F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ IX.

 

Fałszywy brat

 

Trzeba nam się wrócić do smutnej historii Torkwata. Nazajutrz po okropnym upadku, budząc się z ciężkiego snu, ujrzał przy sobie czuwającego Fulwiusza. Był to sokolnik, który pochwyciwszy młodego sokoła, przyszedł go obłaskawić i przyuczyć do polowania na gołę­bie, za które płacić mu będzie niewolą wśród obfitości dobrego żeru. Jako doświadczony mistrz z najzimniejszą krwią przywodził mu na pamięć każdy szczegół nocnej rozpusty, utratę wszystkiego i jedyne sposoby ratowania się przedstawiał z nielitościwą dokładnością; wzmac­niał każdą nić sieci, w którą nieszczęśliwego ułowił.

 

Takie było położenie Torkwata; jeśli krokiem postąpi ku chrześcijaństwu, co, jak za­pewniał Fulwiusz, byłoby bezskutecznym do po­jednania się z braćmi, zaraz według praw ce­sarstwa oddanym będzie pod sąd i srogą śmiercią ukarany. Jeśli zaś zostanie wiernym prze­szłej nocy zawartemu przymierzu, na niczym mu zbywać nie będzie.

 

– Jesteś cierpiący i w gorączce – rzekł nareszcie Fulwiusz – chodź, ranna przechadz­ka i świeże powietrze orzeźwią cię.

 

Nędznik dał się namówić; i zaledwie doszli do forum, gdy Korwin, jakby przypadkiem, za­szedł im drogę. Po wzajemnych pozdrowieniach rzekł:

 

– Cieszę się, żem was spotkał; miło mi bę­dzie zabrać was z sobą i pokazać pracownię mego ojca.

 

– Pracownię? – spytał Torkwatus z zadzi­wieniem.

 

– Tak jest, miejsce, w którym narzędzia swoje przechowuję, na nowo teraz ślicznie zo­stało ozdobione. Otóż właśnie najlepszy nasz podmajstrzy, stary mruk Katulus, drzwi nam otwiera.

 

Weszli do obszernego dziedzińca, naokoło którego było poddasze zapełnione różnokształtnymi narzędziami kary. Torkwatus wzdrygał się.

 

– Wejdźcie, panowie, nie lękajcie się – rzekł stary kat. – Nie ma tu jeszcze ognia i nikt wam nic nie zrobi, chybaby który z was był obrzydliwym chrześcijaninem; na takich bowiem ostrzymy te narzędzia.

 

– Teraz, Katulusie – rzekł Korwin – opo­wiedz temu panu, który jest nietutejszy, użytek tych ładnych zabawek, jakie tu masz.

 

Katulus z ochotą zaczął oprowadzać po sza­cownym zbiorze, tłumacząc każdą rzecz z obszernymi komentarzami i tak gorliwie, że w za­pale swym udzielił Torkwatowi praktycznego objaśnienia o tym, co pokazywał, uchwyciwszy raz ucho jego w ostre szczypce, a innym razem uderzając młotkiem w powietrzu, tak, że o włos zębów mu nie wybił.

 

Ruszt, na którym skazańców smażono, du­ża żelazna krata, żelazne krzesło z piecykiem zamiast siedzenia, duże kotły do kąpieli z go­rącego oleju lub wrzącej wody, chochle do roz­tapiania ołowiu i wlewania w usta; szczypce, haki, żelazne grzebienie rozmaitych kształtów do obdzierania członków ze skóry; tak zwane skorpiony, czyli dyscypliny, zbrojne w żelazne lub ołowiane gałki; żelazne obroże, kajdany, dyby najrozmaitszego rodzaju; nareszcie mie­cze, noże i siekiery we wszelkich gatunkach, pokazywał z prawdziwym amatorstwem i przed­smakiem rozkoszy, spodziewanej w użyciu tak wydoskonalonych utworów katowskiej sztuki na upartych i twardoskórych chrześcijan.

 

Torkwatus był do żywego przejęty. Zapro­wadzono go do łaźni Antonika, gdzie ściągnął na siebie uwagę starego Kukumina i żony jego Wiktorii, którzy go przedtem widzieli w kościele. Po dobrym śniadaniu zaprowadzono go do sali gry w termach, gdzie, oczywiście, zgrał się. Fulwiusz pożyczył mu pieniędzy, lecz na każdy grosz wymagał podpisu. Tym sposobem w kilku dniach zupełnie opanował kusiciel Tor­kwata.

 

Schodzili się o wczesnych godzinach z ra­na i późno wieczór; zresztą przez cały dzień Torkwatus był od nowych przyjaciół wolny, aby nie popadł w podejrzenie u chrześcijan, a przez to nie tracił swej wartości. Korwin za­mierzał z wielkim zamachem uderzyć na chrześcijan, jak tylko edykt ogłoszony będzie. Wy­mógł więc na Torkwacie, aby wziął na siebie wskutek zawartego przymierza przepatrzenie głównego cmentarza, w którym Papież miał ce­lebrować. Z tego zadania wkrótce wywiązał się Torkwatus, zwiedzając cmentarz św. Kaliksta w towarzystwie Pankracjusza i fossorów; i wtenczas, kiedy się toczyła w jego sercu walka, przez Sewerusa dostrzeżona, między ła­ską Bożą a pokusą, pamięć na Katulusa i mę­czarnie, na Fulwiusza i wyłudzone podpisy piekłu zwycięstwo oddały. Korwin podług sprawozdania zrobił plan cmentarza, aby wal­ny atak przypuścić do schronienia chrześcijan zaraz nazajutrz po ogłoszeniu dekretu cesar­skiego.

 

Fulwiusz inny obrał sposób. Umyślił po­znać na własne oczy zgromadzone w kościele wyższe duchowieństwo rzymskie i znaczniej­szych chrześcijan. Raz przypatrzywszy się ich twarzom, pewny był, że żadne przebranie nie zdoła omylić przenikliwego oka, że z łatwością wyłowi wszystkich po jednemu. Nalegał więc na Torkwata, aby się razem udali na pierwszą znaczniejszą uroczystość, gromadzącą wielu księży i diakonów koło Papieża. Zbił wszel­kie odradzania, uspokoił wszelkie obawy, i za­pewnił Torkwata, że raz wszedłszy za wymó­wieniem hasła, sprawiać się będzie zupełnie jak chrześcijanin. Torkwatus wkrótce przy­niósł wiadomość o nadchodzącym święceniu księży w miesiącu grudniu.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 220-223.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: