JÓZEF MARIAN ŚWIĘCICKI
Twórczość Sienkiewicza wykazuje pewien podstawowy najbardziej charakterystyczny rys, nazwijmy go po prostu kompleksem "głowy najdroższej". Nie trudno zauważyć, jak dalece akcja w ogromnej większości jego dzieł obraca się dookoła utraty i odzyskania swego umiłowania, które urasta do wyżyn czynnika decydującego o szczęściu człowieka. A nie jest to tylko banalne, romansowe ujęcie! Idzie tu o coś więcej niż o pożądaną istotę, od której czaru nie podobna się oderwać, jak to akcentuje romans francuski. Ukochana jest czymś, czego się nie tylko pragnie ale co się także i to przede wszystkim czci – jest wartością. Wartością nieulegającą wątpliwości, bezsporną i jedną z najistotniejszych. W stosunku więc do niej idzie o stokroć więcej niż o miłostkę, czy choćby nawet najgorętszy romans, gdyż jej istnienie wyznacza dopiero pełny sens ziemskiemu życiu, a nawet – jak zobaczymy – wpływa poniekąd i na kształtowanie się poglądów metafizycznych. Zresztą głową najdroższą może być nie tylko umiłowana kobieta ale także dziecko (Litka, Danusia).
Można by osnuć całą biografię artystyczną Sienkiewicza dookoła tego motywu, tak dalece silne piętno kładzie on na jego utworach; można by szczegółowo przedstawiać jak się w jego dziełach formował, jak rozrastał, w jaki sposób wpływał na jego postawę duchową, na jego problematykę ideologiczną. Tak pojęte jednak zadanie przekraczałoby ramy tego artykułu, musimy się więc ograniczyć do szkicowego tylko ujęcia. Początkowo młody Sienkiewicz nie wykazuje ani śladu tego kompleksu. "Na marne" w duchu pozytywistycznym kwestionuje wkładanie nadmiernego uczucia w miłość, która pokazuje się czymś jeszcze nietrwałym i zawodnym, i to nie tyle ze względu na zmienność samego przedmiotu miłości, ile raczej z powodu niestałości męskiego serca. A nawet "Hania", choć w sposób niezmiernie sugestywny oddała mękę zawiedzionej miłości, to jednak uczyniła ją zależną od nastawień estetycznych. Miłość Henryka ku oszpeconej Hani ulatuje jak ptak spłoszony z serca! Ale w miarę dojrzewania krystalizuje się coraz wyraźniej koncepcja miłości mocnej jak śmierć, która wznosi się ponad przedziały miejsca, czasu, która jest zawsze świeża i zawsze młoda, której nic ze serca wydrzeć nie potrafi. Miłość ta nie od razu ujawnia się szukającemu, który nieraz jest skazany na błądzenie. Skoro jednak raz ją odkryje, wszelkie wahanie znika z jego serca, ustępując miejsca niezachwianej pewności. Otóż to nastawienie stanie się "signum specificum" wszystkich najbardziej reprezentatywnych bohaterów Sienkiewicza, o ile są w pewnej mierze wykładnikami w powieści samego autora.
Jakkolwiek będzie się zmieniał koloryt lokalny jego utworów, czy z powieścią współczesną, czy historyczną mieć będziemy do czynienia, zawsze spotkamy tego samego sienkiewiczowskiego miłośnika głowy najdroższej, który na tym polu wykazywać będzie dziwnie podobne znamiona, bez względu na to czy się nazywać będzie Skrzetuski czy Wołodyjowski, Zbyszko czy Winicjusz, Płoszowski czy Połaniecki.
Ale w żadnej z poprzedzających książek zagadnienie "głowy najdroższej" nie zajęło tyle miejsca, tak się nie wysunęło na czoło jak w "Quo vadis".
Akcja historyczna, która w dotychczasowych powieściach historycznych odgrywała swoistą rolę, zostaje teraz zredukowana do skromnej funkcji romansowego tła; na plan pierwszy zaś wybija się motyw utraty, odzyskania i ocalenia "głowy najdroższej". W zakresie tej dialektyki "Quo vadis" stanowi syntezę dotychczasowych osiągnięć. "Ukochana głowa" jest tu utracona, ale z własnej winy (jak w "Bez dogmatu"), stąd konieczność pogodzenia się z nią – i to jest pierwszy etap akcji. Odzyskana ulega jednak – jak w "Trylogii" – zagrożeniu wskutek wypadków zewnętrznych i zostaje cudownie wyratowana. Ale akcja tutaj szczególnie się pogłębiła. Poszukiwanie utraconego ukochania nie jest, jak w "Ogniem i mieczem", procesem czysto zewnętrznym, ale dotyczy przemiany wewnętrznej bohatera. Nie dosyć bowiem odnaleźć ukochaną, trzeba zdobyć z powrotem jej miłość. Ale to ujęcie, już zastosowane w "Potopie", obecnie zostało nowym wątkiem wzbogacone. Między kochankami bowiem istnieje przepaść cywilizacyjnych nastawień – antyteza pogaństwa i chrześcijaństwa. I dlatego ponowne zdobycie ukochanej jest teraz równoznaczne z ewolucją duchową, z przejściem na system jej pojęć i ideałów (1). Ona staje się teraz jakby Beatrice w tej wędrówce ludzkiej duszy. W ten sposób kompleks "głowy najdroższej" został związany z perspektywami światopoglądowymi. Ale nie tylko akcja "Quo vadis" wykazuje dobrze nam znany choć rozbudowany schemat, ale bohaterowie romansowi przypominają nam poprzednie kreacje.
Główny bohater akcji romansowej Winicjusz nosi bardzo znamienne cechy na wskroś sienkiewiczowskie. Na zewnątrz jest on dumnym patrycjuszem, samowolnym, okrutnym i zmysłowym, ale w miarę wypadków cała ta pozłótka odpada pokazując nam naturę ukształtowaną całkowicie pod wpływem kompleksu głowy najdroższej. To Rzymianin, który w gruncie rzeczy, mimo nalotów Neronowej epoki, nie wyzbył się jeszcze tych zdrowych właściwości, jakie charakteryzowały dawnych Kwirytów, rozmiłowanych w życiu wiejskim, w ognisku domowym, szanujący stare obrzędy i zwyczaje, uznający dawny ustrój rodzinny, nie pozbawiony zmysłu dla żołnierskiej dyscypliny. Te wszystkie przytłumione przez ówczesny dekadentyzm zalety ożyją w zetknięciu z chrześcijaństwem. W rzeczywistości bowiem – jak zobaczymy – Winicjusz jest nie od razu nawrócony na chrześcijaństwo, lecz raczej na postawę naturystyczną, tj. podstawę apelującą do naturalnych instynktów człowieka. Jeśli jemu właśnie łaska nawrócenia przypadła w udziale, to dlatego że spłynęła ona na urodzajny grunt, na duszę nie wyzbytą jeszcze prawego podłoża.
Ale tutaj właśnie możemy zaobserwować charakterystyczne przeoczenie powieściopisarza. Winicjusz nie jest to natura wynaturzona przez estetyzm jak Petroniusz, ani zepsuta do szpiku kości jak Tygellin – to prawda. Ale na to, aby zostać chrześcijaninem, nie wystarcza odzyskać zatraconą tężyznę naturalnego człowieka. Jest to warunek – mówiąc po matematycznemu – wprawdzie konieczny, ale niedostateczny. Trzeba się przecież wznieść ponad czysto naturalną postawę, a to dla takiego typu sienkiewiczowskiego, jakim jest Winicjusz, wydaje się niemożliwością. Bóg – jak zobaczymy – nie od razu stał się w gruncie rzeczy dla niego najwyższą wartością, przedmiotem bezinteresownej miłości. On do Stwórcy potrafi dojść tylko poprzez ukochane stworzenie. Jeśli z ust jego i z głębi serca jego wyrywają się słowa wdzięczności, to w podzięce za uratowanie jego umiłowania. Słowem kocha Boga dla stworzenia, a nie stworzenie miłuje z miłości ku Stwórcy, jakby tego wymagało chrześcijaństwo. W koncepcji chrześcijańskiej natura istnieje tylko dla nadnatury – tutaj nadnatura zdaje się istnieć tylko po to, aby natura prawidłowo funkcjonowała. I jeśli miłość jego uduchawia się w toku akcji, oczyszcza się ze zmysłowości, to jest jednak mimo wszystko miłość ziemska a nie miłość niebiańska.
Przypatrzmy się tym wszystkim sprawom nieco dokładniej, na podstawie analizy tekstu. Od pierwszej chwili występuje Winicjusz jako człowiek opętany monomanią uczucia. Ligia jest przez niego początkowo bardziej pożądana niż czczona, ale od razu jest dlań jakby wartością absolutną. Myśl o możliwości jej utraty, czy zbezczeszczenia jest dla niego nie do zniesienia, myślą potworną, zagrażającą mu już wprost obłędem. Pod tym względem niczym się nie różni Winicjusz od takiego Nowowiejskiego. Jego związanie z umiłowaną głową stoi ponad wszelkimi estetycznymi względami, skoro nawet oszpecenie Ligii przez więzienie nie tylko nie osłabia jego miłości, ale nawet ją jeszcze potęguje. Ta miłość z biegiem czasu zyskuje coraz bardziej pogłębione kształty, staje się już nie tylko miłością mężczyzny do kobiety, ale przybiera nawet pewien wyraźny odcień ojcowskiego uczucia, które tak pięknie wyraził w "Zawiszy Czarnym" Słowacki: "Chciałbym się twoim piastunem ogłosić. Na ręce swoje wziąć ciebie i nosić". Jak na bitnego żołnierza jest tego rodzaju postawa – nazbyt rażąca i nie bez ironii pisze Petroniusz do Winicjusza: "Odczytaj kiedyś to, coś mi na mój list odpowiedział, a poznasz, jak twój umysł zobojętniał teraz na wszystko, co nie jest Ligią, jak się nią tylko zajmuje, do niej ustawicznie wraca i krąży nad nią, niby jastrząb nad upatrzonym łupem". Po powrocie od chrześcijan do swej willi Winicjusz "uczuł, że żyje w próżni, że to wszystko co stanowiło dla niego dotychczas interes życia, albo zupełnie dla niego nie istnieje, albo zmniejszyło się do ledwie dostrzegalnych rozmiarów. Miał takie uczucie, jakby podcięto w jego duszy te struny, które dotychczas łączyły go z życiem". W pewnym momencie zdobywa się nawet na niezmiernie charakterystyczne wyznanie, zgoła już nie licujące z charakterem Rzymianina: "Mnie wprawdzie Ligia obchodzi więcej niż cały Rzym i jego panowanie, i niechby się lepiej cały świat zapadł, bylem ją mógł mieć w swoim domu" (161). A kiedy analizuje swe usposobienie po ucieczce Ligii z domu chrześcijan, dochodzi do wniosku, że choć nie przestał od razu nurzać się w rozkoszy i rozpuście, owszem czynił to jakby na złość Ligii, myśl o niej nie opuszcza go ani na chwilę, że ona wyłącznie jest powodem jego tak złych jak dobrych czynności i że naprawdę nic go w świecie nie obchodzi poza nią. Umiłowana darzy duszę ukochanego radością przechodzącą wszelkie wyobrażenia, już prawie niebiańską. "Błogosławiony ten dach, jeśli ona wejdzie pod niego dobrowolnie, błogosławiona chwila, błogosławiony dzień, błogosławione życie. Wówczas szczęście obojga będzie, jak morze nieprzebrane i jako słońce" (183). Zaiste trudno dalej pójść w ubóstwieniu stworzenia!
A co najciekawsze, to pojęcie "głowy najdroższej" odnajdziemy nawet tam, gdziebyśmy się go najmniej spodziewali – u Petroniusza. Nie tyle – poprawmy – samo pojęcie, ile raczej jego ślady. Bo choć Petroniusz zajmuje stanowisko beztroskiego epikurejczyka, która to swoboda jest wynikiem – jak u ludzi "l'ancien regimu" – zatraty zmysłu wartości, przedstawia więc typ całkowicie przeciwstawny Winicjuszowi, to jednak i on dochodzi do zrozumienia znaczenia umiłowanej istoty, dawniej przez niego zapoznawanej. Odkrywa, pod wpływem miłości do Eunice, że "kobieta piękna warta jest zawsze tyle złota, ile waży, ale kobieta, która przy tym kocha, nie ma wprost ceny. Tego nie kupisz za wszystkie skarby Werresa" (167). I ten znudzony, zblazowany sceptyk odnajduje w tym uczuciu moc tak odświeżającą, że występuje z programem zatopienia się w nim bez reszty: "Teraz mówię sobie oto co następuje: napełniam życie szczęściem, jak puchar najprzedniejszym winem, jakie wydała ziemia i piję, póki nie zmartwieje mi ręka i nie pobledną mi usta". A chociaż jak ognia unika wszelkich wiążących go węzłów, które by mogły zatamować jego – już zgoła anarchiczną – wolność ducha, to jednak i w stosunku do Winicjusza uczuwa – jak autor wyraźnie wzmiankuje – coś na kształt przywiązania, a co w świetle wymowy przytoczonych faktów, w rzeczywistości jest czymś o wiele więcej!
Miłość do głowy najdroższej jest charakterystyczna dla wszystkich naturystycznych typów, nic więc dziwnego, że będzie się odznaczać nią nie tylko poganin Aulus, ale i chrześcijanka Pomponia. I w jej duszy, jak w duszy świętej Moniki, tkwi okrutny cierń – obawa o zbawienie najdroższej istoty. "Tak spokojna jest, ale w jej piersiach nie brak ran bolesnych. Oto na oczach jej Aulusa leży jeszcze bielmo, jeszcze nie spłynął na niego zdrój światła. Nie wolno jej także wychowywać syna w prawdzie. Więc gdy pomyśli, że tak może być do kresu życia i że nadejść może chwila rozłączenia się z nim stokroć większego i straszniejszego niż to czasowe, nad którym obie teraz boleją – nie umie nawet pojąć, jakim sposobem potrafi być bez nich nawet w niebie szczęśliwa. I wiele już nocy przepłakała, wiele spędziła na modlitwie, żebrząc o zmiłowanie i łaskę. Lecz swój ból ofiaruje Bogu i czeka i ufa".
Mamy więc tu zarysowany w szczególnie jaskrawej formie tragizm głowy najdroższej, który zagraża sercu w chrześcijaństwie silniej, niż w jakiejkolwiek innej doktrynie. Tutaj przecież nie idzie tylko o rozstanie się ze swym umiłowaniem, nawet nie o ten rozdział, jaki pociąga za sobą śmierć, ale o rzecz nieskończenie boleśniejszą, o to, że nawet w zaświatach będzie ono od nas odłączone! Owszem, powiedzmy więcej, choć Sienkiewicz tego punktu najjaskrawszego dostatecznie nie zaakcentował – będzie nam przeciwstawione, stanie się, gdyby było potępione, przedmiotem nie naszej miłości ale nienawiści! U Pomponii jest ten tragizm złagodzony już przez to, że Aulus jest niewątpliwie prawym człowiekiem, który, jeśli nie należy do ciała Kościoła, to przecież przypuszczalnie należy do jego duszy i dlatego zbawienie jego nie jest nieprawdopodobne. Ale można sobie wyobrazić wypadek nierównie ostrzejszy, niż w położeniu wymienionej już świętej Moniki, kiedy to głowa najdroższa ulega niebezpiecznemu moralnemu wykolejeniu, które ją spycha aż na bezdroża występku.
Dlaczego taka sytuacja nie została nigdzie przez Sienkiewicza wzmiankowana? Chyba dlatego, że "głowa najdroższa" jest dla niego czymś, w czym nieograniczone możemy położyć zaufanie. Ona budzi w duszy nie tylko ufność i miłość, ale także i cześć. Tym się też różni miłość Winicjusza, jaką żywi w stosunku do ukochanej, od miłości Petroniusza, która szacunku jest jednak pozbawiona. Eunice jest jego kochanką i tylko kochanką. Więc choć Petroniusz zapisze swoją willę wraz ze skarbami Eunice, to jednak gotów ją opuścić bez żalu (rys niezupełnie zgadzający się z ujawnionym powyżej sentymentem), i bez skrupułów przyjmie jej ofiarę pójścia razem w krainę śmierci.
Tego rodzaju adoracyjne nastawienie do ukochanej, jak w pewnym okresie u Winicjusza, ściśle rzecz biorąc, jest bliższe raczej pogaństwu niż chrześcijaństwu, gdyż sprowadza się ono do kultu wartości czysto naturalnej, jaką jest najdroższe stworzenie. Toteż zbliżenia Winicjusza do chrześcijaństwa są niczym innym, jak tylko podźwiękami tego nastawienia. Jeśli dochodzi do przekonania, że miłość uczciwa małżeńska mogłaby mu dać większe szczęście niż miłostka, jeśli widzi, że Ligia oddająca się mu z dobrej woli, droższa mu będzie niż przymuszona niewolnica, to te wszystkie refleksje, oddziałujące na jego duchową przemianę, świadczą wprawdzie o zdrowiu duchowym bohatera, ale nie wykraczają poza pobudki naturalne. Toteż i stosunek Winicjusza do Chrystusa jest niejako uwarunkowany jego zbliżeniem się do Ligii. Gotów jest pokochać jej Boga, ale tylko dla niej. "Kimkolwiek jest twój Bóg, uczczę Go stuwołem, dlatego tylko, że jest twoim", oświadcza Ligii w domku chrześcijańskim po nieudałej próbie porwania. A to jego stanowisko w dalszym ciągu, jak się baczniej przypatrzyć, aż do momentu chrztu nie ulegnie zmianie. Jeśli potem Winicjusz zbliży się do chrześcijaństwa, to ta jego przemiana nie tyle może z nadnaturalnymi pobudkami ma wspólnego, ile raczej z jego niemożnością oderwania się od ukochanej, mówiąc językiem psychoanalitycznym: z wiecznotrwałością jego przywiązań.
Jeśli woła: "Nie chcę innej miłości, nie chcę waszego życia, waszych uczt, waszego bezwstydu i waszych zbrodni" (178), to nie jest to jeszcze dowodem jakiegoś przewartościowania następującego w jego duszy, ale po prostu stwierdzeniem niewystarczalności wszystkich uciech zmysłowych; nie mogą one zapełnić pustki, jaka się w jego duszy wytworzyła po utracie Ligii – uczucie niestety nie wiele jeszcze podobne do augustyńskiego "niespokojnego serca", którego żadna rzecz krom Boga nie może zaspokoić. Jeśli nie idzie za głosem pokusy, która mu przez usta Chilona przedstawia ponętną perspektywę ponownego porwania Ligii, to wzdraga się przed tą myślą nie dlatego bynajmniej, żeby mu tego zabraniał jakiś już rozbudzony "sensus christianus", może nawet nie dlatego, jakbyśmy się słusznie spodziewać mogli, że nie dozwalało mu na ten krok nieobce starożytnym Rzymianom poczucie honoru, które nie dopuszczało łamać dobrowolnie danego słowa, ale odegrały tu rolę motywy najistotniej z kompleksem "głowy najdroższej" związane. "I nagle uczuł, że nie dość mu ją mieć w domu, nie dość chwycić przemocą w ramiona, i że jego miłość chce już czegoś więcej to jest: jej zgody, jej kochania i jej duszy" (183). A kiedy się zgłasza do Apostoła jako kandydat na nawróconego, powołuje się na to samoograniczenie jako na dowód, że jest już teraz dzięki chrześcijaństwu inny. "Przedtem nim byłem z wami, byłbym niechybnie wziął ją i zatrzymał przemocą, ale wasza cnota i wasza nauka, chociaż jej nie wyznawam, zmieniła coś w mojej duszy, tak że nie ważę się już na przemoc".
Otóż jest to niewątpliwie krok naprzód w świetle faktów, które nas wciąż przekonują o tym, że więcej Ligia niż chrześcijaństwo oddziałała przetwarzająco na jego psyche. Zresztą nie tai tego sam Winicjusz, który w chwilę potem z nierównie większą prawdą powie: "Wiedzcie, że sam siebie nie poznaję, ale zbrzydły mi uczty, zbrzydło wino, śpiewanie, cytry i wieńce, zbrzydł dwór cezara i nagie ciała, i wszystkie zbrodnie. A gdy myślę, że Ligia jest jako śnieg w górach, to miłuję ją tym bardziej, a gdy pomyślę, że jest taka przez waszą naukę, to miłuję i tę naukę i chcę jej!".
I od razu bez ogródek przystępuje do podstawowego dla siebie zapytania: Czy można pogodzić miłość do Ligii i płynące stąd szczęście z chrześcijaństwem? Bo jeśli nie, to czujemy, że ten katechumen z miejsca by odstąpił. "Mówili mi, żeście ludzie szaleni; powiedzcie, co przynosicie? Czy grzech chcieć szczęścia? Czy wyście nieprzyjaciółmi życia? Czy trzeba chrześcijaninowi być nędzarzem? Czy miałbym się wyrzec Ligii?" (186-7). Dopiero wtedy gdy apostoł pobłogosławił jego miłość, rozwiązała się największa trudność Winicjusza przeciwko chrześcijaństwu. Tak więc argumentem najbardziej do niego przekonywającym stało mu się poczucie szczęścia, płynącego – nawiasem mówiąc – nie tyle z poznania chrześcijaństwa, ile raczej z przestawania z Ligią. Że takie chrześcijaństwo nie natchnęło jego szczęścia heroicznym uczuciem, tego najlepiej dowodzi fragment z listu Winicjusza do Petroniusza, gdzie Winicjusz pisze: "Cezar pojutrze wyjeżdża do Ancium, i ja eheu! muszę mu towarzyszyć. Wszak ci już powiedziałem, że nie posłuchać, byłoby to narazić życie, a ja teraz nie mam odwagi umierać" (196).
To co w chrześcijaństwie najbardziej pociąga Winicjusza i drogie jest też Ligii, to to właśnie, że staje się ono najsilniejszym łącznikiem ich miłości, że nadaje jej jakąś w nieskończoność sięgającą trwałość, skoro przerzuca jej istnienie z ograniczonej doczesności w niekończące się zaświaty. "I w tej chwili czuli się oboje ogromnie szczęśliwi, albowiem rozumieli, że prócz miłości łączy ich jeszcze jakaś inna siła, zarazem słodka i nieprzeparta, przez którą sama miłość staje się czymś niepożytym, niepodległym zmianom, zawodom, zdradzie a nawet śmierci. Serce ich przepełniła zupełna pewność, że cokolwiek mogłoby się zdarzyć, oni nie przestaną się kochać i należeć do siebie. I z tego powodu spływał w ich dusze niewypowiedziany spokój".
Że dusza czująca łączność ze Zbawicielem, zapewniona w jakiś nadzwyczajny sposób, iż nigdy się od Niego nie odłączy, dusza jakiegoś Franciszka z Asyżu, może w takim stanie przeżywać chwile jakiegoś niepojętego, nadziemskiego uniesienia, to jest dla chrześcijanina rzeczą jasną, nie wymagającą wytłumaczenia. Może się on tylko obawiać, aby chrześcijaństwa nie przesłaniała idea "głowy najdroższej". W dłuższej rozmowie z Ligią już po otrzymaniu apostolskich błogosławieństw, Winicjusz rekapituluje te powody, które go skłoniły do chrześcijaństwa. Oto już w Ostrianum uwierzył w prawdę chrześcijaństwa, ale bał się tej nauki. "Zdawało mi się – mówił – że ona odbiera mi ciebie. Mniemałem, że nie masz w niej ani mądrości ani piękności ani szczęścia. Dziś jednak, gdym ją poznał, cóż bym był za człowiek, gdybym nie chciał, by na świecie panowała prawda a nie kłamstwo, miłość a nie nienawiść, dobro nie zbrodnia, wierność nie zaś niewierność, litość nie zemsta? Któż by taki był, który by tego nie wolał i nie chciał? A przecież tego uczy wasza nauka. Inni chcą także sprawiedliwości, ale ta jedna czyni serce ludzkie sprawiedliwym. I prócz tego czyni je czystym, jak twoje i Pomponii, i czyni je wiernym, jak twoje i Pomponii. Ślepym bym był, gdybym tego nie widział. A jeśli przy tym Chrystus Bóg obiecał życie wieczne i szczęście tak nieprzebrane, jakie tylko wszechmoc Boska dać może, to czegóż człowiek może chcieć więcej?... Ja myślałem, że ta nauka sprzeciwi się szczęściu, a tymczasem Paweł przekonał mnie, że ona nie tylko nie odbiera, ale jeszcze dodaje".
Przypatrując się dokładnie tym pobudkom, nie trudno zauważyć, że na czoło wysuwać się zdaje tutaj motyw eudajmonistyczny, a więc egotyczny, ten mianowicie, że chrześcijaństwo nie tylko zapewnia szczęście wieczne, ale nawet potęguje szczęście doczesne. Tego, że chrześcijaństwo głosiło takie cnoty, jak prawdę, miłość, wierność, litość, nie można uważać za jego wyłączny monopol, skoro myśl starożytna u swoich najszczytniejszych przedstawicieli przeczuwała już te pojęcia. Nie wzniosła się ona oczywiście na wyżyny tak heroiczne, jak miłość chrześcijańska, ale nie widzimy jeszcze, aby rozpiętość i głębia tej miłości porwały duszę Winicjusza. Prawda, Sienkiewicz, dwukrotnie w "Quo vadis" pokaże nam scenę nadludzkiego w swojej wspaniałomyślności przebaczenia, jakiego Glaukus udzieli Chilonowi. Wywrze ono wstrząsające wrażenie nawet na tym zdrajcy.
Jest to całkiem zrozumiałe, że "miłośnika" nie podobna było postawić wobec ogniowej próby przebaczenia za krzywdy wyrządzone nie tylko jemu, ale także co stokroć trudniejsze i umiłowanej istocie. Toteż Sienkiewicz unikał analizy tego rodzaju stanów i ilekroć będzie je przedstawiał, ograniczy się raczej do zaznaczenia zewnętrznych sytuacji, ani na chwilę natomiast nie podejmie zasłony, pod którą ukrywa się ten proces moralny, jaki toczył się w duszy przebaczającego. Roztaczając perspektywy swej drogi do Boga Winicjusz wspomni: "Ja wiem teraz, dlaczego mam być cnotliwy. Oto dlatego, że Dobro i Miłość płynie z Chrystusa. I dlatego aby, gdy śmierć mi zamknie oczy, odnaleźć życie, odnaleźć szczęście, odnaleźć siebie samego i ciebie, najdroższa moja"... Ale ten Chrystus może się tu wydać nieprzekonującym dodatkiem do głowy najdroższej. Nie słyszymy jeszcze nic o bezinteresownej miłości Boga, "nie dla wiecznej w niebie spłaty, nie z obawy wiecznej straty", jak mówi modlitwa przypisywana św. Franciszkowi Ksaweremu. Męka Boża, bezbrzeżne cierpienia Chrystusa dziwnie tu jakoś nie wchodzą w grę. Zasadniczą przyczyną, dla której serce ma kochać Boga, jest wdzięczność w stylu wiersza Kochanowskiego: "za hojne dary, za dobrodziejstwa, którym nie masz miary".
Jaki jest w "Quo vadis" największy związek między chrześcijaństwem a "głową najdroższą"? Najpierw ten, że chrześcijaństwo służy do zachowania głowy najdroższej, chroni ją od złej przygody w doczesności, a nadto daje jej wiekuiste szczęście w wieczności, zapewnia pośmiertne trwanie i miłującym się umożliwia dalszą miłość na drugim świecie. Ponadto, jak to sprzed chwilą przytoczonych słów wynika, ma chrześcijaństwo do wykonania jeszcze jedną funkcję. Ma przyczynić się do tego, żeby głowa najdroższa była nieskalanie czysta, żeby była dobra, słowem, żeby jej można było bezgranicznie zaufać, żeby mogła się stać bez zastrzeżeń wartością. Przecież z takim naciskiem Sienkiewicz niejednokrotnie podkreśla, że ukochana głowa ma być taka ogromnie pewna, taka ogromnie moja. Otóż religia tylko jest w stanie w ten sposób uduchowić kobietę. W "Quo vadis" odbiegł powieściopisarz od tej koncepcji, jaka ongiś zarysowała mu się w noweli "Przez stepy"; tam w duchu starotestamentowym pojęty Bóg okazywał się zazdrosnym o tę nadmierną miłość, jaką okazywało serce ludzkie ukochanemu stworzeniu. Chrystianizm teraz u niego jest właśnie przez to wyjściem poza judaizm, że głosząc religię miłości pozwala na miłość tak stworzenia jak i Stwórcy. Żąda tylko, aby te miłości były w skali wartości według właściwej hierarchii uporządkowane. Ale ta teoria "uporządkowanej miłości do stworzenia" była wystarczającą w warunkach spokojnego, sielskiego życia, kiedy to wydawało się łatwą rzeczą kochać z jednej strony Boga, z drugiej zaś prowadzić zacne patriarchalne bytowanie w otoczeniu swoich umiłowanych istot, w otoczeniu, które stawało się "moim światem".
Ale jak pogodzić ukochanie stworzenia z ukochaniem Stwórcy wówczas, gdy się zaczną sypać gromy na cichy spokojny dom, kiedy są zagrożone lub nawet giną nasze "najdroższe głowy" i nic ich nie ocala? Sytuacja, nad którą już w "Trenach" biedził się Jan Kochanowski. A problem ten można snuć jeszcze dalej i zapytać się, co robić wówczas, gdy chrystianizm wymaga, aby złożyć swoje umiłowania Bogu na ofiarnym stosie? Co robić, gdy trzeba się patrzeć biernie na nadchodzące męczeństwo, nie swoje tylko, ale i swoich umiłowanych?
Oto były zagadnienia, które musiał Sienkiewicz jasno rozstrzygnąć w miarę zbliżania się do chrześcijaństwa, jeśli chciał nakazy religii uzgodnić ze swymi najgłębszymi tendencjami. Zadanie palące, bo chrześcijaństwo stawało się dlań coraz bardziej wewnętrzną potrzebą, koniecznym uzupełnieniem jego poglądu na świat. Minął już czas, kiedy pisarz zapatrywał się na nie w duchu pozytywistycznym, tak znamiennym dla okresu "Szkiców węglem", "Jamioła", gdzie występowało jako czynnik całkowicie bezsilny, niezdolny zgoła zapobiec straszliwemu nieustannie na jednostkę nacierającemu tragizmowi doczesności. Tak drogi Sienkiewiczowi tryb życia związanego z naturą nie znajdował już zabezpieczenia wśród prądów współczesności, które coraz bardziej pracowały przeciw niemu. Przychodziło tutaj w pomoc chrześcijaństwo, które dawało to tak pożądane oparcie, ale ono samo wymagało zaparcia się i wyrzeczenia, oraz co ważniejsze, kornego poddania naszych największych umiłowań pod Najświętszą Wolę Opatrzności. Należało przeto w jakiś sposób uzgodnić te dwie postawy: jedną, co rozmiłowana była w życiu naturalnym, zdrowym, ale ujętym pod kątem raczej doczesności, i drugą, która wartości istnienia ujmowała pod kątem wieczności.
Nie walka więc świata chrześcijańskiego ze światem pogańskim, jak się to zwykle przyjmuje, stanowiła główny motyw powieści. Jak zwykle, szło Sienkiewiczowi także o sprawy najosobistsze. Okres pierwszych chrześcijan nadawał się szczególnie do poruszenia wzmiankowanej problematyki, bo osobliwie plastycznie uwypuklał nie tylko tragiczną sytuację: zagrożenie najdroższych ukochań, ale co ważniejsze, to zagrożenie właśnie wypływało z faktu, że się chciało dochować wierności chrześcijaństwu. Stawało więc przed pisarzem najtrudniejsze zagadnienie: jak zachować miłość do Stwórcy, nie wyzbywając się miłości do stworzenia? – "Quo vadis" było próbą uzgodnienia tych dwóch miłości...
Józef Marian Święcicki
–––––––––––
Przypisy:
(1) Sytuacja zarysowana już po trochu, choć nie dość konsekwentnie w "Bez dogmatu", gdzie dekadencka psychika Płoszowskiego krzepiła się w zetknięciu z prostolinijną, "katechizmową" duszą Anielki.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIX, Kraków 2009
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: