ROZKOSZ I BOLEŚĆ

K. T.

Dziś kiedy panuje dążność powszechna do przysparzania sobie przyjemności materialnych, do wyciągania z krótkich dni życia największej summy zmysłowych rozkoszy, warto przypomnieć ile ta dążność jest przeciwną naszej naturze i przeznaczeniu.

Wątpliwości nie ulega, że rozkosz ma ponęty, jakimi wabi nas przeważnie. Dość jest w piękny wiosenny dzień usiąść na słońcu, przejąć się ożywczym działaniem jego promieni, spojrzeć na błękit nieba, na zielone drzewa i trawy, słuchać brzęku owadów, szmerów strumyka itd., aby uczuć silny pociąg ku naturze materialnej, ku tej czarodziejce, roztaczającej tak hojnie rozliczne swoje wdzięki. Ten pociąg ku naturze materialnej mógłby się stać niebezpiecznym, gdyby wczesne zaszczepianie poważnych religijnych zasad, nie utrzymywało go w karbach właściwych. Wiadomo bowiem z historii starożytnej, że doprowadził on ludy owych czasów pierwotnych do bałwochwalstwa, tj. do ubóstwienia i uwielbienia stworzeń zamiast Stwórcy.

Rozkosz i boleść, uczucia sobie przeciwne jak ogień i woda, wspólne są wszystkim jestestwom żyjącym. Ale rozkosz i boleść mają natężenie i rozciągłość nierówną. Mówimy tu o rozkoszy i boleści fizycznej. Rozkosz im jest wyższą, tym trwa krócej, a jeżeli się przeciąga, maleje stopniowo, słabnie i spada do zera, rodząc obojętność, przesyt i zabijając energię. Stąd nierzadko wywiązuje się obrzydzenie życia albo splin, owa najcięższa kara nadużyć niezgodnych z naturą i przeznaczeniem człowieka. Co innym sprawia przyjemność, co innych napełnia radością, rozwesela i zachwyca, to choremu na splin staje się źródłem głębokiego smutku, nieopisanej nudy i rozpaczliwego nastroju ducha. Patrzy on obojętnie na wspaniały wschód i zachód słońca, a śpiew słowika wśród bezsennych nocy, przejmuje go niewypowiedzianą tęsknotą. Ani pogoda, w świąteczną szatę przyodziewająca przedmioty, ani woń aromatyczna lasów iglastych, ani upajający zapach konwalii dziko rosnącej, ani urocza muzyka fali jeziornej, nie przemawiają do jego serca i wyobraźni, owszem pogrążają go w posępną i bolesną zadumę. Świat z cudami swymi jest dlań mechanizmem lub sprawą chemiczną; bo gdy utracił wiarę w Boga, wszystko dokoła niego umarło i jak trup olbrzymi ciąży na jego umyśle ogołoconym z wyższych uczuć i czarów poezji. W tym strasznym położeniu, gdy mu religia nie przybędzie z pomocą, pojawiają się niemal fatalnie myśli samobójcze. A te myśli samobójcze nie zawsze bywają proste, lecz przybierają nieraz kształty potworno-wykwintne. Ten obiera kościół i nabożeństwo solenne (jak samobójca warszawski w kościele świętego Krzyża), aby czyn swój podwójnie ohydny, z największym wykonać rozgłosem. Drugi, student piątego kursu medycyny w Moskwie, syn zamożnych rodziców, przekłada dom publiczny, aby w nim życie sobie odjąć! (zob. nasz Przegl. nr 2 str. 23). Nie sąż to samobójstwa podwójnie ohydne, samobójstwa potworno-wykwintne? Niekiedy powód samobójstwa bywa mniej albo więcej urojony. Uczeń jednego z wyższych zakładów naukowych petersburskich, wyjeżdża na wakacje, i w Berdyczowie życie kończy samobójstwem, i zostawia list, w którym powiada, iż wyczytawszy, że choroba, jaką cierpiał, jest nieuleczoną, uważa, iż żyć nie warto. I on, który już stał na drodze mającej go zaprowadzić do zamierzonego celu, dla opinii bardzo wątpliwej, bierze rozbrat z życiem.

Widzieliśmy tedy, co jest rozkosz, jak się łatwo wyczerpuje, do czego doprowadza tych, którzy obrawszy ją za główny cel życia, rzucają się na oślep w jej ramiona. Stąd wniosek, że człowiek nie dla samych przyjemności i rozkoszy żyć powinien, lecz, że przeznaczeniem jego na ziemi praca i walka z przeciwnościami. Bojowanie jest żywot człowieczy na ziemi. (Hiob 7, 1).

Powiedzieliśmy, że boleść ma naturę odmienną od rozkoszy; trwanie zwiększa ją, utwierdza, potęguje. Nie można się z nią oswoić, nie można się nią przesycić; dokucza bowiem wciąż, i dokucza coraz więcej. Boleść z małymi wyjątkami towarzyszy człowiekowi od kolebki do grobu, a mimo wstrętu i przykrości, jaką w nas budzi, mimo usiłowania, aby się jej jak najprędzej pozbyć, ma ona dobrą swą stronę. Upokarza pychę naszą, przypominając nam, żeśmy ludźmi, odwraca myśl naszą od pokus zdradliwych, a podnosi ją do rzeczy godnych naszego zastanowienia i rozwagi. Boleść może nawet stać się z innego względu pożyteczną, ostrzegając nas o grożącym organizmowi naszemu niebezpieczeństwie i skłaniając nas do szukania wczesnej przeciwko niemu pomocy.

Lecz czy zatem idzie, aby życie nasze miało być jednym pasmem cierpień, umartwienia i nędzy? O nie zapewne! gdyż nikomu bodaj nie zbywa, aczkolwiek rzadkich i krótkich, chwil szczęścia na ziemi. Godzi się używać przyjemności życia, godzi się używać darów Bożych, byleby z umiarkowaniem, odpowiednim istocie rozumnej. Zachęca nas do tego Pismo święte mówiąc: Jedz chleb swój z weselem, a pij wino swe z radością (Eklez. 9, 7). Lecz w granicach rozsądnego umiarkowania utrzymamy się wtedy tylko, gdy nas wspierać będzie religia i przewodniczyć nam na drogach żywota. Religia sprawi, iż pamiętać będziemy, że: Nie nasyca się oko widzeniem, ani ucho napełnia słyszeniem (Eklez. 1, 8). Gdybyśmy żyli wieki, gdybyśmy pływali w morzu przyjemności i rozkoszy, zapalałyby one tylko nowe pragnienie, lecz nie ukoiłyby w nas stąd powstających mąk tantalowych. "Każdy, który pije z tej wody, jeszcze będzie pragnął" (Jan 4, 13). Owóż, gdy nawet przyjemności i rozkosze godziwe nie mogą zadowolić człowieka, cóż dopiero mówić o przyjemnościach i rozkoszach zatrutych zgryzotami sumienia? Niesmak, wstręt, ból i cierpienie przekonają go dosadnie, chociaż może, jak zwykle, za późno, że te grzeszne rozkosze nie są zgodne z jego przeznaczeniem, ani z jego naturą, nie znoszącą bezkarnie żadnego zbytku. Choroby i śmierć, niezależnie od innych fatalnych i nieprzewidzianych przygód, zawieszone jak miecz Damoklesa nad jego grzeszną głową, przypominać mu będą na każdym kroku, że przyjemności i rozkosze, za jakimi się ubiega, są to sidła zastawione na jego szczęście doczesne i wieczne. Nikt przeto, sądzę, nie zaprzeczy, że są one przeciwne jego naturze i przeznaczeniu, – co było właśnie do okazania.

Gdyby ludzie mieli często na myśli radę Mędrca: We wszystkich sprawach twoich pamiętaj na ostateczne rzeczy twoje, a na wieki nie zgrzeszysz (Ekli. 7, 40) nie trzeba byłoby im przypominać rzeczy tak prostych i oczywistych.

K. T.

Artykuł z czasopisma "Przegląd Katolicki". Rok dwudziesty trzeci. Dnia 22 stycznia 1885 r., Nr 4 (1885), ss. 49-50.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2005

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: