F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ V.

 

Na powierzchni ziemi

 

W "szczęśliwej czyli błogosławionej Kam­panii", jakby powiedział pisarz jaki z czasów Augustowskich zostawiliśmy Fabiolę, zakłopo­taną sentencjami, które przypadkiem znalazła. Wpadły w jej ręce, jakby odezwa z innego świata; lecz nie wiedziała, z jakiego. Pragnę­ła coś więcej w tym przedmiocie wiedzieć, ba­dać nie chciała. Wiele gości miała nazajutrz i podczas kilku następujących dni, i często przychodziło jej na myśl temu lub owemu po­kazać sentencję, lecz nie mogła się jakoś na to zdobyć.

 

Sąsiadka, której życie podobne było do ży­cia Fabioli, to jest filozoficznie czyste i zimno cnotliwe, przyszła do niej w odwiedziny i roz­mawiały razem o modnych w tej chwili opiniach.

 

Fabiola wzięła welinową kartkę, aby za­gadnąć znajomą swoją, lecz nie odważyła się; zdawało jej się to jakby lekceważeniem. Uczo­ny jeden człowiek, bardzo oczytany we wszyst­kich gałęziach nauk i literatury, odwiedził ją także i mówił bardzo płynnie o wzniosłych ce­lach szkół dawniejszych. Miała ochotę pora­dzić się co do swojego odkrycia, lecz uznała, że w tym jest coś zbyt wysokiego, aby on mógł zrozumieć. Dziwna rzecz, że gdy trzeba było mądrej rady lub pociechy, szlachetna i wznio­sła rzymska pani zwracała się mimowolnie do chrześcijańskiej niewolnicy. I tak też teraz uczyniła. W pierwszej chwili, gdy zostały sa­me, po kilku dniach spędzonych w towarzy­stwie, Fabiola wzięła pergamin i położyła przed Syrą. W tej chwili przebiegło po jej twarzy wzruszenie niedostrzeżone przez Fabiolę; lecz przeczytawszy, zupełnie spokojne podniosła oblicze.

 

– To pismo – rzekła Fabiola – dostało się w moje ręce w willi Chromacjusza zapewne przez omyłkę, z powodu notatki na drugiej stronie. Nie mogę myśli mojej od tych słów uwolnić i jestem nimi zmęczona.

 

– Dlaczego, pani? wszak znaczenie tych słów bardzo proste.

 

– Tak jest, właśnie ta prostota w niespokojność mnie wprawia. Moje własne uczucia buntują się przeciw tym myślom. Zdaje mi się, że gardziłabym człowiekiem, któryby nie oburzył się na obelgę i nie odpłacił nienawi­ści nienawiścią. Przebaczyć byłoby już bardzo wiele; lecz dobrem za złe odpłacić, zdaje mi się być wymaganiem, przeciwnym naturze ludzkiej. Teraz, choć tak to wszystko czuję, mu­szę uznać, żeś pozyskała mój szacunek postę­powaniem zupełnie przeciwnym temu, którego bym się była spodziewała.

 

– Och! nie mów o mnie, droga pani, lecz zwróć uwagę na prostą zasadę, którą także w innych szanujesz. Czy Arystydes na twoją pogardę czy na szacunek zasługuje, oddając przysługę grubiańskiemu nieprzyjacielowi, i pi­sząc na prośbę jego własne nazwisko na sko­rupce, która go na wygnanie skazać miała? Czy gardzisz imieniem Koriolana, czy podzi­wiasz, jako Rzymianka, wspaniałomyślne prze­baczenie miastu twemu?

 

– Szanuję obu najszczerzej, Syro, lecz ci ludzie byli przecież bohaterami!

 

– A czemuż byśmy wszyscy nie mieli być bohaterami? – zapytała Syra, śmiejąc się.

 

– Co mówisz, dziecko? jakiegoż by nam świata trzeba, gdybyśmy bohaterami byli? Bar­dzo przyjemnie czytać o tych dziwnych lu­dziach; lecz smutno by było patrzeć co dzień na zwyczajnych ludzi, przybierających role boha­terów.

 

– Dlaczego smutno? – zapytała sługa.

 

– Dlaczego? a któżby pragnął zastać dziec­ko przy piersi bawiące się z gadami, lub du­szące węża w kolebce swej? Bardzo by mi by­ło niemiło słyszeć gościa, którego bym na obiad zaprosiła, opowiadającego z zimną krwią, że tego samego dnia zabił minotaura, lub udusił hydrę; albo mieć przyjaciela, któryby się ofia­rował przepuścić Tyber przez stajnie moje, dla oczyszczenia ich. Zachowajcie nas, bogi, od po­kolenia bohaterów!

 

I Fabiola śmiała się serdecznie na tę myśl. Z tą samą wesołością Syra mówiła dalej:

 

– Lecz dajmy na to, że na nasze nieszczę­ście żyć musimy w kraju, gdzie istnieją takie potwory, jak minotaury, hydry i smoki. Czyż­by nie lepiej, aby zwyczajni ludzie byli dość nieustraszeni, aby zwalczać te potwory, niż gdybyśmy mieli posyłać na drugi koniec świa­ta po jakiego Tezeusza lub Herkulesa dla uwol­nienia nas od plagi? Istotnie w podobnym przypadku człowiek wytępiający potwory, nie byłby większym bohaterem, niż strzelcy na lwy w moim kraju.

 

– Masz słuszność, Syro, lecz nie widzę tu­taj zastosowania twej myśli.

 

– Oto jest zastosowanie: gniew, nienawiść, zemsta, ambicja, skąpstwo są w moich oczach tak obrzydłymi potworami, jak węże i smoki, a napastują zwyczajnych ludzi tak dobrze, jak największych. Czemuż bym nie miała próbować pokonać te potwory tak jak Arystydes, Koriolanus lub Cyncynatus? Czemuż jedynie bo­haterom zostawiać, czego sami dokazać możemy?

 

– I czy naprawdę uważasz to za rozsądną, moralną zasadę? Jeżeli tak, bardzo się oba­wiam, że się zbyt wysoko unosisz.

 

– Nie, droga pani. Zdziwiłaś się, gdym się ośmieliła utrzymywać, że wewnętrzna i nie­widzialna cnota tak jest niezbędna, jak zew­nętrzna i widzialna; obawiam się, że cię teraz jeszcze bardziej zadziwię.

 

– Mów tylko wszystko bez obawy.

 

– Dobrze więc; zasada nauki, której się trzymam, jest taka: że my musimy uważać i wypełniać jako codzienną, zwyczajną cnotę, nawet jako prostą powinność, cokolwiek inna nauka najczystsza i najwznioślejsza, jaka być może, podawała za heroizm i nadzwyczajną cnotę.

 

– Jest to, zapewne, najwyższy szczyt mo­ralnej doskonałości; lecz uważaj różnicę mię­dzy dwoma rodzajami heroizmu. Bohater cie­szy się chwałą ziemską, imię jego jest zapisa­ne i podane potomności, gdy pokonywa żądze swoje, odznacza się wielkim czynem. Lecz kto widzi, kto pyta o nieznanego biedaka, który w pokornym utajeniu naśladuje postępowanie bohatera?

 

Syra z uroczystym i pobożności pełnym wy­razem i obliczem podniosła oczy i prawą rękę ku niebu i powoli rzekła:

 

– Ojciec jego, który jest w niebiesiech, i każe słońcu przyświecać zarówno złym i dob­rym, a deszczowi padać dla sprawiedliwego i niesprawiedliwego.

 

Fabiola milczała przez chwilę, nieznaną czcią przejęta, potem rzekła z serdecznym uszanowaniem:

 

– Pokonałaś znowu moją filozofię, Syro. Nauka twoja równie jest mądra, jak wzniosła. Podług ciebie, cnota bohaterska i niewidzialna jest codziennie obowiązującą wszystkich. Lu­dzie musieliby w istocie być czymś wyższym od tego, co sobie wyobrażamy o bogach, aby móc próbować tej cnoty; lecz sama myśl ta przewyższa wartością swą całą naszą filozofię. Czyż możesz wyżej mnie jeszcze poprowadzić?

 

– Och, daleko, daleko wyżej!

 

– A dokąd nareszcie mnie doprowadzisz?

 

– Tam, gdzie serce twoje ci powie, żeś znalazła pokój.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 196-200.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: