KRONIKA
Kongres omylników w Monachium
Na kongresie omylników w Monachium do swoich towarzyszy uciął był Döllinger przemowę: "Obawiam się, mówił, aby droga, na jaką wejść myślicie, nie była dla nas zgubną. Nie unikniecie jej, jeśli nie porzucicie programu, jaki nakreśliliście wczoraj. Żądacie, aby wam przyznano prawa równe katolikom – ależ nie zapominajcie, że do katolickiego nie przestaliście (!) należeć Kościoła i od niego odłączać się nie myślicie. Dopiero wonczas, gdybyście chcieli postawić ołtarz przeciw ołtarzowi, parafię przeciw parafii, nie będziecie mogli stanowić jego cząstki". Następnie wpada Döllinger w oklepane już dawniej przez niego w różnych broszurach frazesy, o pobłądzeniu papieży i w ten sposób przemowę swoją dalej prowadzi: "mimo wyroków Watykańskiego Soboru episkopat nie przestał być prawą naszą władzą, a dawniejszy katolicki Kościół naszym Kościołem, nasza tylko zmieniła się rola, bo musimy zajmować stanowisko Pawła Samozatyńskiego (a) za czasów Arianów. (Biedacy!). – Ależ ono powinno być rozumnym, więc nam nie wolno ani jednego zrobić dalej kroku, abyśmy nie przekroczyli przypadkiem granicy, słusznej naszej sprawy i nie wkroczyli na drogę, prowadzącą do następstw z trudnością przewidzieć się dających" (1). "Nam, moi panowie, mówi przy końcu swojej mowy, należy koniecznie pozostać w Kościele, jeśli go rzeczywiście chcemy zreformować. (Hm!). Reformatio fiat intra Ecclesiam, mówili starożytni pisarze. Jeśli utworzycie niezależną sektę, utracicie zupełnie wszelki wpływ w Kościele. Przypatrzcież się bowiem protestantyzmowi. Reformacja XVI wieku, zapoznała cel swój i to w chwili, kiedy odłączyła się od Kościoła. I protestantyzm poszedł swoją a Kościół swoją drogą... Nam więc pozostać w Kościele należy. Wierzajcie mi, całe moje życie przepędziłem, badając historię Kościoła. Badałem wszystkie schizmy, wszystkie herezje i sekty; znam ich początek, rozwój i koniec. Wiem dobrze, na czym skończyć się musi schizma i dlatego błagam Was, abyście nie przedsiębrali nic takiego, co mogłoby dać powód katolickiemu światu, do uważania nas za sektę, a jaką bez wątpienia zostalibyśmy wonczas".
Wiadomo, że nie usłuchali
uczniowie swojego mistrza, głos jego pozostał bez wpływu na dalsze obrady,
i słusznie, bo jak on postawił swój rozum przeciwko uchwałom Soboru, tak
ci postawili swój, przeciwko jego zdaniom. Mistrz z całą swoją mądrością
osiadł na piasku, a tacy Hüber, Heller, Anton pocwałują dalej i "utworzą
w rezultacie, jak się wyraża szyderczo
ich dawna przyjaciółka Kreuzzeitung,
jakiś nowy religijny system bez jawnych i pewnych form, mający wszystkie
cechy, aby nas udarzyć tak zwaną religią ludzkości. – Powodzenie mieć niezawodnie
może, każdy bowiem z wyznawców tej religii będzie sam dla siebie powagą,
prawem, sam dla siebie Bogiem. Świat cofnie się wonczas w dawne przedchrześcijańskie
czasy i imię starokatolików najdokładniej zrozumianem zostanie!". Słowem
kongres Döllingerianistów narobił troszkę hałasu i na tym się też skończy
– może z tego utworzyć się sekta socjalna,
ale o politycznej nawet, a cóż dopiero o religijnej mowy żadnej nie ma.
Afflavit Dominus et dissipati sunt! W
całej tej sprawie jedna rzecz uderza. Na owym kongresie żaden z Włochów
udziału nie wziął, chociaż i na wywłokach klasztornych i na księżach wyemancypowanych
wcale tam nie zbywa. Bądź co bądź żaden się z nich w Monachium nie zjawił.
Ojciec Passaglia tak daleko, jak ex-Hyacent (b),
nigdy by może nie zaszedł – zresztą, nawrócił się już dzisiaj podobno i
za dane przez siebie zgorszenia, w osamotnieniu pokutuje. Przywódca zaś
wyemancypowanych księży w Neapolu ks. Prota ex-dominikanin, człowiek bez
talentu i lichota, (osławiony nasz Kamiński na Śląsku więcej już ma od
niego sprytu) nie zdołał nawet na swoich zwolennikach
najmniejszego wywrzeć wpływu. Dzienniczek, jaki wydaje, Emmancipatore
Cattolico utrzymywany czas jakiś przez
rząd, dzisiaj upada – owóż pan Prota mimo zaprosin, nie miał, dzięki Bogu,
żadnego funduszu na podróż do Monachium i pozostał w domu. Żali się z tego
powodu nadzwyczaj gorzko na obojętność swoich współrodaków. "Dla braku
środków, woła w ostatnim numerze swojego pamfletu, nie mogliśmy udać się
do Monachium, zmuszeni jesteśmy nie tylko pozostać na miejscu, ale co więcej
przypatrywać się niezadługo jeszcze
szkaradnemu widowisku (!) jak siedemdziesięciu dwóch nowo prekonizowanymi
być mających biskupów, po złożeniu przysięgi wierności dla najobrzydliwszej
tyranii, rozejdzie się po całej Italii, aby ciemne massy ludu przyprowadzić
do zupełnego rozbratu z nowoczesną
cywilizacją!". Poveretto, kuso
z nim być musi, kiedy nawet brutalna buta wszystkim bohaterom nowoczesnej
cywilizacji właściwa, (jak np. B. W. korespondentowi Gazety Narodowej
i wojażerowi na kongres do Lozanny (2))
i ta go opuściła...
Artykuł z "Przeglądu Lwowskiego", Rok pierwszy (1871). Tom II. (Wydawca i Redaktor X. Edward Podolski). Lwów 1872, ss. 588-589. (Fragment Kroniki; tytuł art. oraz przypisy literowe od red. Ultra montes. Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).
Przypisy:
(1) Łacno wiedzieć, i Narodówka spostrzegła się już nawet i mimo swojej nieudanej miłości do Döllingerianizmu, bębni na odwrót; przejrzała że dla Bismarcka i Moskwy pracowałaby jeno, gdyby i dalej szczepiła w polskich umysłach obłędy niemieckie.
(2) O podróży tego cnego korespondenta, którego niby to mądre, a w rzeczy gamenowskie dowcipy zamieściła Gazeta Narodowa (nr 303 z 3 paźdz. "korespondencja z Lozanny") moglibyśmy coś powiedzieć, a p. Tretiak niezawodnie przyznałby nam, że istotną tylko powtarzamy prawdę. Ale dać mu pokój, on i tak biedny, że nie ma najmniejszego uczucia przyzwoitości ani oleju w głowie ale korespondentem Gazety Narodowej zawsze jednak być może.
(a) jeden z herezjarchów.
(b) głośny apostata ex-karmelita Karol Loyson.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMV, Kraków 2005
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: