F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ VIII.

 

Jeszcze smutniej

 

Gdy Sebastian wyszedł na dziedziniec, za­stał służących otaczających posłańca i słucha­jących o śmierci pana.

 

List, posłany przez Torkwata, osiągnął po­żądany cel. Fabiusz udał się do willi swej i przepędził parę dni z córką przed wyjazdem do Ostii. Był czulszym, niż zazwyczaj, i gdy się żegnali oboje, ojciec i córka przejęci byli smutkiem, jakby przeczuwając, że się nigdy nie zobaczą.

 

Fabiusz wszakże wkrótce wrócił do zwyk­łego usposobienia w Bajae, gdzie grono weso­łych przyjaciół niecierpliwie na niego czekało; uważał za konieczne zatrzymać się tam, gdyż mu statek przyrządzono i opatrywano na dro­gę w najlepsze wina i przysmaki, jakich Kam­pania dostarczyć mogła. Przebrał jednak miarę zbytków, i wychodząc z kąpieli po obfitej wie­czerzy, dostał dreszczów i po dwudziestu czte­rech godzinach żyć przestał. Majątek cały zostawił jedynaczce. Nareszcie ciało było już nabalsamowane, gdy posłaniec wyruszył, i miało być przywiezione na statku Fabiusza do Ostii.

 

Słysząc to smutne opowiadanie, Sebastian żałował, że się w tej chwili wyraził o śmierci, jak było powyżej, i opuścił dom ze smutnymi myślami.

 

Pierwsze zanurzenie się Fabioli w zimną przepaść boleści było głębokie i okropne, aż do stracenia zmysłów. Potem lekkość młodo­ści i siła umysłu wyprowadziły ją znowu na powierzchnię, a widok życia, przedstawiający się na widnokręgu wyobraźni, był jakby nie­zmierny ocean gotujących się czarnych fal, na których płynęła jedna tylko żyjąca istota, to jest ona sama. Żal jej był niewymowny i nie­zmierny, dreszcz ją przeszedł, zamknęła oczy i znowu popadła w odrętwienie, póki nie wró­ciła przytomność umysłu. Co raz przechodziła gwałtownie z chwilowej śmierci do chwilowego życia, a otaczające sługi próbowały lekarstw na to, co im się wydawało zastraszającym objawem obłąkania. Nareszcie usiadła, blada, z okiem szklanym i suchym, łagodnie oddalając rękę, która usiłowała krzepić ją kordiałami. W tym stanie długo pozostała; opanowała ją martwa i nieruchoma obojętność; źrenice zda­wały się nieczułe na światło, i z cicha obawia­no się, czy mózg nie był dotknięty. Lekarz wezwany wymówił wyraźnie i dobitnie do ucha jej to pytanie:

 

– Fabiolo, czy wiesz, że ojciec twój umarł?

 

Zadrżała i upadła na wznak, i potok łez ulżył jej sercu i głowie. Mówiła o ojcu i wo­łała go wśród łkania; dzikie, bezładne, lecz mi­łości pełne słowa mówiła o nim i do niego. Czasem (jak się zdawało) myślała, że ojciec żyje jeszcze; potem przypominała sobie, że umarł, płakała i jęczała, póki sen nie zmorzył łzawych powiek na pokrzepienie znękanego umysłu i ciała.

 

Eufrozyna i Syra same czuwały przy niej. Eufrozyna od czasu do czasu powtarzała po­gańskie błahe pociechy, przypominała jej, jak dobrym panem, jak uczciwym człowiekiem i ko­chającym ojcem był Fabiusz. Lecz chrześci­janka czasem tylko słodkim i łagodnym sło­wem milczenie przerywając, posługiwała pani z tak serdeczną delikatnością, że nawet w ta­kiej chwili nie uszła uwagi. Cóż więcej czynić mogła, jeśli nie modlić się? Jakąż nadzieję mieć mogła, jeśli nie tę najszczytniejszą nadzie­ję, że łaska Boża rozwija się jak kwiat w tej boleści; że jasny anioł pływał w czarnym obło­ku, okrywającym upokorzony umysł jej pani?

 

Gdy ból ustępował, powracała Fabioli myśl w ciemnej i badawczej formie: Co się stało z jej ojcem? Gdzie się podział? Czy się roztopił w nicości, czy też uległ na zawsze zniszczeniu? Czy życie jego przejrzane było przez to niewi­dome oko, które widzi rzeczy niewidzialne? Czy przeszedł przez tę próbę, którą Sebastian i Syra opisywali?... Niepodobna!... A więc cóż się z nim stało? Drżała i usiłowała odpędzić troskę od zmęczonego umysłu. Och! gdyby promień nieznanego światła przeniknął grób i po­kazał jej, czym jest! Poezja chciała grób oświe­cić i nawet uświetnić; lecz nieboga stanęła tyl­ko przy wchodzie jako geniusz z pochyloną głową i zgaszoną pochodnią. Dalej poszła nau­ka; widziała smrodliwą kostnicę, ze skalanymi skrzydłami i lampą zgaszoną w zepsutym po­wietrzu, wyszła przerażona. I filozofia ośmieliła się tylko z daleka obchodzić wkoło, zaglądać z przestrachem i cofać się, a potem rozprawiać lub pleść: wzruszając ramionami, przyzna­ła, że zagadka jeszcze nierozwiązana i tajem­nica jeszcze niezgłębiona. O, gdyby ktokolwiek wyższy nad to wszystko, mógł usunąć okropną niepewność!

 

Gdy te myśli ciemną nocą otaczały serce Fabioli, niewolnica jej cieszyła się innym widze­niem rzeczy. Widziała światła odziane w śmier­telne kształty, powstające z grobu jakby z oczy­szczenia, w którym zostały podlejsze przedmioty cielesności bez nadwyrężenia istoty ludzkiej natury. Uduchowione i wolne, piękne i chwa­łą otoczone widzenie pozostaje z samego sied­liska zgnilizny. I coraz to nowe ukazują się z lądu i morza; z cuchnącego cmentarza i spod ołtarza świętego; z gęstej krzewiny, gdzie ta­jemne zabójstwo popełnione było na sprawied­liwym, i z pól dawnych bitew toczonych przez Izraela dla chwały Bożej, i zewsząd jak kryształowe fontanny biją w powietrzu, sygnały ogniste ku niebu się wznoszą; zewsząd budzi się życie, aż nareszcie miliony zmartwychwsta­łych w ściśniętych szeregach zaludniają ziemię na nowo wesołym i nieśmiertelnym życiem.

 

A jak ona to widzieć mogła? Oto, że ktoś większy i lepszy od poety, mędrca lub filozofa sam uczynił próbę; zstąpił naprzód w ciemne łoże śmierci, pobłogosławił, a jak pierwej ko­lebkę i niemowlęctwo uświęcał, tak śmierć rzeczą świętą uczynił. Wstąpił weń w ciem­nym zmroku wieczornym; a wyszedł w najjaś­niejszym ranku; okryty w grobie ziołami i ko­rzeniami, powstał odziany w własną wonną nieśmiertelność. I od tej chwili grób przestał być przestrachem dla duszy chrześcijańskiej, bo został nadal tym, czym go uczynił Chrystus: bruzdą, w której musi być siane ziarno nieśmiertelności.

 

Czas nie był przyszedł, w którym można o tym wszystkim mówić Fabioli. Ciągle po­grążona była w żalu, jak ci, którzy nie mają nadziei. Dzień za dniem upływał w smutnym rozmyślaniu nad tajemnicą śmierci, gdy naresz­cie inne trudy ją zbudziły.

 

Ciało przywieziono; pogrzeb się odbył z rzad­ką wspaniałością. Uroczysty obrządek, na któ­rym niesiono woskowe maski przodków przy świetle pochodni, a potem zapalono ogromny pogrzebowy stos z drzewa aromatycznego, wonny najrzadszymi korzeniami z Arabii, zakoń­czył się zebraniem ręką Fabioli kilku garści popiołów z popalonych kości, które złożone zo­stały w urnę alabastrową, i postawione w fra­mudze w grobie rodzinnym z zapisanym naz­wiskiem, czyje były za życia.

 

Kalpurniusz wygłosił pogrzebową mowę, w której stosownie do modnych ówczesnych opinii porównywał cnoty gościnnego i prze­myślnego obywatela z fałszywą moralnością lu­dzi zwanych chrześcijanami, którzy poszczą i modlą się po całych dniach, a podstępnie za­rażają niebezpiecznymi zasadami każdą szlachetną rodzinę i szczepią niewierność i niemoralność we wszystkich klasach. Gdyby istnia­ło jakie przyszłe życie, o czym zdania filozo­fów podzielone, Fabiusz bez wątpienia kąpałby się teraz w świetle słonecznym na zielonych elizejskich polach i napawał nektarem. – Ach! – kończył stary, płacząc fałszywie, który z żalu za Fabiuszem nie byłby zamienił kubka Falernu za amforę (1) tego napoju. – Ach, niechaj bogowie przyspieszyć raczą dzień, w którym ja, uniżony klient Fabiusza, połączę się z nim w tajemniczym zaciszu i przy skromnych ucztach! – Te uczuciowe słowa zyskały ogólny poklask.

 

Po tych zajęciach nastąpiły inne, Fabiola skierować musiała sprężysty umysł swój do zawikłanych interesów ojcowskich. Często zmar­twiona była odkryciem tego, co w jej oczach było niesprawiedliwością, oszustwem, fałszerstwem i uciemiężeniem, w sprawach człowieka, którego świat uwielbiał jako najsumienniejszego i najhojniejszego z obywateli.

 

W parę tygodni później Fabiola w żałobnej odzieży odwiedzała przyjaciół swoich. Zaczęła od Agnieszki.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 215-220.

 

Przypisy:

(1) Duży gliniany dzban, w którym wino przechowywano.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: