F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ VI.

 

Narady

 

Prześladowanie srożyło się już od jakiegoś czasu na wschodzie pod rządami Dioklecjana i Galeriusza, a rozkaz rozpoczęcia piekielnej roboty na zachodzie doszedł do Maksymiana. Zamierzono tym razem już nie tylko uciskać, lecz wytępić chrześcijan tak, żeby po nich imię nawet nie pozostało. Postanowiono nikomu życia nie darować; lecz zgładziwszy najprzód naczelników religii, wśród ubogiego ludu rzeź uczynić – wszystkich wiernych wymordować. Trzeba było tyranom w tym celu naradzać się, aby wszyscy oprawcy w jedności porozumienia działali, aby wszystkie środki przyczyniły się do skuteczności usiłowań i aby majestat cesar­skiego rozgłosu przydawał powagi i rozgłosu śmiertelnym razom.

 

W tym celu cesarz, chociaż niecierpliwie wyglądał rozpoczęcia krwawego dzieła, dał się nakłonić doradcom swoim i wstrzymał wyko­nanie ukazu do chwili, w której by mógł być ogłoszonym i wykonanym naraz we wszystkich prowincjach zachodnich; aby chmura, pioruna­mi zemsty ciężarna, wisiała czas dłuższy w groź­nej ciszy nad nieszczęśliwymi ofiarami, aż pęk­nie, miotając z okropnego łona pociski przygo­towane: ogień, wodę, grad, błyski i pioruny.

 

W listopadzie Maksymian Herkules zwołał walną radę, na której plany jego miały być ostatecznie potwierdzone. Wezwano tam wyż­szych urzędników dworu i stanu. Najstarszy z nich, prefekt miasta, przyprowadził z sobą syna Korwina, którego ofiarował na dowódcę zbrojnego zastępu oprawców, składającego się z ludzi znanych z najdzikszej nienawiści ku chrześcijanom, a którego szczególnym prze­znaczeniem było śledzić i chwytać chrześcijan z niezmordowaną zaciekłością.

 

Prefektowie, tj. wielkorządcy Sycylii, Włoch, Hiszpanii i Galii przytomni byli odczytaniu woli cesarskiej. Nadto wielu uczonych ludzi, filozofów i mówców, pomiędzy którymi nasz sławny znajomy, Kalpurniusz, wezwanych było; wielu też kapłanom z różnych części państwa, przybyłym z petycjami do monarchy o pom­szczenie obrażonego majestatu, wstępu dozwo­lono.

 

Zwyczajną cesarzów siedzibą był Palatyn. Mieli wszakże i inną rezydencję, gdzie chęt­niej przebywali i w której Maksymian Herku­les szczególne miał upodobanie. Podczas pa­nowania Nerona, bogaty senator Plautius Lateranus oskarżony został o knowanie spisku, a wkrótce potem ukarany śmiercią. Ogromny skazanego majątek został na rzecz cesarza skonfiskowany i między innymi dom opisany przez Juwenala i innych pisarzy jako niezwy­kłej wielkości i wspaniałości; stał w ślicznym położeniu, na górze Celiańskiej, na południowym końcu miasta; widok stamtąd nie miał równego sobie nawet w okolicach Rzymu. Po polach Kampanii, ozdobionych niezliczonymi arkadami kolosalnych wodociągów, przecina­nych śmiałymi liniami dróg cesarskich, szlaka­mi marmurowych grobów, nasadzanych świetnymi willami, oprawnymi jak drogie kamienie w ciemnozieloną emalię laurów i cyprysów rozkosznie pasąc się, oko sięgało pod wieczór purpurą zasłanych stoków gór, na których jak na łożu leżą wygodnie Alba i Tuskulum "z córmi swymi" (mówiąc językiem poezji wschodniej) i kąpią się w blasku zachodzącego słoń­ca. Stromy łańcuch Sabińskich gór po lewej, a złota powierzchnia morza po prawej ręce, zamykały ten śliczny krajobraz.

 

Przypisalibyśmy Maksymianowi zupełnie obcą jego duszy zaletę, mniemając, że lubił mieszkanie tak pięknie położone przez uczucie i zamiłowanie artystycznej piękności. Wspa­niałość zabudowań, które sam jeszcze ozdobił, albo może łatwość polowania na dziki lub wil­ki była przyczyną jego upodobania. Urodzony w Sirmium w Sklawonii, barbarzyniec niskie­go pochodzenia, prosty żołnierz bez żadnego wykształcenia, szczęśliwy w bitwach, uposażo­ny jedynie zwierzęcą siłą, od której dostał przydomek Herkulesa, wyniesiony został na ten tron przez swego współbarbarzyńcę Dioklesa, znanego pod imieniem Dioklecjana cesarza. Podobnie, jak Dioklecjan, chciwy aż do podło­ści, rozrzutny bez miary, oddający się tym sa­mym brzydkim nałogom i szkaradnym zbrod­niom, niepowściągniony w żądzach, bez instyn­ktu sprawiedliwości lub uczucia ludzkości, po­twór ten nigdy nie przestał ciemiężyć, prześla­dować i gładzić, cokolwiek mu zawadzało. Zbliżanie się prześladowania takie w nim wznieciło uczucie, jakie zbliżająca się uczta obudza w żarłoku, który nie przestając na co­dziennych zbytkach, wygląda nadzwyczajnych potraw dla dogodzenia podłej namiętności. Olbrzymi w postawie, miał rysy znamienne ra­sy swej: włosy na głowie i na twarzy raczej żółte niż czerwone, rosnące dziko jak chwast, oczy ruchliwe z wyrazem podejrzliwym, roz­pustnym i okrutnym. Ostatni prawie z rzym­skich tyranów, napełniał postrachem serce każdego patrzącego nań człowieka, wyjąwszy niczym nieustraszonych chrześcijan. Czyż dziw­na, że nienawidził nie tylko plemię, ale samo imię chrześcijan?

 

W wspaniałej więc bazylice czyli sali pała­cu Laterańskiego zwołał Maksymian zgroma­dzenie, w którym tajemnica nakazaną była pod karą śmierci. Na półokrągłym podniesie­niu w jednym końcu sali, na tronie ze słonio­wej kości, bogato ozdobionym, siadł cesarz, a przed nim stanęli uniżeni, drżący doradcy. Oddział straży pilnował wchodu, dowodzący oficer, Sebastian, stał niby niedbale oparty o wewnętrzną stronę wchodu, lecz pilnie chwy­tał każde wymówione słowo.

 

Nie domyślał się cesarz, że sala, w której zasiadał, a którą później wraz z pobliskim pa­łacem dał Konstantynowi jako część wiana córki swej Fausty, ofiarowaną będzie przez tegoż Konstantyna głowie tego samego Kościo­ła, nad którego zagładą Maksymian przemyśliwał i że zachowując nazwę lateraneńskiej bazyliki, stanie się katedrą "wszystkich ko­ściołów Rzymu i całego świata matką i głową".

 

Nie domyślał się, że na miejscu tronu jego postawiony będzie tron, skąd prawa nadawane przez nieśmiertelny poczet władców duchow­nych i doczesnych, rządzić będą światami, nieznanymi rzymskiej potędze.

 

Przez religijne i u pogan zachowane usza­nowanie, pierwszeństwo w posłuchaniu dane było naprzód kapłanom, z których każdy miał coś do powiedzenia. Tu rzeka wylała i naro­biła wiele szkód w pobliskich polach; tam trzęsienie ziemi zburzyło część miasta; na północnych granicach barbarzyńcy grozili napaścią; na południu morowe powietrze trapiło pobożną ludność. W każdym z tych przypadków wyrocznie oznajmiły, że wszystkiemu win­ni chrześcijanie, których obecność w państwie cierpiana gniewała bogów, a których szkodli­we czary sprowadzały te klęski. Nadto nie­które wyrocznie zasmuciły zwolenników swoich, wyraźnie oświadczając, że mówić nie będą, dopokąd obmierźli Nazareńczycy nie będą wy­tępieni; a wielka wyrocznia delficka dała tę tylko odpowiedź: że sprawiedliwi mówić bo­gom nie dozwalają.

 

Następnie przyszła kolej na filozofów i mówców, z których każdy wygłosił długą i nudną mowę, podczas której Maksymian nie szczędził oznak znużenia. Lecz ponieważ cesarzowie wschodni odbywali podobną formalność, uwa­żał za powinność przetrwać te nudy aż do końca.

 

Zwykłe oszczerstwa powtórzone były po tysiączny raz przed poklaskującym zgromadze­niem: baśnie o mordowaniu i pożeraniu dzieci, o popełnianiu szkaradnych zbrodni, o czczeniu ciał męczeńskich i oślej głowy, i dość zresztą dziwne oskarżenie o niedowiarstwo i nieuzna­wanie żadnego Boga. Te baśnie były wszystkie za szczerą prawdę przyjęte; chociaż zapewne mówcy sami wiedzieli dobrze, że owe niby dowody i przykłady są tylko pięknie brzmiącymi pogańskimi kłamstwami, bardzo pożytecznymi do podburzania nienawiści prze­ciw wierze chrześcijańskiej.

 

Nareszcie odezwał się najgruntowniejszy badacz nauki domowego nieprzyjaciela w pań­stwie, najlepiej znający niebezpieczne chrze­ścijan praktyki. Mniemano, że czytał własne ich książki i że gotował dzieło mające zbić ze szczętem ich błędy. Istotnie tak wielką wiarę pokładano w jego zdaniu, że gdyby Kalpurniuszowi mówiącemu o potwornych zabobonach sam Papież przyszedł zaprzeczyć, każdy ze słuchaczy śmiałby się tylko na myśl tej zaro­zumiałości odezwania się w obronie własnej religii przeciwko zdaniu tak głębokiego filozofa. Zaczął tym razem z innej strony i nauką swoją zadziwił nawet braci sofistów. Czytał oryginalne książki, nie tylko, jak utrzymywał, chrześcijan samych, lecz nawet pradziadów ich, Żydów, którzy uciekając przed głodem z własnego kraju, przyszli do Egiptu za pano­wania Ptolomeusza Filadelfa i za zręczną po­mocą Józefa, naczelnika swego, wykupili wszyst­ko zboże i posłali do swego kraju. Za co Ptolomeusz uwięzić ich kazał, mówiąc: że ponie­waż zjedli wszystko zboże, teraz żyć mają słomą; to jest robić ze słomy z gliną cegłę na wymurowanie wielkiego miasta. Potem Demetriusz Faleriusz, słysząc od nich wiele cieka­wych badań o początkach świata, zamknął Mojżesza i Arona, najuczeńszych z pomiędzy Żydów, w wieży, ogoliwszy każdemu po poło­wie brody, dopóki nie spisali pamiętników swych po grecku.

 

Te ciekawe księgi widział Kalpurniusz i za­mierzał cały swój argument na tychże oprzeć. Naród żydowski prowadził wojnę z każdym królem i ludem, który mu zawadzał i wszyst­ko koło siebie wytępiał. Zasadą było u nich, gdy zdobywali miasto, wszystkich mieszkańców wyrżnąć, a to dlatego, że zostawali pod rzą­dami ambitnych kapłanów tak, że gdy pewien król Saul, zwany także Pawłem, darował życie biednemu uwięzionemu królowi imieniem Agag, kapłani rozkazali, aby był na kawałki porąbany.

 

– Teraz – mówił dalej – ci chrześcijanie są ciągle pod panowaniem takich samych kapłanów i gotowi są dzisiaj pod ich przewod­nictwem obalić wielkie rzymskie państwo, pod­palić nas wszystkich i nawet targnąć się bez­bożnie na święte i czcigodne głowy naszych boskich cesarzy.

 

Dreszcz oburzenia przebiegł zgromadzenie po tej mowie. Lecz wkrótce wszystko się uci­szyło, gdy cesarz otworzył usta.

 

– Co do mnie – rzekł – mam inne, silniej­sze przyczyny do nienawidzenia chrześcijan. Śmieli ustanowić w państwie i w samym tym mieście samoistną religijną władzę nieznaną tu dawniej, niezależną od rządu i równie potężny wpływ wywierającą na ludzi, jak sam rząd ce­sarski. Pierwej wszyscy uznawali cesarza za głowę religii zarówno jak i rządu cywilnego. Stąd też nosi dotąd tytuł Pontifex Maximus. Lecz ci ludzie wymyślili sobie podzieloną wła­dzę, a przez to samo podzielili swoją dla mnie podległość, gorliwość i wierność. Nienawidzę więc, jako będącą uszczerbkiem mej potęgi, tej władzy kapłanów nad mymi poddanymi. I oś­wiadczam, że wolałbym słyszeć o nowym na tron mój wdzierającym się przeciwniku, niż o wyborze jednego z tych chrześcijańskich ka­płanów w Rzymie.

 

Tę mowę, wypowiedzianą grubym, chrapli­wym głosem i rażącym cudzoziemskim akcen­tem, przyjęto z niezmiernym poklaskiem i ukła­dano plany jednoczesnego ogłoszenia ukazu na całym zachodzie i nieubłaganej onegoż egzekucji.

 

Potem zwracając się nagle ku Tertulusowi, rzekł cesarz:

 

– Prefekcie, mówiłeś, że masz kogoś zale­cić na głównego wykonawcę tych rozporządzeń i na nieubłagane obchodzenie się z tymi zdraj­cami.

 

– Oto jest, panie, mój syn, Korwin.

 

I Tertulus poprowadził młodego kandydata przed podnóżek tyrana. Korwin ukląkł, a Maksymian przeszył go ostrym wejrzeniem, roześmiał się szkaradnie i rzekł:

 

– Na moje słowo, zdaje mi się, że będzie dobry. Zaprawdę, prefekcie, nie byłbym się domyślił, że masz tak brzydkiego syna. Zdaje mi się, że się zupełnie nada: wszelkie znamio­na skończonego łotra i nielitościwego kata wypiętnowane na jego twarzy.

 

Potem obracając się do Korwina, który po­czerwieniał jak rak ze złości, przestrachu i wsty­du, rzekł dalej:

 

– Pamiętaj, że chcę mieć dobrą robotę, nie posiekaną, nie porąbaną, nie pomyloną, nie po­łataną. Płacę dobrze, jak mi dobrze służą; lecz złe usługi odpłacam po swojemu. A teraz idź i pamiętaj, że jeśli plecy twoje odpowia­dać mogą za małą winę, głowa odpowie za większą. W wiązkach liktorów znajdują się topór i rózgi.

 

Cesarz powstał, aby się oddalić, gdy spo­strzegł Fulwiusza, który był wezwany, jako płatny dworski szpieg, lecz stał, o ile możno­ści, w oddaleniu.

 

– A, pójdź no tu, mój bohaterze ze wscho­du – zawołał cesarz – pójdź bliżej.

 

Fulwiusz słuchał z powierzchowną ochotą, lecz wewnętrznie z prawdziwym wstrętem, jak­by zbliżyć się musiał do tygrysa, o którego wątpiłby łańcuchach. Postrzegł od samego po­czątku pobytu swego w Rzymie, że przybycie jego nie było miłe Maksymianowi, chociaż nie wiedział dokładnie przyczyny.

 

Nie było to jedynie dlatego, że tyran miał już dosyć swoich ulubieńców do zbogacenia i szpiegów do płacenia, nie potrzebując, aby Dioklecjan z Azji swoich nasyłał, chociaż i to coś znaczyło, lecz była ważniejsza przyczyna. Myślał w głębi duszy, że Fulwiusz przysłany był głównie dla szpiegowania jego własnej oso­by i dla donoszenia do Nikomedii o tym, co się mówiło i działo u dworu. Stąd też, cho­ciaż musiał go znosić i używać, nie miał do niego żadnego zaufania i nie lubił go, a to u ty­rana tyle znaczyło, co nienawiść.

 

Było to więc niejaką pociechą dla Korwi­na słyszeć swego pysznego sprzymierzeńca tak­że publicznie nagabanego i poniewieranego w słowach:

 

– Bez przymileń udanych stawaj tu prze­de mną. Trzeba mi czynów, nie fałszywych uśmiechów. Przybyłeś tutaj jako sławny wietrzyciel spisków, jako łasica wyuczona do wy­ciągania spisków z gniazd najskrytszych. Do­tąd nic tak dalece z tego nie widziałem, prze­cież nabrałeś dosyć pieniędzy do rozpoczęcia roboty. Chrześcijanie dostarczą ci obszernego pola działania; bądź więc gotów i pokaż nam, co umiesz. Znasz mój sposób postępowania, masz więc bystro patrzyć wkoło siebie, abyś nie ujrzał przed sobą coś bardzo ostrego. Ma­jątek winowajcy podzielony ma być między oskarżycieli i skarb państwa; wyjąwszy, gdy­bym miał szczególne powody w obróceniu wszystkiego na własny użytek. Teraz możesz się oddalić.

 

Wielu pomyślało, że te "szczególne powo­dy" staną się ogólnym prawidłem.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 201-209.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: