––––
ROZDZIAŁ V.
W "szczęśliwej czyli błogosławionej Kampanii", jakby powiedział pisarz jaki z czasów Augustowskich zostawiliśmy Fabiolę, zakłopotaną sentencjami, które przypadkiem znalazła. Wpadły w jej ręce, jakby odezwa z innego świata; lecz nie wiedziała, z jakiego. Pragnęła coś więcej w tym przedmiocie wiedzieć, badać nie chciała. Wiele gości miała nazajutrz i podczas kilku następujących dni, i często przychodziło jej na myśl temu lub owemu pokazać sentencję, lecz nie mogła się jakoś na to zdobyć.
Sąsiadka, której życie podobne było do życia Fabioli, to jest filozoficznie czyste i zimno cnotliwe, przyszła do niej w odwiedziny i rozmawiały razem o modnych w tej chwili opiniach.
Fabiola wzięła welinową kartkę, aby zagadnąć znajomą swoją, lecz nie odważyła się; zdawało jej się to jakby lekceważeniem. Uczony jeden człowiek, bardzo oczytany we wszystkich gałęziach nauk i literatury, odwiedził ją także i mówił bardzo płynnie o wzniosłych celach szkół dawniejszych. Miała ochotę poradzić się co do swojego odkrycia, lecz uznała, że w tym jest coś zbyt wysokiego, aby on mógł zrozumieć. Dziwna rzecz, że gdy trzeba było mądrej rady lub pociechy, szlachetna i wzniosła rzymska pani zwracała się mimowolnie do chrześcijańskiej niewolnicy. I tak też teraz uczyniła. W pierwszej chwili, gdy zostały same, po kilku dniach spędzonych w towarzystwie, Fabiola wzięła pergamin i położyła przed Syrą. W tej chwili przebiegło po jej twarzy wzruszenie niedostrzeżone przez Fabiolę; lecz przeczytawszy, zupełnie spokojne podniosła oblicze.
– To pismo – rzekła Fabiola – dostało się w moje ręce w willi Chromacjusza zapewne przez omyłkę, z powodu notatki na drugiej stronie. Nie mogę myśli mojej od tych słów uwolnić i jestem nimi zmęczona.
– Dlaczego, pani? wszak znaczenie tych słów bardzo proste.
– Tak jest, właśnie ta prostota w niespokojność mnie wprawia. Moje własne uczucia buntują się przeciw tym myślom. Zdaje mi się, że gardziłabym człowiekiem, któryby nie oburzył się na obelgę i nie odpłacił nienawiści nienawiścią. Przebaczyć byłoby już bardzo wiele; lecz dobrem za złe odpłacić, zdaje mi się być wymaganiem, przeciwnym naturze ludzkiej. Teraz, choć tak to wszystko czuję, muszę uznać, żeś pozyskała mój szacunek postępowaniem zupełnie przeciwnym temu, którego bym się była spodziewała.
– Och! nie mów o mnie, droga pani, lecz zwróć uwagę na prostą zasadę, którą także w innych szanujesz. Czy Arystydes na twoją pogardę czy na szacunek zasługuje, oddając przysługę grubiańskiemu nieprzyjacielowi, i pisząc na prośbę jego własne nazwisko na skorupce, która go na wygnanie skazać miała? Czy gardzisz imieniem Koriolana, czy podziwiasz, jako Rzymianka, wspaniałomyślne przebaczenie miastu twemu?
– Szanuję obu najszczerzej, Syro, lecz ci ludzie byli przecież bohaterami!
– A czemuż byśmy wszyscy nie mieli być bohaterami? – zapytała Syra, śmiejąc się.
– Co mówisz, dziecko? jakiegoż by nam świata trzeba, gdybyśmy bohaterami byli? Bardzo przyjemnie czytać o tych dziwnych ludziach; lecz smutno by było patrzeć co dzień na zwyczajnych ludzi, przybierających role bohaterów.
– Dlaczego smutno? – zapytała sługa.
– Dlaczego? a któżby pragnął zastać dziecko przy piersi bawiące się z gadami, lub duszące węża w kolebce swej? Bardzo by mi było niemiło słyszeć gościa, którego bym na obiad zaprosiła, opowiadającego z zimną krwią, że tego samego dnia zabił minotaura, lub udusił hydrę; albo mieć przyjaciela, któryby się ofiarował przepuścić Tyber przez stajnie moje, dla oczyszczenia ich. Zachowajcie nas, bogi, od pokolenia bohaterów!
I Fabiola śmiała się serdecznie na tę myśl. Z tą samą wesołością Syra mówiła dalej:
– Lecz dajmy na to, że na nasze nieszczęście żyć musimy w kraju, gdzie istnieją takie potwory, jak minotaury, hydry i smoki. Czyżby nie lepiej, aby zwyczajni ludzie byli dość nieustraszeni, aby zwalczać te potwory, niż gdybyśmy mieli posyłać na drugi koniec świata po jakiego Tezeusza lub Herkulesa dla uwolnienia nas od plagi? Istotnie w podobnym przypadku człowiek wytępiający potwory, nie byłby większym bohaterem, niż strzelcy na lwy w moim kraju.
– Masz słuszność, Syro, lecz nie widzę tutaj zastosowania twej myśli.
– Oto jest zastosowanie: gniew, nienawiść, zemsta, ambicja, skąpstwo są w moich oczach tak obrzydłymi potworami, jak węże i smoki, a napastują zwyczajnych ludzi tak dobrze, jak największych. Czemuż bym nie miała próbować pokonać te potwory tak jak Arystydes, Koriolanus lub Cyncynatus? Czemuż jedynie bohaterom zostawiać, czego sami dokazać możemy?
– I czy naprawdę uważasz to za rozsądną, moralną zasadę? Jeżeli tak, bardzo się obawiam, że się zbyt wysoko unosisz.
– Nie, droga pani. Zdziwiłaś się, gdym się ośmieliła utrzymywać, że wewnętrzna i niewidzialna cnota tak jest niezbędna, jak zewnętrzna i widzialna; obawiam się, że cię teraz jeszcze bardziej zadziwię.
– Mów tylko wszystko bez obawy.
– Dobrze więc; zasada nauki, której się trzymam, jest taka: że my musimy uważać i wypełniać jako codzienną, zwyczajną cnotę, nawet jako prostą powinność, cokolwiek inna nauka najczystsza i najwznioślejsza, jaka być może, podawała za heroizm i nadzwyczajną cnotę.
– Jest to, zapewne, najwyższy szczyt moralnej doskonałości; lecz uważaj różnicę między dwoma rodzajami heroizmu. Bohater cieszy się chwałą ziemską, imię jego jest zapisane i podane potomności, gdy pokonywa żądze swoje, odznacza się wielkim czynem. Lecz kto widzi, kto pyta o nieznanego biedaka, który w pokornym utajeniu naśladuje postępowanie bohatera?
Syra z uroczystym i pobożności pełnym wyrazem i obliczem podniosła oczy i prawą rękę ku niebu i powoli rzekła:
– Ojciec jego, który jest w niebiesiech, i każe słońcu przyświecać zarówno złym i dobrym, a deszczowi padać dla sprawiedliwego i niesprawiedliwego.
Fabiola milczała przez chwilę, nieznaną czcią przejęta, potem rzekła z serdecznym uszanowaniem:
– Pokonałaś znowu moją filozofię, Syro. Nauka twoja równie jest mądra, jak wzniosła. Podług ciebie, cnota bohaterska i niewidzialna jest codziennie obowiązującą wszystkich. Ludzie musieliby w istocie być czymś wyższym od tego, co sobie wyobrażamy o bogach, aby móc próbować tej cnoty; lecz sama myśl ta przewyższa wartością swą całą naszą filozofię. Czyż możesz wyżej mnie jeszcze poprowadzić?
– Och, daleko, daleko wyżej!
– A dokąd nareszcie mnie doprowadzisz?
– Tam, gdzie serce twoje ci powie, żeś znalazła pokój.
–––––––––––
Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 196-200.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.
FABIOLA
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: