List pasterski z okazji zakończenia stulecia
JAN Kniaź z Kozielska PUZYNA
z miłosierdzia Bożego i
łaski św. Stolicy Apostolskiej
KSIĄŻĘ BISKUP KRAKOWSKI
Wieleb. Duchowieństwu Świeckiemu
i Zakonnemu, oraz wszystkim
Wiernym Diecezji krakowskiej
pozdrowienie i błogosławieństwo
w Panu!
Jeżeli już zwykły koniec roku pobudza ludzi rozumnych, a tym więcej wierzących do poważnych rozmyślań i zbawiennych postanowień, to tym bardziej koniec całego Stulecia poważniej nastraja wszystkich myślących i czyni ich przystępniejszymi dla świętych i zbożnych upomnień.
Z tej sposobności i ja chętnie korzystam, żeby się do Was, Najmilsi w Chrystusie, odezwać na nowo, zwłaszcza, że w kończącym się wieku w szczególniejszy sposób sprawdzają się słowa Apostoła: "Albowiem będzie czas, gdy zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich pożądliwości nagromadzą sobie uczycielów – a od prawdy słuchanie odwrócą, a ku baśniom się obrócą" (II Tym. IV, 2-4). Namnożyło się za dni naszych, jak w najcięższych dla Kościoła czasach ludzi mówiących przewrotności, odwodzących uczniów za sobą (Act. XX, 30), i zewsząd otaczają nas niebezpieczeństwa grożące naszej wierze, obyczajom i zbawieniu naszemu. Niedowiarstwo, szerzone przez fałszywych proroków, wciska się gwałtem do ognisk domowych i do całych społeczeństw, a pod jego wpływem wzmaga się najprzód chciwość, którą Pismo Św. słusznie nazywa "bałwochwalstwem" (Efez. V, 5), i "korzeniem wszystkiego złego" (I Tym. VI, 10).
Wprawdzie i dawniej zdarzało się, że sąsiad sąsiadowi, brat bratu, a nieraz i wyrodne dzieci własnym rodzicom zazdrościły tego trochę mienia, jakie posiadali; ale teraz tyle namnożyło się procesów i pieniactwa, że sądy i sędziowie, wszystkim tym sprawom i rozprawom podołać nie mogą; a co gorsza mnożą się kradzieże, rabunki i zabójstwa, pochodzące z chciwości tak bardzo, że kryminały już nie mogą pomieścić rozlicznych zbrodniarzy.
Dla chciwości każdy tylko myśli o prędkim i łatwym wzbogaceniu się: więc ubożsi szukają szczęścia w loterii lub kartach, bogatsi podobnież w karciarstwie i spekulacjach giełdowych. Ale jak procesy, tak tu szukanie szczęścia bez pracy nikogo jeszcze trwale nie zbogaciło, ale wielu bardzo do ostatniej doprowadziło nędzy.
Zwyczajnie chciwość gnieździła się tylko w sercu ludzi niewielu, teraz podniecana przez fałszywych proroków ogarnia coraz szersze warstwy i wykopuje jakby bezdenną przepaść między mającymi byt mniej lub więcej zabezpieczony, a tymi, co pracą z dnia na dzień na chleb powszedni sobie zarabiają. Wzajemna zazdrość, nieufność i wrogie usposobienie dzieli narody na dwa sobie przeciwne obozy, które jakby już miały stanąć do bratobójczej między sobą walki. Po której stronie słuszność, a po której wina?
Na to pytanie jedna tylko jest odpowiedź, jaką mamy u Św. Jana Ewangelisty: "Jeślibyśmy rzekli iż grzechu nie mamy, sami siebie zwodzimy, a prawdy w nas nie masz" (I Ś. Jan. I, 8). Grzeszyli i grzeszą bogaci, o ile dla chciwości wyzyskują robotników, i na domiar złego żałują bogactw swoich ludziom i sprawom, pomocy ich potrzebującym, albo je marnują jedynie dla dogodzenia namiętnościom i miłości własnej.
Grzeszą i ubodzy, pożądając, wbrew przykazaniu Bożemu dziesiątemu, dostatków bliźnich swoich. Więcej od jednych i drugich grzeszą ci, co po jednej stronie podjudzają ubogich przeciw bogatym, wmawiając w nich, że ich jest wiele, więc siłą i gwałtem mogą posiąść, czego im tamci słusznie lub niesłusznie odmawiają, – a z drugiej znów strony podniecają pychę bogatych, jakoby wszelkie żądanie ubogich, by też najsłuszniejsze, było niesprawiedliwym uroszczeniem i buntem przeciw istniejącemu porządkowi. Jeden tylko ma słuszność teraz i na wieki, Pan nasz Jezus Chrystus, który uczynił zarówno bogatego jak i ubogiego, i który wszystkim bez różnicy nakazuje: "Nowe przykazanie daję wam, abyście się społecznie miłowali, jakom ja was umiłował" (Św. Jan R. XV, w. 12), a zarazem żąda, abyśmy w codziennym pacierzu prosili: "Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom".
Drugi zgubny owoc niedowiarstwa jest wyuzdana chęć używania dóbr doczesnych. Nie dziwiłbym się temu, gdyby tylko ludzie niewierzący ani w ciała zmartwychwstanie, ani w żywot wieczny, i którzy sobie uroili, że z życiem niniejszym wszystko się dla nich skończy, pragnęli użyć świata, póki służą lata. Ale my, Chrześcijanie, którzy wiemy i wierzymy, że Chrystus Pan słowem i przykładem swoim domaga się od nas przede wszystkim zaparcia się siebie, posuniętego aż do umartwienia, my, Chrześcijanie, do których woła Apostoł: "którzy są Chrystusowi, ciało swe ukrzyżowali z namiętnościami i pożądliwościami" (Gal. V, 24): jakżeż myślimy pogodzić zbytki nasze i życie miękkie z wiarą naszą? Tamci "już osądzeni są, iż nie wierzą w Imię Jednorodzonego Syna Bożego" (Ś. Jan. III, 18); ale stokroć cięższy sąd czeka Chrześcijan, bo oni stali się na kształt onego "sługi, który poznał wolę Pana swego, a nie nagotował ani uczynił wedle woli Jego, i wielce będzie karan" (Ś. Łuk. XII, w. 47).
Dalszym następstwem i złym owocem niedowiarstwa jest coraz większy zanik zasad i zamieszanie pojęć, o jakim mówi Prorok: "Biada wam, którzy nazywacie złe dobrem, a dobre złem; pokładacie ciemność za światłość, a światłość za ciemność... Biada, którzyście mądrymi w oczach waszych, a sami przed sobą roztropnymi" (Izaj. V, w. 20-21).
W życiu prywatnym nie mniej jak w publicznym napotykamy wzniosłe hasła, służące za pokrywkę poziomym bardzo dążnościom, robotę bezpłodną zamiast rzetelnej pracy, gadatliwość zamiast dzielności; kłamstwo uchodzi dziś za zręczność, nierzetelność za znajomość interesu, obłuda za ugrzecznienie.
Wszyscy domagają się wolności, ale każdy jej pragnie tylko dla siebie, i to w tym rozumieniu, że jemu ma być wszystko wolno; wszyscy upominają się o równouprawnienie, ale nikt nie chce ustąpić cokolwiek ze swoich praw, ani też myśli o sumiennym spełnianiu swoich obowiązków. Lada pomysł, choćby niedorzeczny, ale nowy i błyskotliwy, uchodzi za cenną zdobycz nowoczesnej nauki i za pewnik najniezawodniejszy. A co w tym wszystkim najsmutniejsze to to, że im więcej kto ulega temu pomieszaniu pojęć, tym więcej staje się zarozumiałym i lekceważy zdanie ludzi nawet najpoważniejszych, jeśli ono nie zgadza się z jego własnymi zapatrywaniami.
Jednym z najzgubniejszych skutków ducha niedowiarstwa i tego pomieszania pojęć jest bezkarność za dni naszych coraz więcej się wzmagająca. Dochodzimy do tego, że nikt już prawie słuchać nie chce, nikt nie śmie rozkazywać. W rodzinach dzieci wyłamują się spod władzy rodzicielskiej i prawie wstydzą się okazać powinną dla rodziców cześć i uległość, a rodzice nie mają odwagi wychować dzieci swoje tak, jak upomina Apostoł: "w karności i grozie Pańskiej" (Efez. VI, 4). Podobnież w szkołach więcej się zważa na to, by uczniowie wyuczyli się z dnia na dzień zadanych sobie lekcyj, jak na ćwiczeniu ich w karności i kształceniu umysłu, charakteru i serca naszej młodzieży. Stąd coraz więcej mnożą się bolesne narzekania, iż młodsze pokolenie odznacza się przede wszystkim zarozumiałością, samowolą, żądzą używania, a nawet nierzadko zdziczeniem obyczajów.
Równie źle dzieje się w wzajemnych stosunkach między służącymi i robotnikami a ich służbo i pracodawcami. Pod wpływem niedowiarstwa stało się, że panowie i przedsiębiorcy częstokroć więcej dbają o należyte utrzymanie swoich maszyn, narzędzi i bydła roboczego, niż o dolę i niedolę swojej służby i licznej rzeszy ludu roboczego, a ze wszystkim zapominają na słowo Apostoła: "Jeśli kto o swoich, a najwięcej o domowych pieczy nie ma, zaprzał się wiary i jest gorszy niźli niewierny" (I Tymot. V, 8). Ale nawzajem też słudzy i robotnicy coraz rzadziej bywają tacy, jacy według nauki Pisma Św. być powinni: "panom swym poddani... we wszystkim się podobając, nie sprzeciwiając się; nie zdradzając, ale we wszystkim dobrą wierność pokazując" (Tyt. II, 9-10).
I cóż się tu dziwić, że przy tak zupełnie niechrześcijańskim usposobieniu, między tymi, co dają zarobek, a tymi, co u nich zarabiają, panuje i coraz bardziej wzmaga się zamiast wzajemnej życzliwości, szukanie własnej tylko korzyści, zamiast obopólnego zaufania ustawiczna podejrzliwość i zazdrość, zamiast miłości, zgubna dla obu stron nienawiść!
Również w życiu publicznym szerząca się bezkarność przybiera przerażające rozmiary. Za przykładem gazet prawie wszyscy, pod pozorem, że to ich prawo, a nawet obowiązek obywatelski, śmiało krytykują i potwarzają tych, co dzierżą władzę w Kościele i w państwie. Tą nieustanną i zwyczajnie na bardzo niedostatecznej znajomości rzeczy opartą krytyką osłabia się i podrywa znaczenie i powagę zwierzchności. Każde rozporządzenie władzy, które zdaje się niedogodnym, potępia się często jako nadużycie i niesprawiedliwe krępowanie osobistej i obywatelskiej wolności. Owszem dochodzą rzeczy już do tego, że im śmielej i głośniej kto przemawia przeciw władzy i tym, którzy ją dzierżą, tym więcej on sam siebie i liczne tłumy mają go za wielkiego człowieka. I to jest tani sposób dojścia do znaczenia, nabycia popularności: mało albo nic nie robić, a za to tym więcej mówić i obiecywać, a wszystko i wszystkich ganić.
I jest niemała obawa, że dzierżący władzę sterroryzowani tymi ustawicznymi potwarzami, nie znajdą dość odwagi, żeby władzy swojej używać z całą powinną roztropnością i sumienną stanowczością, i skutkiem tego bardzo wiele rzeczy, choćby nawet o pomstę do nieba wołających, puszczą bezkarnie, podkopując tym do reszty powagę władzy.
I nic w tym dziwnego, bo w miarę tego jak rządzący i rządzeni zapominają na zasadę katolicką: "że nie masz zwierzchności, jedno od Boga, a które są, od Boga są postanowione, – że przeto kto się sprzeciwia zwierzchności, sprzeciwia się postanowieniu Bożemu... i potępienie sobie nabywa" (Rzym. XIII, 1-2), w miarę tego władza przestaje być władzą, i wtedy w społeczeństwie poczyna się bezrząd z wszystkimi jego najzgubniejszymi następstwami.
Pokrótce tylko wskazałem wam, Najmilsi, niektóre smutne skutki ducha niedowiarstwa i wichrzenia fałszywych proroków, jakie w dobiegającym do końca wieku u nas i po świecie się rozwielmożniło.
Ale z tym wszystkim nie mamy powodu, żeby narzekać, albo "się smucić, jak to czynią inni, którzy nadziei nie mają" (I Tess. IV, 13). Wiara nasza Święta i Kościół Boży nie upadnie i "bramy piekielne nie zwyciężą go" (Mat. XVI, 18).
I naród nasz i my z nim, jest w Bogu nadzieja, nie odstąpimy świętej wiary naszej katolickiej. Bo chociaż dużo złego pomiędzy nami, ale i dobrego chwała Bogu wiele przybywa. Jakby na przekór niedowiarstwu pobożność coraz powszechniej się wzmaga, kościołom dawny ich blask przywraca i nowe stawia, dlatego, że stare nie mogą już pomieścić wiernych, pragnących przebłagać P. Boga za tyle zniewag, jakich pośród nas doznaje. Wzmaga się we wszystkich warstwach narodu uczęszczanie do ŚŚ. Sakramentów, tak, że kapłani nierzadko tą pracą są przeciążeni. Wzmaga się też przywiązanie i cześć dla Stolicy świętej, która, chociaż w trudniejszych, niż kiedykolwiek znajduje się warunkach, mimo to większy niż kiedykolwiek urok wywiera na wszystek świat. Te tak liczne i pobożnością budujące pielgrzymki, jakie w tym roku jubileuszowym odbyły się do Rzymu ze wszystkich stron naszej biednej Ojczyzny, jawnym były dowodem, że wiara nasza i przywiązanie do Kościoła i Ojca św. u nas bynajmniej nie chyli się do upadku.
Najwięcej jednak pocieszającym jest to, że pomiędzy wiernymi przybywa tej świętej odwagi, która jest najwybitniejszą, a zarazem i najkonieczniejszą cechą wszystkich tych, co z szczerego przekonania są i chcą być Chrystusowymi uczniami i sługami, czyli prawdziwymi Chrześcijanami i katolikami. Ubyło zaś i wciąż ubywa tych, którym się zdawało, że wystarczy w zaciszu domowym, a nareszcie i w kościele okazywać swoją wiarę, a w życiu publicznym i w stosunkach ze światem, rzekomo dla roztropności, a rzeczywiście dla względów ludzkich i dla miłego pokoju, trzeba stosować się do wszystkich wymagań i prądów światowych, chociażby najprzewrotniejszych i wręcz pogańskich. Natomiast rosną zastępy tych, co nie tylko "nie wstydają się Ewangelii, która jest mocą Bożą na zbawienie każdemu wierzącemu" (Rzym. I, 16), ale też przystępując do różnych stowarzyszeń i związków wybitnie katolickich, wysoko dzierżą sztandar prawdy Chrystusowej i otwarcie dążą do tego, żeby w kraju naszym katolickim były też wszystkie urządzenia, ustawy i zwyczaje prawdziwie katolickie, a tym samym słuszne i sprawiedliwe.
Tak tedy kończący się wiek zostawia nam wprawdzie wiele złego, ale też, dzięki Bogu, wiele dobrego.
Jeśli jednak chcemy, by nadchodzące stulecie było pod każdym względem dla nas pomyślniejsze, musimy wszyscy zwrócić się do Chrystusa, który, jako Zbawca ludzkości, mógł jeden tylko mówić o Sobie: "Jam jest droga i prawda i żywot" (Ś. Jan R. 14, w. 6). Drogą, prawdą i życiem dla każdego z osobna człowieka, dla narodów i społeczeństwa całego jest Chrystus. On, jako najwyższy prawodawca, wskazuje drogę, wiodącą do prawdziwego szczęścia, przez pełnienie praw i przykazań bożych, przez spełnianie obowiązków stanu, przez czyny szlachetne, których sam jest wzniosłym przykładem i wzorem.
Chrystus jest istotną prawdą przez Swą boską naukę, przez to prawdziwe światło, któremu żaden umysłowy postęp nie tylko blasku nie ujmie, ale przeciwnie, usuwając z ócz naszych zasłony niewiadomości i błędu, w coraz świetniejszej ukazuje się barwie. I nic w tym dziwnego, że przed tą nieomylną prawdą schylili dumni mędrcy swe czoła, i że rozbudzone ze snu niedowiarstwa liczne narody skierowały wzrok tęskny tam, gdzie tej prawdy ognisko, gdzie prawne a nieprzerwane namiestnictwo Jezusa Chrystusa – uginając kolano przed tą prawdą, co zmieniła postać ziemi i nowe ludzkości przyniosła życie, życie wyższe i doskonalsze, którego treścią jest miłość. Słusznie tedy nazwał się Chrystus Życiem, będąc dawcą życia prawdziwego, które przez miłość łączy nas najściślej z Bogiem, a w Bogu i przez Boga łączy wszystkich ludzi w jedno ciało, kojarzy rozproszone członki ludzkości w spójne koła jednego – nie rozdzielonego i nie dzielącego się społeczeństwa.
Dzieje ludzkości w ciągu dwóch tysięcy lat, głosząc to posłannictwo Chrystusa, wskazują na dokonane odrodzenie przez Niego, by jak przeszłość znalazła w Nim Zbawiciela, tak i przyszłość znaleźć w Nim mogła jedynego naprawcę popsutych przez złą wolę ludzką stosunków. Prawdziwe odrodzenie dzisiejszego społeczeństwa i spokojna reforma stosunków społecznych, możliwą jest tylko w Chrystusie i przez Chrystusa. Bo, jeżeli dobro rodziny, narodów i społeczeństw zależy od miłości, wspólnej jedności i zgody wzajemnej pojedynczych członków, od poświęcenia i ducha ofiary, jako też cnót obywatelskich, to któż może nas skuteczniej do tego pobudzić, jeśli nie Chrystus? Chrystus, umierający na krzyżu, poświęcający dobrowolnie swe życie nie dla pewnej garstki wybranych, ale dla wszystkich ludów i najodleglejszych wieków, nie dla własnej przelotnej sławy, ale dla chwały Boga i dla szczęścia rodu ludzkiego, On jedynie może pobudzić ludzi do miłości, która, jak powiada Skarga, "nie kurczy się ani zacieśnia w domach i pożytkach pojedynczych osób, ale na wszystkich, jako rzeka z gór wysokich w równe pola wylewa" (kaz. Sejm.). Tam, gdzie każdy zna tylko siebie, tam Chrystus zapali braterstwa płomień, który z Boga biorąc początek, do Niego tylko odnosić się będzie.
Pod wpływem tchnienia miłości Chrystusowej ileż nowych poświęceń – ile wzniosłych powstanie ofiar dla ulżenia losów ludzkości!
W miejsce okrutnego panowania samolubstwa zaszczepi się wśród ludzi królestwo miłości, wszystkich w jednę rodzinę łączące; w miejsce zbytku i żądzy używania, zapanuje umiarkowanie i wstrzemięźliwość.
Chrystus podstawą tej jedności i zgody, której taki brak odczuwać się daje w dzisiejszym świecie. Dlatego to Apostoł Paweł Św. nawołuje wiernych słowy: "Proszę was, Bracia, przez imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście wszyscy jedno mówili, a iżby nie było między wami rozerwania" (I Kor. I, 10).
W tym pojęciu powszechnej jedności w Chrystusie spoczywa dla naszego wycieńczonego waśnią i niezgodą wieku, największe źródło szczęścia i pomyślności. Jest w nim dla odżywienia serca ludzi siła, której potęgi dzisiejszy świat nie zna – a pozna wtedy, gdy cały i całkiem wróci do Chrystusa i nauki Jego.
Bez Chrystusa nie będzie w społeczeństwie poświęcenia ani u podstawy ani u szczytu: Chrystus jedynie może pobudzić do ofiar i On jeden może je wynagradzać.
Bez Chrystusa prawa nie mają podstawy, obowiązki znaczenia, ofiary racji bytu, namiętności nie mają hamulca.
Toteż im więcej na Chrystusie opierają się prawa, ustawy, zarząd, obyczaje w życiu publicznym i prywatnym, tym gruntowniejszy jest tam spokój, ład i porządek, oparty na prawdziwej wolności i sprawiedliwości, tym więcej wznosi się tam prawdziwy postęp.
Za przykładem Ojca Świętego Leona XIII, który poświęcił Chrystusowi Panu cały wiek nowy, odzywam się do Was, Bracia Najmilsi, słowy Św. Apostoła Pawła: "Chrystus wczoraj i dziś: ten sam i na wieki'' (Żyd. R. 13, w. 8), pragnąc całym sercem, abyśmy w nowym stuleciu nie tylko pamiętali o tej wielkiej prawdzie, ale wprowadzili Chrystusa do serc, domów i rodzin naszych, i tak odrodzili się moralnie i społecznie.
A wtedy rozpocznie się nowa doba, w której będzie chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli!
Łaska wam i pokój od Tego, który jest Bogiem naszym błogosławionym na wieki.
Dan w Krakowie, w dzień Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny, 21 listopada 1900.
† Jan Książę-Biskup.
Przekonani o potędze modlitwy, która niebiosa przebija, i sprowadza na nas obfite łask i błogosławieństw bożych zdroje, przesyłając to orędzie Nasze pasterskie, wzywamy wszystkich wiernych Naszej Diecezji do gorącej modlitwy zwłaszcza w ostatnich dniach b. r. i w pierwszym dniu roku nowego stulecia.
W tym celu postanawiamy, aby we wszystkich kościołach parafialnych i zakonnych Naszej Diecezji dnia 30 i 31 grudnia b. r. i 1-go stycznia r. 1901 odprawiały się uroczyste nabożeństwa przy wystawieniu Najświętszego Sakramentu w Monstrancji na sumie i nieszporach.
Obowiązkiem Wiel. Duchowieństwa będzie zachęcić wiernych do odrodzenia się duchowego przez Spowiedź Św. i połączenia się z Chrystusem Panem w Komunii Św., by tym sposobem wszyscy jako prawdziwe dzieci Boże, z błogosławieństwem Nieba mogli rozpocząć nowe pomyślniejsze stulecie.
Nadto w związku z rozporządzeniem Naszym z dnia 7 grudnia r. 1899. L. 6144 (Vide Notific. Nr. XII. ad 9) polecamy, aby wszędzie gdzie się to okaże możebnym, był wystawionym Najśw. Sakrament w Monstrancji o północy z dnia 31 grudnia b. r. na 1 stycznia roku przyszłego i odprawioną Msza Św. o północy, "de Circumcisione Domini". W czasie tej Mszy Św. i po niej mogą wierni przystąpić do Komunii Św.
W kazaniach zachęcą kapłani wiernych do Adoracji Najświętszego Sakramentu w dniu 1-go stycznia r. 1901 i dlatego pozwalamy, aby, stosownie do uznania XX. Rządców kościołów, Najśw. Sakrament był wystawionym nie tylko w czasie Mszy Św. o północy, ale przez cały dzień 1-go stycznia aż do nieszporów, by wierni mieli sposobność u stóp Boga-Człowieka, ukrytego w Cudownej Eucharystii, uprosić błogosławieństwo i pomoc Św. Kościołowi, Ojczyźnie, swoim bliskim i sobie.
Tym, którzy, po odbytej spowiedzi i Komunii Św., wezmą udział w publicznej Adoracji Najśw. Sakramentu, udziela Ojciec Św. zupełnego odpustu.
Polecamy na koniec W. W. Ks. Ks. Rządcom kościołów, aby niniejszy list Nasz pasterski odczytali wiernym z ambony w czasie sumy dnia 26 grudnia b. r. w uroczystość Św. Szczepana Męczennika.
Z Książęco-Biskupiego
Konsystorza.
W Krakowie, dnia 21 listopada 1900.
------------------------------***------------------------------
Cyt. za czasopismem wydawanym przez Kurię krakowską: "Notificationes e Curia Principis Episcopi Cracoviensis ad universum Venerabilem Clerum tam Saecularem quam Regularem". Nr. 6068. VIII. 1900, ss. 53-59. (Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2005