KS. DR ANDRZEJ DOBRONIEWSKI
IV.
3. Reformizm
Modernistów, którzy by przyjmowali wszystkie nauki i wnioski przedstawione w encyklice Pascendi jest liczba niewielka; daleko więcej było i jest takich, którzy żywiąc mniej lub więcej wyraźne sympatie do jednej czy drugiej zasady lub nauki, starają się przede wszystkim o wprowadzenie najrozmaitszych reform kościelnych. Jeżeli pierwszych można by nazwać modernistami w pełnym tego słowa znaczeniu, tj. modernistami teoretycznymi i praktycznymi, to drugich można by nazwać semimodernistami, modernistami praktycznymi, modernizantami albo reformistami. Różnica między tymi dwoma odmianami modernizmu jest znaczna. Podczas gdy pierwsi zdążają wprost do stworzenia nowej religii, będącej przeinaczeniem wszystkich dotychczasowych pojęć religijnych, drudzy zmierzają tylko do zreformowania istniejącego katolicyzmu, aby go – jak mówią – dostosować więcej do obecnego ducha czasu, do współczesnej kultury i postępu.
Z takim rozróżnieniem spotkać się można w dziełach samych modernistów, np. w romansie Fogazzary "Il Santo" (Święty), gdzie Benedetto ze swymi zarzutami wymierzonymi przeciw samej istocie chrześcijaństwa, przedstawia właściwego modernistę, podczas gdy Giovanni Selva, skromniejszy w swych zarzutach, przedstawia tylko reformatora. Tłumaczy to sam autor w odczycie wygłoszonym w Paryżu (1907): "Ten G. Selva nosi nazwisko fałszywe. Prawdziwe jego nazwisko «legion». On żyje, myśli i pracuje we Francji, Anglii, Niemczech, w Ameryce tak samo jak we Włoszech. Nosi on szatę kapłańską i uniform i surdut salonowy. Jest on egzegetą, historykiem, teologiem, uczonym, dziennikarzem i poetą. Jest on republikaninem, jest demokratą chrześcijańskim, jest liberalnym, jest wreszcie wszystkim, czym może być przyzwoity katolik – z jednym wyjątkiem, on nie jest modernistą. Już tego wyrazu on nienawidzi, równie jak rzeczy samej. Nowoczesnym on jest i więcej nim jest niż ktokolwiek inny. On rzadko starzeje się i nigdy nie umiera. To mu pozwala być katolikiem dzisiejszym i jutrzejszym; a przecież i z przeszłością nie zrywa". Tego rodzaju różnica między właściwymi modernistami a reformistami zaznaczona jest także dość wyraźnie w kilku miejscach encykliki Pascendi. Pierwszych ma na myśli Ojciec Święty, gdy mówi, że dobierają się już nie do gałęzi, ale do samych korzeni, tj. do wiary i jej dogmatów, nie wzdragają się napadać na osobę samego Jezusa Chrystusa, – drugich ma na uwadze, gdy mówiąc o propagandzie modernizmu, tak się wyraża: "Ubolewamy również nad tymi, którzy lubo nie posunęli się tak daleko, jak inni, oddychając niejako zatrutym powietrzem daleko liberalniej myślą, mówią i piszą, niż katolikom przystoi. Należą do nich ludzie świeccy, należą i duchowni, a nie zbywa na nich i w klasztorach. Zagadnienia biblijne opracowywują wedle zasad modernistycznych; w rozprawach historycznych wydobywają z jakąś widoczną lubością bardzo skrupulatnie pod pozorem poszukiwania prawdy wszystko, co by mogło rzucić cień jakiś na Kościół. Pod wpływem pewnego aprioryzmu usiłują rozwiać wszelkimi siłami pobożne podania ludowe. Pogardzają św. relikwiami, które dawne zalecają wieki. Ogarnia ich bowiem pełne próżności pragnienie, aby świat o nich mówił; wiedzą zaś, że o nich mówić nie będzie, jeżeli to tylko głosić będą, co zawsze i co wszyscy głosili. Mniemają może równocześnie, że czynią posługę Bogu i Kościołowi; w rzeczy samej zaś obrażają Go ciężko, może nie tyle działaniem ile usposobieniem, którym są przejęci i przemożną pomocą, wyświadczaną modernistom". Można by i w naszej literaturze wskazać dzieła czy artykuły pisane dla poparcia reformizmu (1). Dlatego i względy rzeczowe i miejscowe przemawiają za tym, abyśmy się reformizmem osobno zajęli.
A najpierw ogólne pytanie. Czy w Kościele katolickim możebne są jakieś reformy? Odpowiedź twierdząca nie ulega najmniejszej wątpliwości, a wskazana jest ona tym, że Kościół powstał z czasem, istnieje na ziemi, rozszerza się wśród innych społeczeństw, które przechodzą zmienne koleje – i z tym wszystkim musi się Kościół liczyć, jeżeli ma wpływ skuteczny wywierać; a co najważniejsze, Kościół składa się z ludzi i ustanowiony dla ludzi, którzy mogą i powinni się reformować, udoskonalać, postępować w dobrem, postępować w mądrości i łasce u Boga i u ludzi. Potwierdzeniem takiej odpowiedzi może być historia Kościoła i jego najwyższych zwierzchników, papieży, którzy nie przestali wydawać coraz to nowych zarządzeń dla dobra Kościoła i wiernych. By uwzględnić czasy nowsze, posłuchajmy, co po dłuższym pobycie w Rzymie pisał (2) niedługo po wstąpieniu na tron Piusa X, prof. Briggs, jeden z wybitnych ministrów protestanckich północnej Ameryki: "Historia Kościoła katolickiego od wieku XVI – to historia reform, a nigdy one może nie były tak głęboko obmyślane, jak w drugiej połowie wieku ubiegłego. Leon XIII był bez wątpienia papieżem reformatorem... I obecny papież Pius X wystąpił z hasłem reformy... i wiele już zdziałał w kilku miesiącach swego pontyfikatu, a jeszcze więcej zamierza w przyszłości... Rzecz jasna, że ani same reformy nie mogą być dziełem jednej chwili, ani ich skutki zaraz widoczne. W każdym razie wielkiego znaczenia jest ten ruch reformatorski, podjęty przez papieża, odznaczającego się wielką pobożnością, prostotą i jasnością umysłu...".
Uznając fakt, możebność a nawet konieczność reform kościelnych w ogóle, musimy jednak zaraz poczynić pewne zastrzeżenia, kiedy chodzi o ich szczegółowe przeprowadzenie.
Przede wszystkim zganić musimy postępowanie tych wszystkich, którzy należąc do Kościoła słuchającego, narzucają się samowolnie na reformatorów i całym zachowaniem okazują, jakoby lepiej znali i rozumieli sprawę reformy niż ci, których sam Duch Święty postanowił, aby rządzili Kościołem Jego. Inni występując z rozmaitymi projektami reform, nie posługują się tonem rozkazującym, natomiast dąsają się i niecierpliwią, gdy te reformy leniwo postępują. Jeżeli pierwszych musimy zapytać, kto ich uczynił rządcami w Kościele, to drugim musimy zwrócić uwagę, że nie licuje z charakterem tak poważnej i rozległej organizacji, jaką jest Kościół, by zaraz i za lada powiewem wiatru uginał się jak trzcina chwiejąca. Co jednak najważniejsze i co pierwszym i drugim musimy przypomnieć to prawda, że wiele proponowanych reform jest nie do przyjęcia. Pomijając reformizm wyraźnie heretycki czyli właściwy modernizm, dotyczący samego pojęcia wiary i jej treści, spotykamy się jeszcze z bardzo wieloma projektami, które tylko w części dałyby się przeprowadzić. W ogóle można w tym względzie wyróżnić cztery grupy reform w myśl tego, co pisze autor romansu "Il Santo". "Pragniemy reformy Kościoła... reform w nauczaniu religijnym, reform co do kultu, reform w karności kleru, reform najwyższego rządu w Kościele". Przejdźmy pokrótce wymienione żądania.
Wielu z nowszych reformatorów nie przyznaje się wyraźnie i otwarcie do filozofii agnostycznej i liberalnej teologii protestanckiej, z drugiej jednak strony radzi zerwać stanowczo z metodą scholastyczną, a stosować we wszystkich gałęziach wiedzy religijnej metodę nowszą, zwaną historyczno-krytyczną. Słusznie jednak podniesiono, że ani metody scholastycznej, która posługuje się głównie wywodami rozumowymi, nie można uważać za przestarzałą, ani nowszej za jedynie polecenia godną, że nie można też jednej wysuwać przeciw drugiej, bo należycie rozumiane nie sprzeciwiają się sobie, lecz wzajem dopełniają. Na dowód, żeby nie szukać daleko, wystarczy wskazać encyklikę Pascendi. Jeżeli encyklika daje obraz modernizmu tak wszechstronnie wykończony, że samych modernistów, np. Tyrrella, zadziwiła dokładnością w odtworzeniu i systematycznym ujęciu modernistycznych idei, to stało się to przez zastosowanie metody scholastycznej, której właśnie charakterystycznymi cechami są ścisła logika, przejrzysty podział, jasne i systematyczne przedstawienie rzeczy. Jeżeli znowu zwolennicy modernizmu, o którym jest mowa w encyklice, doszli w swych badaniach do rezultatów sprzecznych z wiarą i wiedzą, to stało się głównie przez to, że zlekceważyli zupełnie metodę scholastyczną, a przecenili nowszą, którą nazwali wprawdzie historyczno-krytyczną, ale dali jej za podkład fałszywą filozofię. Wobec tego jasną rzeczą, że jakaś reforma nauczania religijnego czy nauk teologicznych może polegać na korzystaniu pilnym z dorobku nowszych badań przyrodniczych i historycznych, ale bez uszczerbku dla filozofii i teologii scholastycznej, zwłaszcza, że jedno z drugim da się dobrze pogodzić. Sposób pogodzenia podaje sam Papież w swej encyklice, gdzie zaleca tzw. neoscholastycyzm, który trzymając się zasad filozofów i teologów scholastycznych, a zwłaszcza św. Tomasza z Akwinu, księcia scholastyki, uwzględnia równocześnie wyniki nowszych badań naukowych. "Pragniemy i rozporządzamy – pisze Papież – żeby filozofię scholastyczną brano za podstawę nauk teologicznych. Nie mamy jednak wcale zamiaru – dodaje za Leonem XIII – stawiać za wzór naszym czasom wszystkich zbyt subtelnych kwestii wymyślonych przez doktorów scholastycznych, albo twierdzeń ich nie dość rozważonych, ani też tego, co nie całkiem zgadza się z niewątpliwymi zdobyczami wieków późniejszych, ani wreszcie tego, co z jakichkolwiek powodów nie da się przyjąć. Rzecz najgłówniejsza, że przez filozofię, którą zalecamy, rozumiemy filozofię św. Tomasza z Akwinu..." "Na tej podwalinie filozoficznej należy z największą pilnością budować gmach teologii", która – jak widać z dalszych słów Papieża – przy wykładzie i wyjaśnianiu prawd objawionych nie powinna gardzić światłem zapożyczonym od prawdziwej historii, ale przede wszystkim liczyć się z powagą Pisma św., Ojców i Urzędu nauczycielskiego Kościoła. Co do nauk świeckich przypomina Pius X duchownym słowa swego Poprzednika: "Nauki przyrodnicze pilnie starajcie się poznać: w tej dziedzinie dokonano w naszych czasach wiele odkryć genialnych i pożytecznych, które słusznie podziwiają współcześni i które zawsze wysławiać będzie potomność". Ale to nie powinno dziać się z uszczerbkiem dla studiów duchownych, jak upomina dobitnie w dalszym ciągu Leon XIII: "Jeżeli kto szukać będzie pilnie przyczyny szerzenia się dziś wielu błędów, znajdzie ją przede wszystkim w tym, że w naszych czasach, im bardziej wzrasta zamiłowanie do nauk przyrodniczych, tym więcej upadają umiejętności wyższe, a mniej pociągające; o niektórych ludzie prawie zapominają, inne traktuje się nie dosyć poważnie i w sposób niegodny, bo pozbawiwszy je dawnego blasku i znaczenia, kazi się je teoriami zdrożnymi i potwornymi błędami".
Inną dziedziną, w której reformiści pragną zmian, jest dziedzina kultu czyli służby Bożej. Nie chodzi tu, jak zapewniają, o zmiany nauki dotyczącej Sakramentów św. i Mszy św., czego pragną właściwi moderniści, lecz o reformę rozmaitych praktyk, ceremonii i nabożeństw, które raczej szkodzą, niż pomagają prawdziwej pobożności. Istota bowiem, tak mówią, życia prawdziwie chrześcijańskiego polega na życiu z Chrystusem, na łączeniu się z Bogiem przez akty wewnętrzne ufności, miłości i zachwytu, jak to widzimy u św. Franciszka z Asyżu, a nie na praktykach i nabożeństwach według programu, z góry narzuconego, który rodzi tylko fałszywą dewocję.
I Kościół – odpowiedzieć musimy – nie popierał nigdy zewnętrznej tylko dewocji, owszem przeciw obłudnikom występował, a kładł zawsze nacisk na pobożność wewnętrzną w myśl słów Chrystusa, że "Duch jest Bóg: a ci którzy go chwalą, potrzeba, aby go chwalili w duchu i prawdzie" (Jan 4, 24).
Z drugiej jednak strony nigdy nie można się zgodzić na wyrugowanie lub zbytnie ograniczenie praktyk religijnych lub nabożeństw zewnętrznych, bo to sprzeciwiałoby się i naturze człowieka, który jako złożony z duszy i ciała bez zewnętrznych znaków w służbie Bożej obejść się nie może, oraz istocie religii, której bez konkretnych kształtów i praktyk religijnych nie podobna sobie nawet przedstawić, jak nie można sobie wyobrazić społeczeństwa bez praw i rządu, patriotyzmu bez ojczyzny, prawa bez kodeksu i sądów, drzewa bez kształtów. Próżno też powołują się reformiści na św. Franciszka z Asyżu, bo ani z dzieł jego ani z postępowania nie można wywnioskować, żeby był zwolennikiem religii wyzwolonej z zewnętrznych praktyk pobożności i przepisów kościelnych. Wystarczy z uwagą przeczytać "Kwiatki św. Franciszka", wydane niedawno w języku polskim i porównać z treścią przedmowy, w której wydawca (L. Staff) stara się przedstawić św. Franciszka jako jakiegoś przeciwnika religii zewnętrznej i rzymskiej, ażeby zawyrokować, że ta przedmowa oparta jest nie na dziełach samego św. Franciszka, lecz na wywodach protestanta Pawła Sabatier'a o św. Franciszku.
Co się tyczy najwyższego rządu w Kościele, to pomijamy oczywiście żądania właściwego modernizmu, żeby ten rząd z monarchicznego przemienił się w demokratyczny, a działalność swoją zamknął w sferze wyłącznie duchowej, zaś w sprawach mieszanych i doczesnych poddał się władzy świeckiej. Nie możemy zgodzić się wszakże ani na skromniejsze żądania reformistów, żeby monarchia kościelna przybrała przynajmniej formę jakiejś monarchii konstytucyjnej i zajęła się w pierwszym rzędzie sprawą społeczną jako dziś najważniejszą. Sam bowiem Chrystus określił tak szczegółowo i charakter monarchiczny najwyższego rządu w swym Kościele i jego posłannictwo, które przede wszystkim ma mieć na celu duchowe i nadprzyrodzone dobro ludzkości, że tutaj jakaś "reforma" mogłaby tylko na tym polegać, że najwyższa władza kościelna, zachowując zawsze charakter monarchiczny i mając na oku przede wszystkim cel nadprzyrodzony, popierałaby równocześnie słuszne demokratyczno-społeczne dążności w świecie. W sprawie np. społecznej konieczny jest i współudział Kościoła, ale znowu nie w tej mierze, by tenże Kościół postawił troskę o interesy doczesne ludzkości na pierwszym planie swej działalności, bo sprzeciwiłby się przykazaniu Chrystusa: "Szukajcie najpierw królestwa Bożego i sprawiedliwości jego".
Z tej ostatniej uwagi wynika zarazem odpowiedź na projekt reformistów dotyczący karności i wychowania kleru. Nowoczesny kler, powiadają, powinien się przede wszystkim poświęcić pracy społecznej, "wyjść z zakrystii", powinien pamiętać, że dziś potrzebniejsze cnoty naturalne, niż nadnaturalne, cnoty czynne: inicjatywy, zapału, odwagi, energii w działaniu, niż cnoty bierne: posłuszeństwa, pokory, cichości, zaparcia się itp. Przytoczone przecież słowa Chrystusa o szukaniu najpierw królestwa Bożego, a potem dopiero dóbr doczesnych, odnoszą się do wszystkich, a więc i do kapłanów, owszem do nich w pierwszym rzędzie, jako do tych, którzy nie tylko w duszach swoich, ale i w duszach innych winni szerzyć królestwo Boże. W myśl tych słów należy także tłumaczyć hasło, nawołujące kapłanów do wyjścia z zakrystii, tj. do zajmowania się nie tylko duchownymi ale i doczesnymi sprawami wiernych. Z zakrystii dwie prowadzą drogi: jedna wprost na świat, druga do kościoła i przez kościół. Tylko ta druga droga jest wskazana dla kapłana, o ile najpierw powinien załatwić posługi duchowne, a dopiero na drugim planie, w miarę sił i czasu zająć się i sprawami doczesnymi i ekonomicznymi. Gdyby obrał pierwszą drogę, tj. poświęcił się pracy ekonomicznej ze szkodą lub pominięciem obowiązków czysto duchownych, łatwo mógłby doczekać się losu, który już wielu spotkał, że raz wyszedłszy z zakrystii, już do niej nie wrócili, tj. sprzeniewierzyli się posłannictwu swemu i ani Kościołowi, ani społeczeństwu rzetelnej przysługi nie oddali.
Dla odparcia zapatrywania o rzekomej wyższości i większej dziś potrzebie cnót naturalnych i czynnych niż nadnaturalnych i biernych, wystarczy przypomnieć słowa Leona XIII z jego listu potępiającego amerykanizm. "A więc – pisze Papież – natura ludzka obdarzona łaską, jest słabszą od natury ozdobionej tylko cnotami naturalnymi, mniej zdolną do czynu? A cóż powiedzieć o tych ludziach świętych, których Kościół czci; czyż słabymi byli dlatego, że błyszczeli cnotami nadprzyrodzonymi?" Trudno też – zauważa dalej Papież – przyjąć podział cnót na czynne i bierne, bo każda cnota oznacza jakąś doskonałość władzy, a więc zawiera w swym pojęciu zdolność czynu, czyli że cnota "bierna", jeżeli naprawdę jest cnotą, jest zarazem czynną. A już o różnych cnotach chrześcijańskich jako odpowiednich różnym czasom może mówić ten tylko, który nie pamięta o słowach Apostoła: "Że Bóg, których przejrzał, tych i przeznaczył, aby się stali podobnymi obrazowi Syna Jego". Nauczycielem i wzorem świętości wszelkiej jest Chrystus, który nie zmienia się z biegiem wieków, a więc do ludzi wszystkich czasów odnoszą się Jego słowa: "Uczcie się ode mnie, iżem cichy i pokornego serca"; wszystkim wiekom ukazuje się jako Ten, który stał się posłusznym aż do śmierci; w każdym wieku zachowuje swą moc zdanie Apostoła, że "którzy są Chrystusowi, ciało swoje ukrzyżowali ze wszystkimi pożądliwościami". I życzyć sobie tylko, żeby więcej dziś pełniono te cnoty za przykładem ludzi świętych z czasów ubiegłych, którzy cierpliwością, posłuszeństwem, umartwieniem stali się potężnymi w czynie i słowie i oddali nieocenione usługi i sprawie Bożej i społeczności świeckiej.
Nie prędko byśmy skończyli, gdybyśmy chcieli przechodzić szczegółowo wszystkie projekty reformistów, dlatego wracając do uwag ogólnych, powiemy, że cała kwestia reform kościelnych sprowadza się do tego, żeby rozróżniać między reformą dobrą a złą, prawdziwą a fałszywą. Główny błąd reformistów polega w tym, że albo nie doceniają właściwego charakteru Kościoła, albo znowu przeceniają wartość nowoczesnej kultury, cywilizacji, postępu. Kościół nie jest instytucją ludzką, żeby ją poddawać prawidłom rozwoju ludzkiego, lecz instytucją bosko-ludzką i dlatego trzeba robić rozróżnienie między pierwiastkiem boskim a ludzkim w Kościele; tylko ten drugi przystosowuje się i przystosować winien do warunków chwili, nigdy zaś pierwszy, który jak Bóg sam – jest ponad światem i jego zmiennymi kolejami, a jeżeli i co do tego pierwiastka możebna jakaś ewolucja, to ma ona inne prawa niż ewolucja rzeczy doczesnych. Z drugiej znowu strony kultura nowoczesna nie zawiera samych pierwiastków dobrych i dodatnich, owszem pod względem religijnym uważana przedstawia się jako obojętność religijna, a nawet wprost jako niewiara, jako odstępstwo od Boga i Chrystusa – i jakże tu mówić o zgodzie: byłoby to godzenie wody z ogniem, mówiąc jaśniej, byłoby to narażanie wiary na zagładę. Tak samo niemal ma się sprawa z innymi hasłami nowoczesnymi. Ładnie i ponętnie mogą brzmieć takie słowa: cywilizacja, oświata, postęp, ale niestety nie wszystko złoto, co się świeci. Cokolwiek dobrego, pięknego, dodatniego przynoszą te hasła, to Kościół aprobuje, popiera i stara się przyswoić, ale nigdy nie przyjmie i przyjąć nie może tego, co jest chrystianizmowi z gruntu przeciwne. Tutaj zgoda możebna tylko w ten sposób, że błądzących przekona się o błędzie i przez modlitwę pozyska się ich Chrystusowi; że z nowoczesnych haseł wyruguje się ducha antychrześcijańskiego, a wprowadzi się ducha Chrystusowego w myśl zasady: Instaurare omnia in Christo.
Do lepszego zrozumienia tych uwag niech posłużą niektóre myśli katolika świeckiego i biskupa katolickiego. W "Hirtentasche" (nr 23, 1907) pisał Plattner: "Gdzie brak pojęć, tam często w sam czas zjawia się słowo – powiada Goethe i słusznie. Gdzie brak prawdziwego katolicyzmu, tam zjawia się słowo «Reformkatholizismus», ale czy w sam czas, to inne pytanie. Za dni naszych główną rolę odgrywają hasła, choćby były pustymi dźwiękami. Do takich należy dla wielu i «Reformkatholizismus». Zdaniem Görresa reformacja, aby była godną tej nazwy, powinna była na wskroś być ożywioną duchem chrześcijańskim. To i dziś jest prawdą; w przeciwnym bowiem razie świadomie czy nieświadomie pracuje się na korzyść tego protestantyzmu, który zaczynał od reform, przemienił się w rewolucję, a dziś przedstawia zupełną anarchię pod względem wiary... Czy więc potępić z góry usiłowania tego rodzaju jak autora dzieła: Kultur und Katholizismus? Bynajmniej, raczej cieszyć się z nich serdecznie. Każdy katolik świecki, który swój Kościół szczerze kocha, pragnie, aby ten Kościół – choć cała jego chwała z wewnątrz – przedstawiał się i na zewnątrz w takim blasku, któryby upoważnił do powiedzenia: «z ślicznością twoją i z pięknością twoją naciągnij, fortunnie postępuj i króluj». Nie potrzeba wszakże jakiegoś katolicyzmu «reformowanego», bo jeden jest tylko katolicyzm, którego bramy piekielne nie przemogą, lecz potrzeba nam reform katolickich w rozmaitych dziedzinach, reform, które nie naruszając istoty katolicyzmu ani depozytu wiary, czyniłyby zadość i słusznym wymaganiom czasu i zdrowemu postępowi ludzkości. Tymi jednak reformami winien kierować duch Kościoła, który jest duchem pokory i posłuszeństwa. Starzy Rzymianie strącali ze skały tarpejskiej w przepaść zdrajców ojczyzny; zdrajcy Kościoła rzymsko-katolickiego strącają sami siebie i swych zwolenników ze skały Piotrowej w morze wzburzone i bezbrzeżne błędu i niewiary".
Wartość przytoczonych słów katolika świeckiego wzrośnie niepomiernie, jeżeli dołączymy do nich uwagi, jakie wygłosił na wiecu katolików w Budapeszcie (1908) biskup Prohászka w dłuższej mowie poświęconej modernizmowi i jego stosunkowi do katolicyzmu. Zaznaczywszy na wstępie konieczność pracy nad rozwiązaniem zagadnienia, jak dziś zaprowadzić i utrzymać harmonię między duszą wierzącą a współczesną kulturą – przeszedł do oceny modernizmu, który pokusił się o rozwiązanie tego trudnego problemu, ale niestety pogorszył tylko sytuację. Cóż to bowiem jest modernizm? Jest to stanowisko współczesnej umysłowości do świata i porządku nadprzyrodzonego, określane i bronione wymaganiami historycznej krytyki i nowożytnej filozofii. Jako kierunek historyczno-krytyczny chciałby modernizm wykazać, że opowiadania ewangeliczne i w ogóle Pisma św. nie zawierają prawdziwej historii, tylko legendy, że więc chrześcijaństwo i katolicyzm nie mają podstawy historycznej. Jako kierunek filozoficzny chciałby znowu modernizm nadać katolicyzmowi treść nową i to tak nową, żeby z dawnej została tylko nazwa.
Co się tyczy krytyki – powiada dostojny mówca – i my katolicy wyznajemy, że wielką ona i błogosławioną potęgą i dla jej prac jesteśmy z całym uznaniem, a nawet nie odmawiamy jej praw i do historii świętej, o ile jest historią pisaną przez ludzi i do ludzi w różnych żyjących czasach i stosunkach; z drugiej jednak strony potępiamy i potępić musimy wszelką przesadę w krytyce czyli ten tzw. hiperkrytycyzm, który serce i umysł wprost o chorobę przyprawia, a energię woli przytłumia. Krytyka bowiem nie jest i być nie może dla siebie celem, lecz jest tylko środkiem służącym do tego, żeby prawdę i rzeczywistość w należytym ukazać świetle, w naszym wypadku rozświetlić fakty i dane objawienia.
Co się tyczy znowu nowego kierunku filozoficznego, który modernistom posłużył do tego, że porządek nadnaturalny zrównali z naturalnym, łaski nadnaturalne zastąpili siłami naturalnymi, pojęciom wiary, religii, objawienia nadali znaczenie sprzeczne z dotychczasowym, to zdaniem mówcy prawdziwa nauka wcale a wcale nie zmusza nas do porzucenia dawnego stanowiska, a do przyjęcia tego nowego monistycznego krytycyzmu, który w gruncie rzeczy jest tylko inną "delikatniejszą" formą dawnego materializmu. Dziś, gdy sama nauka materię idealizuje i przyrodę uduchownia, mielibyśmy rezygnować z przyjęcia świata wyższego, duchowego, nadprzyrodzonego? Dziś, gdy nauka wojuje aż do przesady ewolucją, mielibyśmy wyrzekać się Chrystusa, gdy ciało cierpiętliwe i śmiertelne przemienił w swym zmartwychwstaniu na chwalebne i nieśmiertelne i z innego świata do nas przemawia? Nie! naturalizm będący zakapturzonym materializmem – to stanowisko i nienaukowe i przestarzałe.
Rozprawiwszy się z właściwym modernizmem, zajął się następnie mówca jedną z form tego modernizmu, którąśmy nazwali reformizmem. "Muszę jeszcze obszerniej wspomnieć o tym, że dla modernistów bywa przedmiotem krytyki i cała społeczność i organizacja kościelna, a nawet posunięto się tak daleko, że Stolica Apostolska musiała wystąpić przeciw tej krytyce, jaką zwłaszcza demokraci włoscy i francuscy zaczęli stosować. Rozumie się, że Stolica Apostolska nie potępiła samej demokracji chrześcijańskiej, lecz ten kierunek, który nazwę przyjął, ale przesadził w rzeczy. Nigdy nie powinniśmy przesadzać, nawet będąc demokratami. I my wiemy, że Kościół ma nie tylko organizację Boską, ale i formę historyczną, która może być w różnych czasach różną, np. stosunek Kościoła do państwa, jego władza polityczna itp., a mając taką lub inną polityczną czy socjalną organizację, ma też Kościół taką lub inną polityczną czy socjalną działalność, której nie należy mieszać z religijną i nadnaturalną działalnością. Co do tej formy i działalności społecznej i politycznej nie stoi Kościół ponad wszelką krytyką, ale ta krytyka nie może być w ten sposób prowadzona, by władza sama kościelna była zaczepiana, jej wpływ i powaga obniżana. Niestety nie pamiętali o tym niektórzy chrześcijańscy demokraci; dlatego słusznie za tę przesadę spotkali się z potępieniem, jak z drugiej strony nie można przyznać słuszności tym katolikom, którzy utożsamiają Kościół z jego formami politycznymi i społecznymi i zdają się nic nie wiedzieć o zmianach zachodzących w świecie. I z tamtymi i z tymi, o ile popadają w przesadę, nie chcemy mieć nic wspólnego. Odrzucając przesadę, możemy jednak i z ruchu modernistycznego wyciągnąć niejedną wskazówkę dobrą, będącą jakby wyrazem obecnego ducha czasu. Modernizm występuje w imię nauki. Modernizm nie jest ruchem duszy ludu poszukującej Boga; jest to praca mężów o wielkim nieraz wykształceniu, którzy by chcieli przysłużyć się sprawie chrześcijańskiej nauką, filozofią, krytyką. Takie przynajmniej były początkowe zamiary wielu, którzy świadomi wielkiego dziś znaczenia nauki, zabrali się do uwydatnienia tego charakteru naukowego i w chrześcijaństwie. Wystarczy zresztą rzucić okiem dokoła, aby widzieć i podziwiać olbrzymią pracę, jaka się odbywa w każdej dziedzinie życia duchowego, a odbywa i nie bezcelowo i nie bezskutecznie. Przeszkadzać temu zakazem czy siłą nie można i nie należy. Raczej takie środowisko skłaniać nas winno do wytężającej pracy, która umie ocenić i chętnie przyjmie co dobre, czy ono pochodzi od wiernych czy od niewiernych. Historia pokazuje, że ile razy udało się chrześcijaństwu przejąć zdrowe elementy, które w tym lub innym okresie czasu wystąpiły, zawsze w jego łonie powstała nowa epoka kultury; tak było w okresie Ojców Kościoła, tak było w XII wieku, tak w czasie renesansu, tak i dziś stać się powinno. Nie odniesiemy zwycięstwa nad nowoczesną kulturą i krytyką, dopóki nie przyswoimy sobie ich zdobyczy. Możemy zaś osiągnąć to tylko wtedy, gdy w naszych pracach naukowych staniemy na tym samym poziomie. Dlatego hasłem nowoczesnych katolików powinno być: Laboramus – Pracujemy".
~~~~~~~~~~~
Ks. Dr. Andrzej Dobroniewski, Modernizm i moderniści. Poznań 1911, ss. 131-150.
Przypisy:
(1) Kilka przykładów takiego reformizmu u nas por. w pracach X. Charszewskiego Moderniści, modernizanci, antymoderniści nasi i obcy, (przedruk z wileńskiego "Słowa i Czynu", 1910); Jeske-Choińskiego W pogoni za prawdą, ser. V. Poznań 1910; X. Urbana Katolicyzm eleuzyński, w "Przeglądzie Powszechnym" t. 107, 108. Kraków 1910.
(2) W "North American Review".
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do spisu treści tekstu ks. A. Dobroniewskiego pt.
Modernizm i moderniści
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: