ERRATA HISTORII

 

co do

 

PAPIESTWA

 

W KOLEI WSZYSTKICH WIEKÓW

 

STUDIUM KRYTYCZNE

 

KS. ANTONI KRECHOWIECKI

 

DOKTOR TEOLOGII

 

––––––––

 

WSTĘP

 

Współczesne nam dzieje Kościoła i świata szczególny przedstawiają widok dla badawczego a poważnego umysłu. Jest w Europie książę pewien, władca jednego z najmniejszych państw na ziemi, starzec czcigodny i święty, którego wyborowi przyklaskiwano w powszechnym zachwycie, którego panowanie zaznaczone niezliczonym dobrodziejstw szeregiem i czynami niezrównanej dobroci, – a przeciw książęciu temu wystąpili ninie królowie i panowie ziemscy, jedni przemocą, siłą oręża, drudzy obojętnością i lekceważeniem; sprzysięgły się wszystkie niemal rządy, wszystkie tak zwane organa opinii publicznej. On głową religii, co obdarzyła ludzkość prawdziwą oświatą i swobodą, a oto uderzają nań, w imię swobody i cywilizacji. On jedynym i najwyższym stróżem i obrońcą wolności sumienia, – a oto godzą nań, w imię wolności i praw sumienia. On żywą wyrocznią dogmatu i moralności ewangelicznej, – a oto w imieniu zasad Ewangelii domagają się jego upadku, grabiąc mu tron, posiadłości, a wiekową potrójną koronę w cierniowy mu wieniec zmieniają! I w dziele tym łączą się społem umysły wszystkie najbardziej różne w czym innym, zespalają ludzie i rządy najsprzeczniejszych tendencyj i zasad. Protestanci, żydzi, schizmatycy i niedowiarkowie rozlicznych odcieni ręce tu sobie podają; liberalna Anglia godzi się w tym z despotyczną Moskwą; prasa republikańska wierne echo w rządowej czy urzędowej znajduje; słowem, – to konspiracja powszechna!

 

Cóż więc uczynił Pius IX, co uczynili Papieże, że się stali przedmiotem takiej nienawiści i tyla wrzawy?

 

W kolei dobiegających już XIX wieków, Papieże stanowili zawsze najpotężniejszą, niewzruszoną warownię swobody ludzkiej i powagi, która jest koniecznym jej podścieliskiem i tarczą. Papieże zbawiali oświatę, wskrzeszali nauki, wspierali i rozwijali kunszty. Papieże staczali długie, ciężkie boje, w celu ustalenia rządów chrześcijańskich na gruzach pogańskiego despotyzmu. Oni po wszystkie czasy byli ojcami maluczkich i słabych, pocieszycielami cierpiących, rzecznikami skrzywdzonych. Europa chrześcijańska winna im swój byt i zachowanie. Wszędzie, gdzie jedno szerzy się cywilizacja, wyryte są jawne i niezatarte ślady ich działalności zbawiennej. Jako Papieże, Namiestnicy Chrystusa, – oni są niezłomnymi stróżami i głosicielami religii, której pierwszym i ostatnim słowem jest miłość; jako monarchowie, – oni byli wciąż najłagodniejszymi i najbardziej dobroczynnymi z książąt, zaledwo znającymi użycie siły, nawet godziwej i koniecznej; ich rządy, to prawdziwe ojcostwo wśród świata.

 

Ostatni Papieże nie zaparli się wcale tych chwalebnych tradycyj. Dość wspomnieć imiona Piusa VI, Piusa VII i Piusa IX, by dowieść tego. Papieże i królowie, nie mniej byli oni ofiarą, niż monarchami. I nie na Piotrowej Stolicy szukać mamy tyranów i gnębicieli.

 

Cóż znaczy więc, wobec tego wszystkiego, ów krzyk wrzaskliwy a przeciągły, co brzmi dziś nieustannie z czterech krańców świata, jak brzmiał ongi w Jeruzalem na zgubę miasta i ludu: "tolle, tolle, crucifige, nie chcemy aby ten królował nad nami, aby Papież był niezawisłym książęciem; panowanie Papieży to anomalia śród naszego cywilizowanego społeczeństwa, to anachronizm w XIX wieku, zapora dla postępu, sromota dla Włoch i Europy"?

 

Zaiste, dziwne to, choć w gruncie do wytłumaczenia nie trudne. Jedno słowo Ewangelii wyjaśnia całe zjawisko: Papieże, – to Namiestnicy Chrystusa, "a nie jest uczeń nad mistrza ni sługa nad pana swojego: jeśli gospodarza Belzebubem zwali, jakoż daleko więcej domowniki jego" (1). To jest rozstrzygnięcie zagadki, ta przyczyna główna i największa nienawiści heretyków, odszczepieńców, żydów, niedowiarków i wszystkich wyznawców rewolucji, a więc despotyzmu, który jest ostatnim jej owocem i celem. Oto źródło cierpień i męczeństwa Piusa IX zarówno jak i całego Papiestwa, w kolei wszystkich czasów!

 

Toteż oświecon powyższą przepowiednią Chrystusa, z jasną wiary pochodnią przebiegając dzieje, bacząc na wiekową historię walk i prześladowań, które przebywa Stolica Święta od św. Piotra do Piusa IX, nie dziwię się im wcale, nie smucę i nie gorszę bynajmniej. Owszem zdumiewałbym się mocno, gdybym ją w pokoju, ciszy widział, śród burz i niepokojów świata tego. A podczas gdy inni, jak Mazzini na przykład, w cierpieniu i wstrząśnieniach tych, upatrywać chcą znaki upadku tej nieśmiertelnej instytucji, ja raczej widzę w tym jawny, nieprzeparty dowód jej namaszczenia i posłannictwa z niebios.

 

Papiestwo, to Namiestnictwo Chrystusa Zbawiciela; to instytucja Boża, przeznaczona nie tylko na to aby szerzyć światło na ziemi, lecz by ją zastrzegać od zepsucia: lux mundi, sal terrae, by nowe imiona dorzucać do martyrologium, i składać ofiary nowe na ołtarzu wiary.

 

Papiestwo to ciąg dalszy i przeprowadzenie dzieła Jezusa Chrystusa. Owoż Jezus Chrystus "wyniszczył sam siebie... aż do śmierci i śmierci krzyżowej" (2), i tym odkupił człowieczeństwo. A gdy ustanawiał Kościół i Papiestwo, rzekł: "jako posłał mię Ojciec i ja was posyłam". Bez krzyża nie ma chwały. I życie, przeznaczenie święte Kościoła i Papieża, będzie odtąd aż do końca życiem walki, przeznaczeniem ofiar, posłannictwem wyniszczenia, męki, boleści, choćby aż do śmierci krzyżowej.

 

I oto dlaczego Piotr św. nie wprzód Namiestnikiem został Chrystusa, aż spełniło się krwawe widowisko Kalwarii i przykład krzyża podany mu został; nie wprzód posłyszał: "paś owce moje, paś baranki moje", aż po trzykroć Pana o swojej zapewnił miłości, a więc i gotowości do cierpień i śmierci.

 

I oto dlaczego taką czcią i chwałą świat katolicki otacza swojego Piotra-Papieża, zwąc go Ojcem świętym, najświętszym, a tron jego, błogosławioną, świętą Stolicą. Bo w tym jego tronie on krzyż czci i widzi, a w osobie jego widzi Namiestnika Pana, nie tylko w powadze i władzy, lecz w chwale krwi i męczeństwa.

 

A to samo męczeństwo, te walki, cierpienia, nie sąż znów jawnym dowodem przedziwnej skuteczności i żywotności posłannictwa Papieży?

 

Czemuż ich nie widzę tam, kędy zwierzchnictwo innych religii i wyznań niechrystusowych i antychrystusowych spoczywa? Czemuż nie słyszę tych krzyków nienawiści, tych o zagładę wołań przeciw supremacji protestanckiej, przeciw matkom-synagogom, najwyższym Koranu tłumaczom, lub kapłanom bogów fałszywych?

 

L'écume honore le frein (3) – słusznie powiada francuskie przysłowie; toteż w tej walce wydawanej Papiestwu, widzę znak niepomylny, iż nie darmo solą ziemi nazwane, nie bez owocu ogłasza naukę wstrętną dla skażonej natury człowieka, woła do cnoty prywatnej i publicznej, poskramia i piętnuje namiętności jednostek i społeczeństw całych. Jeśli dziecię niesforne burzy się i podnosi przeciw powadze ojca, znak to, zaiste, najlepszy, iż mu ta władza i powaga bardziej niż kiedy potrzebna; jeśli rozzuchwalony rumak szarpie i zrywa wędzidło, dowód to pewny, iż korzystnym i niezbędnym jest ono. A bój wypowiadany Papiestwu, im więcej wrzący i srogi, a szaleństwo co się wokół Piotrowej miota Stolicy, im szersze w rozmiarach, im zuchwalsze w środkach, nie jestże mimowolnym hołdem i świadectwem, złożonym jej zbawiennemu a zawsze żywemu działaniu przeciw wzburzonym namiętnościom społeczeństw i wieków?

 

Toteż jak różne są choroby i namiętności ludzkie w rozlicznych epokach dziejowych, tak różny rodzaj walki i doświadczeń przebywa Kościół i Papiestwo w przebiegu minionych XIX już prawie stuleci. Od początku aż do dni obecnych "bojowaniem jest żywot ich na ziemi", ale każdy wiek niemal odmienny mu rodzaj walki przynosi.

 

Cezarowie i ludy pogańskie chcą ich zatopić w krwi ich własnej; Julian Odstępca uciska i prześladuje w sposób bardziej podstępny i wyrafinowany. Lecz na próżno, ani tortury, ani śmierć, ani chytre mądrości ludzkiej wybiegi nie zmogą tego, co niezmożone, Boskie, "Galilejczyk" zwycięży! Więc na arenie świeżą krwią milionów męczenników przesiąkłej, stanie wróg inny: herezja rzuci się kolejno na wszystkie niemal prawdy wiary, której ta krew niewzruszone dała świadectwo. Odszczepieństwo targnie się na jej świętą budowę, chcąc skruszyć fundament, na którym się wznosi. Znów darmo: budowa nie tknięta ostoi się na wieki, a schizma sama runie w przepaść, grzebiąc w niej własną oświatę i swobodę. Teraz już, po wyczerpaniu wszystkich pojedynczych sposobów walki, napaści, nastąpi atak ogólny, zbiorowy; wszystkie namiętności społem uderzą na łódź Piotrową i jej widomego sternika: herezja i odszczepieństwo, prześladowanie przemocą i podstępami rzekomej mądrości, niedowiarstwo i skażenie obyczajów. I oto trzy wieki przeszło upływa tej nowej walki. Odjęto Kościołowi i Papiestwu ich posiadłości, oderwano od nich ludy i społeczeństwa całe, ograniczono ich powagę do murów kościelnych, skrępowano swobodę, podczas gdy przyznano ją całkowicie wpływom i potędze złego, księgom każącym umysł i serce, prasie żyjącej tylko, z małym bardzo wyjątkiem, kłamstwem, potwarzą i zgorszeniem. Kościół z Papiestwem na czele stoi wciąż niewzruszony, owszem większą jeszcze opromienion chwałą, czeka w ufności i pokoju końca tej walki, która nowy mu tryumf gotuje.

 

Nie dziw, że zdumiona tą niespożytą wytrwałością śród cierpień i walki, tym życiem nieśmiertelnym śród śmiertelnych pocisków, bezbożność kusi się odgadnąć ostatnie słowo tej niedoścignionej dla siebie zagadki.

 

I oto zdało się jej, iż w wieku XIX znalazła klucz tajemnicy: niezawisła powaga Papieża, stojąca na straży sumień katolickich, uznaną została jako główna zapora tryumfu rewolucji; więc z całą energią jęła się jej obalenia.

 

Wiek XVI usiłował zniszczyć dogmat, XVII skrępował swobodę, XVIII targał się na sameż podstawy chrześcijaństwa, ale wszystko spełzło na niczym, bo Rzym opierał się wciąż i czuwał, a czuwał tak i opierał się, bo Papież niezawiśle królował w swej podwójnej duchownej i doczesnej powadze. Tam więc uderzyć teraz wypada, jeśli pożądane zwycięstwo; precz z doczesną władzą Papieży – to ma być główne zadanie XIX stulecia, ten charakter walki.

 

I oto pierwsze już lata wieku tego ujrzały Papieża odartego z wiekowej posiadłości swojej; lecz Pius VII wrócił do Rzymu z tryumfem, podczas gdy prześladowca jego, uznając błąd swój, korząc się pod błogosławiącą ręką własnej przedtem ofiary, umierał, jako więzień-wygnaniec na pustelniczej wyspie Heleny. Środkowe lata obecnego stulecia patrzeć znów będą na nowe wygnanie Papieża; lecz oto następca tegoż Napoleona przywróci mu tron i swobodę.

 

Rewolucja jednak nie łatwo zaniecha swojego zamiaru. Rychło nowe pokuszenia w tej mierze nastąpią. Wcześnie, bo już w 1861 r. ogłosi swój plan i środki działania, a w słynnej broszurze, ręką tegoż chwilowego restauratora władzy Papieskiej, "Watykan z ogródkiem", Namiestnikowi Chrystusa jako granicę panowania i niezawisłości wytknie (4). Rok 1870, za pośrednictwem bomb i wytrychów włoskich, spełni to pożądane zadanie, a Pius IX ze łzą w oku a modlitwą przebłagalną na ustach i w duszy patrzy dziś z okien własnego pałacu, znad grobowca Apostołów śś. Piotra i Pawła na istną brzydkość spustoszenia rozlaną w mieście świętym, tym zuchwalszą, im niepewniejszą trwałości swojego tryumfu.

 

Co nastąpi jutro? Czy Ojciec Święty ustoi się w Rzymie, czy pójdzie na wygnanie lub w podziemiach katakumb szukać będzie schronienia?... Nikt dziś jeszcze przewidzieć nie może. To pewna dla nas, ubezpieczonych obietnicą Chrystusa, doświadczeniem 18 minionych stuleci, iż jakiekolwiek bezpośrednio spełnią się wypadki, zwycięstwo Kościoła i Papiestwa niechybne, że to tylko kwestia czasu; że samo zdjęcie maski ze strony rewolucji, dziś tak w Rzymie rozwielmożnionej, sprawie katolickiej niemało przysłuża, a obecne klęski, jakie dotknęły Stolicę Świętą, to owa jakby "przegrana, której cel daleki, lecz która w końcu wygrywa na wieki!" (Z. Krasiński). Mnogie znamiona wieszczą już nam tę bliską nawet wygraną; wspomnimy tu o jednym tylko: to przedziwna jedność Pasterzy i wiernych z najwyższym Pasterzem i Ojcem, jedność – znamię ciągłe i powszechne Kościoła, dziedzictwo wszystkich chrześcijańskich wieków – dziś bardziej niż kiedy promienna; to niezwykła, niepospolita cześć i miłość biskupów, kapłaństwa, katolickiego świata dla wielkiego i nieomylnego Papieża!

 

Z umysłu wymieniłem ostatni ten tytuł Papiestwa, którym na mocy objawienia Bożego i tradycji wszystkich wieków, uwieńczył je powszechny Watykański Sobór.

 

Dotknąłem tym bowiem głównej, zasadniczej kwestii XIX wieku, której tamta była tylko przygotowaniem i jakby pretekstem.

 

W istocie, jeśli rewolucja z takim zapałem i szaleństwem ściga ojcowiznę Piotrową, grabi resztki dóbr i państwa Papieskiego, zaciera ślady panowania Rzymskiej Stolicy, toć nie o same tu tylko doczesne rządy i posiadłości chodzi. Zrazu mówiono tak wprawdzie; utrzymywano, jak twierdził niegdyś z szyderstwem Julian Odstępca, grabiąc dobra kościelne i chrześcijańskie, iż tym przymusowym ubóstwem, odarciem, ulżyć chcą tylko trosk i ciężarów tym, których posłannictwo jest z niebios, a nowym blaskiem czysto duchowego apostolstwa Namiestników Chrystusa otoczyć. Ale któż, świadomy rzeczy, mógł temu wszystkiemu uwierzyć, po tylu zwłaszcza ostrzeżeniach ze strony samegoż Papieża; katolickich Pasterzy i mężów, po ogłoszonym adresie 300 przeszło biskupów zgromadzonych w Rzymie, w czerwcu r. 1862, po tysiącznych a bezstronnych wcale rozprawach i głosach, często protestanckich lub niezbyt wierzących polityków, publicystów, po jawnym wreszcie oświadczeniu samychże przewódzców antypapieskiego ruchu, jak np. Mazziniego, iż "obalenie doczesnej władzy Papieży musi pociągnąć za sobą oswobodzenie świata od ich powagi duchownej", iż "zbyt naiwni są którzy tylko obalenie monarszego tronu w tym widzą!".

 

Był to więc tylko manewr ze strony bezbożności, wymierzony w celu omamienia umysłów niebacznych i mało oświeconych, a wyrażający nowy rys podobieństwa pomiędzy uczniem a mistrzem, wiernym sługą a panem, Papieżem-Namiestnikiem a Chrystusem policzkowanym niegdyś i z szat odzieranym śród świętokradczej obłudy hołdów i naigrawań.

 

W gruncie, chodziło tu zawsze i chodzi o najwyższą duchowną powagę Stolicy Apostolskiej, o duchowe, królewskie a niezawisłe zwierzchnictwo jej nad światem, którego tron i dobra doczesne opatrzną tylko rękojmią i zabezpieczeniem były, a które zwycięsko oparło się i buntom protestantyzmu i chytrym jansenizmu ułudom, i febronianom i gallikanom dworackim. Na nie to teraz z zapałem całym, w zbiorowym ataku, rzuciła się rewolucja XIX wieku, wróg naturalny a srogi wszelkiej powagi w religijnym, społecznym i rodzinnym nawet porządku. Tę to duchowną władzę – tajemnicę jedności i żywotności Kościoła, strażniczkę praw Bożych i ludzkich nawet – obalić się jęła, odejmując jej wiekową, opatrznie zgotowaną gwarancję: niepodległość książęcą.

 

Dzisiejsze gwałty zadawane Kościołowi w jego najduchowniejszych i najrodzeńszych prawach, bezprawia i spustoszenia religijne, walka zakonom i klasztorom wydana, a przed tym wszystkim kwestia nieomylności Papieskiej z takim hałasem i nienawiścią traktowana w gabinetach, klubach, dziennikach, ścigana tak zawzięcie po dziś dzień w Prusiech, Niemczech i gdzieindziej – najwymowniejszym są tego dowodem.

 

"Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata" (5) – rzekł Chrystus Pan Kościołowi i Papiestwu swojemu, a ta duchowa obecność Jego w tym się najprzedziwniej w historii przejawia, iż pod liczbą, miarą i wagą iście boską, w stosunku doskonałym do potrzeb i wymagań rozlicznych epok i czasów, rozdziela On przez nich skarby prawdy i łaski religii swojej.

 

Nie dziw, że w wieku tym, którego wydatnym i głównym znamieniem rewolucja, obalenie wszelkiej powagi i porządku, wszechwładztwo a więc nieomylność ludu z jednej strony, a z drugiej pokuszenia o wszechwładztwo i nieomylność państwa, – że w wieku tym chciał Pan, na powszechną chorobę, powszechne gotując lekarstwo, zatwierdzić jedyną, najwyższą, zbawczą, nieomylną powagę Boga, w najwyższym nieomylnym organie swoim na ziemi – widomej głowie Kościoła. Nieomylność ta, obca całkiem ludzkim rachubom i sprawom, mająca jedynie na celu bezpieczeństwo wiecznego zbawienia i wiodącej doń drogi, obejmująca więc tylko i wyłącznie rzeczy wiary i moralności chrześcijańskiej, wyznawana praktycznie przez wszystkie wieki, niezaprzeczona nigdy w czynie ze strony wiernych Pasterzy i ludu, – teraz dogmatycznie, w zasadzie, miała być orzeczona, służąc jak deska ratunku śród powszechnego rozbicia i rozstroju, a kto wie – może jako jedyny możliwy środek bezpieczeństwa na dni bliskie prześladowania i rozproszenia Kościoła.

 

Powszechny Sobór naznaczony był w zamiarach Opatrzności, jako organ i wykonawca tej myśli Chrystusowej. Natchniony Pius IX pojął to i przeczuł, gdy w r. 1867 święcąc wraz z przybyłym do Rzymu a licznym zastępem Pasterzy, uroczystą 18-setletnią pamiątkę męczeństwa śś. Apostołów Piotra i Pawła, i cześć nową przyznając 26 świętym Pańskim, wezwał biskupów katolickich na powszechne uroczyste zgromadzenie, które też rzeczywiście zebrało się na dzień 8 grudnia 1869 roku. W bulli wszakże konwokacyjnej ani w żywym słowie Ojca Świętego, mianym do ówczesnego kościelnych dostojników grona, ani wzmianki o kwestii nieomylności nie było. Rzecz to była Ducha Świętego podnieść ją i rozstrzygnąć. A jednak na długo przedtem, zanim powolni na głos najwyższego Zwierzchnika, Pasterze katoliccy zdążyć mogli do stóp Apostolskiej Stolicy, zanim sprawę tę bezstronnie a z rozlicznych względów rozsądzić potrafili, już stała się ona przedmiotem powszechnej dyskusji i walki, i to jakiej jeszcze! Przeczuły ją gabinety i państwa, przeczuli mężowie stanu rozlicznych zasad i wyznań, przeczuli publicyści i dziennikarze; a rzecz to wcale nie dziwna.

 

Powiedzieliśmy już: prawda ta dotykała żywotnej kwestii społeczeństwa, poruszała namiętność główną, chroniczną a gwałtowną chorobę naszych czasów, – szło tu o zatwierdzenie najwyższej powagi wobec zasad i ducha rewolucji, która chce wszelką powagę obalić, a przede wszystkim religijną! Więc powstała wrzawa i walka najbardziej namiętna i sroga, w której zła wiara z nieświadomością o pierwszeństwo się ubiegały. Jak niegdyś w objawieniu św. Jana, powstał istny tuman, chmura cała rozpraw, dyskusyj, pamfletów, broszur, "mrocząc powietrze i słońce", chcę mówić prawdę katolicką tak, iż mniej biegli w teologii a dobrej nawet wiary ludzie łacno zbłąkać się i omamić mogli. Sobór otworzył narady i posiedzenia swoje, a byli tam mężowie znanej wytrawności i światła, rozlicznych krajów, opinij, gdy o rzecz sporną lub wątpliwą chodziło, byli tam biskupi, sędziowie w kwestiach wiary, teologowie biegli i kompetentni; można więc było i należało, nawet po ludzku rzecz biorąc, ich to sądowi i rozstrzygnięciu zostawić. Zresztą chodziło o sprawę czysto duchowną, teologiczną z dziedziny duchowego zwierzchnictwa Papieża, – a przecież niedawno jeszcze powtarzano, iż tylko tron jego doczesny, ziemski zawadzał, a powaga i władza duchowa, uwolniona od interesów świata, miała tym głębszą czcią i uznaniem być otoczona! Nie zaniedbał też Kościół wcześnie przez swoich Pasterzy, kapłanów i światłych wyznawców ostrzegać o koniecznych a właściwych granicach orzekanej nieomylności, o jej istotnym znaczeniu i warunkach, o jej duchowej ściśle sferze, obejmującej tylko rzeczy zbawienia, kwestie wiary i obyczajów, a obcej całkiem sprawom polityki, historii, administracji, przyrodzonych nauk i interesów.

 

Ale gdzie tam! Cóż to wszystko znaczyło! Dla oszczędzenia jakby zgwałconej logiki, że już nie powiem gwałconego jawnie sumienia, którego rzekomą swobodą obdarza nas wiek XIX, chciano na przekór tym głosom biskupów, Papieża, Soboru, wmówić, że tu o wszechstronną nieomylność chodzi, że tu się potrącają interesy i stosunki wszystkie państw i ludów, postępu i cywilizacji, że Stolica Święta w nowym jakimś teraz charakterze wystąpi, nieznanym dziejom i wiekom ubiegłym, i tym podobne tysiączne baśnie. A tymczasem rzucono się na spokój samegoż Soboru, na czcigodny i nietykalny charakter jego Ojców, przedzierając się do ich narad, gwałcąc św. tajemnicę tak właściwą w rzeczach nie z tego świata, głosząc kłamliwe wieści o mniemanych burzach i gorszących zatargach, przedstawiając biskupów, których obowiązkiem było rzecz wielostronnie przesądzać, to jako oponentów Papieża, quasi-rewolucjonistów w Kościele, to znów jako igraszki jakichś pokątnych zabiegów i stronnictw, jakiejś jezuickiej lub antyjezuickiej koterii. Następnie, wyzyskiwano z namiętnością godną rewolucji, wszelki głos przeciwny uznawanej i wyjaśniającej się prawdzie, nadużywano powszechnej nieświadomości w tej mierze, szerzono rozdwojenie, niezgodę, bodząc słabe, chwiejne umysły, serca zarażone chorobą popularności, do protestów, do buntu, w imię drogich lecz całkiem odrębnej natury praw narodowości i patriotyzmu. Z jakimże znów zapałem przyklaskiwano wszystkim, którzy się na tę wędkę ułowić dali, którzy w przeciwnym a tak pożądanym dla ducha czasu wystąpili kierunku, choćby najwidoczniej przeczyli oni dawnym własnym zasadom, jak Döllinger, albo najświętszym ślubom, zobowiązaniom, powadze kapłana i człowieka, jak biedny ex-ojciec Hiacynt! Z jaką rozkoszą rzucono się do nieznanych dotąd, zaniedbanych niemal powszechnie dziejów i kronik Kościoła, by, patrząc na nie przez pryzmat namiętności i wykładając je sofizmatycznie, wyciągać z nich rzekome dowody omylności Papieży, albo co więcej, w pomieszaniu wszystkich pojęć, nieomylność w rzeczach wiary biorąc za jakiś nie istniejący przywilej niegrzeszności, przedstawiać w rażącym świetle prywatne uchybienia i upadki Papieży, a i te jeszcze mnożąc i przesadzając o wiele. Był to manewr użyty w celu sprowadzenia wyznawców nieomylności ad absurdum, rozumie się, w oczach chyba całkiem obcych i nieświadomych rzeczy, ni dziejów, ni samego znaczenia dogmatu, których wszakże najwięcej, bez wątpienia, na świecie.

 

I tak było ciągle, bez przerwy, przed i po Soborze, a raczej właściwie po jego przerwie – gdy nagle zawrzał bój srogi, krwawy prusko-francuski, a w ślad po nim zabłysła złowroga łuna pożaru Paryża, ozwało się echo dzikich gwałtów komuny.

 

Uwaga powszechna, która zresztą niczym się długo zaprzątać nie lubi, tam zwróconą została. Ostateczne orzeczenie i ogłoszenie dogmatu nieomylności Papieskiej wypadło właśnie w tym czasie, uprzedniej nie budząc już wrzawy.

 

Lecz skoro bój ustał, secinami tysięcy trupów usiawszy pola Francji, skoro zgasła pożoga, ścichnął jęk ofiar demagogii – wróciła wnet walka z Kościołem, z Papiestwem o duchową powagę i nieomylność Jego. I podczas gdy rewolucja ułudnym mianem zjednoczonej Italii ochrzczona, nowe wciąż w Rzymie spustoszenia obmyśla i spełnia, – widzimy jak Prusy, krwawymi spotęgowane zwycięstwy, imieniem zjednoczonych Niemiec, jawną Papiestwu wypowiadają nieprzyjaźń, gwałcąc duchowny charakter i prawa biskupów, żądając uznania bezwarunkowej mocy czyli nieomylności swych ustaw, miotają się na zgromadzenia zakonne, bez względu na prawa swobody i obywatelstwa, w szczególności zaś na Towarzystwo Jezusowe, rzekomego sprawcę dekretów Soboru, a rzeczywiście, wiernego tylko wyznawcę zasad katolickich i jakby straż przednią Kościoła i Papiestwa. A następnie, tu jak i gdzieindziej, taż sama panuje nienawiść dla powagi Papieża, toż zapoznanie istotnej doniosłości praw i przywilejów Jego, to samo namiętne a rozmyślne pomieszanie pojęć, historyczne fałsze i brednie, toż samo sprzysiężenie powszechne, w którym najskrajniejsi się godzą ludzie, najprzeciwniejsze sprzęgają żywioły, despotyzm i liberalizm, biurokracja i radykalizm, militaryzm pruski i włoska demagogia, Bismarck i Garibaldi.

 

Ten jest charakter bojowania Papiestwa w XIX wieku, ta jest, w kilku słowach, historia nowoczesnych jego prób i doświadczeń.

 

Powtórzymy tu, cośmy powiedzieli wyżej: końca ich przewidzieć ni oznaczyć ściśle nie można. Nie wiemy kiedy i jak przechyli Pan szalę zwycięstwa swojego Kościoła i widomego Zastępcy na ziemi. Widzimy tylko, a widok ten dziwnie nas buduje i krzepi, z jaką wytrwałością męczeńską, z jakim świętym bohaterstwa spokojem wychyla on do ostatka kielich goryczy, opatrznie w dniach tych sobie zgotowany. I wiemy, że się spełni niechybnie, że spełnić się musi to, co ręka historii, w ślad za wszechmocną prawicą Bożą, wypisała nad Apostolską Stolicą: "Et portae inferi non praevalebunt adversus eam!".

 

Widzimy nadto, a widok to niemniej pocieszający dla nas, jak w miarę walki powszechnej, rozgłośnej, co się podniosła i wre przeciw Kościołowi i Papiestwu, świat katolicki powszechną im i rozgłośną cześć swoją i miłość zwiastuje w owych wspaniałych a niezliczonych manifestacjach, które są szczególnym czasów naszych znamieniem. Jest to żywa, jawna reakcja przeciw działaniom nieprzyjaciół. Tak gdy nieprzyjaciele sprzysięgają się ku obaleniu duchowej i doczesnej powagi Papieża – z drugiej strony, ileż jawnych hołdów, ile czci, uznania, uległości odbiera on od wiernych synów swoich, duchownych i świeckich! Z jakąż skwapliwością zbierają oni każde słowo jego, jak spiesznie, na jego wezwanie, Pasterze i wierni, w niezliczonym niemal zastępie, po czterykroć w niedługim przeciągu czasu (6), biegną z kończyn świata, by jak mąż jeden, jak jedno rodzinne grono, stanąć u podnóża podwójnego tronu jego, a śród wspólnej modlitwy i narady Papieżem go i królem obwołać! Gdy nieprzyjaciele grabią go, odzierają, z jakąż synowską troskliwością ludy katolickie spieszą podzielić z nim mienie swoje, niosąc mu liczne ofiary świętopietrza, bogate, hojne, jeśli bogate same, a grosz ubogi, wdowi, jeśli same zubożałe, odarte, a gotowe jak owa córka miłosna a poświęcenia pełna, choćby piersią własną, cząstką własnego pokarmu i życia, zasilić ukochanego Ojca w więzieniu i ubóstwie. Rewolucja użyje przemocy, siły oręża, zorganizuje zbrojne przeciw niemu szeregi – ludy katolickie nie poskąpią i krwi swojej ku jego obronie, i oto z rozlicznych stron świata zbiegną się do Rzymu ochotnicy rozlicznych wieków i stanów, tworząc wierny do końca w bohaterstwie zastęp Papieskiego wojska. Pierwsze rodziny poślą tam synów, braci swoich; zgrzybiali rodzice ostatnie swe dziecko, jedyną pociechę lat starych; młoda małżonka swojego męża z ochotą poświęci ku obronie praw św. Ojca wspólnej miłości i wiary. A gdy spełnią się krwawe, bohaterskie dramaty pod Castelfidardo, Ankoną, Mentaną, gdy materialna przemoc zwycięży, dzięki zobojętnieniu i bezwładności katolickich z imienia i tradycji rządów, wtedy świat wierny inny znów, godny swojej wiary przedstawi widok: na skargę Ojca Świętego, pogwałconego w najświętszych swych prawach, odpowie tysiącznymi głosy adresów, ubolewań, przedstawień, potępiających jawnie każdy krok rewolucji, każdy głos nieprawości, każdą krzywdę Papiestwu zadaną. Wobec zwycięstwa materialnego oręża i siły, chwyci się on broni duchowej, nieprzepartej w swej mocy i skuteczności, broni powszechnej, szerokiej jak świat, gorącej jak miłość katolicka modlitwy. Nastąpią więc nieprzebrane w swej liczbie uroczystości religijne, nabożeństwa, pielgrzymki; to tyleż jakby św. szturmów do niebios, wobec gwałtów i nieprawości ziemi; tyleż odpowiedzi wymownych na zbiorowe rewolucji wołania, na jej rozliczne kongresy i ligi. I snadź pojmuje ona ich doniosłość i wagę, skoro się zżyma na nie, rada im zapobiec, choćby rozruchem ulicznym, miotaniem kamieni i błota, jak to niejednokrotnie bywało i bywa w Rzymie, we Włoszech i gdzieindziej, jak niedawno w Nantes.

 

Nareszcie, nieprzyjaciele usiłują zwieść przeważny zastęp ludzi dobrej wiary, lecz słabszego umysłu, nieoświeconego pojęcia. I stąd owo umyślne, bo wbrew jawnym ostrzeżeniom Pasterzy i mężów katolickich, pomieszanie pojęć nieomylności duchownej Papieża, w rzeczach wiary, z polityczną, administracyjną nieomylnością, nie istniejącą zgoła i nie przypuszczaną nigdy przez Kościół; duchowego zwierzchnictwa i kierunku Kościoła z prywatnymi uchybieniami i usterkami niektórych Papieży. Stąd mnóstwo rozpraw, broszur, romansów, artykułów dziennikarskich tej treści, z nakręcaniem, przekształcaniem faktów, z mnożeniem niepomiarkowanym owych niby nadużyć, skandalów itp.

 

Świat katolicki nie zaniedbał też i tu stanąć w obronie drogich sobie zasad i dziejów. I oto za dni naszych piśmiennictwo chrześcijańskie zbogacone zostało wielką ilością dzieł historycznych, polemicznych, mniejszych lub większych rozmiarów, a poważnych i gruntownych, w których, przy świetle prawdziwych pomników i dowodów, z probierzem zdrowej krytyki przedstawione są dzieje Papiestwa, jego istotny charakter i działalność, sprostowane fałsze, odtrącone nieprawe zarzuty, a wykazana przy tym z całą bezstronnością i ludzka, ujemna jego strona, w owych nielicznych wcale usterkach i błędach, w dziedzinie polityki, administracji lub prywatnego żywota. Do dzieł takich należą olbrzymie prace Rohrbachera, Darras'a, Chantrela, pisma Jagera, Audina, Favé, Constanta, Guérangera, Gonzalesa, Cantu, książki i odezwy wielu współczesnych a światłych biskupów Francji, Włoch, Niemiec, Anglii, dawne historyczne pisma i rozprawy Döllingera i mnogie inne, aż do cennego Studium o Papieżach, znanego historyka naszego hr. Maurycego Dzieduszyckiego, ogłoszonego w "Przeglądzie Lwowskim", które słusznie do nich zaliczyć można. W licznym szeregu tych sprawiedliwych hołdów umysłu i pióra katolickiego, złożonych obecnie wielkiej i świętej instytucji Papiestwa, niniejsza książka pragnie też choć najskromniejsze znaleźć miejsce. Jest ona owocem kilkunastoletniej sumiennej pracy w dziedzinie dziejów Kościoła, podejmowanej z obowiązku i zamiłowania samegoż przedmiotu, a skreślona głównie na korzyść ludzi dobrej wiary i woli, którzy, przy braku krytycznych studiów historii Papieży, łacno gorszyć się mnogimi przeciw nim zarzutami mogli, lub co więcej, św. przywilej nieomylności, w pomieszaniu pojęć, w myśl nieprzyjaciół Kościoła tłumaczyć.

 

Boć i do nas ileż to wtargnęło z tej wrzawy, którą Sobór i jego orzeczenia obudziły na świecie, ile przeniknęło fałszywych wyobrażeń, zasad, opacznych historycznych twierdzeń i sądów, ile uprzedzeń, bredni przeciw Kościołowi i Papieżom! I u nas rzucono się skrzętnie zmieszać te dwa żywioły, z których się składa św. instytucja Papiestwa i Kościoła: Boski, tj. duchowa obecność Jezusa Chrystusa, zapewniona przezeń po wszystkie dni aż do skończenia świata, nietykalność łaski i prawdy Bożej – i ludzki, tj. ludzka natura samych Pasterzy kościelnych, niejednokrotnie wznosząca się do najwznioślejszych czynów świętości i udoskonalenia, ale też nie wolna bynajmniej, nie zastrzeżona żadnym wyłącznym przywilejem od zwykłych człowieczeństwu uchybień i upadków. I u nas wreszcie przesadzając bez miary i krytyki ten wzgląd ostatni krewkości ludzkiej natury, powtarzano ślepo w ślad za zagranicznymi fałszerzami wypadków i dziejów, tysiączne brednie co do przeszłości niektórych Papieży, twierdząc, że historia ich jest tak niekiedy sromotną, iż lepiej byłoby jej wcale nie czytać, że katolikowi niejednokrotnie rumienić się wypada za tych, których Ojcami św. mianuje itp.

 

Owoż, wobec tego wszystkiego, postanowiłem przedstawić w niniejszej pracy ową ujemną niby stronę historii Papiestwa, zebrać powszechnie powtarzane zarzuty i uprzedzenia najbardziej uwierzytelnione, przebiec w kolei wieków mniemane zgorszenia Stolicy Świętej, aby stawiąc je wobec rzeczywistych wypadków dziejowych i orzeczeń zdrowej, bezstronnej krytyki, tym snadniej ich fałsz i bezzasadność wykazać.

 

Faktami, opartymi na ściśle krytycznych podstawach, zamierzyłem odpowiedzieć na fakty przytaczane bez krytyki i podstawy. Opowiadają, iż pewien starożytny filozof zaprzeczał istnienia ruchu; przeciwnik jego począł się w oczach jego przechadzać, a zaprzeczyć niepodobna, iż udowodnienie całkowitym i nieprzepartym było. Tak, gdy oskarżają Papiestwo w jego przeszłości, niechże przeszłość ta stanie w świetle jasnym, nie zamroczonym fałszem lub namiętnością – a niechybnie sama własne swe usprawiedliwienie przyniesie. Niech tak zwani źli Papieże i ci przeciw którym się głośne podnoszą zarzuty, wystąpią przed trybunał prawdy, a zobaczymy, czy i o ile słuszne są te mniemane pewniki i sądy historyczne, co ich potępiają; czy były tam, w istocie, takie sromotne zgorszenia i upadki, które by wstydem okrywać miały katolickie oblicza, a jeśli nawet i były, toć w jakiej tylko cząstce, z jakich przyczyn i jak w niczym nie dotykały samejże czcigodnej i wielkiej instytucji.

 

Ten jest cel i założenie niniejszej książki. Kościół katolicki nie potrzebuje cienia, ni czczych i błahych wymówek. On żyje prawdą i prawdy wymaga.

 

Syn wierny i przywiązany Kościoła tego, pełen czci dla widomej głowy Jego, Namiestnika Chrystusowego na ziemi, z ręką na sumieniu, a wobec roczników Papiestwa, śmiało twierdzić mogę, iż Matka nasza nie ma sromoty żadnej do zakrycia, iż rzadkie uchybienia, jakie można niektórym zbyt nielicznym zarzucić Papieżom, są raczej chwalebnym na jej korzyść świadectwem.

 

Zgorszenia bowiem, upadki ludzi – jeśli były jakie – to smutny człowieczeństwa owoc; niepospolita rzadkość ich, w kolei tylu stuleci, w szeregu 257 Papieży – to, zaprawdę, dzieło Boże, które uczcić człowiekowi przystoi! "Sprawy Boskie objawiać i wyznawać poczciwa rzecz jest" (7) – mówi Pismo św.

 

–––––––––––

 

 

Errata historii co do Papiestwa w kolei wszystkich wieków. Studium krytyczne przez X. A. Krechowieckiego, Doktora Teologii. Lwów 1873, ss. I-XII.

 

Przypisy:

(1) Mt. X, 24. 25.

 

(2) Filip. II, 7. 8.

 

(3) Piana zaszczyca wędzidło.

 

(4) Broszura głośna w owym czasie pt. Le Pape et le Congrès.

 

(5) Mt. XXVIII, 20.

 

(6) W latach 1854, 1862, 1867 i 1869.

 

(7) Tob. XII, 7.

 

( PDF )

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMX, Kraków 2010

Powrót do spisu treści dzieła ks. Antoniego Krechowieckiego pt.
Errata historii co do papiestwa

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: