TYPY I FIGURY

 

z komedii życia codziennego

 

"PRZEGLĄD LWOWSKI"

 

–––––

 

II.

 

WIECZNY KANDYDAT

 

Pod względem politycznym podzielić by można u nas wszystkich na dwie części na tych, którzy na arenę publicznego życia prawie przymusem bywają wyciągani, i na tych, którzy się do niej cisną z gwałtownym natręctwem. Przyjmując podział taki, nie można atoli twierdzić, że ma on swój jedyny powód w dwóch zarówno niepochlebnych wadach moralnych, w apatii i intruzostwie, w opieszałości i natręctwie.

 

Nie zawsze sama oziębłość obywatelska jest przyczyną, że bardzo wiele zdolnych i pod politycznym względem kompetentnych ludzi unika publicznego życia. Przyczyny tego zjawiska szukać należy głównie w stosunkach naszego kraju, a mianowicie w tym, co się niektórym podoba nazywać opinią publiczną. Opinia bowiem publiczna taka, jaką ją pojmują i mieć chcą nasi warchołowie i gloryfikatorowie ulicy, jest raczej doraźnym sądem, samozwańczym jakimś, kacykowskim trybunałem, a nie poważnym, sprawiedliwym i dostojnym organem publicznego sumienia i publicznej krytyki.

 

Czyniłem raz wyrzuty pewnemu szlachcicowi wiejskiemu, któremu nie brakło ani umysłowej wytrawności, ani wrodzonego instynktu politycznego, czemu tak zawzięcie i uporczywie stroni od wszelkiego udziału w robotach politycznych?

 

– Mój mości dobrodzieju – odpowiedział mi na to poczciwy ziemianin – wszystko zrobić gotów jestem dla kraju, ale przez rózgi latać nie myślę, tym bardziej, że nie będzie stąd żadnego pożytku ani dla mnie, ani dla dobra publicznego. Zważ tylko mój łaskawco, czy nie mam racji?... Póki jestem hreczkosiejem tylko, póki próżnuję i jedynie do arendarza mego adresuję interpelacje, dopóki nie czynię żadnych poświęceń z czasu, zdrowia i pracy mojej dla kraju – dopóty nikt nie śmie dotknąć się ani charakteru ani poczciwego imienia mego.... Ale niech no z czysto obywatelskiej gorliwości wystąpię na scenę życia publicznego, niech no ośmielę się chcieć pracować dla kraju, wtedy mości panie, jak ongi do tarczy z malowanym łbem Tatarzyna, wolno do mnie strzelać żakom i wyrostkom. Już ja wtedy jestem wywołańcem i wszystko ze mną wolno zrobić, nawet błotem obrzucić i za infamisa ogłosić. Libelle, pamflety, gazeciarskie świstki, czym winien, czyli nie, posypią się istnym gradem na mnie, a nikt nawet nie ujmie się mej sławy. Bóg widzi, nie chwalę się, w r. 1831 patrzałem nie zmrużonym okiem w paszcze moskiewskich bateryj, a i dziś może, gdyby na to padło, i mitrajlez bym się nie bardzo uląkł, ale przed tym wrzaskiem, przed tą kocią muzyką inwektyw, obelg, podejrzeń, szyderstw itd., człek stchórzyć musi! Gdyby na mego ekonoma nawymyślały Zoile galicyjskie tyle, co wymyślają codziennie na mężów najzasłużeńszych w kraju – nie uszłoby to może!...

 

Nie miał zupełnej racji pan Wincenty, bo tak się nazywał nasz szlachcic, ale miał ją w części. Na wrzaski warchołów politycznych i na infamie miotane z ulicy odpowiada się tylko pogardą, a gdyby każdy miał tyle wstrętu przed takim wronim chórem (bo istny to bywa cantus cornicum), to na polu politycznym królowałaby tromtadracja w najniepocześniejszym tego słowa znaczeniu. Niepodobna wszelako zaprzeczyć, że obawa przed skandalem, w który u nas tak często życie publiczne się zmienia, odstręcza u nas wielu, i to bardzo wielu od udziału w pracy obywatelskiej.

 

Opinia nasza, tak jak ją reprezentują niektóre gazety lub pojedyncze krzykacze i warchoły, nie zna miary godziwej ani sumiennej powagi. Od ulicznej apoteozy do jawnej obelgi, od owego zapożyczonego u burszów niemieckich fackelzugu do również po małpiemu naśladowanej kociej muzyki, od niedorzecznej, wrzaskliwej gloryfikacji do obrzucenia błotem – krok u niej jeden, ba, nieraz pół kroku tylko...

 

Ale i na najgorszym gruncie, na którym już usychają szlachetniejsze rośliny, korzenić się będzie bujnie chwast i pokrzywa. Co odstrasza ludzi skromnych i delikatniejszego uczucia, to żywiołem jest intruzów i natrętów. Dobrze im wśród wrzasku, jak żabie w bagnie.

 

Do takich natrętów należy i "wieczny kandydat", którego typ nakreślić tu pobieżnie zamierzamy. Pod takim "kandydatem-intruzem" rozumiemy indywiduum, które wiedzione ambicyjką, próżnością śmieszną lub interesem jakim osobistym, wpycha się i narzuca wszędzie, gdziekolwiek nadarzy się sposobność zajęcia jakiegoś stanowiska politycznego.

 

* * *

 

Takim kandydatem-intruzem nie kieruje szlachetna ambicja służenia krajowi, ale próżność, nie wzdrygająca się nawet przed upokorzeniem, byle dopiąć swego celu; nie poczucie sił własnych, ale arogancja bez granic; nie żądza zasług ale chciwość jakiego takiego rozgłosu.

 

O quam dulce est, digito monstrari et dicier hic est! woła Rzymianin. O jakże słodko jest wyleźć z jakiej urny wyborczej i zasiąść na jakim stołku reprezentacyjnym i bywać na jakiej oficjalnej recepcyjce i figurować w gazetach! woła intruz-kandydat. Raz sobie to powiedziawszy, staje się on prawdziwą plagą życia politycznego, zmorą każdego ruchu wyborczego, utrapieniem każdego śmiertelnika, który rozporządza głosem wotującym.

 

Na szczęście kandydat-intruz nie zawsze osiąga cel swojej ambicji. Zabiegi jego rozbijają się czasem o zdrowy zmysł współobywateli, ale to go nigdy nie odstraszy. Zmienia się on wtedy w wiecznego kandydata. Kandyduje i kandyduje in permanentia, przechodząc przez wszystkie męczarnie i śmieszności tego politycznego piekła, które nie znalazło jeszcze swego Dantego.

 

Najczęściej "wieczny kandydat" staje się śmieszną figurą, ale u nas na nieszczęście i śmieszność nie zabija dziwadeł politycznych i społecznych, jak tego mamy dowód na nieśmiertelnej tromtadracji. W każdym innym kraju "tromtadratyzm" stałby się już był dawno tylko pojęciem komicznym, tylko humorystyczną figurą, u nas niestety najjaskrawsi jego reprezentanci znajdują zawsze jeszcze trochę kredytu. Un sot trouve toujours un autre sot, qui l'admire....

 

Ale powróćmy do naszego "wiecznego kandydata".

 

Gdziekolwiek tylko odbyć się ma wybór jakiego funkcjonariusza publicznego, tam wieczny kandydat pojawia się natychmiast. Kandydatura zdaje się być wyłącznym celem jego życia; kandydował będąc studentem o miejsce cenzora, kandydował później o jakiś honorowy sekretariat w jakimś towarzystwie akademickim, kandydował później różnymi czasy do stu wydziałów stu rozmaitych towarzystw, kandydował i kandyduje do rozmaitych komisji, do rozmaitych rad powiatowych i miejskich, kandyduje do sejmu, kandyduje wszędzie i zawsze: słowem kandyduje wiecznie.

 

Oczywiście każdą kandydaturę swoją opiera taki człowieczek niby na życzeniu swoich współobywateli, którym w istocie ani się śniło nigdy prosić go o to. Znam osobiście jednego takiego "wybieralnego Ashawera". Nie ma spotkania, przy którym by się nie zwierzał:

 

– Wiesz co, mój drogi; szlachta z powiatu Cymbałowickiego gwałtem chce mnie wybrać posłem; albo: "Mieszczanie Fujarowa sprzysięgli się na mnie, aby mnie wybrać do sejmu".

 

Przed każdymi wyborami do sejmu można się spotkać z pewnością w którejś z gazet z następującym oświadczeniem "wiecznego kandydata":

 

"Do moich politycznych przyjaciół okręgu Wyświstowa!

 

Na liczne i bezustanne nalegania wielu wyborców Wyświstowa odpowiadam, że jakkolwiek zdrowie moje i stosunki familijne sprzeciwiają się opuszczeniu zacisza prywatnego, jednakże posłuszny obowiązkom i woli moich współobywateli, na postawienie mojej kandydatury w okręgu wyborczym Wyświstowskim zezwalam.

 

Gaweł Niewytrzymalski".

 

W całym Wyświstowie cum attinentiis nikt nawet z nazwiska nie zna pana Gawła Niewytrzymalskiego, ale to mu nie przeszkadza jawić się na przedwyborczym zgromadzeniu i doprosiwszy się głosu przedkładać swego wyznania wiary w sążnistej, kilkugodzinnej mowie. Mowa taka zawsze zaczyna się od słów następujących:

 

– Nie miałem nigdy zamiaru wychodzić z domowego ukrycia, folgując jednak coraz natarczywszym i coraz liczniejszym a gwałtownym naleganiom bardzo licznej części tutejszego zacnego obywatelstwa, stawam przed wami etc. etc.

 

Na takie słowa robi się ruch i powstaje szept między wyborcami. Damazy pyta Nikazego, a Gerwazy pyta Protazego, a Protazy Salezego, a Salezy Serwacego:

 

– Powiedz mi, kto u licha tak nalegał na pana Gawła Niewytrzymalskiego, aby nas reprezentował w sejmie?

 

Nikt oczywiście nie umie dać na to odpowiedzi, aż dopiero rezultat wyboru odpowiada krótko i węzłowato:

 

– Nikt...

 

Pan Gaweł Niewytrzymalski nie otrzymał ani jednego głosu. Gdy go potem zapytasz niedyskretnie, gdzie się podzieli owi natarczywi współobywatele, co p. Gawła gwałtem wywlec chcieli na arenę publiczną i posadzić przymusem na stołku poselskim – wtedy wieczny kandydat odpowiada niejasno i tajemniczo, ale bez zakłopotania:

 

– Wyższe względy... kombinacje polityczne... hm... nie mogę tego powiedzieć. Musiałem zrobić ustępstwo.... wszak wiesz... nie mam ambicji... Wybór mój jednogłośny był zapewniony, ale w ostatniej chwili zaklinałem gwałtownie, aby głosowano na p. Jacka.... Ledwie mi się udało przełamać upór, tak gwałtownie mnie chcieli... Powiadam ci, na klęczkach formalnie prosić musiałem... A zresztą kandyduję w Dudkopolu....

 

I tak dalej idzie in infinitum. Pan Gaweł kandyduje dalej z podziwienia godną wytrwałością wszędzie, zawsze i na wszystko. Widząc go, zdaje ci się, że gotów by był kandydować z tą samą pewnością siebie o mandaryństwo chińskie, o rabinat sadogórski, o prezesostwo stowarzyszenia kominiarzy, o profesurę marynarki lub dyrektorstwo fabryki siarniczek...

 

–––––––––

 

 

Artykuł z "Przeglądu Lwowskiego", Rok pierwszy (1871). Tom I. (Wydawca i Redaktor X. Edward Podolski). Lwów 1872, ss. 154-156; 200-202.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMIV, Kraków 2004

Powrót do spisu treści artykułu pt.

TYPY I FIGURY Z KOMEDII CODZIENNEJ

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: