Jeden z misjonarzy chińskich, O. Garnier, w listach pisanych do przyjaciół daje ujmujące obrazki obyczajów, wśród których żyją chrześcijanie wielkiego państwa chińskiego. Że jeden przykład przytoczę. Opisuje on z humorem miłym małżeństwo zawarte w sposób niezmiernie doraźny między dwojgiem ludzi ubogich, należących do jego parafii misyjnej.
W r. 1860 w prowincji Kiangnan, jeden Chińczyk, poganin, zubożony przez buntownicze zgraje, które podniosły oręż przeciwko dynastii panującej, wziął za rękę siedmioletnią dziewczynkę, swoją córkę, i poprowadził ją do łodzi rybaka. A trzeba wiedzieć, że istnieje w Chinach taki rodzaj ludzi, którzy nie tylko żyją wyłącznie z łowienia ryb, ale nawet na wodzie mieszkają i nie mają na lądzie ani domu, ani stosunków. "Ojcze, – rzekł przychodzień do rybaka, który był chrześcijaninem – jestem nieszczęśliwy, dom mi spalono, pieniądze skradziono; nie mogę dzieci wyżywić. Oto moja córka, jeżeli chcesz, to ci ją dam". "Bardzo dobrze, odrzekł rybak, daj mi ją; jadła u mnie dosyć, żeby ją wychować". "Hama, rzekł ojciec do dziewczynki, ja nie mam już nic ryżu dla ciebie, ale ten stary da ci tyle jeść, co będziesz chciała; pozostań z nim, bądź posłuszną i grzeczną". "Ho, ho" (dobrze, dobrze), zawołało dziecko i na tym koniec; ojciec poszedł do domu, Hama pozostała u rybaka.
Rybacy są bardzo radzi, gdy im się zdarzy sposobność adoptować jaką dziewczynkę. Prócz barki nie mają oni innego mieszkania, na niej się rodzą, umierają, więc też i żenią się tylko pomiędzy sobą. Użalają się często, że szczury (tak nazywają mieszkańców lądu) nie chcą im dawać córek w zamężcie. A ponieważ bliski stopień pokrewieństwa jest często między nimi przeszkodą do małżeństwa, zwłaszcza że niewiele rybaków gromadzi się w jednym miejscu, przeto gdy im kto daje, ochotnie przyjmują małe dziewczątka. Nasz rybak dziecko sobie darowane natychmiast zaprowadził do chrześcijańskiego kościółka, ochrzcił je i wychowywał jak swoje. Ale już w r. 1871 umarł, pozostawiając po sobie jedynego syna i tę przybraną córkę. Młodzian nazywał się Jesenjong. Jak skoro matka dziewczyny dowiedziała się o śmierci starego rybaka, postanowiła ją odebrać, żeby ją wydać za mąż i dostać za to dwadzieścia piastrów (30 talarów), gdyż tyle pan młody zapłacić obowiązany za żonę. W tej myśli zwabiła do siebie córkę na parę dni; ale gdy ta dowiedziała się, o co chodzi, oświadczyła, ze nigdy nie wyjdzie za poganina, bo jest chrześcijanką. Matka znalazła na to sposób. Udała się do pewnej staruszki i obiecała jej trzy piastry, jeśli się natychmiast wystara dla jej córki o męża religii chrześcijańskiej. Zdarzyło się, że właśnie wtenczas (mówi to misjonarz) przybyłem do tej wróżki, zaraz stawiła się u mnie Hama, a za nią jej matka. Zrobiłem tej kobiecie uwagę, że dziewczę zostało adoptowane w innej rodzinie i że dlatego nie może wychodzić za mąż bez pozwolenia jej brata. Słowa moje bardzo się nie podobały matce i oddaliła się zaraz, nie odpowiedziawszy najmniejszej rzeczy.
Na szczęście Jesenjong pojawił się także we wsi. Kazałem mu przyjść do siebie i zapytałem, czy mu wiadomo, że matka chce wydać za mąż jego siostrę, byle zarobić kilka piastrów. "Tak jest, odpowiedział, wiem to dobrze, o piastry mi nie chodzi, co je narzeczony ma zapłacić; niech je sobie matka zabierze, choć nie ma do nich prawa. Ale na to nigdy się nie zgodzę, aby moja siostra szukała męża na lądzie. Nam rybakom tak trudno o żony; nie dam jej jakiemuś tam chłopu. Sześć lat minęło, jak skończyła szkołę, pływała z nami i łowiła ryby, co jej teraz robić na lądzie? Chowaliśmy ją dwanaście lat, ja z ojcem; podarowano nam ją i jest naszą. Za szczura nie pozwolę jej wyjść za mąż". "Tak jest, dobrze mówisz, odezwał się jeden z jego towarzyszy, ale jeśli matka znajdzie męża dla córki, będzie to całkiem niemiła sprawa. Namyśl się i sam dla niej zaraz wyszukaj męża, zaprowadź ich do ślubu, a wtenczas nic matka nie poradzi". "Wybornieś poradził, zawołali inni, poszukajmy dla niej męża".
I w tejże chwili rozpoczęli przegląd wszystkich rybaków nieżonatych, jakich znali, ale żaden nie znalazł łaski w ich oczach; to to, to owo każdemu zarzucali. Przybyłem im w pomoc z rejestrem całej parafii, aby się przekonać czy o kim nie zapomnieli. Wymieniłem im kilku, nie byli im do smaku; w końcu natrafiłem na jednego, imieniem Wanjonkue, który miał 38 lat wieku, i rzecz dziwna, wszystkim się bardzo podobał. "Ależ to tęgi chwat, mówili; nie pije a dzielnie pracuje". "Tylko, odezwałem się znowu, pomyślcie-no o różnicy wieku; Wanjonkue ma lat 38, a dziewczyna tylko 19". "Cóż to znaczy? to nic, ojcze; poszukajmy go żywo. Gdzie on teraz na rybach?". "Na wielkim kanale między Senangse i Sysehong". "Płyńmyż po niego!".
Żadnemu na myśl nie wpadło pytać panny o zdanie. W kilka minut cztery barki sunęły raźno po wodzie. Około południa znaleziono kawalera i bez zachodu wyłożono mu zamiary. "Znasz córkę starego rybaka?" "Znam". "Otóż przyjechaliśmy do ciebie, żebyś nam powiedział, czy chcesz się z nią ożenić, bo widzisz, matka myśli ją wydać za chłopa. Czy chcesz, czy nie?". "Czemuż bym nie miał chcieć?". "Więc wybieraj się z nami do Taoje, właśnie jest tam ksiądz, to wam jutro da ślub". "Dobrze", odpowiedział Wanjonkue; pochwycili za wiosła i popłynęli. Gdy stanęli na miejscu, rzekł brat do siostry: "Mam dla ciebie męża, dobre człeczysko, Wanjonkue; nie upija się, pieniędzy nie przegrywa, a tęgo pracuje; jutro rano będzie wasz ślub". "Ho, ho" (dobrze, dobrze), odpowiedziała dziewczyna.
Około 6 godziny pod wieczór dano mi znać, że Hama i Wanjonkue proszą mię, abym dał im ślub nazajutrz. W podobnym razie misjonarz nie powinien lekko brać rzeczy. W Chinach kobieta stoi tak nisko w poważaniu mężczyzn, że często przy małżeństwach nikt jej nie pyta o zgodę. Skoro się dla niej rodzice wystarali o męża, musi go przyjąć, czy jej się podoba czy nie podoba; oto się nikt nie troszczy, na weselu powinna nawet panna młoda mieć minę uradowaną. Stąd to pochodzi, że tyle nieszczęśliwych małżeństw widzimy w Chinach, i dlatego leży na misjonarzu surowy obowiązek, żeby takiemu nieszczęściu wedle możności zapobiegał. Więc wezwałem narzeczoną do siebie i mówię do niej: "Czy chcesz istotnie wyjść za Wanjonkue? Jeżeli nie masz do niego skłonności, powiedz mi to; prawa kościelne pozwalają ci odrzucić męża obranego dla ciebie przez brata; zmuszać cię do zamążpójścia nikt nie ma prawa". "Mój ojcze, odpowiedziała, Wanjonkue wcale mi się podoba; wyjdę za niego". "W takim razie, odrzekłem, idź do kościoła i przygotuj się do spowiedzi, a jutro rano przy Mszy św. dam wam ślub".
Nazajutrz Wanjonkue i Hama przybyli do kościoła i zostali poślubieni. Wczoraj jeszcze nie myśleli o małżeństwie a dzisiaj już są mężem i żoną. Zapowiedzi nie było żadnych, bo na misjach, gdzie parafie nie są należycie urządzone, byłyby one bez znaczenia. Innymi drogami musi się misjonarz upewnić że przeszkody do małżeństwa nie zachodzą.
–––––––––––
Artykuł z czasopisma "Przegląd Lwowski", Rok czwarty (1874). Tom VIII. Wydawca i Redaktor X. Edward Podolski. Lwów 1874, ss. 167-169.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).
© Ultra
montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: