F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ XXIX.

 

Druga połowa tego samego dnia

 

Dzień jeszcze nie zaświtał, a mimo to mówimy, żeśmy już doszli do drugiej połowy dnia, w którym miały się przesilić losy tylu naszych znajomych w tej powieści. Jak to być może? Zwyczajem Kościoła świętego odśpiewane już są nieszpory, dzień świąteczny poprzedzające i poczynające. Odśpiewane przez Sebastiana w niebie, a przez Agnieszkę w więzieniu. Chwały pełny Kościele Chrystusa! Wielki w rozlicznej jedności twojej, na wysokościach wiecznego szczęścia, i w głębokościach ziemskiego padołu, w domu niewoli i gdziekolwiek żyje wierna Chrystusowi dusza!

 

Fulwiusz wyszedł na nocne, zimne i ostre powietrze dla ostudzenia wzburzonej krwi i uspokojenia skołatanego mózgu. Szedł bez celu, lecz spostrzegł, że się nieznacznie zbliża coraz bardziej do Tuliańskiego więzienia. Cóż go do tego miejsca przyciągało? Dziwnie jadowita i gorzka mieszanina namiętności różnych: dokuczliwa zgryzota, zawiedziona duma, natężona chciwość, wstyd, upokorzenie i okropne uczucie zbliżającego się dokonania rozmyślnej zbrodni. Prawda, że był odrzucony, wzgardzony, zawiedziony. Majątek kapryśnego dziecka miał jedynie ratować Eurotasowego bratanka od biedy i śmierci; – tak przynajmniej tłumaczył się przed sobą samym; wszakże wolałby mieć majątek wraz z jej ręką, niż krwawą po śmierci sukcesję. Zabicie Agnieszki wydawało mu się szkaradne, w razie, gdyby nie było koniecznością nakazaną; chciałby więc dać jej jeszcze sposób ratowania się.

 

Stał teraz przed drzwiami więzienia, do którego miał wstęp wolny za umówionym znakiem. Wymówił hasło i wszedłszy, zaprowadzić się kazał do celi swej ofiary. Nie spłoszyła się, ani nie schroniła w kącik, jak ptaszek, do którego klatki dobył się jastrząb, spokojna i nieulękniona stała przed nim.

 

– Szanuj mię przynajmniej tu, Fulwiuszu! – rzekła grzecznie – mam niewiele godzin życia, pozwól mi zostać spokojnie samą.

 

– Pani! – rzekł – przyszedłem przedłużyć te godziny na długie lata, jeśli chcesz a zamiast pokoju ofiaruję szczęście.

 

– Prawdziwie, panie, jeśli cię dobrze rozumiem, minął czas tych próżnych żartów. Mówić o szczęściu osobie, którąś na śmierć oddał, jest bardzo smutnym żartem, jeżeli nie czymś gorszym.

 

– Mylisz się, miła pani! Los twój jest we własnych twych rękach: jedynie twój własny upór odda cię na pastwę śmierci. Przyszedłem raz jeszcze ponowić ci moją prośbę, a przy tym ofiarować łaskę cesarską. Jest to ostatni ratunek dla ciebie.

 

– Czyż nie powiedziałam ci już pierwej, żem jest chrześcijanką, i żebym raczej tysiąc razy, nie raz jeden życie oddała za wiarę Chrystusową!

 

– Lecz teraz nie wymagam już, abyś wiary odstąpiła. Bramy więzienia są dla mnie otwarte. Uciekaj ze mną i na przekór cesarskim dekretom pozostaniesz chrześcijanką i żyć będziesz.

 

– A czym ci nie mówiła dość wyraźnie, że jestem poślubioną memu Panu i Zbawicielowi Jezusowi Chrystusowi i że Jemu tylko wiecznej dotrzymam wiary?

 

– Głupstwo i szaleństwo! Przetrwaj w uporze aż do jutra rana, a spotkać cię może właśnie to, czego się obawiasz więcej, niż śmierci, a to cię już na zawsze wyleczy z tych dziwacznych urojeń.

 

– Niczego się nie obawiam dla Chrystusa. Gdyż wiedz, że mam anioła zawsze przy sobie, który nie ścierpi, aby służebnica Pańska wystawiona była na sromotę (1). Lecz teraz zaniechaj niegodnej natrętności, zostaw mię w posiadaniu ostatniego przywileju skazanych na śmierć, zostaw mię samą.

 

Fulwiusz stopniowo tracił cierpliwość i nie mógł już dłużej powstrzymać uniesienia. Powtórnie odrzucony, wzgardzony raz jeszcze przez to uparte dziecko, nad którym tym razem wisiał miecz katowski! Niepowściągniony płomień oblał wszystkie jadowite żywioły, nagromadzone w sercu nikczemnika, wszystkie zlały się w jedną kroplę piekielnej nienawiści. Z wściekłością szatana zawołał:

 

– Nieszczęśliwa kobieto! Daję ci jeszcze raz sposobność ratowania się od okropnej śmierci. Wybieraj! Czy chcesz żyć ze mną, czy umierać?

 

– Śmierć nawet i ja obieram dla niej raczej, niż życie z takim, jak ty, potworem! – zawołał głos ode drzwi.

 

– Będzie ją miała – odrzekł ściskając pięści i zwracając obłąkane wejrzenie ku odzywającej się we drzwiach osobie – i ty także, jeśli się jeszcze odważysz złowrogi cień twój na moją rzucać drogę!

 

Fabiola po raz ostatni sama została z Agnieszką. Od kilku minut stała niespostrzeżona, słuchając sporu między osobami, które by się jej wydały, gdyby była chrześcijanką, jedna aniołem światła, druga duchem ciemności; i zaprawdę, jeśli kiedy ludzka istota, to Agnieszka podobną była aniołowi. Gotowa do zbliżających się godów i ostatecznych zaślubin, przy których wieczną miłość Barankowi niepokalanemu zapisze, podobnie, jak On dla nas wszystkich zapisał krwią swoją; zarzuciła na ciemne żałobne szaty białą, bez zmazy ślubną suknię. W pośrodku ponurego więzienia, oświeconego samotną lampą, jaśniała anielską pięknością, gdy obok niej kusiciel, okryty czarnym płaszczem, skulony, aby się wysunąć niskimi drzwiami więzienia, podobny był do czarnego szatana, zapadającego się w przepaść.

 

W słodszej, niż kiedykolwiek, twarzyczce Agnieszki nie było śladu oburzenia, przestrachu lub niespokojności, ani bladości, ani żywszego rumieńca, ani najmniejszego zmęczenia. Uśmiech miała na ustach, a powagę tak wielką w wejrzeniu i układzie, że Fabiola pomyślała o tych znakach powagi i wzniosłości i ambrozyjskiej woni, po których, w poetyckiej mitologii, istotę z wyższych sfer poznawano na ziemi. Nie była to już ludzka piękność, chwilowym natchnieniem podniesiona, lecz najwyższa cnota i najwyższa mądrość w niezmiernej swej piękności, pod postacią młodziutkiego aniołka. W sercu Fabioli w należną cześć miłość się zamieniła.

 

Agnieszka wzięła ręce jej w swoje ręce a złożyła na spokojnym łonie swoim, i patrząc w oblicze Fabioli z najczulszą miłością, mówiła:

 

– Fabiolo, mam jedną prośbę do ciebie przed śmiercią. Nigdyś mi niczego nie odmówiła, pewna jestem, że i teraz nie odmówisz.

 

– Nie mów tak do mnie, najdroższa Agnieszko. Nie powinnaś prosić, rozkazuj mi teraz.

 

– Więc przyrzecz mi, że bezzwłocznie przyłożysz umysł swój do poznania nauki Chrystusowej. Wiem, że ją będziesz chciała wyznawać; a wtedy nie będziesz mi już dłużej, czym mi teraz jesteś.

 

– A cóż to jest?

 

– Ciemnością, ciemnością, najdroższa Fabiolo. Gdy patrzę na ciebie, widzę w tobie szlachetny umysł, kochające serce, światły rozum, niepospolitą czułość sumienia i cnotliwe życie. Czegóż więcej pragnąć w kobiecie? A przecież nad tymi świetnymi przymiotami wisi mgła bardzo ciemna, zasmuca moje oko, chmura, cień śmierci. Rozpędź tę mgłę, a wszystko już będzie światłem i szczęściem.

 

– Prawda, prawda, droga Agnieszko. Stojąc tu przed tobą, jestem czarną plamą obok twojej jasności. Mów, Agnieszko, czy stając się chrześcijanką, stanę się tak jak ty jasną?

 

– Musisz przejść, Fabiolo, przez głębokie nurty, które nas przedzielają. – Fabiola zadrżała, przypominając sobie sen swój o Agnieszce, o Syrze i o Cecylii. – Woda żywota ochłodzi ciało twoje, olej radości swą wonią członki namaści, a dusza obmyta będzie i czysta, jak lecący śnieg, serce miękkie, jak serce dziecięce. Wyjdziesz z kąpieli Chrystusowej nową istotą, narodzoną na nowe i nieśmiertelne życie.

 

– A czy utracę to wszystko, coś we mnie dopiero chwaliła? – zapytała Fabiola nieco zasmucona.

 

– Jak ogrodnik – odrzekła przyszła męczennica – wybiera silne i mocne, lecz niepłodne drzewo i na nim zaszczepia małą gałązkę słodkiego i delikatnego gatunku, a kwiaty i owoce tej gałązki są kwiatami i owocami pierwotnego pnia i nie ujmują urodzajnemu drzewu ani wdzięku, ani wielkości, ani siły, jaką pierwej miało, tak też nowe życie wstąpi w ciebie, uszlachetni, podniesie i uświęci (trudno ci to słowo pojąć!) piękne dary natury i wychowania, które już posiadasz. Zaprawdę, wspaniałą istotę uczyni wiara z ciebie, Fabiolo!

 

– W nowy, cudowny świat wprowadzasz mię, droga Agnieszko! Och! gdybyś mnie tylko nie zostawiła pod samym progiem!

 

– Słyszysz – zawołała Agnieszka w zachwycie radości. – Idą, idą: słyszysz stąpanie żołnierzy w korytarzu? To drużby! przychodzą po mnie. Lecz ja widzę na wysokości biało ubrane druhny, niesione na jasnych obłokach rannych i wzywające mnie. Tak jest; lampa moja już gotowa, idę naprzeciw Oblubieńca. Bywaj zdrowa, Fabiolo! nie płacz po mnie. Och! gdybym ci mogła dać uczuć, jak sama czuję, jakie szczęście umierać za Chrystusa! A teraz powiem ci słowo, któregom nigdy nie przemówiła do ciebie. Niech cię Bóg błogosławi! – I uczyniła znak krzyża na czole Fabioli. Uściśnienie konwulsyjne ze strony Fabioli, spokojne i czułe ze strony Agnieszki było ostatnim ich ziemskim pożegnaniem. Fabiola pospieszyła do domu z nowym i szlachetnym zamiarem, Agnieszka oddała się sama w ręce nieśmiało przystępującej straży.

 

Na pierwsze próby męczeństwa Agnieszki rzucamy zasłonę milczenia, chociaż starożytni Ojcowie i Kościół w oficjach zatrzymują się właśnie nad tymi próbami podwajającymi koronę męczennicy; dosyć powiedzieć, że anioł stróż ochronił ją od wstydu i hańby.

 

O świtaniu stanęła powtórnie przed trybunałem prefekta w rzymskim forum, niezmieniona i niezawstydzona, bez smutku w niewinnym sercu. Długie włosy, godło panieństwa, spływały w długich falach złotych, rozplecione po śnieżnej sukni.

 

Piękny był poranek.

 

Migdałowe drzewa bielały kwiatem.

 

Jasne i czyste powietrze dawało tyle ciepła, ile każdemu stworzeniu potrzeba, łagodząc ranny przymrozek.

 

Sędzia siedział w otwartym forum; dość liczna tłuszcza otaczała czarodziejskie koło przed trybunałem, do którego prócz chrześcijan każdy się lękał wstąpić. Dwie osoby, których powierzchowność ogólną zwracała uwagę, stały naprzeciwko siebie na dwóch końcach półkola tyłem do widzów, a twarzą do sędziego. Z jednej strony młodzieniec okryty togą, z kapeluszem spadającym na oczy tak, że poznanym być nie mógł; z drugiej strony dama arystokratycznej postawy, jakiej by się nie spodziewano napotkać przy takiej okoliczności. Starannie okryta, szeroko i fałdzisto od stóp do głowy ubrana; podobnie jak piękna starożytna statua, znana pomiędzy artystami pod imieniem Pudicitia (2). Miała na sobie zasłonę czyli płaszcz indyjskiej roboty, tkany w najbogatsze wzory karmazynowe, purpurowe i złote; odzienie prawdziwie cesarskie i mniej nawet stosowne niż niewieścia obecność na tym miejscu krwawych sądów. Za tą panią niewolnica czy też sługa, także starannie zakwefiona. Umysł pani zdawał się jednym tylko zajęty przedmiotem, i stała nieruchoma, wsparta o marmurową kolumnę.

 

Agnieszkę wprowadzono wewnątrz kratek, półkolem przegradzających trybunał od widzów, i stała nieustraszona naprzeciw sędziego.

 

Myśli jej zdawały się daleko odbiegać; nie zauważyła nawet tych dwóch osób, które przed jej ukazaniem się były przedmiotem ogólnej uwagi.

 

– Jak to, nie jest okuta? – gniewnie zapytał sędzia.

 

– Ona i tak chętnie idzie – odpowiedział Katulus – i taka młoda!

 

– Ale uparta, jak najstarsi!... Włóż od razu okowy na ręce.

 

Kat przerzucił mnóstwo takich męczeńskich klejnotów (w oczach chrześcijan prawdziwe klejnoty), i nareszcie obrał parę najlżejszą i najmniejszą, jaką mógł znaleźć, i założył na drobne rączki Agnieszki. Agnieszka z uśmiechem, jak na zabawkę, wstrząsła rękami, a obrączki, jak świętego Pawła żmija, opadły z brzękiem na ziemię.

 

– To są najmniejsze, jakie mamy, panie – rzekł ułagodzony kat – taka młoda! Inne powinna by nosić obrączki.

 

– Cicho! – zawołał rozgniewany sędzia, i obracając się do męczennicy, rzekł słodszym głosem: – Agnieszko! lituję się nad twoją młodością, nad twoim wysokim urodzeniem i nad złym wychowaniem, któreś odebrała. Pragnę uratować cię. Namyśl się, póki czas. Wyrzeknij się fałszywych i szkodliwych maksym chrześcijaństwa, poddaj się cesarskiemu edyktowi i uczyń ofiarę bogom.

 

– Daremne jest – odrzekła – dłużej mię kusić. Postanowienie moje niezmienne. Gardzę twymi fałszywymi bóstwami i kochać i służyć mogę tylko jednemu Bogu żywemu... Odwieczny Władco! otwórz szeroko bramy! Błogosławiony Chryste! wezwij do siebie duszę Tobie najprzód ofiarowaną przez dziewicze śluby, a teraz Ojcu Twemu przez męczeńską śmierć.

 

– Czas tracę, jak widzę – rzekł niecierpliwy sędzia, postrzegając oznaki współczucia w zgromadzeniu – pisarzu, napisz wyrok!

 

– Skazujemy Agnieszkę za nieposzanowanie edyktów cesarskich na ścięcie.

 

– Na jakiej drodze i przy którym kamieniu milowym wyrok ma być wykonany? – zapytał kat.

 

– Wykonasz go od razu – odrzekł sędzia.

 

Agnieszka podniosła ręce i oczy do nieba, po chwili spokojnie uklękła. Własnymi rękami ściągnęła jedwabne włosy naprzód przez głowę i podała szyję pod miecz. Nastąpiła milcząca przerwa. Kat drżący od wzruszenia, nie mógł utrzymać miecza. Gdy tak dziewczę klęczało, całe białe, z główką pochyloną, z rączętami skromnie złożonymi na piersiach i ze złotymi włosami, spływającymi prawie do ziemi i twarz zasłaniającymi, podobną była do rzadkiej rośliny, której smukła łodyga, biała jak lilia, ugina się pod bogactwem bursztynowego kwiecia.

 

Sędzia gniewnie łajał kata za ociąganie się i rozkazał od razu powinności dopełnić. Człowiek ten zakrył oczy chropowatą wierzchnią stroną lewej ręki, gdy podnosił miecz. Ujrzano błysk w powietrzu i w tej samej chwili kwiat i łodyga legły zaledwie oddzielone na ziemi, jakby tylko w kornym pochyleniu do modlitwy; lecz biała sukienka w tej samej chwili ufarbowana rzęsistym karmazynem, spłukana w krwi Baranka, świadczyła inaczej.

 

Człowiek po prawej stronie sędziego pilnował katowskiego cięcia niewzruszonym okiem; złośliwe usta zakrzywiły się podłym tryumfem, gdy ciało legło przecięte. Dama naprzeciwko odwróciła głowę; gdy zaś szmer, który się słyszeć daje w tłumie ludzi po długo wstrzymanym oddechu, dał jej poznać, że już po wszystkim, śmiało postąpiła naprzód, zdjęła z siebie wspaniały płaszcz i osłoniła ścięty kwiat, ciało męczennicy. Oklaski całego tłumu pochwaliły ten piękny czyn niewieściego serca a dama stała teraz w najgrubszej żałobie przed trybunałem.

 

– Panie! – rzekła głosem czystym i wyraźnym, lecz pełnym wzruszenia – przychyl się do mej prośby. Pozwól, aby ostre ręce sług twoich nie dotykały się więcej świętych zwłok tej, którą kochałam nad wszystko na ziemi; lecz dozwól mi przenieść drogie szczątki do grobu jej ojców, gdy jak wiesz, tyle szlachetną była, ile dobrą.

 

Tertullus, widocznie gniewny, odrzekł:

 

– Pani! kimkolwiek jesteś, prośba twoja nie może być wysłuchaną. Katulusie! dojrzyj aby ciało, jak zwykle, wrzucone było do rzeki lub spalone.

 

– Błagam cię, panie! – rzekła dama z gorącym naleganiem – przez jakikolwiek wpływ, jaki cnota niewieścia może mieć na tobie, przez każdą łzę, jaką kiedy matka nad tobą wylała, przez każde słodkie słowo, jakie siostra może wymówiła kiedy do ciebie w chorobie lub smutku; przez każdą usługę ich wdzięcznych rąk, błagam cię, abyś wysłuchał mojej pokornej prośby. A jeśli dziś wieczór jeszcze, za powrotem do domu, spotkasz na progu córki, które będą chciały rękę twoją całować, chociaż splamioną krwią dziecka, do którego jeśli są podobne, możesz się nimi szczycić, bądźże przynajmniej w stanie powiedzieć im, że ten lekki hołd dziewiczej delikatności, którą pewnie cenią, nie był przez ciebie odmówiony.

 

Tak ogólnie objawiało się współczucie, że Tertullus, chcąc głośne oznaki przytłumić, zapytał ostro:

 

– Proszę, czy także jesteś chrześcijanką?

 

Wahała się przez chwilę i rzekła:

 

– Nie, panie, nie jestem chrześcijanką, lecz przyznaję, że gdyby mnie cokolwiek mogło do wiary chrześcijańskiej nakłonić, to właśnie to, com dzisiaj widziała.

 

– Jak to rozumiesz?

 

– Aby dla utrzymania religii państwa takie istoty, jak ta, którąście zabili (łzy przerwały jej mowę na chwilę) miały umierać, gdy potwory, które hańbą okrywają imię człowieka, mogą żyć w powodzeniu! Och! panie, nie wiesz, coś dzisiaj z świata tego zgładził! Była to najczystsza, najsłodsza, najświętsza istota, prawdziwy kwiat między niewiastami, chociaż jeszcze dziecko. I żyłaby dotąd spokojnie, gdyby nie była wzgardziła ofiarowaną ręką podłego awanturnika, który ją prześladował obrzydłym narzucaniem siebie w zaciszu jej willi, w przybytku jej domu, i nawet w ostatnim schronieniu jej więzienia. Dlatego umarła, że nie chciała zbogacić swoim majątkiem i uszlachetnić związkiem tego azjatyckiego szpiega!

 

Wskazała z pogardą na Fulwiusza, który wyskoczył naprzód i zawołał z wściekłością:

 

– Kłamie, szkaradnie kłamie, Agnieszka otwarcie wyznawała nieposłuszeństwo cesarzom.

 

– Poświęć mi, panie, chwilę cierpliwości – powiedziała dama z szlachetną powagą – abym mogła nikczemnika przekonać, i czytaj na własnej jego twarzy dowody tego, co mówię. Czyś nie przyszedł, Fulwiuszu, dziś przed świtem napastować Agnieszkę w więzieniu, i czyś nie powiedział jej otwarcie (gdyż niewidziana słyszałam cię), że gdyby tylko chciała przyjąć rękę twoją, nie tylko byś ją od śmierci uratował, lecz wbrew cesarskim rozkazom wolno by jej było pozostać chrześcijanką?

 

Fulwiusz stał blady jak śmierć, stał jak stoi przez chwilę człowiek, w serce ugodzony, lub piorunem uderzony. Stał jak człowiek, który słyszy wyrok skazujący go nie na śmierć, lecz na wieczną karę pręgierza, gdy sędzia tak do niego przemówił:

 

– Fulwiuszu! cała twoja postać potwierdza to ciężkie oskarżenie. Mógłbym cię skazać od razu na karę gardła. Lecz słuchaj mej rady! Idź stąd na zawsze! Uciekaj i ukrywaj się po takiej zbrodni przed oburzeniem wszystkich sprawiedliwych ludzi, i przed zemstą bogów. Nie pokazuj więcej twarzy twej tutaj, ani w forum, ani w żadnym publicznym miejscu w Rzymie. Jeśli ta pani zażąda, zaraz teraz przyjmuję oskarżenie przeciw tobie. Pani – zapytał z największym uszanowaniem – czy mogę mieć zaszczyt poznać imię twoje?

 

– Fabiola – odpowiedziała ona.

 

Sędzia był teraz cały wylany w uprzejmości, gdyż widział przed sobą, jak się spodziewał, swoją przyszłą synową.

 

– Wiele słyszałem o tobie, pani, i o twoich wysokich zdolnościach i wychwalanych cnotach. Jesteś nadto bardzo bliską krewną tej ofiary najnikczemniejszej zdrady i masz prawo do jej zwłok. Są na twoje rozkazy.

 

Ta mowa przerywana była przez głośne gwizdanie i wrzaski, które towarzyszyły odchodzącemu Fulwiuszowi.

 

Fabiola podziękowała prefektowi i skinęła na towarzyszkę swoją Syrę. Sługa z swej strony znak dała komuś innemu i natychmiast czterech niewolników przystąpiło, niosąc lektykę. Fabiola nie dozwoliła, aby ktokolwiek prócz niej i Syry podniósł z ziemi relikwie, które same złożyły w lektyce i okryły tym samym płaszczem.

 

– Nieście ten skarb do własnego domu Agnieszki – rzekła i szła za nimi, podług rzymskiego zwyczaju, jako płaczka, wraz z sługą.

 

Mała dziewczynka, zalana łzami, przybliżyła się nieśmiało z zapytaniem, czy się może do nich przyłączyć.

 

– Kto jesteś? – zapytała Fabiola.

 

– Jestem Emerencjana, córka jej mamki – odrzekło dziecko i Fabiola wzięła ją łaskawie za rękę.

 

W chwili, gdy ciało zabrano, tłum chrześcijan, dzieci, mężczyzn i kobiet, cisnął się naprzód z gąbkami i lnianymi płatkami, aby zbierać krew. Na próżno strażnicy rzucali się na nich z batogami i kijami, i nawet z ostrzejszą bronią, tak, że wielu zmieszało krew swoją z krwią męczennicy. Gdy monarcha przy koronacji, za pierwszym wstępem swoim do stolicy, stosownie do dawnego zwyczaju, rzuca garść złotej i srebrnej monety pośród tłumu, nie widać żywszego ubiegania się o te rozrzucone skarby, niż bywało u pierwszych chrześcijan o droższe w ich oczach od złota i drogich kamieni rubinowe krople, które męczennik z serca swego wysączył za Pana. Lecz wszyscy wierni uszanowali pierwszeństwo praw jednego, a tym był diakon Reparatus, który narażając własne życie, przyszedł z flaszeczką w ręku zbierać krew świadectwa Agnieszki, aby mogła być przywiązana, jako wierna pieczęć do wspomnienia o męczeństwie na jej grobie.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom II. Łomża 1936, ss. 383-396.

 

Przypisy:

(1) Mecum enim habeo custodem corporis mei, Angelum Dei. Brewiarz.

 

(2) Skromność.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMIX, Kraków 2009

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: