F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ XXX.

 

Trzecia część tego samego dnia

 

Tertullus pośpieszył natychmiast do pałacu cesarskiego z gotowym planem. Tam spotkał Korwina z najwyższym reskryptem, ozdobnym w inicjały, to jest w wielkie początkowe litery. Miał przywilej natychmiastowego wstępu do komnat cesarskich, i zdał sprawę z urzędu o śmierci Agnieszki, malując przesadnie oburzenie, jakie taż śmierć mogła uczynić. Przypisał wszystko szaleństwu i niezgrabności Fulwiusza, którego jednak największej winy nie dotknął, z obawy, aby go nie musiał sądzić, i aby przez to własne jego zamiary na jaw nie wyszły. Stosownie do tych zamiarów, zmniejszył w oczach cesarza wartość majątku Agnieszki, i zakończył przedstawieniem jako wierny sługa, iż czynem cesarskiej łaskawości i stosownym do przeważenia wszelkich nieprzyjaznych monarsze wrażeń, byłoby oddanie majątku najbliżej z Agnieszką spokrewnionej Fabioli, i na mocy familijnego układu, najbliższej spadkobierczyni. Opisał Fabiolę jako pannę nadzwyczajnego dowcipu i zadziwiającej uczoności, najgorliwiej oddaną czci bogów i codziennie składającą ofiary gieniuszowi cesarzów.

 

– Znam ją – odrzekł Maksymian z uśmiechem, jakby na wspomnienie czegoś bardzo śmiesznego. – Biedne stworzenie, przysłała mi wspaniały pierścień i wczoraj prosiła o życie tego nędznika Sebastiana, właśnie kiedy już go na śmierć pałkami ubito. – I śmiejąc się do rozpuku, mówił dalej: – Tak, tak, w każdym razie ten mały spadek pocieszy ją bez wątpienia po stracie tego człowieka. Trzeba przygotować reskrypt, a ja podpiszę.

 

Tertullus przedłożył pismo, mówiąc, że w zupełnym poleganiu na wspaniałomyślności cesarskiej naprzód jest przygotowane; a ukoronowany barbarzyniec położył podpis, którego by się wstydził położyć każdy rzymski żak, choćby był największym nieukiem. Prefekt oddał od razu papier synowi.

 

Zaledwo opuścili pałac, zaraz wszedł Fulwiusz, poszedł był do domu, aby przywdziać stosowny strój dworski i zatrzeć na twarzy za pomocą kąpieli i kosmetyków ślady rannych wzruszeń. Miał jednak mocne przeczucie, że się zawiedzie w swych nadziejach. Zimna rozprawa z Eurotasem w dniu poprzednim przygotowała go do tego. Pokrzyżowanie wszystkich zamiarów i mnogie zawody, jakich doznał od rana, wzmacniały coraz bardziej jego przeczucia. Była ta kobieta jakby umyślnie na to stworzona, aby mu się sprzeciwiać i zbijać z toru, jakąkolwiek by szedł drogą.

 

– Lecz dzięki bogom – myślał – tu już może nie trafi. Dziś rano potępiła mnie na zawsze, ale przynajmniej zasłużonej nagrody wydrzeć mi nie może; uczyniła mnie wygnańcem, lecz nie jest w jej mocy uczynić mię żebrakiem.

 

W tym pokładał ostatnią nadzieję swoją. Rozpacz popychała go naprzód i postanowił wystąpić z prawami do skonfiskowanego majątku Agnieszki, łącznie z jedynym współzawodnikiem, którego się mógł obawiać to jest z chciwością samego cesarza. Nie wahał się przy tym może i narazić, albowiem gdyby mu się nie udało utrzymać przy majątku Agnieszki, już by i o życie nie dbał. Zaczekawszy czas jakiś, wszedł do sali posłuchań, i z najsłodszym uśmiechem, na jaki się mógł zdobyć, postąpił ku nogom cesarskim.

 

– Czego żądasz? – było pierwsze powitanie.

 

– Panie – odrzekł – przyszedłem błagać pokornie waszej cesarskiej sprawiedliwości o rozkaz, aby mi natychmiast wydano część na majątku Agnieszki za moje oskarżenie. Jako chrześcijanka właśnie wycierpiała zasłużoną karę za sprzeciwienie się rozkazom cesarskim.

 

– Dotąd wszystko bardzo dobrze; aleśmy słyszeli, jakeś nierozważnie postąpił w całej tej sprawie (a to według zwyczaju swego), wywołując przeciw nam szemrania i nieukontentowanie ludu. Teraz więc im wcześniej opuścisz naszą obecność, pałac i miasto, tym korzystniej dla ciebie. Czy rozumiesz? Nie powtarzamy zwykle takich ostrzeżeń dwa razy.

 

– Posłuszny jestem na każde skinienie najwyższej woli, ale funduszu nie mam żadnego. Rozkaż, aby mi wydano to, co mi się należy, i ruszam natychmiast.

 

– Ani słowa więcej – odrzekł tyran – oddal się natychmiast; co do własności, o którą się dopominasz tak uporczywie, nie możesz mieć w niej udziału. Rozporządziliśmy całością nieodwołalnym reskryptem na korzyść godniej zasługującej osoby, Fabioli.

 

Fulwiusz nie wyrzekł ani słowa więcej, ale ucałował rękę cesarską i cofnął się zwolna. Wyglądał jakby trup w proch obrócony. Słyszano jedynie te słowa, gdy się spiesznie wynosił za bramę:

 

– Otóż i żebraka ze mnie zrobiła.

 

Eurotas, który czekał na niego w domu, wyczytał wszystko w oku siostrzeńca i podziwiał jego spokojność.

 

– Widzę, że już po wszystkim?

 

– Zgadłeś, Eurotasie; a twoje przygotowania do naszego wyjazdu?

 

– Poczynione. Sprzedałem kosztowności, meble i niewolników z niejaką stratą; ale z tym, co miałem gotowizny w ręku, mamy dosyć, aby dojechać bezpiecznie do Azji. Zatrzymałem Stabia, jako najwierniejszego z sług naszych; on powiezie na koniu nasze niewielkie tłumoki, a dla nas dwóch są także dwa konie. Jeszcze mi tylko jednej rzeczy potrzeba do wyjazdu, a potem gotów jestem wyruszyć.

 

– A co takiego?

 

– Trucizny. Obstalowałem ją przeszłej nocy, ale będzie gotowa dopiero na południe.

 

– A to na co? – zapytał Fulwiusz z pewną trwogą.

 

– Zapewne się domyślasz – odpowiedział Eurotas najspokojniej. – Chcę raz jeszcze w innym miejscu spróbować szczęścia; interes jasny, rodzina mego ojca nie powinna skończyć na żebractwie. Musi zginąć z honorem.

 

Fulwiusz zagryzł wargi i rzekł:

 

– Dobrze, niech się stanie, jak ci się podoba. Życie mi się sprzykrzyło. Opuść dom jak najspieszniej z obawy przed Efraimem, i czekaj z końmi przy trzecim milowym słupie, za bramą łacińską, jak tylko zmrok zapadnie. I ja się tam z wami złączę, gdyż mam także ważny interes do załatwienia przed wyjazdem.

 

– Cóż takiego? – zapytał Eurotas z żywością.

 

– Nie mogę tego powiedzieć nawet tobie. Ale jeśli nie będę na miejscu umówionym w dwie godziny po zachodzie słońca, zapomnij o mnie i ratuj przynajmniej siebie.

 

Eurotas utkwił w bratanka duże czarne oko, które zawsze wskroś Fulwiusza przenikało. Lecz nie odkrył tym razem ze strony Fulwiusza żadnej myśli wysunięcia się z pod swej nieugiętej władzy.

 

Już starzec nie pytał dalej. Podczas tej rozmowy, Fulwiusz zdjął strój dworski i przywdział ubranie podróżne. Tak się zaś sposobił, aby nie mieć potrzeby wracania do domu, iż wziął nawet broń z sobą. Oprócz oręża, zatknął w pasie, ale pod płaszczem, jeden z tych krzywych nożów z najlepszej stali i kształtu najniebezpieczniejszego, znanych tylko na wschodzie.

 

Eurotas udał się natychmiast do numidzkich kwater i zapytał o Jubalę, która wyszła ku niemu z dwoma flaszkami nierównej wielkości, i właśnie miała udzielić pewnych objaśnień gdy ujrzano zbliżającego się męża jej na pół pijanego, na pół zgniewanego. Eurotas zaledwie zdążył schować flaszki za pas i wpuścił pieniądz w jej rękę, gdy wszedł Hifax. Żona była mu wspomniała o nadziejach, jakie jej Eurotas czynił przed zamężciem, i zapaliła w gorącej krwi afrykańskiej zazdrość, która się równała śmiertelnej nienawiści. Barbarzyniec wypchnął żonę za drzwi, i byłoby niezawodnie przyszło do kłótni z Syryjczykiem, gdyby Eurotas, skończywszy z Afrą interes, nie był roztropnie ustąpił, zapewniając naczelnika maurytańskich strzelców, że mu się już nigdy nie pokaże.

 

Czas jednak powrócić do Fabioli. Zdawać by się mogło, że wróciła do domu chrześcijanką – a przecież tak nie było. Albowiem cóż dotąd rzeczywiście wiedziała o wierze chrześcijańskiej, aby się do niej nawrócić mogła? W Sebastianie i Agnieszce podziwiała wprawdzie cnotę, brak miłości własnej, wspaniałomyślność i coś nadziemskiego, co przypisywała żarliwości w wyznawanej przez nich wierze. Widziała iż wiara daje pochop do wielkich czynów, stanowi zasadę postępowania, dźwignię rozumu, i daje odwagę sumieniowi, i stałość mężnej woli w stopniu dla filozofii niedościgłym. A chociażby, jak się teraz domyślała, a w spokojniejszych chwilach sprawdzić sobie życzyła szczytne objawienia Syry, tyczące się niewidzialnych światów kierownika – pochodziły z jednego źródła, czymże mogły być, jeśli nie wielkim, moralnym systemem, w części praktycznym, a w części spekulatywnym, jak wszystkie kodeksy filozoficzne. Cóżby to mogło mieć wspólnego z chrześcijaństwem?

 

Nie słyszała dotąd o istotnych i głównych zasadach nauki Chrystusowej, o dogmatach, o owych bezdennych, a jednak przystępnych głębinach prawdy, o obszernej i niebotycznej budowie wiary, którą wszelako najprostsza dusza objąć zdoła, tak jak dziecięca źrenica uchwyci całość niezmierzoną przestrzeni. Nie słyszała o Bogu w Trójcy Świętej jedynym, o równym Mu Synu w ludzkość obleczonym. Nigdy jej nie opowiadano cudownej historii Odkupienia przez Boga ukrzyżowanego. Nie słyszała o Nazarecie, o Betlejemie, ani o Górze Kalwaryjskiej! Jakże się mogła w tej niewiadomości nazwać chrześcijanką?

 

Ileż to nieznanych barbarzyńskich imion miało się jej stać słodkimi – Maryja, Józef, Piotr, Paweł, Jan, nie wymieniając najsłodszego z wszystkich imienia, które jest balsamem dla zbolałego serca, miodem płynącym ze złamanego plastra, pszczółkom wydartego. A ileż to miała do nauczenia się o zostawionych przez Jezusa skarbnicach zbawienia, o Kościele, o łasce, o miłosierdziu, o Sakramentach świętych, o modlitwie, o miłości! Jakież nieskończone przestrzenie leżały poza obrębem szczupłej, poznanej w ostatnich czasach krainy!

 

Fabiola powróciła do domu przybita na duchu przez wrażenia poprzedniego dnia i nocy i smutnymi rannymi wypadkami, i udała się do swego pokoju. Sługom zakazała przechodzić przez dziedziniec przyległy jej pokojom, aby jej nie przeszkadzał najmniejszy hałas i nie kazała nikogo przypuszczać do siebie.

 

Tam siedziała w samotności i milczeniu, zbyt wzruszona, aby w śnie znaleźć ochłodę. Płakała długi czas nad Agnieszką, jak matka płacze nad grobem własnego dziecka. Jednakże czyliż było nad tym grobem tak ciemno, jak nad grobem Fabiusza? Czy mógł na chwilę rozum przypuścić, aby Agnieszka istnieć przestała? Czy dałoby się pojąć, że przeszła w swej białej, niewinnej sukience z tysiącem uśmiechów i wdzięków i z przymiotami sprawiedliwości, czystości, szczerości, jak inny ognik nad cuchnącymi grobami latający?... prosto w otchłań nicości! Nie, tak być nie mogło!... Agnieszka żyje w szczęściu!... lecz gdzie?

 

– Co to za dziwna rzecz – myślała dalej – iż każdy z tych, których znałam, posiadających wyższą doskonałość: Sebastian, Agnieszka, należeli do tego wzgardzonego pokolenia! Jedna jeszcze im podobna pozostaje, tę muszę jutro zbadać.

 

Potem zwracając myśl na świat pogański, na Fulwiusza, Tertullusa, cesarza, Kalpurniusza – o mało nie wymówiła imienia własnego ojca, i zadrżała biedna – widziała podłość pogan obok szlachetności chrześcijan, występek jednych obok cnoty drugich, głupotę obok mądrości, zmysłowość obok wyższości ducha. Jej umysł przetwarzał się tym sposobem w zbiornik, który jakaś istotnie żyjąca doskonałość musiała napełnić: inaczej pękłoby naczynie w ogniu, jak wysuszona rola pęka i w niepłodny popiół się zamienia, jeżeli rosą niebieską na czas nie jest zwilżoną.

 

Gdy tak Fabiola smutna siedziała i rozmyślała nieprzyjemnie, przerwało jej samotność wejście obcego człowieka, zameldowanego i wprowadzonego pod złowieszczym tytułem: "Posłańca cesarskiego". Odźwierny z początku puścić go nie chciał, ale na zapewnienie, iż od samego cesarza przychodzi, zapytać się musiał rządcy domu Fabioli, co zrobić w tej okoliczności i odebrał odpowiedź, iż przychodzącemu w imieniu cesarskim wstępu odmawiać nie godzi się. Nieukontentowanie Fabioli zmniejszyła nieco śmieszna powierzchowność tak szumnie wprowadzonej osoby. Posłańcem cesarskim był nasz Korwin. Przybliżył się do Fabioli z sobie właściwą gracją, i w mowie bardzo kwiecistej a kulawej, której się na pamięć a źle nauczył, położył u nóg pięknej damy reskrypt cesarski i swój własny szczery afekt, a więc dobra Agnieszki brudną ręką swoją. Fabiola nie mogła wcale pojąć związku między ofiarowanymi darami, nie domyślając się, iż majątek Agnieszki był wędką na jej własny.

 

Zdziwiona kazała podziękować cesarzowi za ten łaskawy czyn, dodając:

 

– Powiedz, że jestem zbyt cierpiącą dnia dzisiejszego, abym się stawić osobiście mogła i winny hołd mu złożyć.

 

– Ale raczysz pani uważać, że te dobra były zajęte i skonfiskowane – westchnął w wielkim zakłopotaniu Korwin. – Mój ojciec wyprosił je dla pani.

 

– Niepotrzebnie się trudził – rzekła Fabiola – albowiem dobra Agnieszki były zapisane dla mnie od dawna, i stały się moimi tej samej chwili... – tu głosu jej brakło, lecz gwałt sobie zadając, mówiła dalej: – a przez to samo przestały należeć do kogo innego i konfiskacie ulec nie mogły.

 

Korwin oniemiał; po chwili ledwie wybełkotał coś takiego, co miało być pokorną prośbą o jej rękę, lecz to Fabiola zrozumiała jako żądanie nagrody za uzyskanie lub przyniesienie tak ważnego dokumentu. Zapewniła go, iż każdy interes, jaki by miał do niej, rozważonym będzie przy sposobniejszej chwili, ponieważ czuje się teraz nadzwyczajnie słaba, i musi go prosić, aby się oddalił. Poszedł więc w najlepszej myśli, pewny, iż sobie zapewnił łup pożądany.

 

Po odejściu Korwina, Fabiola ani nie spojrzawszy na pergamin leżący na stoliku, obok jej miejsca spoczynku, znowu rozmyślała o smutnych rzeczach, którym dziś była przytomną; i w tym stanie zostawała, aż prawie do zachodu słońca. Na koniec wśród rozmyślań tak żywo przedstawiła się jej scena stawania przeciwko Fulwiuszowi w forum, i tak ją boleśnie rozdrażniła, że aby się nieco uspokoić, sama do siebie głośno zawołała:

 

– Dzięki niebu, tego szkaradnika nigdy już przecie nie zobaczę!

 

Zaledwie słowa te wypowiedziała i podnosząc się na łożu, oczy ku drzwiom zwróciła, gdy jakby przed chorobliwym złudzeniem, czy przed obrzydłą rzeczywistością, natychmiast rękami oczy zasłoniła.

 

Zaraz potem usłyszany głos rozwiązał wątpliwość.

 

– Pozwól pani zapytać się, kogo zaszczycasz tak łaskawą mową?

 

– Ciebie właśnie, Fulwiuszu! – rzekła wstając z powagą – ciebie, który się wkradasz nie tylko do domu, do willi, do więzienia, lecz do najskrytszych komnat niewieściego mieszkania, a co gorsza, do łzawego schronienia osoby, której odebrałeś, co tylko miała najdroższego. Idź sobie natychmiast, albo cię każę sługom wyrzucić!

 

– Usiądź pani i uspokój się – odrzekł natrętnik – raz ostatni cię odwiedzam, i to w interesie bardzo ważnym. Co do krzyczenia i wołania służących, na próżno byś się trudziła. Podług rozkazów twoich, ani jednego nie ma dość blisko, by mógł głos twój usłyszeć.

 

I prawdę mówił. Korwin mimowolnie drogę mu utorował. Gdy stanął Fulwiusz u drzwi, odźwierny, który go był widział dwa razy obiadującego w domu Fabiusza, powiedział mu o ścisłych rozkazach pani, i zapewnił, że nie będzie mógł otrzymać wstępu, chyba jeżeli przychodzi od cesarza; albowiem takie miał odźwierny od rządcy instrukcje.

 

– Otóż właśnie – odpowiedział Fulwiusz – od cesarza przychodzę! – a odźwierny, choć zdziwiony, że aż dwóch cesarskich wysłanników w jednym dniu przychodzi, wpuścił go.

 

Fulwiusz zaś prosił, aby drzwi zostawił uchylone na wypadek, gdyby odźwierny nie był na swoim stanowisku w chwili jego odejścia, gdyż pilno mu było, a nie chciałby niepokoić domu w tak wielkiej żałobie. Dodał, że nie potrzebuje przewodnika, znając drogę do pokoju pani.

 

Fulwiusz usiadł naprzeciwko Fabioli i mówił dalej:

 

– Nie powinna byś się mieć za obrażoną, pani, moim niespodziewanym przejściem tych progów i przysłuchiwaniem się uprzejmym monologom o mojej osobie; korzystam z nauki, którąś mi dała w tuliańskim więzieniu. Lecz muszę zacząć od rzeczy dawniejszych. Zaproszony po raz pierwszy do stołu twego nieodżałowanego ojca, miałem przed sobą osobę, której spojrzenia i słowa od razu podbiły przyjaźń moją. Nie potrzebuję teraz wymieniać imienia tej, której wzajemność pozyskać miałem szczęście.

 

– Zuchwały kłamco! – zawołała Fabiola – i przede mną śmiesz tak mówić? Fałszem jest największym, by kiedy podobne uczucie istniało po której bądź stronie.

 

– Co do Agnieszki – mówił dalej Fulwiusz, – mam największą pewność z ust najgodniejszego rodzica pani, który nieraz mię zachęcał do wytrwania, zapewniając, iż kuzynka powierzyła mu tajemnicę swego serca.

 

Fabiola zasmuciła się, albowiem teraz przypomniała sobie, ile prawdopodobnym było, co mówił Fulwiusz – po tym, co jej Fabiusz wspominał o swych niedorzecznych domysłach.

 

– Ja wiem, iż mój drogi ojciec był źle obeznany z tą rzeczą; lecz ja, przed którą to ukochane dziecko nigdy nic nie ukrywało...

 

– Oprócz religii swej – przerwał Fulwiusz z gorzką ironią.

 

– Milcz – odrzekła Fabiola – bo to słowo brzmi jak bluźnierstwo w twych ustach; wiedziałam, iż byłeś dla niej najwstrętniejszym przedmiotem odrazy.

 

– Przyznaję, że w końcu tak było; ale to z twojej łaski. Od pierwszej godziny naszego spotkania stałaś się pani nieubłaganym dla mnie nieprzyjacielem w przymierzu z tym przeniewiercą oficerem, który odebrał już swą nagrodę, a któremuś przeznaczyła skarb, o który się ubiegałem. Nadaremnie oburzasz się pani; muszę być wysłuchanym do końca. Pani odebrałaś mi sławę, zatrułaś skłonność serca Agnieszki, odwróciłaś przeto i miłość moją i zamieniłaś w nieszczęsną nienawiść.

 

– Twoja miłość – wykrzyknęła oburzona Fabiola. – Chociażby nawet wszystko, coś powiedział, nie było podłym fałszem, jakąż miłość ty mógłbyś mieć dla niej? Jakżebyś ty mógł ocenić jej dziecinną prostotę, wrodzoną dobroć, rzadki rozum lub też niewinność bez skazy?... chyba jak wilk ocenić może dobroć baranka lub sokół słodkość gołębia. Nie, tyś patrzał na jej majątek, na stosunki familijne, na wysokie urodzenie i nic innego; czytałam w twarzy twojej, gdyś po raz pierwszy bazyliszkowe oczy w Agnieszce utopił!

 

– Wszystko fałsz! – odezwał się. – Gdybym był osiągnął skutek mej prośby, gdyby byli ze mną godnie postąpili, byłbym się znalazł na wysokości położenia mego cichym, ucieszonym, kochającym i tak godnym posiadania jej, jak...

 

– Jak tylko może być kto – przerwała Fabiola – co ofiarując rękę swą, oświadcza się zarówno gotowym do zaślubienia jak do zamordowania przedmiotu swej miłości w przeciągu trzech godzin. Oblubienica obiera śmierć, a oblubieniec słowa dotrzymuje... Idź precz z mych oczów, kalasz nawet powietrze, którym oddychasz!

 

– Odejdę, spełniwszy życzenie, a wtenczas nie bardzo będziesz się cieszyła. Rozmyślnie więc i nie zaczepiona, zamknęłaś przede mną wszelki zaszczytny cel życia, stanowisko w świecie, majątek, dobrą sławę, zatrułaś jedyną nadzieję domowego szczęścia. Nie dosyć na tym; aby mnie do ostatniej zguby przyprowadzić, wzięłaś na siebie rolę szpiega i podsłuchawszy moją rozmowę z Agnieszką, odrzuciłaś wszelkie uczucia przyzwoitości kobiecej: wystąpiłaś publicznie w forum, aby dokonać otwarcie zaczętego w ukryciu dzieła potępienia, aby poruszyć przeciw mnie najwyższy trybunał, a przez tenże cesarza i wywołać wybuch ślepego ludowego oburzenia, takiego, że gdyby nie uczucie silniejsze od trwogi, które mnie tu przywodzi, kryłbym się w tej chwili, jak ścigany wilk, póki bym nie zdołał uciec najbliższą bramą.

 

– Powiadam ci, Fulwiuszu, że w chwili, w której przekroczysz bramy miasta, to miara złości i podłości tego miasta w zepsuciu pogrążonego zmniejszy się od razu. Rozkazuję ci powtórnie, idź sobie przynajmniej z mego domu, albo użyję wszelkiego sposobu pozbycia się napaści.

 

– Jeszcze nie teraz, pani! – rzekł Fulwiusz, którego twarz czerwieniała, a usta coraz śmiertelniejszą bladość przybierały. Na koniec uchwycił ją gwałtownie za ramię i popchnął w krzesło za nią stojące. – Spróbuj – dodał – umknąć lub przywołać pomoc, a pierwszy krzyk twój będzie ostatnim... niech mnie to co chce kosztuje!... Uczyniłaś mnie więc wyrzutkiem nie tylko z wysokiego towarzystwa, ale nawet wygnańcem z Rzymu, włóczęgą na nieprzyjaznej ziemi: czy na tym nie dosyć, aby nasycić twoją zemstę?... Nie, musiałaś koniecznie obedrzeć mnie z majątku prawie, chociaż ciężko zapracowanego; ze wszystkiego więc: ze spokojności życia, z dobrego imienia, ze sposobu do życia okradłaś niedoświadczonego cudzoziemca!

 

– Zuchwały nikczemniku! – wykrzyknęła do najwyższego stopnia oburzona Rzymianka. – Ciężko pożałujesz, żeś śmiał w moim własnym domu złodziejstwo mi wyrzucać!

 

– Śmiem i powiadam ci, że nadeszła godzina, w której ty masz żałować a nie ja. Nabyłem, a nie twoja rzecz wiedzieć jak nabyłem, prawny udział skonfiskowanej własności twojej krewnej. Okupiłem to prawo pracą, cierpieniem, bezsenną i daremną walką z szatanami zwycięskimi, walką ze straszniejszym od nich człowiekiem, długim, dzień i noc czatowaniem, najsroższymi męczarniami dumnego choć upadłego ducha. Śmiej powiedzieć, że nie nabyłem prawa do majątku Agnieszki... Nazwij to prawo jak chcesz; niech będzie i krwawy pieniądz... im ohydniej nabyty, tym większa podłość z twej strony wyrywać mi ten pieniądz. Podobnaś najedzonemu człowiekowi, który wyrywa ścierwo biednemu psu z pyska, ścierwo, upolowane kosztem pokaleczonej skóry i nóg popuchniętych.

 

– Mówisz jak w gorączce – powiedziała Fabiola nie bez trwogi, widząc, że ma przed sobą szalonego, w którym gwałtowna namiętność, rozdrażniona podnieconą wyobraźnią, dochodziła do najwyższego stopnia obłąkania; tak jak kiedy zbrodniarz w obłędzie swym mniema, że ma zemstę do spełnienia.

 

– Fulwiuszu – mówiła dalej, ile mogła najspokojniej i patrząc mu w oczy – teraz cię proszę, żebyś poszedł. Jeżeli potrzebujesz, dostaniesz pieniędzy; lecz idź, póki ci złość do reszty rozumu nie przewróci.

 

– Z czego to sądzisz, że mi się rozum miesza?

 

– Po tym, że śmiesz mówić, żem ja kiedy marzyła o majątku Agnieszki, lub żem co uczyniła, aby sobie zapewnić korzyść z jej okrutnej śmierci!

 

– A jednak tak jest! Z ust cesarza słyszałem, że tobie przekazał ten majątek. Czy chcesz, abym wierzył, iżby ten najohydniejszy z monarchów rozstał się kiedy z jednym szelągiem nieuproszony lub nieprzekupiony?

 

– O tym nic nie wiem, ale wiem, że wolałabym raczej umrzeć, niż podawać prośbę o udział w takiej własności.

 

– Może więc chcesz, żebym wierzył, że w tym mieście jest kto tyle bezinteresowny, żeby nieproszony prosił za ciebie? Nie, nie, moja pani! Wszystko to nie jest do uwierzenia. Ale co to jest? – i rzucił się na reskrypt cesarski, który tak leżał, jak go Korwin zostawił. Wściekłość, uciszona na chwilę usiłowaniem przekonania Fabioli, że jest winną, wybuchła, na widok dokumentu. Zgrzytając zębami, zawołał:

 

– Teraz przekonaną jesteś o drapieżną podłość i wyrodne okrucieństwo, przechodzące wszystko, czymeś się śmiała oczernić! Patrz na ten reskrypt prześlicznie wypisany złotymi literami i ozdobnymi brzegami. Ośmiel się powiedzieć, że był przygotowany w tej jednej godzinie, która upłynęła między śmiercią twej krewnej i cesarskim oświadczeniem, że już dał swój podpis? Lecz wymień łaskawego przyjaciela, który się o ten dar dla ciebie postarał. Ba! gdy Agnieszka ostatnie chwile przepędzała w więzieniu, gdyś piszczała i jęczała nad nią, gdyś mi wyrzucała okrucieństwo i zdradę względem niej – mnie obcemu, nie krewnemu! ty miła pani, cnotliwa filozofko! kochająca i uwielbiająca Agnieszkę, krewną twoją, ty, mój surowy cenzorze, cichuteńko spiskowałaś, aby skorzystać z mej zbrodni, zapewniając sobie majątek, i szukałaś zręcznego pisarza, któryby piórem i pędzlem ozłocił chciwość twoją.

 

– Przestań, szaleńcze, przestań – zawołała Fabiola, usiłując nadaremnie odwagą spojrzenia pokonać jego obłąkane oko.

 

Mówił dalej jeszcze dzikszym głosem:

 

– Ale teraz, gdyś mię tak podle zrabowała, ofiarujesz mi pieniądze. Oszukałaś mnie, a teraz litujesz się nade mną! Uczyniłaś mnie nędzarzem, a teraz ofiarujesz mi jałmużnę z własnego mego majątku! Majątek taki nawet piekło posiadać dozwala potępionym ofiarom swoim, póki są na ziemi!

 

Fabiola powstała znowu, lecz uchwycił ją szalonym ujęciem i tym razem nie puścił.

 

Mówił dalej:

 

– Teraz wysłuchaj ostatnich słów, które do ciebie mówić będę, a może będą one ostatnimi, które usłyszysz w życiu! Wróć mi ten niesprawiedliwie otrzymany majątek; nie pięknie, abym ja miał na sumieniu zbrodnię, a ty zapłatę zbrodni. Oddaj mi majątek przez własnoręczny podpis, jako dobrowolny i przyjacielski dar, a natychmiast oddalę się. Jeśli nie, sama na siebie wyrok wydasz.

 

Groźniejsze jeszcze od słów wejrzenie popierało te słowa.

 

Fabioli dumna natura powstała znowu; rzymskie serce nabrało nowej siły w niebezpieczeństwie. Nieustraszona i niezachwiana, zebrała wkoło siebie szatę z powagą prawdziwej rzymskiej niewiasty i odrzekła:

 

– Fulwiuszu! słuchaj słów moich, chociażby miały być ostatnimi, jakie mówić będę, jak bez wątpienia są ostatnimi, które ode mnie słyszysz: Oddać ci ten majątek? Oddałabym chętnie pierwszemu lepszemu trędowatemu nędzarzowi, którego bym na ulicy spotkała, lecz tobie nigdy. Nigdy nie dotkniesz się rzeczy, należącej do tego szlachetnego dziewczęcia, ani drogiego kamienia, ani ździebełka słomy. Twoje dotknięcie byłoby świętokradzkim. Żądaj ode mnie złota mego własnego, jeśli ci się podoba, lecz żadnej rzeczy, która do niej należała kiedykolwiek, żadne skarby ode mnie nie wykupią; a przykład jej cenię wyżej nad wszelką spuściznę. Jak przeszłej nocy Agnieszce, której ofiarowałeś do wyboru poddać się twoim żądaniom lub umierać, tak dziś mnie ofiarujesz!... Agnieszka nauczyła mię, co mam wybierać. Raz jeszcze mówię, oddal się!

 

– I mamże zostawić cię przy posiadaniu tego, co jest moje? Zostawić cię, abyś nade mną tryumfowała, jak nad człowiekiem, któregoś przebiegłością pokonała; ty szanowana, ja wzgardzony; ty bogata, ja bez grosza; ty szczęśliwa, a ja nędzny? Nie, nigdy! Nie mogę uratować się od tego, czym mię uczyniłaś; lecz przeszkodzę, abyś mogła być tym, czym być prawa nie masz! Przyszedłem... dziś moja zemsta! Umieraj!

 

Poprzednie słowa domawiając, pchnął ją lewą ręką ku siedzeniu, z którego powstała, a drżącą prawą szukał czegoś w fałdach sukni swej na piersiach.

 

Gdy skończył ostatnie słowo, rzucił ją gwałtownie na krzesło i uchwycił za włosy. Nie stawiła żadnego oporu; nie wydała żadnego krzyku; po części szlachetne uczucie winnego sobie uszanowania, wstrzymało wszelką oznakę trwogi przed podłym zbrodniarzem. W chwili gdy pchnięta i uderzona zamykała oczy, widziała przed sobą jakby błyskawicę: niewiadomo, czy płomień złości w oku mordercy, czy błyszczącą stal.

 

W następnej chwili czuła się przygniecioną i duszoną jakby wielki ciężar padł na nią i gorący strumień płynął po jej łonie.

 

Słodki głos, czułości pełny, zabrzmiał w jej uchu:

 

– Stój! Oroncjuszu! ja Miriam, siostra twoja!

 

Fulwiusz głosem stłumionym:

 

– To fałsz, zostaw mi moją zemstę!

 

Potem kilka słów wymienionych było słabo językiem nieznanym Fabioli; uczuła włosy swoje z garści puszczone, usłyszała puginał rzucony o ziemię i Fulwiusza gorzkie wołanie, gdy uciekał z pokoju:

 

– O Chrystusie! to jest twoja zemsta!

 

Siły Fabioli powracały, lecz czuła coraz cięższy na sobie ciężar. Dobyła sił, uwolniła się i powstała.

 

Drugie ciało leżało na jej miejscu na krześle, nieżywe i krwią oblane.

 

Była to wierna Syra, która przegrodziła puginał brata od ciała swej pani.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom II. Łomża 1936, ss. 396-414.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMIX, Kraków 2009

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: