KAZANIE

 

NA IV. NIEDZIELĘ PO TRZECH KRÓLACH

 

O KOŚCIELE

 

KS. ANTONI LANGER SI

 

Treść: Łódź Piotrowa, miotana burzą na morzu Genezaret, jest obrazem Kościoła. I. Ustawiczna walka, jaką Kościół stacza, to znamię jego boskości. Podczas gdy różne sekty i wyznania cieszą się spokojem, jeden Kościół katolicki jest prześladowany, a prześladowany od tychże sekt, które choć tak bardzo w swych przekonaniach religijnych różnią się między sobą, w jednej nienawiści ku katolicyzmowi wszystkie się zgadzają i w tym samym obozie przeciw niemu walczą. Po którejże stronie stoi Chrystus? Oczywiście jedynie po tej, po której jest prawda; lecz prawda, która jest tylko jedna, nie może być u sekt, bo u nich na punkcie przekonań religijnych panuje największa sprzeczność; natomiast zaś w samym Kościele katolickim najwspanialsza jaśnieje jedność dogmatów. Powodem nienawiści ku Kościołowi są właśnie tylko prawdy owe moralne przezeń głoszone, prawdy Boże, których wrogowie znieść nie mogą; nienawiść ich zatem jest iście szatańska. Więc Chrystus nie może stać, jak tylko po stronie prześladowanego Kościoła. Ale Kościół w tej walce zawsze zwycięża; otóż II. te zwycięstwa i tryumfy są również dowodem boskości Kościoła. Zadziwiająca wytrwałość i niespożytość jego pośród tylu burz i prześladowań, które, po ludzku mówiąc, powinny go były zniszczyć, nie da się inaczej wytłumaczyć, jak tylko, że Chrystus rzeczywiście żyje i działa w Kościele. On przepowiedział swemu Kościołowi uciski i prześladowania; więc Kościół prześladowany ma właśnie to znamię Chrystusowego Kościoła. Czcijmy i miłujmy Kościół.

 

––––––––––––

 

"A oto wzruszenie wielkie stało się na morzu, tak iż się łódka wałami okrywała, a On spał". Mt. VIII, 24.

 

Dzisiejsza Ewangelia św., najmilsi bracia, kreśli nam obraz Kościoła św. i wszechwiekowej jego doli. Łódka na wzburzonych falach – to Kościół; morze – to świat, co nawałnościami tysiącznych prześladowań uderza o ściany łodzi Piotrowej. A podczas gdy Kościół uciśniony i rzekłbyś na zagładę wydany – Chrystus Pan, jak ongi na morzu, spać się nam zdaje. Piętrzą się fale, a nie rozbrzmiewa wszechwładne Jego słowo, które by poskromiło burze i pęta nałożyło bałwanom; Kościół niemal upada pod brzemieniem klęsk i niebezpieczeństw, a Chrystus zdaje się nie wiedzieć o jego walkach i trudach, zdaje się i dzisiaj jak niegdyś na dnie łodzi spać spokojnie.

 

Ale, najmilsi moi, jeżeli ta myśl mimo woli do serca nam się ciśnie, to wiedzmy, że małoduszność, że małowierność ją rodzi. Pan bowiem nie śpi, chociaż spać się zdaje, ale czuwa nad Kościołem swoim; Wódz nasz nie leży bezsilny, ale wszechmocne ramię Jego zawsze nam jest ku pomocy. Wydając Kościół na piekielne napaści, pragnie Pan Jezus doświadczyć swoich wiernych, wypróbować stałości ich w wierze i miłości Bożej, a zarazem chce pokazać pysznemu a głupiemu światu, że w pogardzonym przezeń Kościele kryje się i działa wszechmoc Boża; że najwścieklejsze szturmy bram piekielnych skończyć się muszą tryumfem Kościoła, a porażką jego wrogów; że burze i nawałności miną, a łódź Piotrowa spokojnie i zwycięsko po falach popłynie. Dlatego, im silniejsze burze, im groźniejsze szturmy, tym piękniej i potężniej objawia się miłość Chrystusowa ku Kościołowi św.

 

Jakaż to więc za dni dzisiejszych dla serc naszych pociecha, jaka ufność do dusz naszych wstąpić powinna, gdy w oczach naszych łodzią Kościoła św. groźna miota nawałnica!

 

Widzimy naocznie, jak sojusznicy Antychrysta gromadzą pod chorągiew swoją niezliczone zastępy samychże dzieci Kościoła, prowadzą je do boju przeciw własnej matce. Uzbrojone w fałszywą, błyszczącą a płytką mądrość, która zmysłom schlebia, samolubstwu i namiętnościom ludzkim dogadza, pychą nadyma i złudnymi obietnicami durzy, ciągną te tłumy przeciw nauce Chrystusowej i jej stolicy, Kościołowi św. Bój wre na całej linii. Zewsząd Kościół napadnięty. Ale czy to nas ma trwożyć? czy nam potrzeba się obawiać? Tak jest. Powinniśmy się bać o siebie samych; lękać się powinniśmy o nasz rozum, aby na lep błędu nie poszedł, o nasze serce, aby do fałszywych dóbr nie przylgnęło, o nasze męstwo, aby go nam nie zabrakło, o naszą stałość, aby się nie zachwiała, o naszą koronę niebieską, aby nam jej nie wydarto. Lecz o Kościół – o Kościół św. się nie bójmy. Ten, który rozkazał wiatrom i jednym skinieniem swej woli wielkie sprawił na morzu uciszenie, Ten i dzisiaj poprzez wszystkie boje prowadzi swój Kościół, a prowadzi do tryumfu. a) Ustawiczna walka, jaką Kościół stacza, przeciwieństwo, jakie na świecie spotyka – to znamię obecności Chrystusa w Kościele. b) Zwycięstwa i tryumfy, jakie w tej walce odnosi – to dowód Bożej żywotności Kościoła. Oto przedmiot dzisiejszego kazania.

 

Lecz najprzód padnijmy na kolana przed Tą, która i Założyciela Kościoła zrodziła, i powstający Kościół wypiastowała i walczący macierzyńską opieką swoją otacza. Ożyw w nas, Matko Najświętsza, uczucia czci, miłości i wierności dla Kościoła św. Zdrowaś Maryjo.

 

 

I.

 

Nie ma wspanialszego, bardziej bijącego w oczy dowodu boskości Kościoła, jak nienawiść, jaką świat pała ku niemu. Przypatrzmy się nieco bliżej charakterystycznym jej rysom. Nie jest to bynajmniej owa zwykła nienawiść, z jaką fałsz prześladuje prawdę, z jaką rozpusta miota się na niewinność, z jaką występek obrzuca cnotę; jest to nienawiść szczególna, tak wyłącznie Kościołowi właściwa i tak jedynie jemu przez świat oddawana, że gotowi ludzie zaprzeczyć mu wszystkich boskich znamion, gotowi go obedrzeć z wiekowych praw i przywilejów, ale jednego mu nie odmawiają, owszem hojną oddają mu miarą, to jest: nienawiść – nienawiść powszechniejszą i głębszą nad wszystkie inne nienawiści.

 

Patrzcie na wszystkie inne sekty i stowarzyszenia religijne. Cokolwiek wyznają, jakiekolwiek noszą miano, cieszą się zupełnym, niezamąconym spokojem. Czy mądry nasz wiek zwrócił kiedy swoje szyderstwa i pogardę przeciw religiom Indian, Japończyków, Chińczyków? czy świetna dzisiejsza oświata pozwoliła sobie wyśmiać, spotwarzyć wyznania Mahometan lub Żydów? Bynajmniej. Owszem, nawet wśród sekt chrześcijańskich, które po części tę samą, co Kościół Chrystusowy, wyznają naukę, tych samych używają Sakramentów, tego samego wielbią Zbawiciela, nie ma ani jednej, którą by świat ogólną nienawiścią otaczał, nad której zagładą tak usilnie by pracował, jak nad zagładą Kościoła. Kto dziś walczy przeciw protestantom w Niemczech i Anglii? Kto zwalcza rosyjską schizmę, kto wschodnich sekciarzy? Nikt. Wszystkie sekty, wszystkie wyznania w spokoju; z jedną tylko wiarą katolicką nie ma sojuszu, jednemu tylko Kościołowi wojna wydana na zabój. I w tej walce świat, zresztą niezgodny, szereguje się i skupia w zwarty szyk bojowy; wrogie stronnictwa podają sobie dłonie; milkną międzynarodowe waśni; nieprzyjazne sekty zapominają swych sporów, przeciwnicy zamieniają się w sprzymierzeńców, bo wiedzie ich jedna wspólna a potężna nienawiść, górująca nad prywatnymi niezgodami, nienawiść ku Kościołowi św. Stąd dziwny widok. Świat podzielony jest na dwa tylko obozy. Z jednej strony Kościół katolicki – sam; z drugiej wszyscy niewierni, heretycy, odstępcy – ci, co jeszcze fałszywą wiarę zachowali i ci, co z wszelką wiarą rozbrat już uczynili; wszyscy ochrzczeni i nieochrzczeni poganie. A w tym obozie, zgoda, jedność dążności i planów, choć na pozór nic ich nie łączy. Ale w istocie jest jedno uczucie, które ich jednoczy – to nienawiść ku Kościołowi: jest jeden cel, który ich zespala – zagłada Kościoła. A teraz pytam: Po której stronie stoi Bóg? po której stronie stoi Chrystus? Może wrogom Kościoła sprzyja? może ich wspiera i im błogosławi?

 

O bynajmniej! Jakżeby bowiem mógł Chrystus być sprzymierzeńcem tych, co nim pogardzają, którzy z Ewangelii Jego się śmieją, którzy wszelką wiarę precz odrzucają, a często samemu Bogu zaprzeczają istnienia. Czy Bóg prawdy może tam mieszkać, gdzie w religijnych przekonaniach największe panują sprzeczności? Czy Bóg miłości i dobroci może być tam, gdzie ustawiczna rozterka, a węzłem jednoczącym – nienawiść? Nie. To być nie może! Prawda Boża jest jedna, jak Bóg jest jeden; a w obozie wrogów Kościoła co jeden uważa za mądrość, to drugi odrzuca jako fałsz; co jeden uważa za mądrość, to drugi głupstwem mianuje; czemu jeden oddaje hołd i uwielbienie, to drugi obrzuca pogardą i szyderstwem. Jeżeli więc prawda Boża jest jedna, czyż może nią być ów zamęt sprzecznych zdań i przeciwnych wierzeń? A jeżeli prawdy nie ma po ich stronie, czyż po ich stronie może stać Bóg?

 

A jakież uczucia rządzą tymi ludźmi? Oprócz wspólnej nienawiści, która ich łączy do walki z Kościołem, w sercu ich panuje zimna obojętność dla Boga i Jego chwały, sprośna miłość uciech cielesnych, nienasycona żądza bogactw i chwały u ludzi. Czy zaś może być, aby Chrystus mieszkał w sercu, gdzie takie uczucia władną? Czy może Chrystus łaską swoją wspierać obóz takimi pragnieniami przejęty? Widzimy wszyscy, że to niepodobna.

 

Ale ta niemożliwość w jaskrawszym jeszcze świetle nam się ukaże, gdy przyczyny onej powszechnej nienawiści ku Kościołowi zbadamy. Może Kościół jest zgubą dla świata? Może szczęściu jego przeszkadza, może nad ruiną jego pracuje? O nie! Nic takiego nigdy świat Kościołowi nie dowiedzie. Zbyt wymownie to głoszą owe świetne wieki prawdziwej chrześcijańskiej oświaty, które świat przeżył, gdy dał jeszcze Kościołowi prowadzić się za rękę i z ciemnego barbarzyństwa przerabiać w cywilizowane społeczeństwo. Więc nie wroga swojego szczęścia świat nienawidzi w Kościele! To, co nienawiść jego obudza i zaciekłą ową walkę podnieca, to są prawdy, które Kościół głosi, to nauka, którą opowiada, to moralne prawa, które nakłada i których strzeże. Gdyby nie uczył Kościół, że człowiek od Boga pochodzi, że dla Boga jest stworzony, że dla Boga żyć i działać, dla Boga cierpieć i pracować ma na ziemi, że w Bogu jedynie wieczne znajdzie szczęście, jeżeli dla Boga dobrami tej ziemi gardzi – gdyby Kościół tego nie uczył, o! nie byłby przedmiotem nienawiści. Ale tych to właśnie świętych i wzniosłych prawd znieść świat nie może, przeciwko nim wymierza pociski złości i szyderstwa.

 

Lecz czyż to podobna? pomyśli sobie niejeden. Któż może rozumnie nienawidzić tych prawd, które są całym szczęściem naszym? Czyż nie piekło tylko, szatan i poplecznicy jego? Tak jest, najmilsi. Oni to jedynie nienawidzą pokory, wstrzemięźliwości, czystości, zaparcia się miłości własnej, umartwienia, wzgardy świata razem z jego pychą i zwodniczymi ponętami; piekło to jest ogniskiem owej nienawiści, a kieruje ją tam, skąd płyną jak ze zdroju te czyste, święte nauki – na Kościół Boży.

 

Jeżeli więc obozem wrogów Kościoła piekło rządzi, piekło nienawiść w nim roznieca, to Bóg czy może być z nimi? Nie. Bóg nie walczy po stronie prześladującego świata, ale po stronie prześladowanego Kościoła; Bóg nie stoi po stronie oprawców, ale po stronie męczenników; nie bierze w obronę nienawiści, ale tę miłość, która gotowa wszystko oddać dla Niego; nie zawiera sojuszu z występkiem, ale z cnotą, która umie dla Boga żyć i Boga wyznawać choćby wśród mąk i katuszy. Tak, najmilsi! Powszechna walka, jaką świat toczy z Kościołem, jest najpiękniejszym dowodem, że Bóg jest w Kościele. Ta walka bowiem jest owym odwiecznym bojem szatana przeciw Bogu, piekła przeciw królestwu Chrystusowemu, bram piekielnych przeciw tej opoce, na której Chrystus Pan Kościół swój zbudował. Niechże więc wre walka z Kościołem; tym większa będzie jego chwała, tym świetniej zajaśnieje w oczach całego świata boski jego początek; niech prześladowanie coraz szersze przybiera rozmiary, tym potężniej okaże się pełność prawdy i żywotnej siły w Kościele Bożym zawarta. Nawałnice prześladowań miną i nic Kościołowi nie zaszkodzą; a jeżeli co od niego oderwą, to tylko spróchniałe gałązki, które już od dawna owoców nie niosły i piękność Kościoła szpeciły.

 

Taki będzie skutek walki z Kościołem. My zaś z oczami w tę niezawodną przyszłość utkwionymi szukajmy w walce, jaką świat Kościołowi wydaje, pobudki, aby Kościół nasz święty coraz bardziej miłować, jemu całkowicie się oddać, dla niego żyć i umierać. Ta walka bowiem jest znamieniem, że nasz Kościół jest prawdziwym Bożym Kościołem. Powtarzajmy przeto za Apostołem Pawłem: Któż nas odłączy od miłości Chrystusowej i miłości Kościoła świętego? Utrapienie czyli ucisk, czyli głód, czyli nagość, czyli niebezpieczeństwo, czyli prześladowanie, czyli miecz... Pewienem, iż ani śmierć, ani żywot, ani aniołowie, ani księstwa, ani mocarstwa, ani teraźniejsze rzeczy, ani przyszłe, ani moc, ani wysokość, ani głębokość, ani inne stworzenie nie będzie nas mogło odłączyć od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie Panu naszym (1).

 

 

II.

 

Ale jeżeli sama już walka z Kościołem, nosząc na sobie wyraźne znamię piekła, o boskim początku i boskiej godności Kościoła nam świadczy, cóż dopiero pomyśleć mamy, gdy widzimy Kościół w tej walce zawsze tryumfujący, zawsze zwycięski? Zwycięstwo to i tryumf jest nam nowym i niezbitym dowodem, że Bóg żyje i działa w Kościele, że Bóg swoim nieśmiertelnym życiem przenika go i ożywia. Cóż to bowiem za zwycięstwo, jaki przebieg jego i ważniejsze momenta?

 

Przede wszystkim staje przed nami fakt historyczny, jedyny w dziejach świata. Tym faktem jest istnienie Kościoła przez 19 wieków, wytrwanie przy tej samej nauce, przy użyciu tych samych środków do zbawienia, przy tym samym, wewnętrznym ustroju i sposobie rządzenia. Fakt ten jest istotnie cudem Bożej wszechmocy utrzymującej Kościół, bo wszystko inne, co ludzkie i ziemskie, w ciągu tych wieków wielokrotnej zmianie uległo, owszem, cały świat postać swoją odmienił. Rzućmy tylko okiem. Co zostało z tego, na co patrzał dzień narodzin Kościoła? Gdzie wszechwładna Roma i jej potężne Cezary, gdzie ich pokolenia i rody, gdzie ludy, które podówczas okrywały ziemię, gdzie ich trony i berła, gdzie ich języki i oświata, gdzie ich miasta i grody, gdzie ich świątynie i bogowie? Wszystko zestarzało się, ustało, zginęło. Z Cezarów rzymskich ni prochu, ni popiołu; ludy przekształciły się lub wymarły, trony ich runęły, berła podruzgotane, zapomniane ich języki, przeżyła ich oświata, rozwalone ich miasta i świątynie, rozwiały się jak mgła ich bogi. A wśród tych zwalisk i ruin 19 wieków jeden tylko tron się ostał – tron ubogiego rybaka; jedno berło się nie złamało, laska pasterska św. Piotra; jedno pokolenie nie wygasło – to ród rzymskich Papieży; jedno królestwo się nie zachwiało – to królestwo Chrystusowe. Słowem, wszystko zginęło. – Kościół pozostał.

 

Ta trwałość i niespożytość Kościoła, chociaż cudowną sama przez się, jednak znacznie cudowniejszą ją czynią okoliczności, wśród których Kościół wytrwać i zachować się potrafił. I tak, jakież to miejsce, gdzie Kościół przeżył tak długie czasów koleje? Czy ustronna pustynia, dokąd namiętność ludzka nie sięgnie, której spokoju żadna burza nie zakłóci? Nie. Tym miejscem nasz świat, tak ruchliwy, tak zewsząd party namiętnościami, gdzie ludzie, idee, prądy i zdarzenia prześcigają się i potrącają wzajemnie w nieustannej gonitwie; świat, który tyle koron pokruszył, tyle tronów wywrócił, tylu książąt w gruzach ich stolic pogrzebał; świat – ta ojczyzna przewrotów i zmiany. I na tym świecie, na tym rozhukanym morzu, którego fale niczego nie szczędzą, stanął Kościół i stoi do dziś dnia niezachwiany, a wszystkie burze rozbiły się o opokę, na której jest zbudowany.

 

Ale na tym nie dosyć. Pomnijmy, jakie to walki wzniecano przeciw Kościołowi od czasów Nerona, aż do dnia dzisiejszego. Zaledwie powstał Kościół, a już cały świat wymierzył przeciwko niemu swe ciosy. Wszystko się sprzysięga na jego zagładę. Cezarowie i rządy, uczeni i prostacy, kapłani i lud. Nie było broni, której by przeciw niemu nie użyto. Uderzono nań całą potęgą fałszywej filozofii i wiedzy, targano go szyderstwem i potwarzą, usiłowano uwieść blaskiem bogactw, godności i uciech zmysłowych; a gdy to wszystko nie pomagało, uciekano się do gwałtu. Wymyślano tak okropne i dzikie katusze, że pojąć nie można, jak ludzkie serce zdobyć się mogło na takie okrucieństwa. Lała się strumieniami krew Męczenników, szarpanych na kołach, rozciąganych na łożach ruchomych, palonych na stosach, pieczonych na żelaznych rusztach i blachach, żywcem odzieranych ze skóry, rzucanych dzikim zwierzętom. Myślano, że w potokach krwi męczeńskiej Kościół Chrystusowy zatonie. Ale świat się oszukał. Rzeki krwi przelanej rzekłbyś biegły na cały świat i roznosiły imię Zbawiciela, krew Męczenników stawała się płodnym posiewem nowych wyznawców: plemię chrześcijan tak się rozrosło, że wnet dalej sięgnęło, jak państwo Rzymskie w czasie największego rozkwitu.

 

Po utarczkach z poganizmem, na których zeszły pierwsze wieki Kościoła, uderzyły nań mętne fale herezji i odszczepieństwa, tym groźniejsze, że w samym łonie jego zrodzone. Po herezjach znowu inny wystąpił do boju nieprzyjaciel. Cały szereg cesarzy i królów, niepomny na to, że ich trony wyrosły pod opiekuńczą ręką Kościoła, zapragnął wprzągnąć swą matkę do rydwanu polityki, użyć ją za narzędzie do świeckich i ambitnych swych zamysłów. W ślad za nimi poszedł powszechny, otwarty bunt, zaczęty reformacją, a skończony dzisiejszą zupełną niewiarą. A dzisiaj zebrało piekło i złączyło wszystkie swe siły! Herezja i schizma, bezbożność i niewiara, despotyzm i rewolucja, obłuda i przemoc, wszystko spiknęło się na zgubę Kościoła, wszystko jemu i wiernym jego dzieciom zaciętą wypowiedziało wojnę.

 

I wre walka straszna, niepamiętna. Kto ma oczy na świat otwarte, ten widzi jej ślady w polityce, w kwestiach społecznych, na polu naukowym, w piśmiennictwie, w publicystyce. A jaki będzie wynik tej walki? Ten sam, najmilsi, który był udziałem dziewiętnastowiekowej przeszłości: dla Kościoła tryumf, dla wrogów jego porażka i zguba. Gdzież oni są, ci dawni prześladowcy, sędziowie i oprawcy; gdzie herezjarchowie i odszczepieńcy, gdzie dumni cesarze, gdzie filozofowie i sofiści? Gdzie oni są? gdzie się podzieli? Zniknęli bez śladu – pobici; a Kościół pozostał – zwycięski. Zwyciężył zaś nie mieczem, ale krzyżem swego Pana; nie zadając ran, ale je otrzymując; zwyciężył tą wzgardzoną nauką krzyża, nauką zaparcia samego siebie, pokory i karności; zwyciężył ofiarnością i przykładem życia pełnego cnót, którym podbił powoli najdumniejsze umysły.

 

Lecz oczywiściej jeszcze Bożą potęgę Kościoła poznamy, gdy rozważymy sposób, w jaki odniósł ten tryumf nad światem. Może stosował się zawsze do jego życzeń, schlebiał jego przekonaniom? Wiemy, że w ten sposób królowie docześni zdobywali sobie nieraz panowanie, bo przeświadczeni o swej słabości, w bojaźni, aby ich trony pod naciskiem rewolucji nie upadły, kupowali sobie władzę przez poświęcenie praw najświętszych. Nie tą drogą szedł i idzie Kościół Boży. Nie wchodził on w żadne układy ze światem, ani co do swej nauki, ani co do zasad moralnych. Ani jednej joty ze swych dogmatów nie wyrzucił dla przypodobania się uczonym, ani na włos swych zasad moralnych nie odstąpił dla pozyskania wyuzdanej wolności świata. Huczały burze nad jego głową, otwierały się przepaście pod jego nogami, a Kościół nigdy się nie uląkł, nigdy kosztem prawdy nie kupował sobie wzięcia ni spokoju. Nosząc w sobie zaród nieśmiertelności Boskiego Twórcy swojego, umiał cierpieć i czekać, pewien, że w końcu niezawodne odniesie zwycięstwo.

 

Lecz mimo woli nasuwa się wątpliwość. Jeżeli Chrystus żyje i działa w Kościele, czemuż nań dopuszcza te ustawiczne walki i prześladowania? Może o nich nie wie, albo wiedząc, nie zdoła Kościoła przed niemi uchronić? Nie. Samym prześladowaniem Opatrzność Boża kieruje. Kościół bowiem jest zastępem wiernych, pod wodzą Chrystusa zdążających przez tę ziemię do nieba po wiekuistą koronę, a korony nie zdobywa się bez walki. Więc potrzebny ucisk i prześladowanie, i wie Pan Jezus o tym losie Kościoła swojego, bo wstępując do nieba, wyraźnie mu go przepowiedział: Jeśli mnie prześladowali, i was prześladować będą (2); będziecie nienawidzeni od wszech narodów (3); wydawać was będą do rad i w bożnicach swoich was biczować będą i do starostw i do królów będziecie wodzeni dla mnie (4); podadzą was w udręczenie (5)... a idzie godzina, że wszelki, który was zabija, mniemać będzie, że czyni posługę Bogu (6). Ale przepowiedział też Chrystus i tryumfy, do których miał doprowadzić swych wiernych: Ufajcie, jam zwyciężył świat (7); oto ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata (8); a ja tobie, Piotrze, powiadam, iżeś ty jest opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie zwyciężą go (9). Dziewiętnaście wieków dowodzi spełnienia tej przepowiedni Chrystusowej.

 

Jeżeli więc to wszystko jest prawdą, czy to podobna, aby Kościół, który stoi niewzruszony, gdy wszystko naokoło niego ginie, który tyle razy zdawał się pogrążać w przepaści, a potem piękniejszy i silniejszy z niej wychodził, którego życie było jednym dziewiętnastowiekowym tryumfem – czy podobna, aby ten Kościół był dziełem ręki ludzkiej i ducha ludzkiego? Nie, najmilsi! Kto w tym nie widzi opiekuńczej ręki Bożej nad Kościołem wyciągniętej, kto nie widzi, jak Chrystus żyje i działa w Kościele i swoją go nieśmiertelnością ożywia, ten ślepym jest i nie tylko wiarę, ale rozum chyba utracił. Cudowna stałość Kościoła jest najpiękniejszym dowodem, że Chrystus jest jego siłą żywotną, jego zwycięstwem, jego wieczną koroną.

 

A stąd, najmilsi, jaki dla nas praktyczny wniosek wypływa? Cześć i miłość dla Kościoła św. Cześć, mimo wszelkiej pogardy i szyderstw, jakimi świat go obrzuca; miłość, mimo całej zawiści i prześladowania, którymi świat go otacza. A cześć tę i miłość, z czystych zdrojów łaski w Kościele św. tryskających zaczerpniętą, okazujmy przede wszystkim publicznym, nieustraszonym wyznawaniem wiary naszej wbrew mądrości światowej; okazujmy pobożnym życiem naszym wedle ustaw Kościoła prowadzonym, wbrew duchowi świata, jego pysze i swawoli. O! wtedy, najmilsi, boskie życie Kościoła przeniknie serca nasze; Chrystus żyjący w Kościele i nas ożywi i nas w pokusach i trudach mocą swoją pokrzepi, i nam w smutkach będzie pociechą, i nam w walce zwycięstwem, i nam po zwycięstwie koroną. Dlatego czcijmy i miłujmy święty nasz Kościół, przez Kościół bowiem droga do Chrystusa, przez Chrystusa do Boga, a w Bogu jednym wieczna nasza i niepojęta szczęśliwość, której racz nam użyczyć, Panie Boże nasz, przez zasługi Syna twojego. Amen.

 

–––––––––––

 

 

Kazania ks. Antoniego Langera T. J., Kraków. NAKŁADEM WYDAWNICTW APOSTOLSTWA MODLITWY. 1903, ss. 47-57.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

 

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Pozwolenie Władzy Duchownej:

 

Facultas R. P. Provincialis.

 

––––

 

Cum opus, quod inscribitur «Kazania ks. Antoniego Langera T. J.» aliquot Societatis Nostrae censores recognoverint et in lucem edi posse probaverint potestate nobis facta ab A. R. P. N. Ludovico Martin, Praeposito Generali, facultatem concedimus, ut typis mandetur: si iis, ad quos pertinet, ita videbitur.

 

In quorum fidem has literas manu nostra firmatas et sigillo officii nostri munitas dedimus.

 

Cracoviae die 15 Martii a. D. 1903.

 

L. S.

Vl. Ledóchowski S. J.

 

––––––––

 

Nr. 3000.

IMPRIMATUR.

 

Ab Ordinariatu Principis Episcopi.

 

Cracoviae, die 22 Junii 1903.

 

F. Gawroński,

V. g.

 

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Przypisy:

(1) Rzym. VIII, 35. 38. 39.

 

(2) Jan XV, 20.

 

(3) Mt. XXIV, 9.

 

(4) Mt. X, 17-18.

 

(5) Mt. XXIV, 9.

 

(6) Jan XVI, 2.

 

(7) Jan XVI, 33.

 

(8) Mt. XXVIII, 20.

 

(9) Mt. XVI, 18.

 


 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIX, Kraków 2009

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: