HISTORIA POWSZECHNA

 

Wymowa chrześcijańska w IV wieku.

Bazyli Wielki, Jan Chryzostom, Ambroży

 

F. J. HOLZWARTH

 

Treść: Znamiona wymowy kościelnej; żywot Bazylego Wielkiego; Grzegorz z Nazjanzu; żywot Jana Złotoustego; Synezjusz; Ambroży jako mówca kościelny; Ambroży i Teodozjusz Wielki.

 

Wiek IV jest periodem rozkwitu wymowy chrześcijańskiej na Wschodzie. Wszystko to, co wydali wielkiego od czasów Au­gusta w zakresie krasomówstwa sofiści i retorowie greccy i rzymscy, pod względem polotu myśli, głębokości uczucia a niekiedy i piękności formy nie może iść w porównanie z dziełami wielkich mówców chrześcijańskich IV wieku. Lecz wymowa chrześcijańska jest zupełnie odmienną od pogańskiej. Dla pogan mowa była widowiskiem a mównica była teatrem; o treść nie tyle im chodziło ile o piękną budowę periodów i o wytworną deklamację. Kunszt krasomówczy u Greków i Rzymian drobiazgowo przepisywał, jak mówca ma wstępować na mównicę, jak ma czoło sobie pocierać, lewą nogę naprzód wysuwać, ramiona rozstawiać, jak, ożywiwszy się wykładem rzeczy, ma on, niby od niechcenia rozwijać staran­nie obmyślane periody i na znak uniesienia w tył odrzucać togę. Wszystko to odpadło teraz. Mównica chrześcijańska stała nie na agorze lecz w świątyni, w pobliżu ołtarza; mowa nie była tu spe­ktaklem, nie schlebiała zmysłom lecz oświecała ducha i serca po­ruszała; publiczność, z którą mówca miał do czynienia, była różnorodną; ludzie ubodzy, kobiety, niewolnicy, do których kazno­dzieja przemawiał, nie znali się na subtelnościach retorycznych. "Mądrość bez wymowy, powiada św. Augustyn, zakładała miasta a burzyła je wymowa bez mądrości". Wymowy chrześcijańskiej podstawą i źródłem będzie miłość prawdy i miłość bliźnich; Ko­ściół nie poszukuje wysoko wykształconych retorów, gdyż służenie Bogu i prawdzie jest wszystkich sług jego sprawą. Platon kazał wypisać nad swoim audytorium, że nikt nie powinien do niego wchodzić, kto nie rozumie geometrii. Chrystus zaś powołał do siebie wszystkich brzemieniem życia obciążonych. I dlatego w wymowie chrześcijańskiej myśl i uczucie musiały przeważać nad formą i obrobieniem zewnętrznym. Lecz i tu daje się dostrzegać różnica między Wschodem i Zachodem. Zachodni mówcy chrześcijańscy przemawiają prosto i serdecznie do swoich słuchaczów, umiejąc przy tym z przedziwną jasnością tłumaczyć nawet najprostszym umysłom głębokie tajemnice wiary; mniej zwracają oni uwagi na formę, mniej ubiegają się za doborem wyrażeń niż grecy. Ci zaś, od młodości wychowani w tradycji piękna klasycznego, tradycję tę, zafarbowaną kolorytem wschodnim, przenieśli do wymowy kościelnej. Piękno poczytywał grek za swoją sferę właściwą. Kiedy Julian zabronił Chrześcijanom studiowania dzieł klasycznych, Grzegorz z Nazjanzu w te się odezwał słowa: "Wszystko wam zostawiam, bogactwa, sławę, znaczenie między ludźmi, wszystkie dobra tego świata, których ponęta jak marzenie przemija; dla siebie zaś zachowuję tylko wymowę i wszystko znieść jestem gotów, mozoły, pracę, podróże dalekie, aby jej nabyć. Wszędzie jej poszukiwałem, na zachodzie, na wschodzie a głównie w Atenach, tej ozdobie Hellady; długo pracowałem, aby ją posiąść".

 

Na czele pierwszych mówców chrześcijańskich stoi Bazyli Wielki (330 – 379), ze znakomitej rodziny chrześcijańskiej w Cezarei w Kapadocji; razem z Grzegorzem z Nazjanzu odbył on swoje studia w Atenach, gdzie z Julianem Apostatą na jednych ławach szkolnych zasiadał, potem jako retor i adwokat słynął w rodzinnym mieście; dopóki szlachetna siostra Makryna nie zwróciła jego uwagi na Ewangelię. Odtąd, jakby z głębokiego snu przebudzo­ny Bazyli zaczął na całą mądrość ziemską jako na czczą zabawkę spoglądać. Kiedy jego kolega Julian przygotowywał się w Galii do wskrzeszenia poganizmu, Bazyli przyjął chrzest w 27 roku życia, rozdał majątek swój między ubogich, następnie podróżował po Syrii, Mezopotamii, Palestynie i Egipcie, gdzie przejął się zapałem do życia zakonnego i Symbolu Nicejskiego, następnie osiadł pod wsią Amesi w Poncie, gdzie jego matka Emmelia z siostrą Makryną klasztorne prowadziły życie. Bazyli oddał się tu kontemplacji, modlitwie i studiom naukowym, przerywanym zajęcia­mi praktycznymi; Grzegorz z Nazjanzu później z radością wspo­minał o owych dniach pięknych, kiedy z Bazylim drzewo rąbał, ogród uprawiał i wózek ciągnął, kiedy od roboty ręce im nabrzmiewały. Podczas wyprawy Juliana przeciwko Persom, Bazyli został kapłanem a potem biskupem w Cezarei, gdzie resztę życia spędził pośród ciężkich okoliczności jako odważny i zwycięski obrońca praw Kościoła, jako ojciec ludu i niezrównany głosiciel prawdy, którego mowy podziwiał nawet Libaniusz, dawny jego nauczyciel. Bazyli miał jedno tylko ubranie i samym chlebem się żywił. Praca dla szczęścia bliźnich wypełniała całe jego życie. Wszystkie skarby swego serca i cały swój majątek ziemski uważał on za własność ubogich. Rok 368 był pamiętną datą w jego życiu. Głód srożył się w całej prowincji a niedolę ludu jeszcze zwiększała chciwość lichwiarzy. Miłość chrześcijańska tak gorącą natchnęła Bazylego wymową, że biedni podnieśli się na duchu, że bogaci rozdawali skarby swoje, że zmiękli nawet lichwiarze. Wtedy właśnie dostał mu się w spadku po matce dość znaczny majątek: Bazyli natychmiast rozdał go między ubogich. Codziennie mnóstwo biedaków u stołu biskupiego krzepiło wyniszczone siły swoje. Znakomitym dziełem jego miłości było wzniesienie olbrzymiego szpitala w Cezarei, nazwanego Basilias, od imienia założyciela. Lecz surowy ascetyzm, ciągle praktykowany, wyniszczał ciało, które zamierało w miarę tego, jak duch potężniał; Bazyli umarł 1 stycznia 379. – Brat jego Grzegorz, niegdyś retor, został potem biskupem Nyssy i zasłynął także jako wielki mówca kościelny, choć nie posiadał on takiej wyobraźni twórczej i tak głębokiego zapału jak Bazyli. Drugi brat Bazylego, Piotr był bisku­pem Sebasty. – Mówcą kościelnym i poetą był Grzegorz z Nazjanzu (w Kapadocji), nazwany Teologiem dlatego, że bronił Bóstwa Jezusa Chrystusa przeciwko arianom. Rozpocząwszy studia swo­je w Cezarei w Palestynie, i w Aleksandrii, przeniósł się potem do Aten, gdzie poznał i umiłował Bazylego, następnie wspólnie z Bazylim spędził czas niejaki w Poncie nad rzeką Iris. W ostatnich latach życia, zaprzestawszy kazań, zajmował się pisaniem poema­tów religijnych, w wieku do poezji już niezdolnym. O ile więc wiele mów Grzegorza jest poetycznych, o tyle wiele poematów jego jest prozaicznych; są to wierszowane tematy religijne, biblij­ne lub moralne, jednakże niektóre drobne jego poemata, jak np. Gnomy, Myśli moralne, odznaczają się szczególną pięknością. Kiedy Walens odebrał wszystkie kościoły w stolicy katolikom, ci powo­łali słynnego już wtedy Grzegorza, aby potęgą swego ducha i sło­wa bronił dobrej sprawy. W 380 r. Teodozjusz wprowadził go jako patriarchę z kapliczki św. Anastazji do kościoła św. Zofii, lecz już w 381 zrzekł się Grzegorz urzędu swego i udał się do rodzicielskiego majątku w Arianzos, gdzie resztę dni swoich spędził na życiu ascetycznym i w pracy literackiej. Mając około 60 lat, umarł on 389 lub 390 r.

 

Najznakomitszym z greckich kaznodziejów jest Jan, z powodu słodkiej wymowy swojej nazwany Złotoustym, Chrysostomus, urodzony 344 w Antiochii w Syrii. Jego ojciec, Secundus był łacińskiego pochodzenia i zajmował urząd wyższego dowódcy w Antiochii, jego matka Anthusa była greczynką; po śmierci męża zajęła się ona wychowaniem jedynego syna z takim poświęceniem, że Libaniusz zawołał: "Jakie to kobiety wydaje Chrystianizm!". Młody Jan uczęszczał do szkoły tego retora słynnego, który umierając powiedział, że na następcę po sobie wyznaczyłby Jana, gdyby mu go nie wydarli Chrześcijanie. Jan był z początku adwokatem, lecz zajęcie to nie odpowiadało jego usposobieniu, potem uczył się u biskupa Melecjusza, otrzymał chrzest i postanowił zostać mnichem. Od wykonania tego zamiaru powstrzymały go łzy i prośby matki. "Niedaleką jest już śmierć moja, mówiła Anthusa do syna, potem możesz udać się, dokąd zechcesz, lecz dopóki żyję, znoś moją obecność, nie nudź się ze mną i nie wywołuj na siebie gniewu Bożego, nieszczęśliwą czyniąc matkę swoją, która ci nic złego nie wyrządziła". Posłuchał jej Jan. Po śmierci Anthusy 373, udał się w góry pod Antiochią i sześć lat spędził na ćwiczeniach ascetycznych i studiach teologicznych, w których był mu przewodnikiem Diodor, późniejszy biskup Tarsu. Jako mnich napisał Jan trzy księgi przeciwko nieprzyjaciołom życia zakonnego i słynne dzieło o kapłaństwie, w którym z pięknym zapałem mówi o wzniosłości kapłaństwa chrześcijańskiego i o jego ciężkich obowiązkach. W 386 wyświęcony na kapłana zaczął on rozwijać swój talent kaznodziejski, odznaczający się zarazem prostotą i majestatem. Wieść o pojawieniu się wielkiego mówcy kościelnego wkrótce się rozeszła nawet po dalekich krajach, i Jan Złotousty nie tylko kilka razy w tygodniu musiał czasami nauczać lecz nawet kilka razy na dzień; Żydzi i poganie zbiegali się, aby go usłyszeć; niekiedy liczba słuchaczów dochodziła do 100000. Jan łączył w sobie całą świetność krasomówstwa starożytnego z głębokością myśli, z ciepłem serca chrześcijańskiego i z jasnym wykładem Pi­sma świętego. Zapał własnej duszy przelewał on w słuchaczów. Skoropisowie notowali jego wykłady, w których Jan Złotousty prawie całą Biblię objaśnił. Rokosz 387 r. wykazał całą potęgę jego wy­mowy. Lud antiocheński, ciężko podatkami uciśniony, zburzył posągi cesarza Teodozjusza. Zemsta cesarza zagrażała miastu wielkimi nieszczęściami. Biskup Flawian udał się do Rzymu dla przebłagania Teodozjusza, Chryzostom tymczasem swoimi naukami tak silnie na umysły oddziałał, że miasto do spokoju i porzą­dku powróciło. Nagle powołany on został na daleko obszerniejszą widownię; Eutropiusz (zob. wyżej str. 254) zalecił go cesarzowi Arkadiuszowi na arcybiskupa konstantynopolitańskiego 397. Był to jedyny czyn Eutropiusza, pożyteczny dla państwa. Wybitne stanowisko, jakie zajął Jan teraz w Kościele wschodnim, nastręczało wiele niebezpieczeństw. Lecz okazał się on pośród zepsutej stolicy bohaterem cnoty, i z odwagą apostolską karcił występki możnych i ludu. Działalność jego była wszechstronna: to szczepił naukami swymi bogobojność w sercach ludzkich, to krzątał się około podniesienia blasku służby Bożej, to zakładał szpitale, przytułki i łaźnie dla ubogich i chorych; podnosił karność, kształcił kapłanów, wyprawiał misjonarzy do krajów odległej Azji, walczył z arianami, nowacjanami, anomejczykami, do Gotów wysyłał księży. Od dworu i możnych trzymał się z dala, lecz kiedy było tego potrzeba, nie krępował się względami świata w mówieniu im gorzkiej prawdy. Wkrótce Chryzostom stał się ulubieńcem wszystkich ludzi uczciwych, a przedmiotem nienawiści dla dworu, na którym panowały intrygi, rozpusta i lekkomyślność, dla zniewieściałych panów możnych, dla hipokrytów i złych księży. Kiedy go zachęcano, aby szedł nauczać pogan, oświadczył on, że dopiero wtedy to uczyni, kiedy już nie będzie chrześcijan do nawracania; owczarnia jego pieczy powierzona, mówił mąż ten święty, jest dla niego wszystkim i zastępuje mu ojca, matkę i dzieci. Rozpoczęły się nie­przyjazne knowania przeciwko niemu; Eutropiusz zniósł prawo schronienia, jakiego kościoły dotąd używały; lecz wkrótce wszech­władny minister miał ciężko żałować postępku swego. Jego duma obraziła nawet cesarzową Eudoksję i postanowiono go zgubić. Ostrogoci w Azji Mniejszej powstali pod wodzą Trybigilda. Eu­tropiusz wysłał przeciwko nim nieudolnego Leona, swego ulubień­ca. Potem wyprawiono Gota Gainasa, który wszakże połączył się z Trybigildem i oświadczył cesarzowi, że dopiero wtedy przywróci spokojność, jeżeli Eutropiusz zostanie stracony; za namową Eudoksji Arkadiusz przystał na to. Wtedy wybuchła wściekłość ludu, trudna do opisania radość panowała z powodu upadku znienawi­dzonego ministra cesarskiego, żądano natychmiastowej jego śmierci. Opuszczony od wszystkich i ścigany, szukał on przytułku w ko­ściele. W jego obronie stanął Chryzostom. Eutropiusz został skazany na dożywotnie wygnanie na wyspę Cypr, jego posągi zburzono. W Konstantynopolu nie ośmielono targnąć się na życie człowieka, za którym przemawiał Chryzostom. Lecz nie uspokoiła się nienawiść Eudoksji. Zaledwie Eutropiusz przeprawił się do Azji a jeszcze raz stawiono go przed sądem za to, że muły cesarskie kazał zaprząc do swojego wozu, i na śmierć skazano. Sam Chryzostom musiał się udać jako poseł do Gainasa. Tymczasem przeciwko arcybiskupowi utworzyło się sprzysiężenie, na czele którego stała Eudoksja. Mniemany synod "pod dębem" (ad Quercum) pod Chalcedonem złożył Chryzostoma z urzędu niby za pogwałcenie karności kościelnej i obronę Orygenesa, a dwór skazał go na wygnanie jako przestępcę stanu 403. Świątobliwy mąż, ustępując przed siłą, popłynął do Bitynii, lud wszakże, dowiedziawszy się o wygnaniu Chryzostoma, podniósł rokosz, Eudoksja nawet uczuła wyrzuty sumienia i arcybiskup wrócił do stolicy, wśród niezliczonych tłumów, radośnie go witających. Zdarzyło się, że wkrótce potem odbywała się uroczystość otwarcia pomnika, wzniesionego na cześć Eudoksji, któremu mieszkańcy stolicy pogańską cześć okazywać zaczynali. Strofowania Chryzostoma wywołały znowu gniew cesarzowej i za jej staraniem zwołany został pseudosynod, złożony z samych prawie przeciwników arcybiskupa, który odsądził go od godności biskupiej. Chryzostom postanowił przed siłą tylko ustąpić, i dopiero kiedy cesarz zawiadomił go, że zbrojny oddział jest już w pogotowiu, aby wyrok synodu wykonać, arcybiskup wsiadł na okręt 404 r. Jako miejsce wygnania przeznaczono mu miasto Cucusus, w Kapadocji. Tu spędził święty mąż rok 406. Nieprzyjaciele wszakże nie mogli znieść nawet tego, że wierni ciągle utrzymywali stosunki z Chryzostomem, że papież Innocenty i cesarz Honoriusz osobiście się za nim wstawiali; postarano się więc o przeniesienie go do Pityus, leżącego na wschodnim wybrzeżu Morza Czarnego. Lecz Chryzostom nie dostał się już do miejsca nowego wygnania; trapiony okrutnym postępowaniem swoich dozorców, z wycieńczenia umarł w pobliżu Comany, 407, w 60 roku życia a dziewiątym biskupstwa. Potomność okazała się sprawiedliwszą dla Chryzostoma od współczesnych; jego imię zostało zapisane w kronikach Kościoła, jego pamięć otacza aureola świętości. Jak różnorodną była dzia­łalność Chryzostoma, tak wszechstronną jest treść dzieł jego. Ja­ko egzegeta i mówca zajmuje on jedno z pierwszych miejsc w Ko­ściele. Biegły w klasycznej starożytności, posiadał on ognistą i porywającą wymowę. Nad klasycznymi wszakże formami, któ­rych był niezrównanym mistrzem, panuje wszędzie duch chrześcijański.

 

Z dziejów św. Chryzostoma i św. Ambrożego okazuje się, jak absolutyzm pogańskiego państwa nie mógł się pogodzić z Chrystianizmem, jak państwo z imienia tylko było chrześcijańskim a w urządzeniach i obyczajach swoich pozostawało pogańskim. Rezultatem wszystkich zabiegów świata starożytnego o wolność jest despotyzm; zgnębiona ludzkość przyznaje tryumfującej sile prawo panowania nad sobą; Chrystianizm zaś inaczej pod tym względem postępuje. Głosząc, że władza nad ludźmi pochodzi od Boga, i przez to ją uświęcając, nakreśla zarazem jej granice, przypomina rządzącym równość wszystkich ludzi wobec Boga, stawia monarchom przed oczy sąd Boży, który i ich nie minie. Nadużyciom władzy cesarskiej opierają się biskupi, gdyż życie polityczne żadnych jeszcze zapór przeciwko nim nie wytworzyło.

 

Z istoty nauki Chrystusowej wypływało, że kler, czuwający nad moralnością społeczną, nie mógł, bez sprzeniewierzenia się posłannictwu swemu, patrzeć obojętnym okiem na samowolę władz a nawet samych cesarzów. W tym duchu ekskomunikował Synezjusz, od 410 r. biskup Ptolemaidy, namiestnika Andronika. Synezjusz był pochodzenia spartańskiego; urodził się on w pięknej Cyrenaice a kształcił w Aleksandrii i w Atenach; gorący obrońca swoich współobywateli przed cesarzem Arkadiuszem, z początku neoplatonik, później chrześcijanin a w końcu biskup Ptolemaidy, był on twórcą hymnów mistycznych, w których tajemnice wiary wy­sławiał. Kiedy namiestnik, pomimo jego upomnień, nie przestał wydawać niesprawiedliwych wyroków śmierci, Synezjusz wydalił go ze społeczności wiernych. Andronik został potem usunięty przez rząd i surowo ukarany.

 

Jedną z najwspanialszych postaci ówczesnych jest Ambroży, urodził się w Trewirze 340, syn naczelnego namiestnika Galii, Brytanii, Hiszpanii i Maurytanii, potomek senatorskiej, chrześcijańskiej familii. Ojciec wcześnie go odumarł (350), poczym matka powró­ciła do Rzymu, gdzie Ambroży otrzymał naukowe wykształcenie i następnie zasłynął z wymowy jako adwokat. W 373 mianowa­ny został namiestnikiem prowincyj Emilii i Ligurii. Na tym urzędzie Ambroży potrafił zjednać sobie przywiązanie podwładnych; lecz Bóg powołał go do swojej służby. W r. 374 zawakowała stolica biskupia w Mediolanie. Gdy prawowierni i arianie nie mogli porozumieć się ze sobą przy wyborze nowego biskupa, dla przywrócenia spokojności nadbiegł Ambroży. Nagle dziecię z pośrodka tłumu zawołało: "Ambroży biskup!" a tłum zgromadzony jednogłośnie powtórzył okrzyk dziecięcia. Ambroży nie był jeszcze ochrzczonym, nie posiadał żadnego wykształcenia teologicznego, miał przecież bardzo wysokie wyobrażenie o godności biskupiej i dlatego nie chciał przyjąć ofiarowanego mu urzędu, lecz tu głos ludu był rzeczywiście głosem Boga i wszelkie wybiegi Ambrożego na nic się nie przydały. Cesarz rad był z tego wyboru i natychmiast go potwierdził; musiał więc Ambroży ulec. Prosił biskupa prawowiernego o chrzest i w osiem dni później został wyświęconym. Jak tylko objął biskupstwo, wszystkie swoje dobra przeznaczył na Kościół i wsparcie ubogich, którym później odstąpił także spadek po swoim bracie Satyrze. W krótkim czasie stanął on na wysokości swego powołania i okazał taką potęgę wymowy kościelnej i takim zajaśniał blaskiem cnót chrześcijańskich, że wszystkich oczy na niego się zwróciły. Frytygila, księżniczka gocka, przybyła do Mediolanu, aby zobaczyć Ambrożego, nawet z Persji przybyli wysłańcy, aby go usłyszeć. Zdumiewająca była pracowitość tego męża; wspiera on ubogich, dogląda szpitali, rozstrzyga spory, ujmuje się za uciśnionymi; każdy ma dostęp do niego; pomimo to Ambroży znajduje jeszcze czas na czytanie i kontemplację, na zdumiewającą działalność literacką; nie tylko w niedzielę miewa nauki dla wiernych lecz niekiedy codziennie naucza. Ujmuje on sobie snu, czyta i pisuje po nocach, żyje jak asceta. Nawał zajęć nie pozwala mu wygładzać mów swoich, lecz brak politury krasomówczej, o którą starożytność tak się ubiegała, zastępuje mu głębokość przekonania i bogactwo myśli. Ambroży sercem swoim do serc ludzkich przemawia. Augustyn mowę jego nazywa jasnym i przezroczystym potokiem (fundit eloquentiae lucidum et perspicuum flumen), Kasjodor powiada, że Ambroży łączył w sobie trafność sądu z powagą, słodycz z umiejętnością przekonywania (cum gravitate acutus, perviolenta persuasione dulcissimus). Obaj oni mają słuszność; biskup mediolański przemawia niekiedy prosto i naiwnie jak dziecię, niekiedy zaś porwany uczuciem roztacza przed słuchaczami cały szereg obrazów poetycznych; mowa jego to łagodnie płynie jak zefir, to jak grzmot się rozlega, gromiąc hipokrytów i grzeszników, wywołując podziw i trwogę w sercach słuchaczów. Kiedy Ambroży nauczał o dostojności życia zakonnego i dziewictwa, matki nie pozwalały córkom swoim chodzić do kościoła, obawiając się, aby one pod wpływem słów wielkiego biskupa świata się nie wyrzekły.

 

Lecz święty ten mąż jest także głębokim politykiem i niestrudzonym obrońcą Kościoła. Arianizm miał licznych stronników w Mediolanie i po jego stronie stała cesarzowa Justyna. Walentynian I czcił Ambrożego, Gracjan nosił na sobie jego traktat "O wierze" (De fide), jako pewien rodzaj tarczy duchowej przeciwko błędom swego współrządcy Walensa, Justyna zaś nienawidziła go, gdyż wyrugował on arianów ze stolic biskupich w Sirmium i w Akwilei. A pomimo to, kiedy Gracjan zginął w wojnie z Maksymem, udaje się ona do Ambrożego ze łzami w oczach, powierza mu synka swego Walentyniana II i błaga go o opiekę. Ambroży śpieszy do Galii, tak umiejętnie wychodzi z Maksymem i taką cześć w nim wzbudza ku sobie, że ten zgadza się na pokój, choć później z gniewem powiada, że biskup mediolański oczarował go wymową swoją.

 

Ciężka i bolesna walka z arianami wypełnia lata 385 i 386. Dwór żądał wydania arianom pewnego kościoła za murami Mediolanu. Ambroży żądanie to odrzucił, mówiąc, że nie wolno kapłanowi katolickiemu oddawać świątyni katolickiej heretykom. Nic nie skutkowały intrygi, groźby, wystawienie siły zbrojnej; cały Mediolan stanął po stronie biskupa, który zaledwie mógł powstrzymać mieszkańców od powstania. Żołnierze przechodzili do ludu, dwór musiał ustąpić, i rzecz cała zakończyła się zwycięstwem Ambrożego, to jest zwycięstwem wolności Kościoła. Rozjątrzony Walentynian II powiedział, że właśni żołnierze związaliby go i wy­dali, gdyby tego zażądał od nich Ambroży. – Dwór cesarski żąda nowych usług od Ambrożego. Maximus gotuje się do wojny i Am­broży po raz drugi udaje się za Alpy, równie mądrze, równie mężnie występuje jak i poprzednio, lecz celu teraz nie dopina; biskup mediolański odmawia pocałunku pokoju Maksymowi jako mordercy Gracjana. W ślad za Ambrożym Maximus wyrusza z woj­skiem do Italii, Justyna zaś i Walentynian II uciekają do Teodozjusza. Maximus doszedł do Rzymu i przywrócił tam ołtarz Wiktorii, lecz 388 został pobity przez Teodozjusza i na jego rozkaz ścięty. Za wpływem Ambrożego zwycięzca darował życie wielu swoim nieprzyjaciołom. Lecz kiedy, przyszedłszy do kościoła, chciał on zasiąść w chórze, biskup kazał mu stamtąd ustąpić i stanąć między ludem.

 

Pamiętnym też na zawsze pozostanie w dziejach postępowa­nie Ambrożego w sprawie tesaloniczan. W Tesalonice dowódca wojskowy, nazwiskiem Botaryk, kazał wrzucić do więzienia z po­wodu pewnej brudnej sprawy ulubionego przez lud woźnicę cyrkowego. Oburzone tym pospólstwo rzuciło się na garnizon, wymordowało Botaryka i jego oficerów i trupy ich włóczyło po ulicach. O wypadku tym dowiedział się Teodozjusz w Mediolanie. Z jego rozkazu sprowadzono ludność Tesaloniki do cyrku i na rzeź ją wydano; żołnierstwo mordowało winnych i niewinnych; podług jednych miało zginąć wtedy 7000, podług innych 15000 tesaloniczan, 390. Okrzyk zgrozy rozległ się po całym państwie. Ambroży stanowczo oświadczył cesarzowi, że musi on należytą uczynić pokutę za swoją zbrodnię. W rozmowie, jaka miała miejsce między biskupem i cesarzem, ten ostatni napomknął, że król Dawid także zgrzeszył, na co mu Ambroży odrzekł: "Skoroś naśladował Dawida w grzechu, naśladuj go także w jego pokucie". Teodozjusz chciał wejść do kościoła, lecz na progu świątyni powstrzymał go niezłomny biskup. Po upływie ośmiu miesięcy upokorzył się cesarz, skalany krwią tesaloniczan. Racjonalistowskich historyków oburza "wyniosłość i uzurpacja" biskupa katolickiego, lecz wszelkie sumienie prawe raduje się z tego, że w czasach powszechnego serwilizmu znalazł się mąż cnotliwy, który śmiało w obronie prawa stanął. Przy tym owo upokorzenie się cesarza przed prawem Bożym podniosło go tylko w oczach Chrześcijan. W pięknej mowie nad zwłokami Teodozjusza Ambroży powiada: "Kochałem tego monarchę, gdyż bardziej mu się podobała nagana niż pochwała. Wobec wiernych opłakiwał on przewinienie swoje, które po­pełnił za przewrotną namową doradców; choć był cesarzem lecz nie wstydził się publiczną za nie uczynić pokutę, a potem nie było dnia, w którym by nie żałował błędu swego". Wkrótce po zgonie cesarza umarł także Ambroży (w kwietniu 397). Pozostało po nim 29 większych dzieł autentycznych, 92 listy i kilkanaście mów. Z licznych hymnów, przypisywanych św. Ambrożemu, około 12 jest autentycznych; nie wiadomo z pewnością, czy tak zwany hymn ambrozjański Te Deum jest jego utworem.

 

–––––––––––

 

 

HISTORIA POWSZECHNA PRZEZ F. J. HOLZWARTHA. PRZEKŁAD POLSKI, LICZNYMI UZUPEŁNIENIAMI ROZSZERZONY. TOM III. WIEKI ŚREDNIE. CZĘŚĆ PIERWSZA: IMPERIUM RZYMSKIE. KOŚCIÓŁ I GERMANOWIE. ISLAM. CZASY KAROLA WIELKIEGO I JEGO NASTĘPCÓW. SŁOWIANIE. Nakładem Przeglądu Katolickiego. Warszawa 1880, ss. 363-372.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMVII, Kraków 2007

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: