HISTORIA POWSZECHNA

 

Krzysztof Kolumb (*)

 

F. J. HOLZWARTH

 

Treść: Kolumb w Lizbonie; pobyt Kolumba w Hiszpanii; umowa w Santa Fé; pierwsza wyprawa Kolumba i jej rezultaty; druga wyprawa; ujarzmienie ludności amerykańskiej przez Hiszpanów; trzecia podróż, Kolumb u ujścia Orinoko; Bobadilla; czwarta wyprawa; Kolumb na Jamajce; potomkowie Kolumba; Amerigo Vespucci.

 

Mężem, który wskazał ludzkości drogę do nowej części świata, był Włoch Cristoforo Colombo czyli Cristobal Colon, jak go nazywano w jego nowej ojczyźnie hiszpańskiej. Skąpe doszły nas wiadomości o młodych latach Krzysztofa Kolumba. Urodził się on w Genui 1435 (podług innych 1456), ojciec, sukiennik, wcześnie posłał go do szkoły. Chłopiec nauczył się nie tylko czytać i pisać ale rychło nabył wprawy w rysunku, malowaniu, w łacinie i arytmetyce; potem udał się na uniwersytet do Pawii, gdzie zajmował się gramatyką, geometrią i astronomią, najżywiej go interesowała geografia. Następnie udał się na morze, aby podobnie jak inni młodzi genueńczycy, handlem lub orężem zdobyć sobie majątek. Stryj jego znany był jako dzielny żeglarz i wojownik, obok niego młody Kolumb brał udział w wojnie Jana Anjou o koronę neapolitańską, pomyślnie walczył w zatoce tunetańskiej, poznał wyspy na wodach greckich. Surową przeszedł szkołę życia młody genueńczyk, lecz szczera pobożność i czysty polot myśli ustrzegły go od pokus i niebezpieczeństw życia awanturniczego. I po oceanie Atlantyckim żeglował w młodych latach Kolumb, był w Anglii a nawet w Islandii. Wracając z Islandii, udał się do Lizbony, gdzie wtedy żeglarze, geografowie, ludzie umysłu przedsiębiorczego chętnie byli widziani. Tu zaślubił piękną donnę Filippę Monis de Perestrello, córkę biegłego żeglarza włoskiego, po śmierci teścia odziedziczył pozostałe po nim mapy i notatki. Siostra jego żony była za namiestnikiem w Porto Santo, Kolumb przez pewien czas przebywał na tej wyspie i wszedł w stosunki z głośnymi odkrywcami, 1482-84 sam brał udział w wyprawach do Gwinei. Przy tym rysowaniem map morskich i lądowych, które z powodu wielkiej dokładności bardzo były poszukiwane, zarabiał sobie na utrzymanie, a także wspierał ojca i młodszego brata. Z wypraw tych i badań naukowych Kolumb powziął nadzieję, że można wprost w kierunku zachodnim dopłynąć do wschodnich wybrzeży azjatyckich. Pomysłem tym pilnie zaprzątano się wówczas na dworze portugalskim. Jeszcze 1474 astronom florencki Toscanelli ( 1482) przysłał Alfonsowi V kartę geograficzną, na której wschodnie wybrzeża Azji nakreślone są naprzeciw Europy i Afryki a ocean niewielką pośrodku zajmuje przestrzeń. Kolumb zawiązał korespondencję z Toscanellim i zachęcony przezeń radził królowi Janowi II, poczytywanemu za jednego z najlepszych znawców geografii ówczesnej, posłać wyprawę do Kataju, którego bogactwa Marco Polo opisał w czarujących barwach. Król przedstawił ową propozycję władzy żeglarskiej, która wszakże pomysł Kolumba, jako niepewny, odrzuciła. Wkrótce potem Kolumb po kryjomu uciekł wraz z synem z Portugalii, gdyż Portugalczycy chcieli trzymać w tajemnicy drogi swego handlu z Gwineą, znane teraz uczonemu genueńczykowi. Brat jego Bartłomiej udał się do Anglii, aby w imieniu Krzysztofa przedstawić Henrykowi VII projekt wyprawy zachodniej, lecz w drodze wpadł w ręce rozbójników morskich, a potem kreśleniem map zarabiał w Londynie na utrzymanie.

 

Kolumb wyjechał z Portugalii 1484. Genua i Wenecja odrzuciły plan żeglarza genialnego. Udał się więc do Hiszpanii, której potęga szybko wówczas wzrastała; 1486 nieznany podróżnik z małym chłopcem stanął u furty klasztoru franciszkańskiego Santa Maria de Rabida w Palos, prosząc o nieco chleba i wody dla swego dziecka. Przeor klasztoru, Juan Perez de Marchena, mąż obszernej nauki, uderzony postawą przybysza, wdał się z nim w rozmowę i posłyszał z ust cudzoziemca głębokie myśli i wielkie plany. Przybyszem owym był Kolumb z małym synem swoim Diego. Przeor ofiarował Kolumbowi gościnę w klasztorze, posłał po swego przyjaciela, lekarza Garcia Hernandeza, Kolumb wyłożył im plany swoje i pomysły. Przeor miał stosunki z dworem, dał Kolumbowi list rekomendacyjny do spowiednika królowej i opiekował się jego synem, gdy Kolumb udał się do Kordoby. Lecz bolesne czekało go rozczarowanie; wprawdzie w całej jego postaci duch wyższy się przebijał, wysokiego był on wzrostu, tak opisują go współcześni, mocnej budowy ciała, podługowatej twarzy, o myślących, niebieskich oczach; lecz uboga jego odzież odpychała dworaków, a plany genialnego genueńczyka przewyższały ich horyzont umysłowy. Przy tym dwór królewski, zajęty wojną z Maurami, nie chciał zaprzątać się wyprawami do nieznanych krajów, które znacznych wydatków wymagały. Kolumb tymczasem utrzymywał się z rysowania kart geograficznych, wkrótce zjednał sobie kilku wpływowych mężów, nuncjusza Antonia Geraldiniego, Alonza de Quintanillę, podskarbiego kastylijskiego, ten polecił go arcybiskupowi toledańskiemu Mendozie, który wyjednał Kolumbowi audiencję u Ferdynanda i Izabeli. Monarchowie wysłuchali Kolumba i oddali plan jego do rozpatrzenia zebraniu złożonemu z profesorów geografii, astronomii i z dostojników kościelnych; rozprawa z Kolumbem odbyła się w klasztorze dominikańskim św. Stefana w Salamance; większość wszakże odrzuciła pomysły Kolumba, jako niewykonalne, mniejszość, między którą byli duchowni, a mianowicie uczony dominikanin Deza, stanęła w ich obronie. Kolumb tymczasem korzystał z gościnności dominikanów, otrzymywał niekiedy zasiłki z dworu królewskiego i uczestniczył w walce z Maurami, "składając dowody, że, obok wiedzy i umysłu głębokiego, posiadał niepospolite męstwo". Wtedy właśnie przybyli do obozu dwaj zakonnicy z Ziemi świętej, niosąc wiadomość, że sułtan egipski postanowił wymordować wszystkich chrześcijan w swoim państwie i zburzyć Grób święty, jeśli Izabela nie odstąpi od Granady; usłyszawszy o tym, Kolumb postanowił zyski otrzymane ze spodziewanych odkryć użyć na wyswobodzenie Grobu świętego z rąk niewiernych. Lecz ciężkim brzemieniem spadł na niego wyrok zebrania w Salamance, oświadczający, że plan Kolumba nie da się wykonać i niegodzien jest wielkich monarchów. Nadto powiedziano mu, że dopiero po skończeniu wojny dwór królewski będzie mógł bliżej jego propozyje rozpatrzyć. Kolumb, zwątpiwszy o pomocy królewskiej, zwrócił się teraz do panów hiszpańskich, do książąt Medina Sidonia i Medina Celi, którzy wielkie obszary ziemi na wybrzeżu posiadali, z przystaniami i okrętami. Książę Medina Sidonia odrzucił plan Kolumba, jako wymysł szalbierski, płytkie umysły nazywały go wariatem, dzieci wskazywały sobie na czoło, gdy Kolumb obok nich przechodził. Książę Medina Celi nie chciał wprawdzie brać wyprawy na swoją rękę, lecz przyrzekł przemawiać za nią u królowej. Kolumb zaś bezowocnie spędziwszy kilka lat w Hiszpanii, zamyślał już przenieść się do Francji i aby zabrać ze sobą syna, udał się do klasztoru de Rabida. Perez i Garcia ze smutkiem dowiedzieli się o zamiarze Kolumba, Perez napisał list do królowej, której był niegdyś spowiednikiem, i tak gorąco przemawiał za wyprawą, że Izabela przeznaczyła pewną sumę pieniędzy dla Kolumba i wezwała go do siebie. Kolumb przybył do Santa Fé, w czasie zdobywania Granady; rozpoczęły się układy, genueńczyk żądał dla siebie wyniesienia do stanu szlacheckiego, dostojeństwa admirała i wicekróla wszystkich krajów, które odkryje, nadto dziesięciny ze wszystkich dochodów koronnych; żądania te jako przesadzone odrzucono, Kolumb zaś nie chciał od nich odstąpić i w lutym 1492 opuścił Santa Fé. Jego przyjaciele w ciężkim byli smutku, Quintanilla przekonywał królową, że plan cały jest dobrze obmyślany, że straty mogą być małoznaczące a pożytki nieobliczone, że wielka stąd wypłynie chwała Bogu i Kościołowi. Porwana zapałem jego słów Izabela powiedziała: "Zgoda, biorę całą tę sprawę na siebie w imieniu korony kastylijskiej i zastawię kosztowności swoje, aby zebrać potrzebne na wyprawę pieniądze". Sprowadzono na powrót Kolumba. Łaskawe obejście się królowej zatarło w nim pamięć doznanego upokorzenia. 17 kwietnia 1492 podpisano umowę, w której dostojeństwo admirała, wicekróla i namiestnika przyrzeczone było Kolumbowi i jego następcom we wszystkich mających się odkryć krajach, nadto przyznano mu dziesiątą część dochodów koronnych, jakich kraje te dostarczać będą. Kolumb przyrzekł oswobodzić Grób święty z rąk niewiernych. Izabela i Ferdynand zaopatrzyli go w list do wielkiego chana, w nadziei, że władca ten przyjmie wiarę chrześcijańską, a Hiszpania wielki odniesie pożytek z zawiązania stosunków z obszernym jego państwem. Gdyż Kolumb wierzył, że drogą zachodnią dosięgnie Azji i za ziemie azjatyckie poczytywał wyspy przez siebie odkryte. – Przez 18 lat krzątał się Kolumb około pozyskania środków na wykonanie planu swego, zniósł ubóstwo, upokorzenia, szyderstwa, głowa okryła mu się siwizną, czoło zmarszczkami, teraz, gdy już był bliskim dopięcia celu, nowe czekały go przeciwności. Miasto portowe Palos musiało wskutek jakiegoś dawniejszego przewinienia dostarczyć dwóch statków na rozkaz królewski; trzeci statek trzeba było nająć. Z przerażeniem dowiedzieli się mieszkańcy o rozkazie rządowym, najodważniejsi marynarze drżeli na myśl o niebezpieczeństwach zamierzonej wyprawy. Dopiero gdy Marcin Alonso Pinzon, bogaty żeglarz, usługi swoje ofiarował, dokonano uzbrojenia eskadry, składającej się z trzech statków (1). Wyprawa wyruszyła z Palos 3 sierpnia 1492; poprzednio wszyscy jej uczestnicy przystąpili do spowiedzi i komunii świętej, oddając się opiece Opatrzności. Głęboki smutek panował między odjeżdżającymi żeglarzami, zdawało im się, że idą na śmierć nieuniknioną; Kolumb przeczuwał, że w razie jakichś przeciwności, na wierność towarzyszy nie będzie mógł liczyć. Umyślnie, aby zmusić dowódcę do powrotu, trzeciej nocy złamano ster u jednego z trzech statków, z tego powodu parę tygodni spędzono na wyspach Kanaryjskich. 6 września eskadra wypłynęła z wyspy Gomera i puściła się na nieznane przestworza. Głośny jęk i wyrzekania rozlegały się na statkach, żeglarzom zdawało się, że na zawsze porzucają wszystko, co jest drogim dla człowieka, i że wstępują w krainę zgrozy tajemniczej. Tylko Kolumb nie upadał na duchu. Na szczęście, łagodne, ciche powietrze sprzyjało żegludze; poranki były równie orzeźwiające jak na wybrzeżach Andaluzji, powiada Kolumb w swoim dzienniku, brakowało tylko śpiewu słowików; z pojawienia się przelatujących ptaków wnoszono, że upragniony ląd jest już gdzieś blisko; lecz ciągle pomyślny wiatr wywołał przerażenie, żeglarze wyobrażali sobie, że w tych stronach wiatr zawsze wieje od wschodu ku zachodowi, i że powrót do Hiszpanii okaże się niemożliwym; były i inne powody trwogi. Rozmaite znaki wyraźnie zapowiadały już bliskość lądu; ptaszki przelatywały nad statkami, widoczne było, że z jakiegoś niedalekiego lądu pochodziły, ujrzano rośliny pływające po morzu, tak świeże, jak gdyby dopiero były zerwane. Lecz gdy nazajutrz nie ukazała się ziemia, radość przeszła w zgnębienie. Przytrafiający się w owych okolicach przybór morza bez silnego wiatru, wywołał nowe przerażenie. Zanosiło się już na rokosz, którego wybuchowi zapobiegła stanowczość Kolumba. 11 października żeglarze doszli do przekonania, że są w bliskości lądu, w nocy dostrzeżono ogień z głównego statku; nad ranem 12 października rozległ się na statku "Pinta" okrzyk: ziemia, ziemia! W istocie oczom żeglarzy ukazała się czarująca wyspa Guanahani, pokryta zielonością. Zarzucono kotwicę, spuszczono łodzie; w szkarłatnym płaszczu, z królewską chorągwią w ręku, Kolumb wszedł pierwszy do pięknej krainy, uklęknął, ucałował ziemię i z głębokim wzruszeniem złożył dzięki Bogu. Za jego przykładem poszli towarzysze, ich serca przejęte były uczuciem wdzięczności, dotąd najuporniejsi, całowali teraz ręce admirałowi. Kolumb powstał, rozwinął chorągiew, obnażył miecz i w imię monarchów hiszpańskich objął w posiadanie odkrytą przez siebie wyspę, którą na cześć Zbawiciela nazwał San Salvador (2). Następnych dni opłynięto wyspę tę i inne pobliskie, w przekonaniu, że jest to archipelag indyjski. Kolumb nie może się dość nachwalić piękności tamtejszej natury, śpiewu i różnobarwności ptactwa, woni napełniającej powietrze. Nie odkryto wszakże kraju obfitującego w złoto, o którym Marco Polo opowiada. Indianie nosili blaszki złote u nosa i na szyi, i chętnie je zamieniali na dzwoneczki, lecz na zapytanie, gdzie znaleźć można wiele złota, wskazywali na zachód lub południe. Ku południowi więc popłynęli żeglarze hiszpańscy, niebawem Kolumb objął tu w posiadanie nową wyspę, której dał nazwę Santa Maria del Conception, trzecią wyspę nazwał Fernandina, czwartą Izabella. Były to wyspy archipelagu Bahama czyli Lukajskie. Już 28 października Kolumb zbliżył się do brzegów wyspy Kuby, którą nazwał Juana na cześć księcia Juana i poczytywał za kraj Cypangu (Japonia); 12 listopada popłynął dalej, poszukując złotodajnej wyspy, o której mu dzicy opowiadali. Tymczasem Marcin Pinzon wymknął się potajemnie w nocy ze swoim statkiem "Pintą", aby wyprzedzić Kolumba w odkryciu owej krainy pełnej złota i jej skarbami się wzbogacić. Kolumb przeczuwał jakieś złe zamiary; 6 grudnia opłynięto przylądek wyspy Haiti, jednej z najpiękniejszych wysp na oceanie, wówczas gęsto zaludnionej; tak żywo przypomniały się tu Hiszpanom malownicze okolice rodzinnego kraju, że Kolumb nazwał nowoodkrytą wyspę Hispaniolą. Mieszkańcy odznaczali się piękną budową ciała i wojowniczym usposobieniem, kacyk ich, zaproszony przez admirała do stołu, sprawiał się z godnością i powagą. Wyżej wspomniany Piotr Martyr powiada: "u owych ludów ziemia jest tak samo wspólną wszystkim jak słońce i woda, odróżniania między «moim» a «twoim», które jest źródłem wszelkiego złego pośród ludzi, nie masz tu śladu". W końcu grudnia w nocy główny statek "Santa Maria" przez niedbalstwo sternika rozbił się, wpadłszy na ławę piaszczystą. Kacyk Guakanagari chętnie udzielił pomocy do uratowania przedmiotów znajdujących się na statku, a widząc, że Hiszpanie chciwie poszukują złota, wskazał na zachód, gdzie złoto miało się znajdować w obfitości. Gdy Kolumb odwiedził kacyka, ten ugościł go wspaniałą ucztą, a szlachetnością swoją wywołał podziw w przybyszach. Rządy były tu despotyczne, książę posiadał władzę nieograniczoną nad poddanymi, lecz w ogóle łagodnie panował. Hiszpanie popisywali się przed krajowcami swoją sztuką wojenną, strzelali z rusznic i dział, czym wywołali przerażenie a potem wielką radość w ludności krajowej, gdy Kolumb przyrzekł jej swoją opiekę; Indianom zdawało się, że pozostają pod osłoną niebios. Hiszpanom podobał się pobyt na wyspie, niektórzy oświadczyli się z chęcią pozostania. Kolumb kazał zbudować małą warownię ze szkieletu rozbitej "Santa Maria", koloniści mieli podczas jego nieobecności poznać mowę Indian, ich obyczaje i zwyczaje, a przy tym nabywać złoto od mieszkańców. Admirał bowiem obawiając się, żeby Pinzon nie wrócił przed nim do Hiszpanii i aby mu nie wydarł chwały poczynionych odkryć, postanowił osobiście złożyć monarchom hiszpańskim relację o dziwach nieznanego dotąd świata; 4 stycznia 1493 opuścił La Navidad, tak nazywała się owa mała warownia na Hispanioli. 6 stycznia ukazał się statek "Pinta", Kolumb pozornie pojednał się z Pinzonem, lecz mu odtąd nie wierzył. Ten nie odkrył wprawdzie wyspy złotodajnej, wylądował wszakże w innym miejscu na Hispanioli, nabył nieco złota od krajowców i dowiedział się, że na południu leży wyspa Yamaye (Jamajka), obfitująca w złoto, że z niej dostać się można na ląd stały, gdzie mieszkają ludy używające odzieży. Kolumb kierował się ku wyspom Kanaryjskim; 12 lutego powstała burza, przez kilka dni trwająca, wiatr porwał w kierunku północnym "Pintę", która bez śladu zniknęła. Pozostała sama "Ninna"; tak krytyczne już było położenie, że załoga uczyniła ślub odbycia pielgrzymki, jeśli wyjdzie cało z niebezpieczeństwa. Kolumb spisał historię dokonanego przez siebie odkrycia na pergaminie, włożył do beczki i wrzucił do morza, aby morze, które miało się stać jego grobem, poniosło wiadomość o jego losach do Europy. Lecz nareszcie wypogodziło się niebo, ukazała się na horyzoncie jedna z wysp Azorskich, Santa Maria, tu wszakże nowe groziło niebezpieczeństwo ze strony ludzi. Namiestnik portugalski chciał dostać Kolumba w moc swoją, gdyż król Jan II z obawy, aby wyprawa genueńczyka nie zaszkodziła odkryciom Portugalczyków, polecił ująć go, gdziekolwiek nastręczy się sposobność. Tylko podstępem uniknął Kolumb uwięzienia. Znowu powstała burza i Kolumb musiał zarzucić kotwicę u ujść Tagu; jego przybycie do Lizbony wywołało ogromne wrażenie, pojmowano tu dobrze doniosłość spełnionego przezeń odkrycia. Jan II wszakże odepchnął podszepty tych, którzy radzili mu zgładzić genialnego genueńczyka, życzliwie powitał Kolumba i pozwolił mu nawet usiąść w swojej obecności, co było tylko przywilejem osób królewskiego rodu. 10 marca Kolumb znowu wypłynął na morze, a 15-go w 7½ miesięcy od czasu odjazdu z Europy, stanął z powrotem w Palos. Nieopisana radość panowała z tego powodu w miasteczku, uderzono w dzwony, ludność wydawała okrzyki uwielbienia. Z okrętu wyruszył pochód najpierw do kościoła, aby podziękować Bogu za pomyślną wyprawę. Wkrótce potem wpłynął także Alonso Pinzon do portu Palos; z Bajonny, dokąd go burza zapędziła, napisał on był list do monarchów hiszpańskich prosząc, aby mu pozwolono udać się na dwór królewski i opowiedzieć o odkrytych ziemiach. Teraz ujrzał Kolumba otoczonego czcią prawie królewską, gdy sam na siebie ściągnął ciężki zarzut i hańbę porzucenia dowódcy w krytycznej chwili, pośród spełniania dzieła wiekopomnego. Zgryzota w krótkim przeciągu czasu wtrąciła Pinzona do grobu. Kolumb zaś otrzymał od Izabeli zaproszenie na dwór królewski, który wtedy przebywał w Barcelonie. Podróż jego przez Hiszpanię była istnym pochodem tryumfalnym; lud nie mógł nasycić wzroku widokiem nadzwyczajnego męża. Przyjęcie odbyło się na wielkim placu z monarszym przepychem. Najpierw szli Indianie, przywiezieni z odkrytych wysp w swoich ozdobach narodowych, dalej prowadzono rzadkie zwierzęta, niesiono nieznane dotąd rośliny i klejnoty złote; w końcu ukazał się sam Kolumb, łagodny uśmiech zadowolenia opromieniał jego rysy szlachetne. Gdy się zbliżył, monarchowie powstali, nie pozwolili, aby im stopy całował, i polecili usiąść w swojej obecności, co było nadzwyczajnym zaszczytem na dumnym dworze hiszpańskim. Następnie Kolumb opowiedział podróż swoją, opisał nowe kraje i ich płody, mówił o wyswobodzeniu Grobu świętego, na które z własnych funduszów przyrzekał dostarczyć 4000 konnego wojska a 50000 pieszego. Przeczucie dziejowej doniosłości wielkiego wypadku ogarnęło Ferdynanda i Izabelę; oboje uklękli i złożyli ręce do modlitwy, całe zebranie poszło za ich przykładem; hymnem Te Deum zakończyła się uroczystość. Potężne wrażenie wywarła w Europie wiadomość o odkryciu nieznanych krajów. Henryk VII angielski powiedział, że jest to dzieło Boskie a nie ludzkie. Papież późno w noc odczytywał zgromadzonym prałatom relacje otrzymane z Hiszpanii. "Doznaję takiego wrażenia, pisze Piotr Martyr, jak biedak, przed którym bogate skarbnice stanęły otworem. Dusze nasze, skażone grzechami, czują się podniesionymi widokiem tych odkryć wspaniałych".

 

Druga wyprawa, która wypłynęła z portu Palos 25 września 1493, składała się z 17 okrętów i 1500 żeglarzy; zabrano także ze sobą domowe zwierzęta europejskie, konie, woły, kozy, owce, świnie, ptactwo gospodarskie, owoce, cytryny, pomarańcze, psy wyuczone do chwytania ludzi i trzcinę cukrową, tak fatalną dla ludności krajowej. Wyprawa zatrzymała się przy wyspie Gomera (kanaryj.), potem popłynęła ku południowemu-zachodowi. W niedzielę 3 listopada ukazała się na horyzoncie wysoka wyspa, Kolumb nazwał ją Dominika; była to jedna z wysp archipelagu Małych Antyli; w przeciągu jednego dnia żeglarze opłynęli kilka drobnych wysepek, z których dolatywał mocny zapach korzenny, nigdzie nie ujrzano ludzi; 4 listopada natrafiono na osadę na wyspie Guadelupe. Mieszkańcy zdjęci strachem uciekli, zostawiając nawet dzieci; w domach znaleziono wielkie zapasy wełny, surowej i przerobionej, oswojone gęsi, podobne do europejskich, papugi różnokolorowe, ślady ludożerstwa; była to wieś karaibska. Odkryto inne wyspy, 14 listopada Kolumb wylądował na wyspie Santa Cruz, tu także znaleziono wieś opuszczoną przez mężczyzn, którzy na wyprawę wojenną wyruszyli, przybysze zabrali stąd kilka kobiet i chłopców. Na wyspie Porto Rico znaleziono także osady dzikich, lecz i tu mieszkańcy się pokryli, byli to również Karaibowie, którzy, jak podanie głosiło, przywędrowali z gór Ameryki północnej. Plemię to odznaczało się usposobieniem wojowniczym i przebiegłością, nawet dzieci uczyły się władać łukiem i strzałą. 22 listopada flota stanęła u brzegów Haiti, 27-go dano dwa strzały armatnie w pobliżu fortu La Navidad, lecz nikt nie odpowiedział na nie, grobowa cisza panowała na wybrzeżu. Po wylądowaniu ujrzano fort zburzony, zapasy poniszczone, porozrzucane zwłoki Europejczyków. Wszyscy Hiszpanie, których Kolumb zostawił, wyginęli, zamiast bowiem trzymać się w zgodzie ze sobą, wypowiedzieli posłuszeństwo dowódcom, znieważali i wyzyskiwali krajowców. Kacyk Kaonabo napadł na nich z przeważnymi siłami, namioty i budynki spalił, przybyszów pomordował. Głęboko zasmucił się Kolumb na widok ruin i kazał żeglować dalej; w odległości kilku mil na wschód od Monte Christi założono na Hispanioli pierwsze miasto chrześcijańskie w nowym świecie, które na cześć królowej kastylijskiej nazwano Izabella. Przybysze europejscy musieli teraz oddać się pracy; przywiezione zapasy w większej części się zepsuły; do klimatu i nowego pożywienia jeszcze się nie przyzwyczajono. Wielu osadników zachorowało, a między nimi Kolumb, ciężkimi troskami trapiony; tylko wytężeniem wszystkich sił można było się ocalić. Indianie mówili o złotodajnym kraju Cibao na zachodzie, Kolumb ciągle jeszcze wierzył, że jest to państwo Cypangu, opisane przez Marco Pola. Admirał wysłał najpierw Alonza de Ojeda, który miał zbadać okolicę. Młody ten rycerz, którego nadzwyczajna siła fizyczna i odwaga już w Hiszpanii budziły podziwienie, jest typem "conquistadora" ówczesnego. Z garstką śmiałych, dobrze uzbrojonych towarzyszy puścił się w głąb wyspy, przebył wiele wsi indiańskich, za brzękadła i perły szklane dostawał od mieszkańców kawały złota, po dziewięć uncyj ważące. Ojeda nie miał dość słów na opisywanie bogactwa i piękności okolic przez siebie przebytych. Otucha znowu wstąpiła w przybyszów. Lecz dawała się uczuwać potrzeba prowiantu, wina, lekarstw, odzieży, broni. W tym celu Kolumb postanowił wysłać do Hiszpanii dwanaście okrętów z korzeniami, roślinami rzadkimi, okazami złota; ponieważ jego wyprawy pochłonęły znaczną sumę pieniędzy, chciał więc urządzić przesyłanie Karaibów jako niewolników do Europy, od których rząd miał cło pobierać, lecz Izabela nie przyjęła tej propozycji. Flota odpłynęła 2 lutego 1494; listy Kolumba i złoto przezeń posłane podtrzymały pierwszy entuzjazm. Admirał i ci, którzy z nim zostali, pracowali nad budową miasta Izabella. Stanął kościół, urządzono fosę i wały. Lecz rzeczywistość nie odpowiadała gorączkowym nadziejom, z jakimi opuszczano Europę. – Od dawna panowało nieukontentowanie między przybyszami, teraz miał wybuchnąć rokosz. Bernal de Pisa, płatnik, zamierzał skorzystać z choroby admirała, opanować okręty i na nich z towarzyszami wrócić do Hiszpanii. Spisek odkryto, przywódcę Kolumb kazał zakuć w kajdany, przy tej sposobności znaleziono memoriał, który miał być wręczony królowej, pełen oszczerstw wymierzonych przeciwko Kolumbowi. Aby odciągnąć dotąd wiernych mu towarzyszy od spiskowania, admirał oddał bratu Don Diego dowództwo nad miastem i wojskiem, a sam wyruszył na czele 400 ludzi w głąb wyspy i założył fort Santo Tomas (3). Wróciwszy z wyprawy, Kolumb znowu puścił się na morze, poszukując złotodajnej ziemi Cypangu, w kierunku południowym 3 maja 1494. Wkrótce ukazała się w majestatycznej wspaniałości wyspa Jamajka, potem Hiszpanie krążyli pośród labiryntu małych wysepek, które nazwali "ogrodami królowej", Jardinos de la Reyna, w końcu znowu skierowali się do Kuby i dalej odkrywali jej wybrzeża; Kolumb ciągle przypuszczał, że Kuba jest lądem stałym. Gdy opływano południowe brzegi Hispanioli, admirał skutkiem trosk i wysileń popadł w ciężką chorobę, która odjęła mu nawet przytomność umysłu; przez trzy tygodnie nie zamykał oczu do snu. Towarzysze obawiając się, aby go śmierć nie zaskoczyła, szybko pożeglowali ku miastu Izabella, we wrześniu 1494. – Tu stanął przy łożu chorego Kolumba brat jego Bartłomiej, który z Anglii pojechał był do Sewilli, gdy już admirał puścił się na drugą wyprawę. Życzliwie przyjęty na dworze królewskim, otrzymał Bartłomiej dowództwo nad trzema okrętami, które miały powieźć prowiant do Izabelli. Był to mąż zdolny, biegły żeglarz, waleczny wojownik, lecz nie dorównujący bratu geniuszem i entuzjazmem. Jego przybycie było bardzo pożądane dla admirała, który zaraz też mianował Bartłomieja zastępcą swoim czyli "adelantadem".

 

A dawała się uczuwać potrzeba energicznego kierownictwa, gdyż podczas nieobecności Kolumba niektórzy dowódcy rozprzęgli karność a chciwością i rozpustą oburzyli Indian. Jeden z nich, Pedro Margarite uknuł spisek z kilku towarzyszami przeciwko Kolumbowi, spiskowi opanowali okręty i popłynęli do Hiszpanii, aby zanieść skargę na Kolumba. Nadto Indianie podnieśli rokosz; kacyk Kaonabo z 10000 krajowców obległ najpierw fort Santo Tomas lecz został odparty a potem pojmany przez walecznego Ojedę. Tymczasem nadeszły posiłki z Hiszpanii, przybyli także rzemieślnicy. Niebawem wszakże sam admirał musiał wyruszyć w pole przeciwko dzikim; Indianie bowiem, zamyślając oswobodzić Kaonaba, w wielkiej liczbie posunęli się ku miastu Izabella; admirał z 200 ludźmi piechoty i z 20 jezdnymi zabiegł im drogę i dzikie tłumy rozpędził. Kolumb, korzystając teraz z prawa zwycięzców, nałożył daninę na krajową ludność: każdy Indianin, liczący 14 lat życia, obowiązany był odtąd dostarczać co trzy miesiące pewnej ilości złota lub bawełny tam, gdzie nie było złota; składający daninę otrzymywali monetę miedzianą jako pokwitowanie, którą musieli nosić na szyi. Kogo znaleziono bez takiej monety, ten podlegał karze. Dotąd Indianie nie potrzebowali się oddawać pracy, gdyż sama przyroda zaspakajała ich potrzeby, teraz zaś pod naciskiem Europejczyków zupełnie zmieniło się ich położenie. Nie chcąc i nie umiejąc pracować, uciekli w góry z żonami i dziećmi a o uprawie pól nie myśleli, z głodu i wycieńczenia wymarło ich wówczas około 50000. Lecz i admirała spotkało nieszczęście. Margarite i ksiądz Boyle, przybywszy do Hiszpanii, w najgorszym świetle przedstawili Kolumba, oskarżyli go, że oszukuje rząd i naród przesadzonymi relacjami, że znieważa Hiszpanów i Indian, że kolonia jest w zupełnym rozprzężeniu. Rząd, zakłopotany o los całego przedsięwzięcia, posłał Juana Aguado do odkrytych wysp i polecił mu donieść o popełnionych nadużyciach. Wtedy także powstał w Hiszpanii tak zwany zarząd indyjski; tylko z Kadyksu pozwalano okrętom odpływać do Indyj pod kontrolą urzędników królewskich, dziesiątą cześć zysków miano składać na rzecz korony; żeglarzy, posiadających okręty, upoważniono do czynienia odkryć na własną rękę. Rozporządzenia te były pogwałceniem przywilejów nadanych Kolumbowi. Na domiar niewdzięczności Juan Aguado, człowiek próżny i słabego charakteru, zamiast po cichu zbadać stan rzeczy, w taki sposób występował, jakby mu oddana była władza nad admirałem. Kolumb wszakże trzymał się z godnością i na jego szczęście wtedy właśnie Hiszpan Diaz odkrył kopalnie złota w Hayna na Hispanioli; w kopalniach tych upatrywano starożytny Ofir, z którego Salomon otrzymywał olbrzymie skarby na budowę świątyni. – Aby odzyskać zachwianą ufność Ferdynanda i Izabeli, Kolumb wrócił do Hiszpanii 1496. Podróż odbywała się w jak najgorszych warunkach, rozpoczęta 10 marca skończyła się dopiero 11 czerwca; już tak dotkliwy był brak żywności, że myślano poćwiartować na jadło pojmanych Indian albo przynajmniej wrzucić ich do morza, tylko stanowczość admirała zapobiegła spełnieniu tej zbrodni. Przybywszy do Hiszpanii, Kolumb od razu postrzegł, o ile się zmniejszył zapał ludności ku niemu i jego odkryciom. Chcąc ubezwładnić zazdrość a może spełniając ślub złożony Bogu, przebywał teraz Hiszpanię w szatach franciszkańskich. Izabela i Ferdynand zaszczytnie przyjęli wielkiego odkrywcę w Burgos i zezwolili na urządzenie nowej wyprawy, która miała poddać ich berłu ląd stały. W tym celu postanowiono uekwipować osiem statków a dwa okręty zaraz posłać z zapasami do Hispanioli. Kolumb uzyskał nowe potwierdzenie swoich przywilejów i pozwolono mu urządzić majorat familijny (4).

 

Trzecia wyprawa rozpoczęła się 30 maja 1498, składało ją sześć statków i dwustu ludzi. Z drogi posłano wprost do Hispanioli trzy statki z żywnością i amunicją, z trzema pozostałymi Kolumb popłynął w kierunku południowo-zachodnim. Dowiedział się bowiem od niejakiego Jayme Ferrera, złotnika, że najcenniejsze przedmioty handlu, złoto, drogie kamienie, korzenie, znajdują się w okolicach podrównikowych, gdzie ludzie są czarni lub ciemnego koloru. Dlatego skierował się teraz więcej na południe niż w dwóch pierwszych podróżach. Gdy okręty wpłynęły w okolice, w których periodyczne wiatry (mousson, passaty), wiejąc od północy i od południa, wzajemnie się neutralizują, dało się uczuć ciężkie, duszące powietrze i gorąco nieznośne. Dawne podanie, jakoby w pobliżu równika istniała sfera ognia, w której człowiek nie może przebywać, zdawała się stwierdzać. Skutkiem tego Kolumb zmienił kierunek żeglugi i popłynął ku północnemu-zachodowi, lecz wyczerpywał się już zapas wody słodkiej, niespokojność i trwoga ogarnęły jego towarzyszy. Wtem dostrzeżono wyspę Trinidad, ziemia tu była okryta bujną zielonością, klimat łagodny i czysty, spotkano ślady ludzi, napełniono beczki wodą; 1 sierpnia Kolumb ujrzał ląd stały lecz poczytywał go za wyspę. Przybyła łódź z Indianami, zdjętymi ciekawością, porozumiewano się za pomocą gestów. Żeglarze popłynęli do tak zwanej "paszczy smoczej" i do zatoki Paria, oczom ich ukazały się rozkoszne brzegi, ziemia uprawna okryta siedzibami ludzkimi, mieszkańcy dobrze zbudowani i piękniejszych rysów twarzy niż dotychczas poznani Indianie, nosili na głowie opaski i siatki bawełniane, biodra okrywali kolorową tkaniną z tegoż materiału, resztę ciała mieli nagą; gościnni, przynosili przybyszom chleb, kukurydzę, napoje, chętnie zamieniali naszyjniki złote i sznury pereł na brzękadła metalowe i przedmioty mosiężne; w innym miejscu za kilka świecideł metalowych dzicy oddali trzy funty pereł. Z ogromu wody słodkiej, płynącej z Orinoko do morza, Kolumb wnosił, że okolica przezeń odkryta, nie jest wyspą a lądem stałym, rzekę Orinoko poczytywał za jedną z czterech rzek Raju biblijnego, zdawało mu się, że dotarł do okolic, w których znajduje się kolebka rodzaju ludzkiego, że kraje te pozyskał dla Hiszpanii. Lecz zaniepokojony o los kolonii, zaprzestał dalszych odkryć i popłynął do Hispanioli. Tu zaś panował zamęt, nie bez winy admirała, który nie posiadał znajomości ludzi i często błądził w wyborze powierników. Błąd bowiem wielki popełnił, wyznaczając Roldana głównym sędzią w kolonii. Brat jego i zastępca Bartłomiej, podczas nieobecności admirała, założył był nowe miasto St. Domingo i skłonił do opłacania daniny kacyka Xaragui, najżyźniejszej i najludniejszej prowincji w pobliżu teraźniejszego miasta Port-au-Prince. Tymczasem na febrę wymarło 300 Europejczyków. Ośmieliło to Indian do podniesienia rokoszu. Bartłomiej usiłował stłumić powstanie, gdy rozpoczęły się wichrzenia między samymi Hiszpanami, wymierzone przeciwko bratu admirała; nienawidzono go jako cudzoziemca. Na czele siedemdziesięciu wichrzycieli stanął wyżej wspomniany Roldan. Rokoszanie wypowiedzieli posłuszeństwo adelantadowi, opanowali konie i broń, wyruszyli do Vega real i ogłosili, że kacykowie nie potrzebują już płacić daniny namiestnikowi. Daremnie proponowano przebaczenie Roldanowi i jego towarzyszom.

 

W takim stanie znajdowały się rzeczy, gdy Kolumb w sierpniu 1498 przybył do Hispanioli. Pragnął on przywrócić zgodę między Europejczykami; tym, którzy utyskiwali na swoje położenie, proponował, aby wrócili do Hiszpanii na pięciu okrętach, gotowych do odpłynięcia, lecz przybysze zasmakowali w awanturniczym życiu i nie myśleli opuszczać wyspy. Ponieważ okręty wracać musiały, Kolumb więc wyprawił na nich pojmanych Indian, ze sprzedaży niewolników miały się wrócić koszta wyprawy. Lecz z owymi okrętami potajemnie wysłano do Hiszpanii listy oskarżające admirała, Kolumb widział, że źle się naokół niego dzieje, i aby zjednać sobie Roldana, przywrócił go na urząd głównego sędziego, jego towarzyszy obdarował ziemią i wypłacił im zaległy żołd za czas rokoszu, we wrześniu 1499. Niektórzy z rokoszan wrócili potem do Hiszpanii, 102 otrzymało "repartimientos" czyli "encomiendas", to jest grunta, na których krajowcy musieli odbywać roboty. Tym sposobem przywrócono pokój na wyspie, lecz z krzywdą biednych Indian. Kopalnie złota dostarczały obfitych dochodów, admirałowi zeszła ciężka ze serca troska, iż jego odkrycia zamiast wzbogacać Hiszpanię mogą ją tylko zubożyć. Myślał już nawet o rozpoczęciu dalszych odkryć. Wtem ugodził weń cios straszliwy; ciągłe skargi odniosły skutek. Każdy okręt przynosił do Europy nowe zarzuty przeciwko Kolumbowi, oskarżano go, że jest nadętym parweniuszem, że nie troszczy się o chwałę i potęgę Hiszpanów, że chce się oderwać od metropolii i uczynić niezależnym władcą odkrytych krajów; dalej, że Kolumb przesadzonymi doniesieniami umyślnie w błąd wprowadził monarchów hiszpańskich, że przywłaszczył sobie pieniądze; zapewniano, że kolonie, zamiast dochodów, przyniosą tylko straty koronie hiszpańskiej. Chciwy panowania król Ferdynand już przedtem żałował obszernych pełnomocnictw, jakie nadał był Kolumbowi; trudniej było obudzić nieufność w Izabeli, lecz i to się udało. Królowa oburzyła się, gdy sprzedawano córki kacyków jako niewolnice; "jakie prawo ma admirał rozrządzać losem moich wasali!" zawołała z gniewem szlachetna Izabela i kazała wszystkich Indian wypuścić na wolność. Koloniści, wracający do Hiszpanii, nie przestawali nalegać u dworu królewskiego o położenie tamy "oszustwom" Kolumba. Wreszcie przyszła wiadomość o ostatnim powstaniu, o zawichrzeniach na wyspie, wraz z prośbą Kolumba, aby przysłano doświadczonego prawnika, któryby mógł w kolonii wystąpić jako rozjemca. Postanowiono wyprawić takiego męża, któryby wszystko zbadał, a w razie potrzeby zajął miejsce namiestnika po Kolumbie. Dano mu kilka pełnomocnictw, a ze względu na wybuchły rokosz pozwolono usuwać z wyspy osoby wszelkiego stopnia, jeśli tego wymagać będzie dobro korony. W końcu czerwca 1500 nowy sędzia-namiestnik (juez gubernador) odpłynął z dwoma okrętami do Hispanioli. Lecz wielce zbłądzono w wyborze człowieka, mającego spełnić tak ważną i delikatną misję. Komisarz królewski Franciszek de Bobadilla, komandor zakonu Kalatrawy, był ograniczonego umysłu, natury gwałtownej, bez taktu w postępowaniu. Wylądowawszy w Hispanioli w końcu sierpnia 1500, nie rozpatrzył się poprzednio w stanie rzeczy, lecz idąc za podszeptami niegodziwych intrygantów, od razu kazał publicznie odczytać pełnomocnictwa, jakie mu dano na przypadek ostatniej potrzeby, i wystąpił jako dyktator, jako sędzia surowy. Samego admirała i jego braci Don Diega i Bartolomea zakuto w kajdany; dreszcz zgrozy przebiegł obecnych. Kolumb okazał spokój wielkiej duszy, zresztą przygotowany był na wszystko. Gdy go z więzienia przeprowadzano na okręt, sądził, że chcą go zaprowadzić na rusztowanie; "gdyby mu powiedziano, że zostanie oślepionym, podobnie jak Belizariusz, jeszcze byłby wdzięcznym za darowanie życia". Alonso de Vallejo, dowódca okrętu, wstydząc się niegodziwości, z jaką traktowano Kolumba, chciał zdjąć z niego kajdany. "Nie pozwolę na to, odrzekł z dumą admirał, Ich królewskie Mości polecili mi słuchać Bobadilli we wszystkim, cokolwiek rozkaże. Obciążył mię więzami i nosić je będę, dopóki monarchowie sami nie pozwolą, aby mię z nich uwolniono, potem zaś zachowam je jako pamiątkę nagrody, którą mi za moje usługi odpłacono". – "Widziałem zawsze kajdany te w gabinecie ojca, powiada syn jego Fernando, pragnął on, aby po śmierci włożono mu je do grobu". Wiadomość, że odkrywca nowego świata został w kajdanach sprowadzony do ojczyzny, wywołała zupełny przewrót w opinii publicznej. Po Hiszpanii rozległ się jakby jeden wielki okrzyk przerażenia i gniewu. O niecnym postąpieniu z Kolumbem dowiedziała się najpierw Izabela z listu przesłanego z drogi do Donny Juany de la Torre, damy dworskiej, protektorki admirała; pod pierwszym wrażeniem współczucia i oburzenia, posłała rozkaz, aby natychmiast wypuszczono więźniów na wolność, wyprawiła własnoręczny list do Kolumba, zapraszając go, aby przybył na dwór królewski, i przeznaczyła 2000 dukatów na pokrycie kosztów podróży. Izabela do łez się poruszyła, gdy 17 grudnia Kolumb stanął przed nią w Granadzie; widząc rozrzewnienie królowej, admirał padł na kolana i przez długi czas łkanie nie pozwalało mu przemówić. Monarchowie podnieśli go z ziemi, a wysłuchawszy krótkiego lecz wymownego usprawiedliwienia, ogłosili Bobadillę za złożonego z urzędu, gdyż przekroczył dane mu pełnomocnictwa, przyrzekli wrócić Kolumbowi wszystkie jego dostojeństwa i prawa i przy każdej sposobności otaczali go czcią i łaską monarszą.

 

Czwartą i ostatnią wyprawę rozpoczął Kolumb 9 maja 1502 z trzema karawelami, jednym większym statkiem i 150 ludźmi; chciał on teraz odkryć przejście między Atlantykiem a oceanem Spokojnym, innymi słowy, pragnął znaleźć drogę prowadzącą wprost do skarbów Azji, bez opływania Afryki. Podróż z początku odbywała się bardzo pomyślnie, mała eskadra lekko sunęła po powierzchni wód, 15 czerwca stanęła u brzegów karaibskiej wyspy Martyniki. Kolumbowi towarzyszyli brat Bartolomeo i młodszy syn Ferdynand. Zaopatrzywszy się w wodę na wyspie, Kolumb pożeglował ku Santo Domingo, może w tym celu, aby tam, gdzie niedawno zakuto go w kajdany, ukazać się teraz jako zwycięzca i admirał. Lecz nie pozwolił mu zarzucić kotwicy nowy namiestnik Ovando, powołując się na rozkaz królewski; prawdopodobnie obawiano się, aby ukazanie się Kolumba nie wywołało nowych zawichrzeń na wyspie. Stała wtedy w porcie gotowa do odpłynięcia flota z 28 statków, na jej pokładzie znajdowali się Bobadilla, wiozący ogromne zapasy złota, wydarte Indianom, Roldan, obaj śmiertelni wrogowie Kolumba, i inni wichrzyciele, którzy mieli stanąć przed sądem w Hiszpanii. Kolumb ostrzegał, aby flota parę dni jeszcze się zatrzymała, gdyż niebawem nastąpi gwałtowna burza. Powietrze było piękne i spokojne, śmiano się więc z ostrzeżeń Kolumba. Flota pożeglowała, lecz po upływie dwóch dni spełniła się przepowiednia Kolumba. Straszliwy orkan zatopił dwadzieścia okrętów; Bobadilla, Roldan i inni nieprzyjaciele Kolumba znaleźli grób w głębiach morskich, potonęły także zagrabione skarby; okręt zaś, który wiózł 4000 dukatów, własność admirała, pomyślnie dostał się do Hiszpanii. Kolumb choć nie przyjęty do portu, nie poniósł żadnej szkody na otwartym morzu. W ocaleniu swoim widział cud i szczególną łaskę Bożą a w zagładzie nieprzyjaciół upatrywał karzącą rękę Opatrzności. Potem popłynął ku brzegom Hondurasu i odkrył piękną wyspę, którą, z powodu mnóstwa rosnących na niej wysokich sosien, nazwał Isla de Pinos (na południe od Kuby). Zaopatrując się tu w wodę, spotkał galerę krajową, wyrobioną z jednego pnia z kajutą, własność kacyka czy kupca z Yukatanu, napełnioną płodami i wyrobami sąsiednich krajów, a prowadzoną przez 25 Indian. Wszędzie znać było ślady wyższej kultury; kobiety nosiły płaszcze, odziani byli także mężczyźni. Kolumb widział siekiery i dzwony z miedzi, naczynia z marmuru, miecze z gładko wyszlifowanego kamienia, wielkie zapasy kakao. Porozumiewano się z krajowcami za pomocą znaków i od nich się dowiedziano, że pochodzą z bogatego, rękodzielniczego kraju na zachodzie. Gdyby Kolumb udał się tam za ich radą, odkryłby Yukatan, i Europa już wtedy rozciągnęłaby swoje panowanie nad Meksykiem. Lecz admirał odłożył wyprawę tę do innego czasu, jedynie ze względu na oczekiwane odkrycie, spodziewał się bowiem znaleźć w kierunku południowym przejście do oceanu Spokojnego i pożeglował wzdłuż brzegów Hondurasu. Przylądek Honduras 14 sierpnia objęto w posiadanie w imieniu monarchów hiszpańskich. Indianie, których spotykano, odznaczali się dalej posuniętą kulturą, mieli także wyższe czoła. Eskadra hiszpańska, płynąc wzdłuż brzegów Mosquito, została zaskoczona przez gwałtowną burzę: "nieustanny huk rozlegał się po niebiosach, połączony z silną ulewą i z takimi grzmotami i piorunami, iż zdawało się, że dzień sądu ostatecznego nastąpił. Wiele już widziałem orkanów, powiada Kolumb, ale takiego nigdy". Załoga przygotowywała się na śmierć, admirał niebezpiecznie zachorował; 14 września niebo się wypogodziło, przylądek, około którego przepływano wtedy, Kolumb nazwał Gracias a Dios, "dzięki Bogu". Hiszpanie trzymali się brzegów Moskito i odkryli po drodze, piękną, żyzną wyspę La Huerta, "ogród"; potem ukazały się wybrzeża Costa Rica. Tu widzieli przybysze europejscy kawały czystego złota, noszone przez krajowców w kształcie wielkich blach na szyi; wybrzeże było usiane wioskami; widząc w Hiszpanach wielką chciwość na złoto, Indianie wskazywali ku południowi, gdzie znajduje się kraj złotodajny, Veragua. Płynąc wzdłuż brzegów, Hiszpanie zawiązali korzystny handel z ludnością krajową, w jednej, na przykład, wsi dostali 19 płyt czystego złota. Wszędzie widać było ślady trwałych budowli, ukazywały się nawet miasta. Porzucił Kolumb wszakże zyskowny ów handel złotem, gdyż nie o zbieranie bogactw mu chodziło, a o odkrycie drogi morskiej do ziem Gangesowych, do królestwa wielkiego chana; 2 listopada eskadra zatrzymała się w pięknej zatoce, nazwanej odtąd Puerto Bello, 9 listopada stanęła w zatoce, którą nazwano Puerto de Bastimentos czyli zatoką zapasów, gdyż opasywały ją wielkie pola pokryte kukurydzą. Kolumb chętnie popłynąłby dalej ku południowi, lecz robactwo drzewne toczyło jego okręty, przeciwne wiatry przeszkadzały żegludze, załogi okrętowe szemrały, postanowił więc wrócić do Veragui. Nie odkryto drogi do ziem Gangesowych. "Za marzeniem wprawdzie uganiał się Kolumb, powiada jego słynny dziejopis (Irving), lecz było to marzenie genialnej wyobraźni i zdumiewającej przenikliwości ducha. Poszukując drogi wodnej do Azji w okolicach istmu Darieńskiego, zawiódł się wprawdzie wielki odkrywca w nadziejach swoich, lecz dlatego tylko, że przyroda zawiodła tu siebie samą, gdyż zdaje się, jakoby czyniła w tym kierunku wysilenia, które wszakże bezskutecznymi pozostały". Kolumb popłynął teraz ku zachodowi, lecz wiatr dął z przeciwnej strony, srożyły się burze straszliwe; noce jaśniały ciągłymi błyskawicami, deszcz lał strumieniami, jak gdyby nowy potop miał nastąpić, pierwszy raz ujrzeli tu Hiszpanie zjawisko trąby morskiej. Brakowało świeżego pożywienia, majtkowie jadali suchary w ciemności, aby nie widzieć rojącego się na nich robactwa; 17 grudnia wylądowano w zatoce, około której krajowcy mieszkali w chatach, wybudowanych na palach; 6 stycznia 1503 eskadra wpłynęła do ujściu rzeki Belem (5). Admirał chciał założyć tu osadę, lecz widząc wrogie usposobienie krajowców, od zamiaru swego odstąpił. Burze, niedostatek, niezadowolenie załogi, choroba, słowem wszystko sprzysięgło się przeciwko Kolumbowi. Wyczerpany nadmiernymi wysileniami, trawiony gorączką, miał usłyszeć głos tajemniczy tej treści: "od przyjścia na świat, Bóg opiekował się tobą ciągle; gdy cię do spełnienia swoich wyroków widział dojrzałym, rozniósł cudownym sposobem odgłos twego imienia po całej ziemi i oddał ci Indie, najbogatszą część świata, abyś nimi podług woli swej rozporządzał. Ciężkimi łańcuchami zamknięty był ocean, lecz klucze do niego ty otrzymałeś. Powiedz, kto cię tak ciężko, tak głęboko trapił, Bóg czy ludzie? nie obawiaj się, nic się nie dzieje bez woli Boga... Zapłakałem nad swymi grzechami". Ustęp powyższy, wzięty z listu Kolumba do monarchów hiszpańskich, pozwala nam wejrzeć w głąb duszy wielkiego odkrywcy i przekonywa, jaką siłę Kolumb czerpał pośród przeciwności w przekonaniu, że jest wybranym narzędziem Bożym. Lecz jeszcze cięższe czekały go próby. Jeden z trzech okrętów musiano porzucić, tak był stoczony przez robactwo; admirał pożeglował ku północnemu-wschodowi, a 24 czerwca musiał z dwoma pozostałymi statkami stanąć u północnych brzegów Jamajki, gdyż pomimo pompowania, nie mogły one już utrzymać się na wodzie. Od krajowców zaopatrywano się w żywność. Lecz jak tu było wydobyć się z wyspy i w dalszą udać się drogę? Diego Mendez, pisarz i powiernik Kolumba, i Bartolomeo Fiesco, genueńczyk, postanowili popłynąć na lekkich barkach do Domingo i prosić Ovanda o przysłanie okrętu; w każdej z dwóch bark było sześciu Hiszpanów i dziesięciu wioślarzy krajowych. Straszliwa to była wyprawa, wyczerpał się zapas wody słodkiej, tylko rozpacz dodawała siły do wiosłowania, w końcu wysłańcy stanęli w Domingo. Lecz Ovando nie śpieszył się z udzieleniem pomocy, przez siedem miesięcy wierny Mendez daremnie błagał o pozwolenie kupienia okrętu. Dopiero kiedy duchowieństwo zaczęło z ambony grozić karą Bożą, pomyślano o podaniu ręki Kolumbowi, który pisał wtedy: "dotąd płakałem nad losem towarzyszy, teraz, niebiosa, ulitujcie się nade mną i opłakuj mię ziemio. Bez grosza w kieszeni, wyrzucony na brzegi indyjskie, opuszczony w nędzy, złamany na zdrowiu, codziennie oczekujący śmierci, otoczony okrutną dziką ludnością, wreszcie od świętych sakramentów oddalony, gdybym tu ze światem się rozstał, musiałbym duszę swoją zagubić! Płaczcie nade mną wszyscy, w których przebywa miłość ludzkości, poczucie prawdy i sprawiedliwości!". Ogarnięta rozpaczą załoga, zaczęła się wichrzyć, 2 lutego 1504 wybuchł rokosz pod wodzą braci Porras: 48 ludzi, zdrowych majtków, wypowiedziało posłuszeństwo złożonemu chorobą admirałowi; na krajowych barkach rokoszanie popłynęli ku wschodnim brzegom Jamajki. Bezskutecznie wszakże próbowali dostać się na Hispaniolę, potem wałęsali się po Jamajce i grabili Indian. Indianie przestali dostarczać żywności na okręty, Kolumbowi i jego towarzyszom groziła już śmierć głodowa. Upłynęło osiem miesięcy, szemrać zaczęła nawet garstka towarzyszy, która dochowała wierności Kolumbowi. Wtem pewnego wieczoru ukazał się na morzu okręt, łódź przypłynęła, dowódca okrętu, Escobar przywiózł admirałowi baryłkę wina, mięsa i list od Ovandy, w którym tenże pisał: nie masz teraz w porcie okrętu dostatecznej wielkości, lecz, o ile można jak najspieszniej, okręt taki zostanie wysłany. Otrzymawszy odpowiedź od Kolumba, Escobar powrócił na okręt, który niebawem zniknął w mroku nocnym. Oczywiście, Ovando pragnął zguby Kolumba. Znowu admirał pozostawiony był sam sobie, na domiar doszło do walki między wierną mu garstką towarzyszy a bandą Porrasa; Bartłomiej, brat Kolumba, pokonał wichrzycieli, którzy pokornie prosili teraz o przebaczenie. Na koniec przybył okręt, który wszystkich zabrał i odstawił na Hispaniolę 13 sierpnia 1504. Wobec Owandy Kolumb zdawał się zapominać o przebytych cierpieniach i o doznanych krzywdach, koloniści zaś, dawniej tak nieprzyjaźni względem Kolumba, teraz witali go z serdecznym współczuciem. Do Kadyksu przybył admirał 7 listopada 1504, lecz odtąd nie miał już ani jednej pogodnej chwili w życiu; on, który przez swoje odkrycia setkami milionów wzbogacił skarb królewski, musiał na kredyt zamieszkiwać w oberży. Lecz najcięższym dla niego ciosem była śmierć jego opiekunki, królowej Izabeli, 26 listopada 1504; współczesny Piotr Martyr słusznie ją nazywa "cnót zwierciadłem", a historyk amerykański Irving tak o tej monarchini mówi: "była to jedna z najczystszych dusz, jakim Opatrzność powierzała panowanie nad narodami. Gdyby Izabela dłużej pożyła, jej szlachetna troskliwość zapobiegłaby wielu scenom straszliwym przy kolonizowaniu nowego świata. Lecz i tak imię jej otaczać będzie blaskiem niebiańskim początki drugiej półkuli". Ze zgonem Izabeli upadła ostatnia nadzieja Kolumba. Król Ferdynand przyjął admirała w Segowii z zimną grzecznością, lecz widoczne było, że nie myśli mu przywrócić namiestnictwa; Kolumb zaś, w poczuciu godności własnej, odrzucił ofiarowane mu hrabstwo w Kastylii i dziesiątą część dochodów w odkrytych ziemiach, w zamian za zrzeczenie się wszystkich pretensyj; żądał wykonania umowy zawartej 1492, lecz bezskutecznie odwoławszy się do sprawiedliwości monarszej, niebezpiecznie zachorował, 4 maja 1506 sporządził testament, a 20 tegoż miesiąca, przyjąwszy ostatnie sakramenty, zakończył piękny swój i mozolny żywot w Walladolidzie (6). – Obok genialnej intuicji posiadał Kolumb świetną wyobraźnię, żelazną wolę, szlachetną dumę i głębokie uczucie religijne, lecz z drugiej strony zbywało mu na trafnym pojmowaniu ludzi, gdyż jego gorąca imaginacja chętnie upatrywała w innych to, czym sama była przejęta, zbywało mu także na umiejętności panowania nad ludźmi. Skupiona w sobie i badawcza jego natura nie umiała porywać innych za sobą (7). Co do odkrytych przez siebie krajów do końca życia pozostawał w błędzie; zdawało mu się bowiem, że odkrył Azję wschodnią, gdy w istocie dokonał odkrycia nowej części świata, w której miliony ludzi ze czcią wspominają jego imię. Błąd ten był źródłem nieszczęść, jakie go spotkały; sądząc, że odkrył ziemie Azji wschodniej, a wierząc przy tym opowiadaniom Marco Pola, przyrzekał monarchom hiszpańskim i towarzyszom wypraw swoich szybkie i świetne korzyści materialne, a gdy nadzieje te zawiodły, ściągnął na siebie niechęć, nawet nienawiść i niegodne wielkiej jego duszy podejrzenia (8).

 

 

HISTORIA POWSZECHNA PRZEZ F. J. HOLZWARTHA. PRZEKŁAD POLSKI, LICZNYMI UZUPEŁNIENIAMI ROZSZERZONY. TOM V. WIEKI ŚREDNIE. CZĘŚĆ TRZECIA. WIEKI XIV i XV i Czasy przejścia od Wieków Średnich do dziejów nowożytnych. Nakładem Przeglądu Katolickiego. Warszawa 1883, ss. 488-510.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

 

Przypisy:

(*) Wielkiej wartości są opowiadania Włocha Piotra Martyra z Arony nad Lago Maggiore, nauczyciela szlachty na dworze Izabeli: Opus Epistolarum i De rebus oceanicis et orbe novo decades tres. Dokumenty hiszpańskie do dziejów odkryć zaczął wydawać 1825 Navarrete: Colleccion de viages; przekład francuski tego dzieła wydali z obszernym wstępem Chalumeau de Verneuil i de la Roquette 1832 w 3 tomach: M. F. de Navarrete Relations des quatre voyages entrepris par Chr. Colomb. Na pracy Navarreta opiera się piękne dzieło Waszyngtona Irvinga: The life and voyages of Christopher Columbus; tegoż Voyages and discoveries of the companions of Columbus; Humboldt, Essai politique sur le royaume de la Nouvelle Espagne; – Examen critique de la géographie du nouveau continent; – Kosmos; Peschel, Geschichte des Zeitalters der Entdeckungen.

 

(1) Dwoma mniejszymi statkami, tak zwanymi "karawelami", Pintą i Ninną, dowodzili Alonso Pinzon i brat jego Wincenty, większy okręt Santa Maria pozostawał pod dowództwem samego Kolumba.

 

(2) Ze zdumieniem przypatrywali się krajowcy nieznanym przybyszom; okręty wydawały im się jakimiś potworami a biali ludzie istotami nadziemskimi, mieszkańcami sfer powietrznych; padali przed nimi na ziemię, dotykali się ich rąk, bród, twarzy. I Hiszpanie dziwili się miedzianemu kolorowi Indian, mieszkańców wyspy, gdyż mniemano, że są to Indie azjatyckie czyli wschodnie, ich dobroduszności i nagocie. Był to zaś silny, dobrotliwy szczep ludzi, o wysokim czole i pięknych oczach. "Bez pokrycia nagości ciała, powiada Piotr Martyr, bez miar i wag, bez przekleństwa pieniędzy, bez praw i przewrotnych sędziów, bez ksiąg, zaspakajając się samymi darami natury i nie troszcząc się o przyszłość, ludzie ci zażywali błogosławieństwa złotych czasów". Kolumb rozdawał im czapki kolorowe, perły szklane, dzwonki, a oni mu za to znosili żywność, bawełnę i oswojone papugi. Największą radość sprawiał im brzęk dzwonków. Na wyspie tej nie było wołów ani koni, za główne pożywienie służyła kukurydza. Złoto zbierano w łożyskach rzek i wyrabiano z niego rozmaite przedmioty; drzewa ścinano siekierami kamiennymi, domy budowano z trzciny, w formie namiotów, i liśćmi z drzew okrywano; żelaza nie znano; nie było tu dróg a tylko wąskie ścieżki. Mieszkańcy nazywali się Cibunejami i mówili, że przyszli z zachodu. Czcili słońce i księżyc i przypisywali złym duchom burze nawiedzające wyspę. Przechowywało się między nimi przyćmione pojęcie o nieśmiertelności duszy. W ogóle panowało na wyspie jednożeństwo (monogamia), tylko naczelnicy plemion utrzymywali haremy. Kradzież karano śmiercią.

 

(3) Ponieważ na Hispanioli nie było dróg, a tylko ścieżki, młodzi rycerze więc musieli sami torować sobie drogę, pierwszą w nowym świecie, która stąd otrzymała nazwę "drogi hidalgów". Najpierw wyprawa przybyła do Vega real czyli "równiny królewskiej", odznaczającej się nadzwyczajną pięknością przyrody, a pokrytej olbrzymimi palmami. Pośród drzew widać było liczne siedziby ludzkie lecz ich mieszkańcy z początku trwożliwie uciekali przed cudzoziemcami jakby przed istotami nadprzyrodzonymi, potem zjednani drobnymi podarunkami nabrali śmiałości, a ich wdzięczność nie miała granic, znosili wszystko złoto, jakie posiadali, bursztyn, jaspis, lapis lazuli. Dostrzegłszy, z jaką chciwością Hiszpanie dopytują się o złoto, wskazywali na zachód, gdzie można znaleźć bryły złota wielkości głowy dziecięcej. Tu admirał postanowił wybudować wyżej wspomniany fort Santo Tomas. Indianie owej okolicy odznaczali się wojowniczym usposobieniem, wierzyli w Istotę najwyższą, wszechmocną, niewidzialną, przebywającą w niebiosach, lecz nie wprost do niej modlili się, a do pośredników zwanych Zemes, mieli przyćmione pojęcie o nieśmiertelności duszy, przechowywali podanie o potopie; czyny wodzów opiewali w pieśniach. Kapłani ich byli zarazem lekarzami.

 

(4) Przepisy co do owego majoratu świadczą o religijnym usposobieniu wielkiego odkrywcy. Posiadacz majoratu obowiązany był w pewnych odstępach czasu składać pieniądze w banku św. Jerzego w Genui na koszta krucjaty; po nagromadzeniu się znaczniejszego kapitału, właściciel majoratu powinien był sam wyruszyć do Jerozolimy, gdyby nikt z monarchów nie organizował wyprawy krzyżowej. Gdyby wynikło odszczepieństwo religijne lub gdyby Kościół znajdował się w niebezpieczeństwie, posiadacz majoratu powinien był własną osobę i całą fortunę oddać do rozporządzenia prawdziwej głowie Kościoła; za każdym razem przed przystąpieniem do spowiedzi, miał przedstawiać ów testament spowiednikowi, aby ten wybadał go co do wykonania przepisów fundatora majoratu.

 

(5) Kolumb postanowił dokładniej zbadać okolice rzeki Yebry (nazywanej odtąd Belem, Betleem), gdyż krajowcy chętnie oddawali kawały złota w zamian za drobnostki. Zawiązano stosunki z głównym kacykiem tego kraju czyli Quibią, który wskazał im las, gdzie ziemia była przejęta złotem; Hiszpanie samymi rękami wygrzebali tu sporą ilość złota. Kolumb, opierając się na pewnym ustępie u Flawiusza Józefa, był przekonany, że odkrył na koniec kraj, z którego Salomon brał złoto na budowę swojej świątyni.

 

(6) Zwłoki Kolumba najpierw pochowano w klasztorze franciszkańskim w Walladolidzie, potem przeniesiono do kościoła kartuzów w Sewilli, gdzie król Ferdynand kazał umieścić na jego grobowcu krótki napis: "Dla Kastylii i dla Leonu Kolumb nowy świat odkrył". W kilkadziesiąt lat później doczesne resztki Krzysztofa Kolumba przewieziono na Hispaniolę i umieszczono w San Domingo w katedrze, a kiedy 1796 Hiszpanie musieli ustąpić z Hispanioli, zabrali ze sobą drogocenne prochy wielkiego odkrywcy Ameryki i złożyli je w Habanie na Kubie.

 

(7) Osobistość Kolumba jako wielkiego chrześcijanina, jako męża wybranego przez Opatrzność do spełnienia wiekopomnego odkrycia nowej części świata, wyświetlił Francuz Roselly de Lorgues w dziele, La croix dans les deux mondes, 1844.

 

(8) Brat Kolumba Bartłomiej umarł 1514 na Hispanioli, obdarzony przez króla wyspą Mona, leżącą między Haiti i Porto Rico. Ferdynand, syn admirała, wstąpił do stanu duchownego i zszedł ze świata w Sewilli 1539; drugi syn Don Diego Colon, zwany "drugim admirałem", ożenił się 1508 z Marią de Toledo, synowicą księcia Alby, i otrzymał dostojeństwo namiestnika Antyli, tudzież prawo pobierania dziesiątej części wydobywanego tam złota; podejrzewany wszakże o to, że dąży do oderwania się od metropolii, musiał dwukrotnie odbywać podróż do Hiszpanii. 1524 takie potrafił zjednać sobie względy u Karola V, że ten myślał już o mianowaniu go namiestnikiem w Meksyku; umarł 1526 i pochowany był w Sewilli obok ojca. Wdowa po nim zawarła z koroną umowę, na mocy której, za zrzeczenie się wszystkich pretensyj, sześcioletni jej syn Don Luis mianowany został księciem Veragui i margrabią Jamajki, admirałem indyjskim, "kapitanem jeneralnym" Hispanioli z dziedziczną rentą 10000 dukatów. Gdy Don Luis zszedł ze świata 1572, nie zostawiwszy potomstwa prawego, nastąpił po nim syn jego brata Christobala, Diego II, na którym 1576 wygasło prawe męskie potomstwo wielkiego odkrywcy. – Lecz i ziemie odkryte przez Kolumba nie od niego otrzymały nazwę, nazwano je bowiem nie Kolumbią a Ameryką. Stało się to zaś w taki sposób: florentczyk Amerigo Vespucci (ur. 1451), przez dłuższy czas przebywający w Sewilli, prawdopodobnie jako agent handlowy domu florenckiego Berardich, mąż biegły w wiadomościach odnoszących się do żeglarstwa, uczestniczył w wyprawach mniejszych odkrywców, najpierw hiszpańskich, potem portugalskich, 1508 znowu wszedł do służby hiszpańskiej, otrzymał urząd sternika koronnego, z obowiązkiem nakreślenia karty geograficznej poczynionych odkryć. Amerigo Vespucci opisał podróże swoje w listach do Wawrzyńca Medyceusza i do Piedro Soderiniego, gonfaloniera florenckiego. Listy te, przełożone na język łaciński prawdopodobnie z francuskiego, pod tytułem Quatuor navigationes, ogłosił drukiem w St. Dié w Lotaryngii 1507 Marcin Waldseemüller (Hylacomilus). Wydawca zaproponował w małym traktacie o geografii matematycznej, dołączonym jako wstęp do "Quatuor navigationes", aby czwartą część świata nazywano Amerigą czyli Ameryką, od nazwiska męża, któremu Europa zawdzięcza pierwszy dokładniejszy opis odkrytych krajów. Propozycja ta ogólnie się podobała, mianowicie z powodu fonetycznej analogii z nazwami innych części świata. Opisy w listach Vespucciego są bardzo zajmujące i pilnie były czytane w Europie, nazwa Ameryki w ogóle się upowszechniła; w Hiszpanii zaś utrzymała się nazwa: Indie, Indie zachodnie i Świat nowy (Indias occidentales, Indias, Nuevo Mondo).

Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: