F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ TRZECIA

 

ZWYCIĘSTWO

––––

 

ROZDZIAŁ III.

 

Ostatni dług

 

Nazajutrz rano szedł pielgrzym załatwić sprawę, w której mu przeszkodziły okoliczności, opisane w poprzednim rozdziale. Można go było naprzód widzieć dopytującego się o kogoś przy arkadach Janusa na forum. Nareszcie osoba ta znalazła się i szli razem do brudnego małego sklepu pod Kapitolem.

 

Stare spleśniałe księgi wydobyto i przerzucano kartka po kartce, póki nie wyszukano daty konsulów Dioklecjana Augusta ósmy raz, i Maksymiana Herkuleusza i Augusta siódmy raz (rok 303).

 

Dobyto z innego kąta pozwijane pergaminy; znalazła się i data i numer odpowiedni; przejrzano wszystko, i obie strony zdawały się zupełnie skutkiem szukania zaspokojone.

 

– Pierwszy to raz w życiu – rzekł lichwiarz – widzę osobę, która się szczęśliwie z Rzymu wyniósłszy, po 15 latach wraca i dopytuje się o swoje długi. Chrześcijaninem pan jesteś? Domyślam się tego.

 

– Tak jest z miłosierdzia Bożego.

 

– Tak też sądziłem; kłaniam się panu. Szczęśliwy będę służyć ci w każdym razie i na tak mały procent, jak mój nieboszczyk ojciec Efraim, teraz na łonie Abrahama spoczywający. Wielki głupiec, muszę przyznać – dodał Żyd, gdy nieznajomy nie mógł już słyszeć.

 

Pewniejszym krokiem i z weselszą twarzą udał się prosto do willi Nomentańskiej, i pomodliwszy się w katakumbie, z lżejszym, niż pierwej, sercem zapytał zaraz fossora, jakby się nie byli rozstali.

 

– Torkwacie! czy mógłbym mówić z panną Fabiolą?

 

– Zapewne – odrzekł Torkwat – pójdź tędy.

 

Żaden nie wspomniał po drodze o dawnych czasach, ani o dziejach swoich od tych piętnastu lat. Było pomiędzy nimi milczące porozumienie, że cała przeszłość powinna być zatarta przed ludźmi, tak jak się spodziewali, że jest zatartą przed Bogiem. Fabiola nie opuszczała domu tego dnia i poprzedniego, w nadziei powrotu nieznajomego. Siedziała w ogrodzie przy fontannie, gdy Torkwatus, wskazując na Fabiolę oddalił się.

 

Powstała widząc z daleka upragnionego gościa ze wschodu, i drżała od niewymownego wrażenia, stojąc obok pielgrzyma.

 

– Pani! – rzekł z wyrazem głębokiej pokory i rozrzewnienia – nigdy nie byłbym ośmielił się stanąć przed tobą, gdyby nie obowiązek sprawiedliwości obok wielkiego obowiązku wdzięczności.

 

– Oroncjuszu! – odrzekła – wszak tak cię mam nazywać? (potwierdził skinieniem głowy) nie możesz mieć względem mnie obowiązku innego, prócz obowiązku, jak mówi wielki apostoł nasz, byśmy się wzajemnie, jedni drugich miłowali.

 

– Wiem, że tak myślisz. I dlatego nie byłbym śmiał w niegodności mojej narzucać ci się bez ważnej przyczyny i ścisłej powinności. Wiem, jaką wdzięczność winienem ci za dobroć i przywiązanie, któreś okazywała osobie stokroć droższej mi teraz, aniżeli być może komu najukochańsza siostra, i jak wypełniłaś względem niej obowiązki miłości, które ja zaniedbałem.

 

– I przysłałeś ją – dodała Fabiola – aby była moim aniołem żywota! Przypomnij sobie, Oroncjuszu, że Józef zaprzedany był od braci jedynie, aby mógł kiedyś naród swój ratować.

 

– Zbyt dobrą jesteś prawdziwie dla mnie, niegodnego – rzekł pielgrzym – nie będę ci dziękował za dobroć dla tej, która ci się tak sowicie wypłaciła; lecz dziś rano dowiedziałem się o łaskawości twojej dla niegodnego człowieka, który żadnego do niej prawa nie ma. A więc wszystko ci opowiem – mówił dalej Oroncjusz. – Byłem przez lat wiele członkiem jednego z tych zgromadzeń w Palestynie, gdzie pokutnicy żyją, dalecy od świata, w miejscach samotnych i dzielą dzień swój a nawet i noc między głoszenie chwały Bożej a rozmyślanie i pracę ręczną. Ostra pokuta za dawne przestępstwa, posty i modlitwy stanowią obowiązki naszego pokutnego zakonu. Czyś słyszała o takich ludziach?

 

– Sława św. Pawła i św. Antoniego jest tak wielka na zachodzie, jak i na wschodzie – odrzekła Fabiola.

 

– Z najbliższym uczniem Antoniego żyłem, wspierany jego wielkim przykładem i pociechami, których mi udzielał; lecz jedna myśl jeszcze kłóciła pokój mej duszy, nie dopuszczała pewności o zmazaniu winy nawet po długich latach pokuty. Przed opuszczeniem Rzymu zaciągnąłem ciężki dług przy którym nagromadzić się musiały wielkie procenta i nareszcie przewyższyć pierwotną sumę. Wszakże było to zobowiązanie rozmyślnie wzięte, z którego sprawiedliwie zrzucić się nie mogłem. Byłem biednym cenobitą, żyjącym jedynie ze sprzedaży niewielu mat, jakie zdołałem upleść z liści palmowych i z lichych traw, rosnących w piasku. Jakże mogłem długi spłacać? Jeden tylko sposób pozostawał. Mogłem oddać się wierzycielowi za niewolnika, pracować na niego, i znosić cierpliwie kije i łajania lub sprzedanym być przez niego za wartość sił moich, gdyż jestem jeszcze silny. W każdym razie miałbym dla siebie pokrzepiający przykład Zbawiciela, a wierzycielowi nic już nie byłbym winien, oddawszy wszystko, co posiadam, to jest siebie samego. Udałem się dziś rano na forum, znalazłem syna wierzyciela mego, przejrzałem rachunki i dowiedziałem się, żeś spłaciła całkowicie dług mój. Jestem więc nie żydowskim, lecz twoim niewolnikiem, Fabiolo! – i ukląkł pokornie u jej stóp.

 

– Wstań, wstań! – rzekła Fabiola, odwracając pełne łez oczy. – Nie jesteś niewolnikiem moim, lecz drogim bratem we wspólnym naszym Panu.

 

Potem, rzekła doń:

 

– Oroncjuszu, mam wielką łaskę do uproszenia u ciebie. Odpowiedz mi, jakeś był przyprowadzony do stanu, któremu się tak szlachetnie oddałeś?

 

– Dopełnię rozkazu twego, ile być może w krótkości. Uciekłem, jak wiesz, pewnej smutnej nocy z Rzymu, w towarzystwie człowieka...

 

– Wiem, wiem, o kim chcesz mówić, o Eurotasie – przerwała Fabiola.

 

– Tak jest, o przekleństwie naszego domu, o sprawcy wszystkich moich i drogiej siostry mojej cierpień. Musieliśmy nająć wielkim kosztem okręt w Brundisium, skąd płynęliśmy do Cypru. Próbowaliśmy handlu i rozmaitych spekulacji, lecz zawsze z tym samym niepowodzeniem. Widocznie było przekleństwo na wszystkim, cośmy przedsiębrali. Pieniądze nasze wyczerpały się i musieliśmy innych szukać krajów. Puściliśmy się do Palestyny i osiedli na jakiś czas w Gazie. Wkrótce popadliśmy w nędzę, każdy nas unikał, nie wiedzieliśmy, dlaczego? Lecz sumienie mówiło mi, że znamię Kaina nosiłem na czole.

 

Oroncjusz zatrzymał się i zapłakał, potem dalej mówił:

 

– Nareszcie, gdy wszystko było wyczerpane i nic nie pozostawało prócz kilku klejnotów, wprawdzie wielkiej wartości, lecz których ani wiedziałem, dlaczego Eurotas nie chciał się pozbyć, żądał ode mnie, abym przyjął obrzydły urząd oskarżania chrześcijan, gdyż rozpoczynało się gwałtowne prześladowanie w tych stronach. Po raz pierwszy w życiu zbuntowałem się przeciw jego rozkazom i odmówiłem posłuszeństwa. Pewnego razu namówił mię na przechadzkę za miasto; szliśmy daleko, aż nareszcie znaleźliśmy rozkoszne miejsce wśród puszczy. Była to wąska dolinka, zasłana zielonością i ocieniona drzewami palmowymi; mały i czysty strumyczek wytryskał ze skały. W tej skale widzieliśmy groty i jaskinie lecz całe to miejsce zdawało się niezamieszkane. Żadnego szelestu nie było słychać prócz szmeru wody. Usiedliśmy dla spoczynku i Eurotas przemówił do mnie okrutnymi słowy: – Czas nadszedł – powiedział – w którym musimy dopełnić strasznego przeze mnie powziętego postanowienia i nie dać ci przeżyć upadku rodziny naszej. Tutaj musimy obaj umrzeć; dzikie zwierzęta pożrą nasze ciała i nikt nie będzie znał końca naszego. – To mówiąc, wyjął dwie małe flaszeczki nierównej wielkości, podał mi większą, sam zaś połknął co było w mniejszej. Nie chciałem wziąć i wymawiałem mu nawet nierówność flaszek, lecz odrzekł, ze on stary, a ja młody i że ilość zastosowaną jest do sił naszych. Odmawiałem wszakże, nie mając ochoty umierać. Lecz on z piekielną uchwycił mię siłą, gdym siedział na ziemi, przewrócił wznak i mówiąc: "Musimy razem ginąć", gwałtem wlał do ostatniej kropli truciznę z flaszeczki w gardło moje. W jednej chwili straciłem przytomność i w tym pozostałem stanie, póki się nie przebudziłem w jaskini i słabo o wodę zawołałem. Czcigodny starzec z białą brodą przyłożył naczynie z wodą do ust moich. "Gdzie jest Eurotas?" zapytałem.

 

"Czy o twego towarzysza pytasz?" zapytał sędziwy mnich.

 

"Tak jest", odrzekłem.

 

"Umarł" cała jego była odpowiedź.

 

Nie wiem, jak się to stało, lecz dziękuję Bogu całym sercem, że mnie raczył uchować.

 

Ten stary człowiek był to Hilarion, rodem z Gazy, który przepędziwszy lat wiele z świętym Antonim w Egipcie, powrócił owego roku, aby zaprowadzić zakon pustelniczy w własnym kraju i już zebrał był kilku uczniów. Mieszkali w pobliskich jaskiniach, posilali się pod cieniem drzew palmowych i maczali suchą strawę w źródlanej wodzie. Dobroć ich dla mnie, wesoła pobożność, święte życie ujęły mnie, gdym do zdrowia powracał. Nie byłem już teraz nieczułym na tak wzniosłą formę tej religii, której byłem prześladowcą i szybko przywołałem na pamięć nauki drogiej mej matki i przykład siostry, tak że poddając się łasce, opłakałem grzechy moje u stóp kapłana Pańskiego i przyjąłem chrzest w Wielką Sobotę.

 

– A więc podwójnie jesteśmy w duchu rodzeństwem albo raczej bliźniętami w Kościele Bożym, gdyż odrodzona byłam na życie wieczne także tego samego dnia! Lecz cóż teraz zamierzasz czynić?

 

– Puścić się dziś wieczór z powrotem. Dopełniłem dwóch celów mej podróży; pierwszym było uiścić się z długu; drugim, złożyć ofiarę w przybytku Agnieszki. Przypomnisz sobie – dodał, uśmiechając się – że twój poczciwy ojciec w dobrej myśli wprowadził mnie w fałszywe mniemanie, że Agnieszka pragnęła klejnotów, którymi się okrywałem. Jakiż byłem głupi! Umyśliłem więc teraz oddać jej, co Eurotas aż do końca tak starannie przechowywał i przyniosłem jej te klejnoty.

 

– Lecz czy masz zasoby na drogę? – zapytała Fabiola nieśmiało.

 

– Obfite – odrzekł – z dobroczynności wiernych. Mam listy od biskupa naszego z Gazy, które mi dostarczają wszędzie posiłku i mieszkania; lecz przyjmę od ciebie czarę wody i kawałek chleba jako uczeń (1).

 

Powstali i szli ku domowi, gdy jakaś kobieta wybiegła z krzaków i padła do nóg ich, wołając:

 

– Och ratuj mię, droga pani! ratuj mnie! On mnie goni, chce mię zabić!

 

Fabiola poznała w biednej kobiecie dawną swoją niewolnicę Jubalę; lecz włosy jej były posiwiałe i rozwiane a cała postać okazywała wielką nędzę. Zapytała Fabiola o kim mówi i kogo się boi.

 

– O mężu moim – odpowiedziała – od dawna był ostry i nieludzki, lecz dzisiaj sroższy, niż zazwyczaj; o, ratuj mię przed nim!

 

– Tu jesteś bezpieczną – odrzekła pani – lecz widzę, Jubalo, że szczęście daleko od ciebie! Nie widziałam cię od dawnego, tak, od dawnego czasu.

 

– Bo czemuż, droga pani, miałam przychodzić opowiadać ci moje biedy? Och! czemuż opuściłam ciebie i dom twój, gdziem mogła być tak szczęśliwą! Mogłabym była z tobą i z Grają i z dobrą zmarłą Eufrozyną nauczyć się być dobrą i przyjąć wiarę chrześcijańską!

 

– Jak to!... czyś doprawdy o tym myślała, Jubalo?

 

– Od dawna, pani! wśród mych nieszczęść i zgryzot, gdy widziałam, jak szczęśliwi są chrześcijanie, nawet ci, którzy pierwej byli tak zepsuci, jak ja sama. I dlatego, żem wspomniała o tym mężowi memu dziś rano, bił mnie i groził, że mi życie odbierze. Lecz dzięki Bogu, poznałam wiarę z łaski i nauk jednej przyjaciółki.

 

– Od jak dawna trwa to złe obchodzenie się męża z tobą, Jubalo? – zapytał Oroncjusz, który słyszał o tym od stryja.

 

– Ciągle – odrzekła – od chwili, gdy wkrótce po zamężciu wspomniałam mu o czynionej mi poprzednio obietnicy ze strony czarnego cudzoziemca, imieniem Eurotas. Och! był to prawdziwy przewrotny człowiek z czarnym sercem i zatwardziały łotr. Jemu zawdzięczam wspomnienie, które najbardziej mnie dręczy.

 

– Cóż to było? – zapytał Oroncjusz z prawdziwą ciekawością.

 

– Gdy opuszczał Rzym, prosił mnie, abym mu przygotowała dwa usypiające napoje: jeden, jak dla nieprzyjaciela, powiedział, "gdybym miał być wzięty w niewolę". Ten napój miał być niechybnie śmiertelny; drugi zaś miał odebrać przytomność na parę godzin tylko, gdyby sam tego potrzebował. Gdy przyszedł po trucizny, miałam właśnie wytłumaczyć mu, że mała flaszeczka zawiera śmiertelnie skoncentrowaną truciznę, a druga, większa, słabszy płyn. Lecz mój mąż nadszedł prawie w tej chwili, w napadzie zazdrości wypchnął mnie za drzwi. Obawiam się, czy nie zaszła pomyłka, której by następstwem była niezamierzona śmierć.

 

Fabiola i Oroncjusz spojrzeli po sobie w milczeniu, podziwiając sprawiedliwość rozporządzeń Opatrzności, gdy krzyk Jubali wyrwał ich z zamyślenia. Przejęci byli zgrozą na widok strzały, tkwiącej w jej piersiach. Gdy Fabiola ją wspierała, Oroncjusz spojrzał za siebie, i dostrzegł przez szparę w płocie czarną twarz, okropnie skrzywioną. W chwilę potem widziano Numidyjczyka uciekającego na koniu, z łukiem napiętym na plecach, sposobem uciekających Partów, który gotów był strzelać, gdyby go kto gonił. Zabójcza strzała, Jubali przeznaczona, przeleciała niepostrzeżona pomiędzy Oroncjuszem a Fabiolą.

 

– Jubalo! – zapytała Fabiola – czy pragniesz umierać chrześcijanką?

 

– Najgoręcej.

 

– Czy wierzysz w jednego Boga w trzech osobach?

 

– Wierzę niezachwianie we wszystko, co Kościół św. wierzyć każe.

 

– I w Jezusa Chrystusa, który się narodził i umarł za nasze grzechy?

 

– Tak jest; we wszystko, co sama wierzysz.

 

Tym razem głos był słabszy.

 

– Prędko, prędko, Oroncjuszu! – zawołała Fabiola, wskazując na fontannę.

 

Już stał przy wodzie, napełniając obie ręce i wracając w jednej chwili, zlał wodą głowę biednej Afrykanki, wymawiając słowa sakramentalne; i gdy ducha oddała, woda odrodzenia zmieszała się z krwią zadośćuczynienia.

 

Po tym smutnym, chociaż pełnym pociechy wypadku, weszli do domu i uwiadomili Torkwata co do pogrzebu, jaki miał sprawić tej podwójnie ochrzczonej ofierze.

 

Oroncjusz podziwiał prostoty pełną schludność domu, tak wiele różniącą się od wspaniałości w dawnym mieszkaniu Fabioli; aż w jednym pokoju, w głębi domu spostrzegł trumienkę czy skrzynkę, pokrytą bogato haftowaną zasłoną, która tylko podstawę kamieniami wysadzaną widzieć dozwalała.

 

Zbliżywszy się, przeczytał następujące słowa: "Krew świątobliwej Miriamy, przelana okrutnymi rękami".

 

Oroncjusz pobladł śmiertelnie i zachwiał się na nogach.

 

Fabiola podbiegła ku niemu, położyła rękę na ramieniu jego i łagodnie rzekła:

 

– Oroncjuszu! mamy się tu oboje czego wstydzić, ale mamy jeszcze więcej za co Bogu dziękować.

 

Zdjęła zasłonę i Oroncjusz ujrzał w kryształowej skrzyneczce haftowaną perłami chustkę, tak ścisły związek mającą z jego własnym i siostry losem.

 

Na niej leżały dwa puginały, których końce od krwi zardzewiałe były. W jednym poznał własny swój puginał, drugi wydał mu się podobny do narzędzia niewieściej zemsty, jakim wiedział, że damy pogańskie przybocznych niewolników swoich karciły.

 

– Oboje – rzekła Fabiola – zadaliśmy głębokie rany i toczyliśmy krew tej, którą teraz kochamy, jako świętą siostrę w niebie. Lecz co do mnie wyznaję, iż od dnia, w którym to uczyniłam i nastręczyłam jej sposobność okazania mi cnoty swej, zajaśniała pierwsza jutrzenka łaski nad duszą moją. Co na to powiesz Oroncjuszu?

 

– Że i ja podobnie od chwili, w której tak okrutnie postąpiłem z siostrą i dałem jej sposobność do tak bohaterskiego czynu, uczułem rękę Bożą na sobie, która mnie doprowadziła do pokuty i przebaczenia.

 

– Tak się to zawsze dzieje – mówiła dalej Fabiola. – Przykład Pana naszego zrodził męczenników, a przykład męczenników prowadzi nas ku Panu. Krew męczenników łagodzi serca nasze; jedynie Krew Pana naszego oczyszcza dusze nasze. Krew Jezusa sama jest miłosierdziem. Bodajby Kościół nigdy nie zapomniał w dniach pokoju i tryumfu, co winien jest wiekom męczeńskim! Co do nas, oboje winniśmy krwi męczeńskiej życie nasze wieczne. Daj Boże wszystkim, którzy tylko o tym czytać będą, podobną łaskę i miłosierdzie.

 

Uklękli i modlili się długo razem przed relikwiami.

 

Rozstali się potem i więcej się na ziemi już nie spotkali. Po niewielu latach, przeżytych jeszcze w surowej pokucie, zielona mogiła pod palmami w dolinie, niedaleko Gazy, znaczyła miejsce, w którym spoczywał pokutnik snem sprawiedliwego.

 

A po wielu latach dobroczynności Fabiola zasnęła w Bogu i spoczywa obok Agnieszki i Miriamy.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom II. Łomża 1936, ss. 462-472.

 

Przypisy:

(1) Por. Mt. 10, 42.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMX, Kraków 2010

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: