. Niemało obelg znieśli, niemało upokorzeń; niektórzy więzienia odsiadywali, przyjemności sobie różnych odmawiali, własnej woli się wyrzekali, dla siebie umarłymi byli; inni prze­pędzali swoje życie na pustyni, inni w klasztorach, ale – raz jeszcze powtarzamy – co to wszystko znaczy w porównaniu ze szczęściem i chwałą, jakiej teraz używają w niebie?

 

Łaską to dla nas jest i łaską wielką, że Bóg pozwolił, aby Święci byli naszymi przyjaciółmi i obrońcami. Święty Ber­nard mówi, że cześć jaką oddajemy Świętym nie tyle im chwały, ile nam pożytku przynosi, że możemy ich prosić z całą ufno­ścią, ponieważ oni wiedzą na ile niebezpieczeństw jesteśmy wystawieni, przypominając sobie, jakim sami podlegali za ży­cia swego. Aby sobie zasłużyć na ich poparcie, należy dzię­kować Bogu za łaski, jakimi ich obsypywał za życia i o ile można naśladować ich cnoty. Patriarchowie i prorocy niech nam będą wzorami prostoty i miłości ku Bogu; apostołowie wzorami gorliwości o chwałę Bożą i zbawienie dusz; męczen­nicy wzorami cierpliwości, jakiej dowody złożyli podczas zada­wanych im katuszy; dziewice wzorami czystości, tak miłej Bogu. Starajmy się, o ile tylko możemy, zasłużyć sobie na ich przy­jaźń i obronę.

 

Iluż to grzeszników nawróciło się dlatego, że żyli w łącz­ności ze Świętymi. Ów młodzieniec, którego Jan święty po­wierzył był pewnemu biskupowi Efeskiemu na wychowanie, byłby zginął bez pochyby, gdyby nie troskliwość Jana świętego. Łączność, jaka się wytworzyła pomiędzy świętym Ambrożym a świętym Augustynem, wpłynęła na nawrócenie tego osta­tniego. Maria, siostrzenica Abrahama, wiele zyskała na tym, że miała za przyjaciela tak świętego wuja. Jakże szczęśliwi jesteśmy, jeśli za przyjaciół mamy Świętych, którzy nas miłują, którzy usilnie pragną, abyśmy się zbawili i dlatego przedstawiają nam nasze błędy, abyśmy się z nich poprawili. Weźmy przykład.

 

Pewna młoda osoba, imieniem Apolonia, widywała się czę­sto z jednym młodzieńcem, nie zważając, na jakie się przez to wystawia niebezpieczeństwo. Szczęściem, że miała towarzysz­kę, która wszelkich dołożyła starań, aby niebezpieczeństwo za­żegnać. "Wierz mi droga przyjaciółko – rzekła raz do niej – jestem starszą od ciebie, wiem co robisz i na co się narażasz. Poufałe przebywanie z osobami innej płci jest bardzo niebez­pieczne. Zły duch wszelkich użyje sprężyn, aby mógł do grze­chu nakłonić. Nic nie pomoże nasza hartowność, nasza pe­wność siebie. Chociaż byśmy się jak najbardziej bronili, nie unikniemy pewnych wrażeń szkodliwych, zabójczych. Wstyd pomału osłabnie, a za osłabnięciem tej cnoty, nastąpi wkrótce utrata bojaźni Bożej. Do pobożności poczujemy niesmak, wszy­stko co religia ma słodkiego i pocieszającego stanie się dla nas zawadą i ciężarem. Żarliwość w przystępowaniu do świętych Sakramentów ostygnie, jeśli się kiedy do nich zbliżymy, to bez pożytku albo i świętokradzko".

 

Z początku te rady tak zbawienne nie działały na Apo­lonię, ale później tknięta łaską Boską powzięła zamiar pora­dzenia się spowiednika. Naturalnie, że ten jej wystawił złe, jakiego się dopuszczała i niebezpieczeństwo, w jakie popadła. "Złe, które popełniasz jest większym, niż byś mogła pomyśleć – rzekł spowiednik. Nie tyle by ci szkodził sztylet wpakowany w serce, ile ta przyjaźń łącząca was obojga. Sztylet pozba­wiłby cię tylko życia doczesnego, gdy ta przyjaźń pozbawia cię życia duszy, które tyle mąk kosztowało Jezusa Chrystusa. Wycofaj się z tej przyjaźni, w którą się pogrążyłaś, póki je­szcze można". Żal ścisnął Apolonię, że tak Boga obraziła, poczęła rzewne łzy wylewać, dziękując przyjaciółce za rady, jakie jej dawała, i prosząc o darowanie zgorszeń. Resztę ży­cia przepędziła jak najświątobliwiej. Gdyby była nie miała tak dobrej i świętej przyjaciółki, to by może nigdy nie była otworzyła ócz na niebezpieczeństwo, jakie jej groziło. Ale je­śli Święci na ziemi taką już posiadają miłość, to jakąż jest ich miłość w niebie, gdzie ta cnota jest bez porównania dosko­nalszą?

 

Powiedziałem, że powinniśmy wzywać Świętych z wielką ufnością. Przez takie wzywanie odbywa się obcowanie wier­nych na ziemi ze Świętymi w niebie. Sobór Trydencki mówi, że my przez modlitwę utrzymujemy ustawiczny stosunek z niebem. Co do nas, prośmy Świętych bardzo pokornie, aby swoim wstawiennictwem wyjednali nam te wszystkie ła­ski, jakie nam są potrzebne do życia świątobliwego na ziemi. Święci w niebie królują z Jezusem Chrystusem i ofiarują Mu nasze prośby, kiedy się uciekamy do nich. Wielkie to szczęście dla nas, że możemy ten stosunek z niebem utrzymywać, cho­ciaż jeszcze jesteśmy na ziemi. Miłujmy Świętych, a zasłużymy sobie na ich orędownictwo. Nasza miłość ku nim nie wy­równa nigdy ich miłości ku nam, bo miłość Świętych w niebie jest o wiele doskonalsza od tej miłości, jaką my możemy mieć na ziemi. Święty Cyprian mówi, że Święci mają się za szczę­śliwych, kiedy się za nami wstawiają, kiedy nam do zbawienia pomagają: ponieważ ubezpieczeni co do własnej chwały, przy­pominają sobie, na ile to niebezpieczeństw byli wystawieni pod­czas życia swego na ziemi. Oni otrzymali od Jezusa Chry­stusa moc wielką, przeto prośmy ich, ile razy czego potrzebu­jemy. Bądźmy przekonani, bracia drodzy, że Święci, których wzywamy, mają bez ustanku oczy na nas zwrócone; piękny te­go przykład znajdujemy w żywocie świętego Alojzego Gonzagi.

 

Pewien młodzieniec, imieniem Wolfgang, zaniewidział był na oczy, ale później odzyskał wzrok za wstawieniem się świę­tego Alojzego Gonzagi. Chciał podziękować za to dobrodziej­stwo i udał się do Rzymu dla odwiedzenia grobu świętego Alojzego. Przed wejściem do lasu, który w drodze napotkał, prosił o pomoc świętego, i usłyszał głos mówiący do siebie: "bądź spokojny, nie bój się niczego". Kiedy go napadli złoczyń­cy, obdarli ze wszystkiego co miał, i zabierali się nadto do odebrania mu życia; on zawołał o pomoc do swego obrońcy. I w tej chwili ujrzał przed sobą młodzieńca, odzianego w sutannę kapłańską, który mu rzekł: "Czy potrzebujesz czego? Dokąd idziesz?". "Idę do Rzymu – odpowiedział Wolfgang – dla uczczenia relikwij świętego Alojzego Gonzagi, który mi do odzyskania wzroku dopomógł". "Ja także idę do Rzymu" – rzekł nieznajomy. Potem zwrócił się do złoczyńców i jednym słowem zmusił ich do ucieczki. Wolfgang nie wątpił, że to był poseł z nieba: anioł lub sam święty Alojzy Gonzaga. Uwol­niony z niebezpieczeństwa, puścił się w dalszą drogę. Gdy przybył do Florencji i zaszedł do gospody na spoczynek, zno­wu mu się ów młodzieniec ukazał i począł śpiewać tak wdzię­cznie, że Wolfgang nasłuchać się nie mógł. Widzenie wkrótce znikło, ale on uczuł w swym sercu niesłychaną miłość ku Bo­gu. W Rzymie poseł niebieski po raz trzeci zjawił się przed Wolfgangiem, zaprowadził go do grobu świętego Alojzego Gon­zagi, i rozstając się z nim przyrzekł swoje usługi na przy­szłość. Za powrotem do kraju Wolfgang opowiadał znajomym, co za pośrednictwem świętego Alojzego otrzymał, i zachęcał do czci jego.

 

Patrzcie, bracia drodzy, jak Święci chętnie śpieszą z po­mocą, gdy się kto do nich ucieka z ufnością.

 

II.

 

Nie tylko powinniśmy się modlić do Świętych, jako do ta­kich, którzy są przyjaciółmi Boga, którzy się cieszą Jego obe­cnością; ale nadto powinniśmy mieć w wielkim poważaniu to wszystko, co się do nich odnosi. Kościół zawsze bardzo czcił relikwie Świętych, ponieważ one są członkami żywymi Jezusa Chrystusa, przybytkami Ducha Świętego, narzędziami tych do­brych uczynków, które Bóg zdziałał przez nie i za życia i po śmierci. Wszystko to nas bardzo pociesza i ożywia wiarę na­szą tyczącą się zmartwychwstania i nagrody na tamtym świe­cie. Tak, bracia drodzy, jest inne życie nierównie szczęśliw­sze niż obecne; dostanie się i nam, jeżeli naśladować będziemy Świętych, którzy przed nami żyli. Ileż cudów Bóg uczynił przez relikwie Świętych? Ilu chorych uleczył, ilu umarłych wskrzesił? Sam cień Apostołów, gdy padł na chorych, zdro­wie im przywracał. Suknie świętego Pawła leczyły chromych, przywracały wzrok ślepym, zdrowie słabym. Krzyż Jezusa Chrystusa, owa najdroższa z pomiędzy relikwij, kiedy nią do­tknięto umarłego, podniósł się natychmiast, jak gdyby tylko spał. Czytamy w kronikach starych, że Bóg pewnemu zakon­nikowi objawił miejsce, w którym się znajdowała głowa Jana Chrzciciela. Gdy ją ów zakonnik znalazł i przechodził przez pole, gdzie się odbywała bitwa, to pozabijani żołnierze powsta­wali jakby ze snu przebudzeni. Powinniśmy się więc za szczę­śliwych uważać, jeżeli mamy jakie rzeczy, które należały do Świętych. A my jesteśmy właśnie w tym położeniu: relikwij świętych w naszym kościele mamy wiele, łask także otrzymy­walibyśmy od Świętych wiele, gdybyśmy ich prosili gorąco o to, co nam do zbawienia jest potrzebne. Jakąż wiarę, jakąż miłość czulibyśmy w sobie!

 

Powinniśmy także mieć w wielkim poszanowaniu to wszy­stko, co Świętych przedstawia. Sobór Trydencki chce, abyśmy bardzo szanowali obrazy, które nam przypominają Świę­tych. Bo te obrazy uczą nas, uprzytomniają nam tajemnice naszej świętej religii; czasami jedno spojrzenie na obraz wstrząsa nami i nawraca. Aby tego dowieść, przytoczę takie zdarzenie. Pewien młodzieniec, nazwiskiem Dozyteusz, bardzo wcześnie powierzony został jednemu panu na wychowanie. Słysząc wiele o miejscach świętych, udał się do Jeruzalem w celu osiągnienia łask kilku. Kiedy przechodził około Getsemani spostrzegł obraz przedstawiający piekło z mękami, jakie szatani zadawali potępieńcom. Przejęty strachem zatrzymał się, obraz go że tak powiem przykuł do siebie, wpatrywał się weń pilnie; a ujrza­wszy obok siebie jakąś panią, która się także obrazowi przy­patrywała, zapytał co by to byli za nieszczęśliwi na takie cier­pienia skazani? "Są to potępieńcy – odrzekła zapytana – Bóg ich karze dlatego, że przykazań Jego zachowywać nie chcieli i że się o zbawienie swoje nie troszczyli". Tą odpowiedzią przeraził się jeszcze bardziej młodzieniec i zapytał co należy czynić, aby się zbawić i nie być z liczby tych nieszczęśliwych? "Umartwiaj się – odpowiedziała mu zapytana – módl się, pość", i to rzekłszy znikła. Dozyteusz zabrał się natychmiast do po­kuty i wiele czasu poświęcał na modlitwę. Towarzysz jego podróży, syn owego pana u którego był na wychowaniu, zdzi­wiony taką zmianą powiedział, że życie podobne, modlitwie i umartwieniom oddane, przystoi bardziej jakiemu pustelnikowi, niż takiemu jak on młodzieńcowi. Był to podszept szatana, ale Dozyteusz powolny łasce, która go ożywiała, oparł się po­kusie; owszem skorzystał z niej, bo się zaraz wypytał, gdzie pustelnicy mieszkają i jakie życie prowadzą. Poczym udał się do klasztoru, którego opat uznał w nim powołanie prawdziwe. "Pójdź tu mój przyjacielu – rzekł do niego – niech cię uści­snę, Bóg który ci natchnął te myśli, pobłogosławi w zamiarach twoich". Po tych słowach został przyjęty do zakonu i resztę swego życia przepędził w pokucie i we łzach. Umarł jak święty.

 

Patrzcie, bracia drodzy, jak samo wejrzenie na obraz po­ruszyło, nawróciło i sprawiło, że ów młodzieniec żył i umarł jak święty. Bez tego obrazu może by był w piekle!

 

Obrazy działają na nasz umysł i uczą nas tajemnic świę­tej religii naszej. Czytamy w żywocie świętej Teresy, że ta ujrzawszy raz obraz Chrystusa Pana omdlewającego, tak się nim przejęła, że prawie bez zmysłów jakby nieżywa na ziemię upadła. Później często o nim myślała, wciąż się jej zdawało, że widzi Chrystusa Pana mdlejącego w ogrodzie Oliwnym.

 

W Rzymie jednego roku srożyła się zaraza straszna, lu­dzie jak muchy padali, pokuty i różne dobre uczynki jakie po­dejmowano, nie pomagały. Grzegorz święty papież wpadł na myśl, żeby po ulicach miasta procesjonalnie obnosić obraz Naj­świętszej Maryi Panny malowany przez świętego Łukasza. Gdzie się tylko obraz pokazał, zaraza ustawała, a Bóg na do­wód, że Mu cześć, jaką oddawano obrazowi Najświętszej Pan­ny jest miłą bardzo, posłał anioła, który w chwili obnoszenia obrazu ową pieśń po raz pierwszy zanucił: "Wesel się niebios Królowa, alleluja!" (a).

 

Cześć, jaką oddajemy obrazom, odnosi się do Świętych, których one przedstawiają, a cześć, jaką Święci odbierają, odnosi się do samego Boga.

 

Ta właśnie jest różnica pomiędzy nami a poganami, że my nie czcimy posągów, ani malowideł, ale czcimy tych, któ­rych te posągi i malowidła nam przedstawiają. Spojrzawszy na obraz, uprzytomniamy sobie wszystkie cnoty, jakie wyko­nywała osoba, której obraz mamy przed sobą. Kiedy patrzy­my na obraz Chrystusa Pana modlącego się przed męką w ogro­dzie Oliwnym, zaraz nam staje na myśli ów pot krwawy, któ­rym się oblewał za grzechy nasze. Trudno zaprawdę o coś bardziej poruszającego i skłaniającego do opłakiwania oboję­tności naszej. Iluż grzeszników się nawróciło, przypatrując się obrazowi biczowania Jezusa Chrystusa! Co było powodem tych łez, jakie Magdalena wylewała na puszczy, jeśli nie jej grze­chy i ów krzyż, który anioł Gabriel zatknął przed jej grotą? Czemu tak się łzami zalewała święta Katarzyna Sieneńska, je­śli nie temu, że jej się Zbawiciel przedstawił takim, jakim był podczas swego biczowania? Rzućmy okiem pilnie po obrazach, które są w tym kościele, a przekonamy się, ile nam myśli do­brych napłynie do serca, ile postanowień świętych uczynimy. Uprzytomni się nam dokładnie, co Chrystus Pan podjął dla naszego zbawienia i jak jesteśmy nieszczęśliwi, że Go nie miłujemy.

 

Gdy spojrzymy na obraz świętego Jana Chrzciciela, za­raz myśl nasza przeniesie się na pustynię, gdzie on prowadził swoje życie pokutne. Ukaże się oczom naszym głowa jego ścięta przez kata i niesiona na półmisku przez rozpustną Salome. Gdy spojrzymy na obraz świętego Wawrzyńca, zaraz przypomnimy sobie katusze, jakie mu zadawano na rozpalonej kracie żelaznej, zaraz uprzytomnimy sobie słowa przez niego do oprawców wyrzeczone: "Obróćcie mię na drugą stronę, bo z tej już jestem dobrze upieczony".

 

Nic bracia drodzy nie jest tak zdolnym do poruszenia nas i nawrócenia, jak widok obrazu, jeżeli pilnie rozważamy cnoty tego świętego, którego nam obraz przedstawia. Powinniśmy być z wielkim uszanowaniem dla tego wszystkiego, co nam przypomina i Świętych i ich cnoty; ale jeszcze z większym uszanowaniem powinniśmy być dla relikwij świętych, które po­siadamy. Święci w niebie bardzo nas miłują i gorąco pragną, abyśmy się z nimi połączyli. Uciekajmy się pod ich obronę, a oni nas nie opuszczą, bądźmy tego pewni. Są oni naszymi przyjaciółmi, naszymi braćmi; miejmy ku nim wielkie nabożeństwo, modlitwy ich za nami, a oraz małe wysiłki nasze, jakie na ziemi podejmujemy, sprawią, że się kiedyś z nimi połączy­my na wieczność całą. Daj to Boże! Amen. (1) (b)

 

–––––––––––

 

 

Cyt. za: Nauki na niedziele i święta całego roku miane w Kollegiacie Łowickiej przez Księdza Antoniego Chmielowskiego. T. III: Czas po Zielonych Świątkach. Warszawa 1893, ss. 631-639.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono; przypisy nienumerowane od red. Ultra montes).

 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Pozwolenie Władzy Duchownej:

 

APPROBATUR.

Varsaviae die 14 (26) Junii 1891 anno.

Judex Surrogatus,

Canonicus Metropolitanus

R. Filochowski.

pro Secretario

J. Podbielski.

 

N. 2870.

 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Przypisy:

(1) Sermons du Vénérable Serviteur de Dieu Jean-Baptiste-Marie Vianney, Curé d'Ars. Tome quatrième. Paris. Librairie Victor Lecoffre. 1883 a.

 

(a) "Regina coeli laetare, alleluja".

 

(b) Por. inne tłumaczenie: Błogosławiony X. Jan Maria Vianney (Proboszcz z Ars), Kazania niedzielne i świąteczne. Wydał z francuskiego w skróceniu Ks. Dr Jakób Górka (Profesor Seminarium biskupiego w Tarnowie). Tom II. W Krakowie. CZCIONKAMI DRUKARNI "CZASU". 1906, ss. 299-306 (O religijnej czci Świętych i ich obrazów).

 

(*) Nota o autorze: "Św. Jan-Maria Vianney (Ioannes-Maria), Wyznawca; – święto 9 sierpnia.

Ur. w Dardilly w r. 1786, jako syn ubogich wieśniaków, odznaczał się już w chłopięcym wieku niezwykłą pobożnością i miłością dla ubogich. Pragnął zostać kapłanem, nauka jednak przychodziła mu tak trudno, że kilkakrotnie doradzano mu, by zaniechał studiów. Wreszcie w r. 1815 dotarł do święceń kapłańskich. Był przez 3 lata wikariuszem w Ecully, po czym otrzymał zapadłą i zapuszczoną parafię wiejską Ars pod Lugdunem. Wkrótce pod wpływem świątobliwego duszpasterza odnowiło się oblicze parafii. I wpływ ten sięgał dalej. Schodzili się ludzie z dalekich stron, by się u niego spowiadać, by choć popatrzeć, jak «święty» odprawia Mszę św. Coraz liczniejsze rzesze wypełniały wiejski kościołek. Życie znanego już poza granicami Francji «proboszcza z Ars» upływało pomiędzy plebanią a kościołem. Długie godziny spędzał w konfesjonale, gdzie dokonywały się cudowne nawrócenia pod wpływem spowiednika, czytającego w sumieniach jak w księdze otwartej. Jeśli były wolne chwile, proboszcz spędzał je na klęczkach przed Najświętszym Sakramentem. W ciągu 20 lat przeszło 100 tysięcy pielgrzymów przesunęło się przez Ars, nawet z Ameryki przybywali penitenci. Opowiadano sobie o cudach, na jakie patrzano, główne jednak cuda dokonywały się w głębi dusz. Misje, rozpoczęte w Ars, przeszły do innych parafij, proboszcz bowiem śpieszył, gdzie go wzywano z posługą duszpasterską. Wreszcie wyczerpany nadludzką pracą – na sen miał tylko czasu 4 godziny – zmarł 4 sierpnia 1859 r. Kanonizowany w r. 1925. Ogłoszony patronem proboszczów w roku 1929". – Biskup Karol Radoński, Święci i Błogosławieni Kościoła Katolickiego. Encyklopedia Hagiograficzna. Warszawa – Poznań – Lublin [1947], s. 227.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMVI, Kraków 2006

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: