Nowy katolicyzm

 

––––––––

 

Za dni naszych widzimy osobny rodzaj religii: wynaleziono nowy katolicyzm. Jakież jego cechy? Katolicyzm ten cierpliwy – wszystko znosi; potulny – zamyka oczy; lubi pokój – i milczy; pokorny – rad słucha; roztropny – żyje w ukryciu; sumienie każde w pokoju zostawia, umysłów nie wzrusza, na wszystko przystaje; w zakrystii się chowa – i jeszcze mu tu za obszerne mieszkanie; w sprawy publiczne społeczeństwa nie miesza się zgoła.

 

I u nas ta nowa religia krzewi się szczęśliwie. Głoszą ją wymownie nowi ewangelistowie, nie wzorem Apostołów Chrystusowych, co żywe słowo od miasta do miasta, wśród prześladowań i niebezpieczeństw roznosili, – jeno spoza zielonego stołu, inkaustem i piórem i arkuszem papieru – co się gazetą zowie, kazania swe prawią – wśród wielkiego poklasku, z dobrą sławą, a jeszcze lepszą zapłatą; Drezno i Toruń i Poznań i Lwów – stolice główne nowotnego katolicyzmu.

 

Jakaż jego podstawa węgielna? Najpierw to: Religia niech się rzeczami niebieskimi zabawia, do spraw ludzkich jej nic. Potem to: Roztropność powiada, że droga pośrednia we wszystkim najpewniejsza. To dwie najsilniejsze podpory nowej religii – potknąć się nie może.

 

Powtarzają wciąż: "Religia nie ma się mieszać do spraw świeckich społeczeństwa". Kto tego dziś nie mówi? Nic innego nie znaczą łamaniny językowe Kronikarza poznańskiego w Dzienniku, który księży, sługi religii, do brewiarza nagania i do zakrystii wpędza; – nic innego i subtelne dystynkcje Gazety toruńskiej, której mieszanie religii do spraw publicznych dziwnie się nie podoba.

 

Nie bez pożytku tedy będzie, jeśli tę monetę codzienną, zdawkową bezmyślnie powtarzanych frazesów u jednych, twierdzeń i rzekomych zasad u drugich, weźmiemy do ręki i dobrze się jej stemplowi przypatrzym. Pokaże się, że to pieniądz wytarty, fałszywy bez odrobiny szlachetniejszego kruszcu.

 

Co słyszymy? Religia nie ma się mieszać do spraw publicznych społeczeństwa. Rozprawmy się z sobą!

 

1) W pewnym sensie mogłoby to zdanie być prawdziwe – tak jak brzmi, w ogólnym rozumieniu, zgoła fałszywe. Jasną to, że religia sama z siebie spraw świeckich nie ma urządzać. Religia nie tworzy praw, w sprawy wojskowe się nie wdawa, nie zarządza dochodami, nie stanowi urzędników, nie zakłada banków i giełd, nie wypowiada wojny i pokojowych traktatów nie zawiera. To się samo przez się rozumie. Ale, żeby religia nie miała się z swą siłą, zasadami swymi mieszać w te wszystkie sprawy – to fałsz wielki. Co to jest religia? Jest to suma wszystkich obowiązków naszych względem Boga. Jasną tedy, że nie obejmuje ona tylko ofiary, Sakramentów i aktów nabożeństwa – lecz także i owszem, przede wszystkim, sprawiedliwość i uczciwość, cnoty, którymi się Bogu cześć prawdziwą wyrządza. Jakżeżby więc religia nie miała się wdawać w bieg zewnętrzny spraw społecznych? Czyż społeczeństwo może istnieć bez sprawiedliwości, bez uczciwości, bez wierności, bez odwiecznych praw Bożych? Inaczej nie byłoby społeczeństwem ludzkim, jeno kupą, stadem dziczyzny.

 

Odsuwają najpierw od polityki religię. Są co utrzymują, że ze względu na pożytki własnego kraju i na stosunki wzajemne narodów – religia niepotrzebna; lecz czyż społeczności nie są jeszcze więcej niż pojedyncze osoby zobowiązane rządzić się zasadami sprawiedliwości, ażeby przez to cześć Bogu oddawać? Czyż kradzież, rabunki, zabójstwa i bezbożność grzechem są, gdy je prywatne osoby i na mniejszą skalę popełniają, a cnotą, gdy ich się narody, i to na szerokie rozmiary, dopuszczą? Kto by tedy zaprzeczyć śmiał, że religia powinna mieszać się do dyplomacji, że międzynarodowe stosunki i układy oglądać się na nią mają? Owszem, tutaj religia tym bardziej czuwać winna, im większe niesprawiedliwości wydarzyć się mogą, a im trudniej je naprawić. Dla religii obojętne są zgoła przeróżne formy rządu w jakim bądź kraju – to prawda in abstracto rzeczy biorąc; lecz czyż nie są możebne takie zmiany i reformy, które od dawna istniejące prawa niweczą? A jeśli tak, czyż religia nie ma nazywać rzeczy po imieniu: np. kradzieży kradzieżą, lub czyżby miała poprzestać być strażniczką sprawiedliwości? Dalej, jeśli te zmiany odnoszą się nie jeno do form politycznych, lecz i do przewrotu praw czyli ustroju Kościoła, gdyby zamąciły czystość wiary i moralności: czyż i wtedy religia ma być niemym, obojętnym widzem?

 

Prawa wszelkie stosować się powinny do zasad sprawiedliwości, uczciwości, religii tak dalece, że gdy się im sprzeciwiają, siły i znaczenia prawa mieć nie powinny. Uznawali to i poganie. Kto chce nadać prawo bez względu na religię, ten tyranem się staje i o własny jeno dba interes, o zaspokojenie namiętności swoich. Prócz tego prawo może także z niewiadomości lub złości prawodawcy naruszyć sprawiedliwość lub religii sprzeciwiać się: komuż wtedy przystoi więcej podnieść sprawiedliwą skargę, niż religii, która z łaski Bożej wodzem jest najwyższym i kierownikiem dla człowieka?

 

Sądy mniemają niekiedy, że litera prawa jest dla nich dostateczną, że bez religii wygodnie obyć się można. Ależ właśnie tu jej najbardziej potrzeba. Gdzież są takie prawa, które by niezliczonych przypadków nie pozostawiały do załatwienia roztropności, dyskrecji, sumieniu sędziów? Jeśli zaś religia nie ma silnego w ich sercach fundamentu, jakże się oprą złotu, przyjaźni, namiętności, bojaźni, zepsutości, słowem, natury ludzkiej?

 

Wypędzają religię z uniwersytetów w imieniu nauki, która bez religii kwitnąć ma, a gdzież ta nauka, co by nie utwierdzana, wzmacniana religią pewne i śmiałe kroki mogła stawiać? Z wyjątkiem tego trocha empiryzmu w naukach przyrodniczych, – wszystkie inne z religii żyją, nie mówiąc już nic o tym, że ciężki obowiązek wykształcenia i wychowania człowieka, od nauczyciela przede wszystkim podstawy i rękojmi głębokiej religijności wymaga, gdyż inaczej nauka w truciznę się zamieni.

 

Nawet wojsko, które na pierwszy rzut oka, zdaje się, mogłoby się obyć bez religii, głośno jej się domaga, bo czymże są te ogromne armie, to olbrzymie ciało bez duszy? Siłą brutalną, która raczej zaburzenia wywołuje i podtrzymuje, aniżeli społeczeństwa broni.

 

Zrozumieć teraz łatwo znaczenie potępienia 56 i 57 propozycji Syllabusa:

 

Prop. 56. Morum leges divina haud egent sanctione, minimeque opus est, ut humanae leges ad naturae jus conformentur aut obligandi vim a Deo accipiant.

 

Prop. 57. Philosophicarum rerum morumque scientia, itemque civiles leges possunt et debent a divina et ecclesiastica auctoritate declinare.

 

Religii to jest rzeczą każdemu z osobna przepisywać regułę życia, do wnętrza się sumienia wpuszczać i zachowaniem się jego na zewnątrz kierować; religia ma mieszkać w rodzinach, regulować stosunki wzajemne małżonków, rodziców do dzieci, państwa do sług i na odwrót; religia ma przemieszkiwać w sklepach kupieckich, w oberżach, w fabrykach, warsztatach; ma przechadzać się publicznie po placach, rynkach i giełdach; ma zasiadywać w towarzystwach; ma zaglądać, wdzierać się do gabinetów ministrów i dyplomatów, zasiadać na tronie królów i cesarzów – wszelkie czynności ludzkie mają stosować się do jej zasad, przepisów. A nie tylko negatywnie, nie czynić nic takiego co się z religią nie zgadza, lecz nadto pozytywnie, by żadnej czynności nie przedsiębrać, która by z przepisami religii nie była zgodną.

 

Tak a nie inaczej, albowiem Jezus Chrystus, założyciel religii, Panem jest najwyższym wszystkich ludzi: wielkich i małych, uczonych i nieuczonych, poddanych i monarchów – dlatego, iż wszystkim bez wyjątku, bez względu na osobę, te same dał przepisy.

 

Gdyby religia obcą miała być sprawom społecznym, trzeba by jedno z dwojga przypuścić: albo że człowiek prywatny złożyć ma swe sumienie, skoro sprawami publicznymi kieruje, albo że dwa ma posiadać sumienia: jedno dla spraw domowych, drugie publicznych, politycznych, obywatelskich. Czy to podobna? Wszystko dziś podobnym! Czyż nie było i nie ma takich, co raz pobożne dzieła, książki nawet do nabożeństwa pisali, drugi raz pisma przeciw kardynałom i księżom ogłaszali? Czyż nie mamy takich dzienników, co oświadczają, że Kościół i Zwierzchność duchowną szanują, a wciąż szarpią urządzenia i w sprawy kościelne się mieszają? Król Wiktor Emanuel pisze listy pełne uległości synowskiej dla Ojca Świętego, a na najcięższe ekskomuniki nie zważa.

 

Taka religia wygodna wielce: spaja ze sobą rzeczy najsprzeczniejsze. Godzi się z Bogiem, a diabłu świeczkę pali; uspokaja sumienie, a namiętnościom gwałtu nie czyni. Wynosi pod niebiosa prace i zasługi zakonów, a prześladuje zakonników i księży; szuka pochwały od katolików, ale nagany bezbożnych się lęka: w czasie naszym babelskiego pomieszania – wynalazek to arcyszacowny. Szkoda jeno, że w tej kompozycji znajduje się metal, który się z innymi zlać nie chce: Jezus Chrystus powiedział: Kto nie ze mną, ten przeciw mnie; kto ze mną nie zgromadza – rozprasza; nikt nie może dwom panom służyć. Dadzą sobie i z tym radę! Może znaleźli sposób, że jak w siebie wmówili, iż religii nic do spraw publicznych, tak też i Jezusa Chrystusa przekonają, że się w ich sprawy wdawać nie ma!

 

Z tego co się rzekło, logiczny wniosek, iż mylą się ci, co twierdzą, że duchowieństwo nie ma się mieszać do spraw politycznych; gdy się miesza – teokracją to zowią. Twierdzenie takie dwuznaczne, bo jeżeli o to chodzi, by duchowieństwo nie zabawiało się kontraktami, handlarstwem, spekulacjami giełdowymi, bankami, przetwarzaniem karty europejskiej, może całego świata – tedy radę taką wdzięcznym sercem przyjmujemy, prosząc przy tym, żeby też z łaski swojej nie mieszali się do spraw Kościoła, na których się oni zgoła nie znają, np. niech się nie opiekują opozycjonistami naprzeciw Władzy duchownej – w nicowaniu rozporządzeń Biskupich wobec podwładnego duchowieństwa, kościołów i klasztorów, niech się nie ćwiczą. Jeżeli zaś mówią, że duchowieństwu nie należy się w inny sposób zajmować sprawami publicznymi – to my się temu bardzo sprzeciwiamy. Duchowieństwo może się tak jak każdy inny wszelkimi sprawami społecznymi sposobem naukowym zajmować, kto wie, czy nie lepiej od innych, dla swej znajomości teologii. Duchowieństwo wszędzie ma prawo obywatelskie, tak jak każdy inny. Duchowieństwo ma obowiązek odzywać się jako strażnik moralności, a nikt jeszcze Kościołowi nie odmówił prawa oznaczania, gdzie i kiedy moralność nadwerężona. Duchowieństwo musi mówić, albowiem kwestie polityczne, treść praw, urządzenia publiczne w społeczeństwie chrześcijańskim stykają się w niezliczonych punktach z moralnością, z wiarą, z Sakramentami, z Kościołem. Duchowieństwo nie tylko może, lecz i musi w wielu razach mówić, mówić głośno, gdyż od Jezusa Chrystusa przykazanie ma bronienia praw swoich i ostrzegania ludu przed błędami. Duchowieństwo musi odzywać się, muszą się odzywać jeszcze głośniej Biskupi, jako następcy Apostołów, którzy do starszych Synagogi rzekli: Nie możemy milczeć! I nic nie pomogą, ani groźby, ani postrachy, ani gwałty, ani wygnania, – duchowieństwo milczeć nie może; dopóki jednego głosu stanie (a tego nie zabraknie nigdy), głos ten ku chwale Jezusa i ku obronie ludu podnosić się będzie i będzie potępiał niesprawiedliwe prawa, gwałty, zelżywości, ucisk, grabieże, makiawelizm i wszystkie czy prywatne, czy publiczne grzechy.

 

Jeżeli świat nie ma tyle rozumu, by pojąć, co to za boska instytucja, która nie tknięta ni czasem, ni namiętnościami, odwieczne prawa sprawiedliwości wciąż nienaruszenie przechowuje i głosi, wszelkie błędy rozprasza – niech patrzy siebie; lecz Chrystus przeto nie zmieni się nigdy i nie osłabnie. Kto Kościoła użyć nie chce ku ratunkowi i zbawieniu swojemu – ten się ku potępieniu swojemu na nim roztrzaska.

 

 

Drugą podporą nowego katolicyzmu, o jakim mówimy, jest mnóstwo niby principiów, formułowanych rozmaicie. "Trzeba być przezornym... droga pośrednia... nie przesadzać... trzeba się umieć stosować... nie należy być ekskluzywnym". Doskonałe to środeczki, za pomocą których religia u wielu omija zręcznie wszelkie szkopuły bez niebezpieczeństwa rozbicia. Cóż odpowiadamy? Niewątpliwie, przezorność, mądrość potrzebna wielce na świecie, gdyż bez niej i najzbawienniejsze zamiary nie udają się. Z drugiej strony nie można przecież zaprzeczyć Chrystusa Pana, który uczy, że jest też mądrość cielesna, zwierzęca, diabelska. Ani też nie można krzywdzić Kościół, by go posądzać o nieroztropność, o ambicję, o niewczesne i nieuzasadnione wymogi – by mu zarzucać, że stawia i burzy podług kaprysu, że gdy przy swoim obstaje, z czystego uporu to czyni. Kto by śmiał podobną zniewagę Kościołowi wyrządzać? Te rozliczne instytucje, które wolnodumcy wciąż ganią, niczym innym nie są, jeno skutkiem boskiej mądrości, z jaką się Kościół do czasów i okoliczności różnych, do pragnień i dążeń ludów i narodów umiał zastosować. Chcecie przykładów? W czasie napadów północnych barbarzyńców na państwo rzymskie, ludy chrześcijańskie pragnęły, by Kościół i doczesne rządy nad nimi wziął w swe ręce, gdyż on sam miał moc i siłę po temu, by je obronić przed uciskiem barbarzyńskich władców; Kościół dopomógł im, i powstały nowożytne państwa i cywilizacja. Później obudził się w tych narodach duch rycerskości i popęd do śmiałych przedsięwzięć; Kościół folgował nieco temu duchowi i uświęcał go, ku dziełom świętym kierował. Taki jest początek wypraw krzyżowych, obrony i uszanowania kobiety. Świat szukał na drogach błędnych dziwnych przygód: Kościół uświęcił ten kierunek, wskazując mu jako cel pielgrzymkę do Grobu świętego, do Loretu, do Kompostelli i do innych miejsc świętych. Później jeszcze obudziło się w świecie pragnienie religijnego życia, jakiego świetne przykłady wskazali patriarchowie: Franciszek i Dominik św. Kościół nie sprzeciwiał się tej żądzy i założył trzeci zakon dla świeckich i niezliczone zgromadzenia i bractwa.

 

Za dni naszych objawia się zamiłowanie do stowarzyszeń: Kościół zakłada skwapliwie domy sierót, domy ubogich, szkoły ludowe, ażeby w nich chrześcijańskie zasady zaprowadzić. Kościół daje zachętę towarzystwu świętego Wincentego, Bonifacjusza, Piusa, kongregacjom św. Franciszka, i rozlicznym stowarzyszeniom męskim i żeńskim we wszystkich klasach społeczeństwa. Nie mówimy już nic o względności dla osób wszelkiego stanu wobec przepisów co do postu i wstrzemięźliwości, które według potrzeb miejsca daje i zmienia; wobec nauk i ćwiczeń duchownych, które zaprowadza; wobec instytutów, które dla wszystkich, dla młodych i starych, dla nawracających się i dla tych co w niebezpieczeństwach zostają, zakłada. Tu i ślepy już widzi, jak się Kościół do potrzeb i społeczeństwa stosuje. – Więc nie wykluczamy prawdziwej mądrości ani rzetelnej słuszności, ani ustępowania uprawnionego.

 

Cóż tedy potępiamy w tej kruchej podporze kulawego katolicyzmu? Potępiamy niewiarę, apostazję w gruncie rzeczy, które się tają pod tą pokrywką. Albowiem nowotny katolik kiedy się powołuje na roztropność, na słuszność, na umiarkowanie, czyni to tym końcem, by jaką prawdę wiary lub zasadę moralności niewierze, racjonalizmowi i bezbożności poświęcić. Jakżeż się dzieje powszechnie? Nic zwyczajniejszego dziś jak rozprawy o wierze: niechaj kto nieco silniej zatwierdzi swą wiarę, czyż moderantyzm nowotnego katolicyzmu nie protestuje i z zarzutem nietolerancji nie wystąpi? Niech kto, gdy jest mowa o religijnych ćwiczeniach, gorliwość i wierność w ich wypełnianiu pochwali, niech np. wysławia zaparcie się samego siebie, pokutę, surowość dla siebie: czyż moderantyzm dzisiejszy nie powie, że takiej przesady, takiej ascezy nie rozumie, że to przecież nic złego, jeśli kto uczciwie dóbr doczesnych używa? A owo nie widzi, że taką mową, pełną umiarkowania, strofuje naukę ewangeliczną, potępia to co wszyscy Święci czynili, i nie rozumie sprawiedliwej chrześcijańskiej surowości.

 

Wobec Kościoła ileż dróg pośrednich, ileż moderacji, by tylko nie przesadzać, by wyłącznością nie grzeszyć! Kościół ma władzę nadawania praw, albowiem Chrystus Pan dał mu tę władzę. Niechaj kto czyni się rzecznikiem tej władzy przed trybunałem moderantów dzisiejszych, a zobaczy, jakie z nią wyprawiać będą igrzyska, jak ją przetrząsać, nicować będą. Ministrowie powiedzą: niechże Kościół wydaje prawa, ale wprzód musi je nam przedłożyć; niech udziela biskupom i kapłanom jurysdykcji, ale ona o tyle tylko ma znaczenie, o ile my przyzwalamy, albowiem obie władze zgadzać się z sobą powinny. Takie mowy słyszeć dziś już nie tylko w gabinetach rządów, lecz i po dziennikach, którym również się zdaje, że mają prawo swoje placetum lub exequatur udzielać. Czyż to nie znaczy odbierać Kościołowi wszelką wolność i krępować go cięższymi kajdanami niż za czasów Decjusza i Dioklecjana? Papież potępia wolność myślenia, wolność prasy, jaką dziś głoszą, a tacy, mówią: cóż w tym złego wyjawiać swe myśli, ciekawość swą zaspokoić? Kościół potępia tajne towarzystwa wszelkiego rodzaju; nowotni katolicy dowodzą, że te towarzystwa nic innego, jeno dobroczynność i miłość bliźniego mają na celu, i litują się nad Kościołem, że tego nie rozumie. Biedni, ani im przez myśl nie przejdzie, że podkopują powagę Kościoła, zaprzeczają jego charakter nauczycielski i nieomylność jego niweczą. Kościół dla swej niezależności tron ze zrządzenia Bożego otrzymał; gdzież taki moderantyzm, którego by ta niezawisłość nie raziła, któryby nie wiedział, że koniec końcem jest niepotrzebną, któryby nawet nie dowodził, że Piotr święty na tronie nie zasiadał? To wszystko jest przyzwalaniem, słowem przynajmniej, na najhaniebniejszą grabież, jaką kiedykolwiek bezbożność popełniła.

 

Namiestnik Chrystusów oświadcza, że nie może pogodzić się z pewnymi principiami, do pewnych zasad się zastosować, pewnych praw uznać, że to są przewrotne zasady obalające porządek i obrażające religię – potępia je w swych encyklikach; cóż na to nowotny katolicyzm? Ha, prawią moderanci, trzeba brać rzeczy jak są, należałoby próbować... trzeba by ducha czasu z religią, obecne prądy z Kościołem, naukę z Objawieniem pogodzić! Jakież znaczenie tej gadaniny, tych próżnych słów? Oto chcecie, by Kościół pochwalał niesprawiedliwość, grabież, by zatwierdził najprzewrotniejsze zasady dzisiejszej niewiary; jest to zdradzaniem Kościoła i zaprzedaniem Chrystusa w imię pojednania, które chce prawdę z kłamstwem, zbożność z niezbożnością połączyć.

 

Trudno zresztą zliczyć wszystkie punkty, gdzie roztropność i moderacja taka ostatecznie z błędem się godzi. To nie parlamentowanie, jeno kapitulacja. Przystajecie na wiarę, ale jeno gdy rozum zezwala; przyjmujecie tajemnice, byle nie były nazbyt uderzające; i cudom się nie sprzeciwiacie, byle nie były przesadne; zostawiacie władzę Kościołowi, byle jej umiarkowanie używał. Wierząć i w piekło, byleby tam ognia nie było; szczęśliwość wiekuista pożądana, gdyby jeno nie musiano wyrzec się uciech ziemskich. Kto by temu dał wiarę, a przecież jest prawdą: czyż nie słyszy się często i nie czytamy nawet w dziennikach przygany dla słów Ojca Świętego, które by chciano poprawić, w których wolanoby więcej umiarkowania widzieć? Uczą Papieża, jak ma przemawiać!

 

Wielki Boże, cóż to wszystko znaczy? Toć to przeczenie wszelkiej religii, zmienianie jej natury, to apostazja. Zmienianie natury religii, albowiem prawdy objawione, które nam do wierzenia podaje, nie na pół są prawdziwe; przepisy, które zachowywać nakazuje, nie na pół jeno obowiązują; zasady religii nie zmieniają się razem z ludzkimi rzeczami.

 

Straszliwej tej trucizny jakież źródło, z którego wypływa? Źródłem tego fałszywego umiarkowania jest najpierw zepsutość serca. Wypływa ono z tych zniewieściałych, rozmiękłych, poszarpanych dusz, które straciły wszelką siłę i energię i wymogom mody i wolnodumstwa rzeczy najświętsze dla ludzi poświęcają. Treść ich serca tam zawarta. Sceptycyzm bezwzględny, wobec którego już nie wiedzą, co prawda a co fałsz, co mają wierzyć, a co nie, a następnie co czynić, a co nie, by być chrześcijaninem. Pierwszy lub ostatni co z nimi mówi, ten wygrywa, i ci ludzie, którzy o swym głębokim przekonaniu prawią, są igraszką zdań cudzych.

 

Inni ze względów praktycznych rozmaitym bogom służą, Chrystusa z Belialem, niewiarę z religią kojarzą. Taka moderacja jest brzydką córą szpetniejszej jeszcze matki – serwilizmu, nikczemności ducha.

 

Ten duch fałszywego umiarkowania toruje drogę wszelkim przewrotom i błędom. Któż to najskuteczniej podtrzymuje zasady, które społeczeństwu grożą ruiną? Zaiste, nie zaciekłe demagogi, którzy wszystko wypowiadają co chcą, i wszystko chcą co mówią, bo ci wstręt wzbudzają. Prawdziwi i najdzielniejsi obrońcy są oni obłudnicy i moderanci, co zawżdy receptę umiarkowania na wszystko mają i dla dobra społeczeństwa niby we wszystkim pracują. Tym udaje się wszelki zamysł, bo i do dobrych, nie widzących daleko zazwyczaj, wstęp znachodzą. Złe nie występuje na świecie w postaci złego. Niechaj każdy baczy, by to złe pod larwą dobra i cnoty do serca się jego nie zakradło.

 

–––––––––––

 

 

Artykuł z czasopisma "Tygodnik Katolicki", wydał na rok 1871 X. Józef Stagraczyński w Poznaniu. Tom XII. W Grodzisku. Czcionkami Drukarni Tygodnika Katolickiego, ss. 208-210; 226-227.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIX, Kraków 2009

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: