F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ IV.

 

Co Diogenes opowiadał o katakumbach?

 

Wszystko, cośmy opowiedzieli czytelnikom o pierwszym okresie historii podziemnego Rzy­mu bez wątpienia lepiej było opowiedziane przez Diogenesa młodym słuchaczom, gdy z świecą w ręku zwolna postępowali wzdłuż długiego, prostego korytarza, przecinanego pod kątem prostym wielu innymi.

 

Nareszcie Diogenes skręcił na prawo, a Torkwatus oglądał się wkoło niespokojnie.

 

– Chciałbym wiedzieć – rzekł – ile przecz­nic minąłeś, zanim opuściłeś główną ulicę?

 

– Wiele bardzo – odrzekł krótko Sewerus.

 

– Jak wiele myślisz, dziesięć czy dwa­dzieścia?

 

– Przynajmniej tyle, zdaje mi się, bom nigdy nie rachował.

 

Torkwatus wprawdzie sam był porachował, lecz chciał się upewnić. Zatrzymując się jesz­cze, mówił dalej:

 

– Po czym poznajesz więc przecznicę, którą obrać trzeba? a cóż to jest? – i niby przy­patrywał się małej kątowej framudze. Lecz Sewerus dojrzał z boku, jak Torkwatus znak robił na piasku.

 

– Pójdź, pójdź – rzekł – bo stracimy widok innych rzeczy, i nie będziemy widzieli, którą drogą tamci pójdą. Ta mała framuga prze­znaczona jest na lampę; podobne widzieć bę­dziesz w każdym kącie. Co do nas, znamy każdy korytarz tu na dole, jak ty każdą ulicę w mieście.

 

Torkwatus był nieco zaniepokojony tą wia­domością o lampach; – były to małe, gliniane, widocznie do katakumb przeznaczone lampy, których tak wiele się dotąd znajduje. Lecz nie przestając na tym, liczył, przechodząc, o ile mógł dokładnie, wszystkie rogi ulic i to pod owym pozorem ciągle się zatrzymywał i noto­wał w pamięci szczególne miejsca i zakątki. Lecz Sewerus oka z niego nie spuszczał.

 

Nareszcie przeszli szerokie drzwi i znaleźli się w czworokątnym pokoju, bogato ozdobionym malowidłami.

 

– Co to jest? – zapytał Tyburcjusz.

 

– To jedna z wielu krypt, kaplic, których pełno w naszych cmentarzach – odrzekł Dio­genes – czasem są tylko familijnymi grobami, lecz w ogólności zawierają grób jakiego mę­czennika, w którego rocznicę zgromadzamy się tutaj. Widzisz ten grób naprzeciwko nas, któ­ry chociaż także w ścianie, nie jest z wierzchu w mur wpuszczony i ma nad sobą sklepioną framugę. W podobnych przypadkach używany jest za ołtarz do odprawiania Boskich tajemnic. Zresztą musisz wiedzieć o tym zwyczaju.

 

– Może, mój Diogenesie – rzekł Pankracjusz – niedawno ochrzczeni nie słyszeli o tym zwyczaju mnie dobrze znanym. Jest to za­pewne jednym z najświetniejszych przywilejów męczeństwa mieć najświętszą krew i ciało Pańskie ofiarowane na popiołach swoich i spoczy­wać tym sposobem pod samymi stopami Boga.

 

– Lecz obaczmy malowidła, które kryptę zdobią.

 

– Dla nich to przyprowadziłem was do tej kaplicy pierwej, niż do wielu innych w tym cmentarzu. Jest to jedna z najstarszych i za­wiera najdokładniejszy zbiór malowideł od naj­dawniejszych czasów aż do robót mego syna.

 

– Dobrze więc, Diogenesie, trzeba, abyś je po porządku moim przyjaciołom wytłuma­czył – rzekł Pankracjusz. – Zdaje mi się, że znam większą część, ale nie wszystkie, i miło mi będzie słuchać twoich objaśnień.

 

– Nie jestem uczonym – odrzekł skromnie staruszek – lecz kto tu przeżył sześćdziesiąt lat chłopcem i dojrzałym człowiekiem, musi lepiej znać i więcej, niż ktokolwiek, kochać te miejsca.

 

– Wszyscy tu są zupełnie wtajemniczeni, zdaje mi się – dodał po chwili.

 

– Wszyscy – odrzekł Tyburcjusz – chociaż nie tak dokładnie wyuczeni, jak zwykle na­wróceni bywają. Torkwatus i ja odebraliśmy Chrzest św.

 

– Dosyć na tym – rzekł Diogenes. – Ma­lowidła na suficie są najdawniejsze, jak łatwo pojąć; bo malowane były, gdy kryptę wykuto, a ściany zdobione były stopniowo w miarę, jak groby wykowano. Widzisz na suficie odmalowany rodzaj kraty z winogronami, może dla wyobrażenia naszej prawdziwej winnej la­torośli, której jesteśmy gałązkami. Tam wi­dzisz Orfeusza siedzącego i słodyczą muzyki czarującego nie tylko własną trzodę, lecz dzikie zwierzęta, z puszczy przywabione.

 

– Jak to, pogański obraz? – przerwał Tor­kwatus kwaśno i nieco sarkastycznie – a cóż to ma wspólnego z chrześcijaństwem?

 

– To alegoria, Torkwacie – odrzekł Pankracjusz uprzejmie. – Używanie pogańskich fi­gur, byleby niewinnych, nie jest zabronione. Widzisz maski na przykład i inne pogańskie ozdoby na tym suficie; pochodzą one po więk­szej części z bardzo dawnych czasów. I tak, Pan nasz przedstawiony był pod postacią Or­feusza, dla zabezpieczenia świętego wyobraże­nia Jego od pogańskich bluźnierstw i święto­kradztwa. Patrz teraz na tę arkadę; oto masz późniejsze przedstawienie tego samego przed­miotu.

 

– Widzę – rzekł Torkwatus – pasterza z owieczką na plecach. Dobry Pasterz; to ro­zumiem; pamiętam przypowieść.

 

– Lecz czemu ten przedmiot tak szczególnie jest ulubiony? – zapytał Tyburcjusz – nie­raz spotykałem już to samo i po innych cmen­tarzach.

 

– Spojrzyj na to arcosolium (1) – odrzekł Sewerus – a zobaczysz dokładniejsze przed­stawienie tego przedmiotu. Lecz zdaje mi się, że lepiej iść porządkiem i kończyć, cośmy za­częli oglądać, to jest sufit. Widzisz tę postać po prawej stronie?

 

– Tak – odrzekł Tyburcjusz – człowiek zdaje się jakby w wielkiej skrzyni stojący i go­łębica ku niemu leci. Czy to ma wyobrażać arkę Noego?

 

– Tak jest – rzekł Sewerus – tak, potop znaczy odrodzenie przez wodę, gołębica wyra­ża Ducha Świętego i zbawienie. Jedno jest symbolem naszego początku, drugie naszego końca: Jonasz wyrzucony z łodzi i połknięty przez wieloryba, a potem rozkosznie siedzący pod cudowną latoroślą, co znaczy odrzucenie od świata, śmierć, zmartwychwstanie z Panem naszym i wieczny odpoczynek w światłości wiekuistej.

 

– Jak stosowne jest to wyobrażenie w po­dobnym miejscu – powiedział Pankracjusz, wska­zując na drugą stronę – a tu mamy jeszcze inne uosobienie tej samej pocieszającej nauki.

 

– Gdzie? – zapytał Torkwatus niechętnie – widzę tylko postać, od stóp do głów powitą i stojącą jakby ogromne dziecko w małym dom­ku lub kaplicy, i drugą osobę naprzeciwko.

 

– Właśnie to samo – rzekł Sewerus – w ten sposób przedstawiamy zawsze zmartwychwstanie Łazarza. Tu dalej widzisz wzruszający obraz, jak nasi ojcowie trwali w nadziei zba­wienia od początku świata wśród prześlado­wania i niewoli. Trzej młodziankowie w roz­palonym piecu babilońskim.

 

– Teraz – rzekł Torkwatus – zdaje mi się, żebyśmy mogli przejść do arcosolium i na tym skończyć to zwiedzanie. Co to za malo­widła wokoło ołtarza?

 

– Po lewej stronie widzisz rozmnożenie chleba i ryb. Ryba jest, jak wiesz, symbolem Chrystusa.

 

– Jak to? – zapytał Torkwatus niecierpliwie.

 

Sewerus obrócił się do Pankracjusza, jako do najuczeńszego, prosząc, aby odpowiedział.

 

– Dwa są zdania o pochodzeniu tego sym­bolu – rzekł młodzieniec z gotowością – jedni upatrują znaczenie w słowie samym, gdyż od liter, składających to słowo, zaczynają się na­stępujące słowa: Jezus Chrystus, Syn Boga Zbawiciel (2). Inni upatrują znaczenie w samym symbolu: że jako ryba rodzi się i żyje w wo­dzie, tak chrześcijanin rodzi się z wody i pogrzebion jest w niej z Chrystusem przez Chrzest święty (3). Z tej przyczyny widzieliśmy, przechodząc już niejedną rybę wyrzeźbioną lub słowo: RYBA wyryte na grobach. Teraz da­lej, Sewerze.

 

– Zatem połączenie chleba i ryby pokazu­je nam, jako Chrystus w Eucharystii staje się pożywieniem dla wszystkich. Naprzeciwko jest Mojżesz uderzający w skałę, z której wytryskującą wodę wszyscy piją; skała jest Chrystusem, a Chrystus naszym napojem zarówno jak i pokarmem.

 

– Teraz na koniec – rzekł Torkwatus – przyszliśmy do Dobrego Pasterza.

 

– Tak jest – mówił dalej Sewerus – widzisz Go na środku arcosolium w prostej tunice z odszukaną owcą na plecach. Prócz tego po bokach stoją: po lewej ręce miła owieczka, po prawej leniwy baran jako pokutnik na prawi­cy. Po obu stronach także widzisz osoby wi­docznie przez Pasterza powołane, aby naucza­ły. Obie naprzód nachylone przemawiają do innych owiec, nie należących do wiernej trzo­dy. Jedna z tych owiec widocznie nauki nie słucha, obojętnie trawę skubiąc, gdy druga przeciwnie obraca ku mówiącym apostołom głowę i oczy, z natężoną uwagą słuchając. Deszcz obficie pada na wszystkie owce, to jest łaska Boża. Nie trudno zrozumieć ten obraz.

 

– Lecz dla jakiej przyczyny ta alegoria jest tak często powtarzaną? – zapytał znowu Tyburcjusz.

 

– Zdaje nam się, że to malowidło i inne podobne należą po większej części do czasu, gdy herezja Nowacjana tak bardzo Kościół dręczyła – odrzekł Sewerus.

 

– A jaka to była herezja? – zapytał Tork­watus ze złością, bo mu się zdawało, że czas na niczym traci.

 

– Była to i jest herezja – odrzekł Pankracjusz – która uczyła, że są grzechy, któ­rych Kościół odpuścić nie może; które są zbyt wielkie, aby je mógł Pan Bóg przebaczyć.

 

Pankracjusz nie spostrzegł, jakie wrażenie te słowa sprawiły; lecz Sewerus, który Torkwata z oka nie spuszczał, widział, jak się twarz zdrajcy gwałtownie rumieńcem i bladością mieniła.

 

– Czy to herezja? – zapytał zmieszany.

 

– Zapewne, i okropna – odrzekł Pankracjusz – kłaść granice miłosierdziu i łaskawości tego Boga, który nie przyszedł wzywać spra­wiedliwych, lecz grzeszników do pokuty. Ko­ściół katolicki zawsze wierzyć każe, że grzesz­nik, jakkolwiek niezliczone jego zbrodnie, przy prawdziwej skrusze może otrzymać odpuszcze­nie mocą lekarstwa, które w ręce Kościoła oddane jest, to jest pokuty świętej. I dlatego to Kościół tak bardzo ukochał wyobrażenie Dobrego Pasterza, który gotów iść w najdzik­szą puszczę dla odzyskania zgubionej owieczki.

 

– Lecz – rzekł Torkwatus, łaską tknięty i coraz bardziej wzruszony – gdyby człowiek, który został chrześcijaninem i odebrał Chrzest święty, upadł i zagrzązł na nowo w grzechu i... i... (głosu mu brakło) i nawet braci swoich zdradził, czyby Kościół takiemu nie odebrał wszelkiej nadziei?

 

– Nie, nie – odrzekł młodzieniec – to są właśnie te zbrodnie, których przebaczenie nowacjanie za złe mają katolikom. Kościół jest matką, która zawsze gotowa zbłąkane dzieci na nowo przytulić.

 

Łza zakręciła się w oku Torkwata, usta zadrżały jakby wyznaniem winy; lecz po krót­kiej walce wewnętrznej zło przemogło, słowa żalu zamarły na ustach, twardy wyraz w obli­czu zastąpił wzruszenie, przygryzł wargi nieszczęśliwy i rzekł z wymuszoną obojętnością:

 

– Jest to pewnie pocieszająca nauka dla tych, którzy jej potrzebują.

 

Jeden tylko Sewerus spostrzegł, że chwila łaski przeminęła nadaremnie dla tego człowieka, a piekielna rozpacz iskrę nadziei przytłu­miła. Diogenes i Majus, którzy się byli odda­lili dla obrania miejsca, gdzie mieli przebijać nowy korytarz, właśnie powrócili. Torkwatus powiedział do starego grabarza:

 

– Teraz zwiedziliśmy już korytarze i ka­plice; pragnąłbym widzieć kościół, w którym się zgromadzać będziemy.

 

Niepodejrzliwy grabarz szedł już wskazać drogę, gdy ostrożniejszy Sewerus wstrzymał ojca:

 

– Zdaje mi się, ojcze, że dziś za późno; wiesz, że mamy nad czym pracować. Nasi młodzi przyjaciele wybaczą nam, tym bardziej, że zobaczą kościół w lepszej porze i także w lepszym porządku, ponieważ Ojciec Święty za­mierza w nim Ofiarę sprawować.

 

Zgodzili się na to, i gdy przyszli do miej­sca, w którym skręcili z pierwszej prostej uli­cy, aby zwiedzić malowaną komorę, Diogenes zatrzymał gości, szedł kilka kroków wprost przecznicy przeciwległym bocznym korytarzem i rzekł:

 

– Idąc tym korytarzem, potem w prawo skręcając, wchodzi się do kościoła. Przypro­wadziłem was tu, aby wam pokazać arcosolium z ślicznym malowidłem; widzicie Matkę Dziewicę z Boskim Dzieciątkiem na ręku, a mędrcy wschodni tu w liczbie czterech przedstawieni, chociaż zazwyczaj liczymy tyl­ko trzech, hołd składają.

 

Wszyscy podziwiali malowidło; lecz biedny Sewerus zafrasował się bardzo, wiedząc, jak poczciwy ojciec nieprzezornie udzielił wiado­mości pożądanej Torkwatowi i dostarczył mu nieomylnego znaku do odszukania drogi, zwracając uwagę na grób tuż obok zakrętu, znacz­ny tak niepospolitym malowidłem.

 

Gdy się towarzystwo rozeszło, opowiedział bratu wszystko, co widział, dodając:

 

– Ten człowiek narobi nam kłopotu; moc­ne mam podejrzenie.

 

W krótkim czasie pozacierali wszystkie znaki, które Torkwatus porobił przy rogach ulic. Lecz na tym nie przestali; aby się prze­ciw zdradzie zabezpieczyć, postanowili zmie­nić drogę, zasypując teraźniejsze wejście, a gdzie indziej je otwierając. Tymczasem spro­wadzili piasek z nowych wykopalin i mieli na pogotowiu w jednym niskim korytarzu, aby nie zasypać ostatecznie dawnego wchodu, pó­ki wierni nie będą uświadomieni o zamierzo­nej zmianie.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 187-196.

 

Przypisy:

(1) Tak były zwane groby w framugach sklepionych podobne do naszych pokojowych kominków podmurowa­nych od dołu; malowidło zaś było wewnątrz framugi.

 

(2) Takie jest zdanie św. Optata i św. Augustyna.

 

(3) Takie Tertuliana wytłumaczenie.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: