F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ XXVIII.

 

Dzień krytyczny

 

Są dni przesilenia w kolejach ludzkości. Takimi są nie tylko dni, sławnymi bitwami pamiętne, jak dzień bitwy pod Maratonem, pod Kannami lub Lepantem, w których się widocznie rozstrzygały polityczne i społeczne losy ludzkości; lecz są dni światu nieznane, a dla świata zarówno ważne. Takim jest dzień, taką jest godzina, w której Kolumb powziął postanowienie, które dało staremu światu Amerykę, a śmiałemu żeglarzowi miejsce w rzędzie ludzi wielkich. I każdy z nas, jakkolwiek małym i małoznaczącym być może, miał swój krytyczny dzień, swój dzień rozstajny, w którym obrał sobie drogę żywota; swój dzień, w którym palec Opatrzności ukazał się nad nim, wyraźnie zmieniając położenie i stosunki z innymi ludźmi; swój dzień łaski, w którym duch ciało pokonał.

 

I tak też z Fabiolą; wszystko się zbiegało ku błogiemu przesileniu. Cesarz i niewolnica, ojciec i gość, źli i dobrzy, chrześcijanie i poganie, bogaci i ubodzy, dalej życie i śmierć, radość i smutek, nauka i prostota, milczenie i rozmowa; czyż nie było to wszystko opatrznym narzędziem, wiodącym jej umysł różnymi drogami, a przecież prowadzącym szlachetną i wspaniałomyślną, choć wyniosłą i gwałtowną duszę ku jednemu celowi, jak wietrzyk i ster między sobą się spierając, nadają właściwy okrętowi kierunek. Jaki będzie wypadek działania tylu przeciwieństw, nie ludzka rzecz powiedzieć.

 

Po posłuchaniu Fabiola udała się do mieszkania Ireny, gdzie zastała także żałość i smutek. Dzieliła całym sercem ten smutek, lecz widziała i czuła różnicę pomiędzy boleścią swoją a boleścią tych, którzy ją otaczali. Oni nie oddawali się całkiem smutkowi, coś radosnego przezeń przeglądało, chmury nad nimi były przezroczyste, opromienione. Biedną Fabiolę otaczała posępna i ciężka ciemność, bo straciła drogie osoby, a nadziei nie miała. Szukanie wiary nie miało już teraz oparcia w przymiotach serca i rozumu Sebastiana. Miłego i pożądanego nauczyciela nie było już na ziemi. Gdy tłum oddalił się od pałacu, pożegnała czule wdowę i jej córki.

 

Powróciwszy do siebie, usiadła samotnie i próbowała czytać; przerzucała tom po tomie ulubionych dzieł, o śmierci, o wielkoduszności, o przyjaźni, o cnocie, i każde wydało jej się nudne, próżne i nieszczere. Wpadała w coraz głębszy i głębszy smutek, który trwał aż do wieczora, gdy ją na koniec rozerwał list przyniesiony przez grecką niewolnicę. Graja odsunęła się na drugi koniec pokoju przerażona i nie wiedząc, co ma począć. Zaledwie okiem rzuciła na papier, zerwała się Fabiola jak w gorączce z siedzenia, rozrzucała włosy rękami, ściskała w rozpaczy skronie i stała tak przez chwilę, patrząc nieruchomym wejrzeniem, a potem ciężko opadła na krzesło z głębokim jękiem. Tak przez chwilę trzymając list obu rękami na kolana opuszczonymi, siedziała bez przytomności.

 

– Grajo! kto przyniósł ten list? – zapytała nareszcie Fabiola, przyszedłszy do siebie.

 

– Żołnierz, pani – odrzekła sługa.

 

– Powiedz mu, żeby tu przyszedł.

 

Gdy poszła dopełnić rozkazu, Fabiola przybrała zwykły swój wyraz i przygładziła włosy. Skoro tylko wszedł żołnierz, zapytała krótko:

 

– Skąd przychodzisz?

 

– Jestem na straży przy tuliańskim więzieniu.

 

– Kto ci dał ten list?

 

– Agnieszka sama.

 

– Z jakiej przyczyny może być w więzieniu?

 

– Oskarżona przez człowieka imieniem Fulwiusz, że jest chrześcijanką.

 

– Czy o nic innego?

 

– O nic innego.

 

– A więc prędko z tej sprawy wyjdziemy. Mogę zaświadczyć, że oskarżenie fałszywe. Powiedz jej, że zaraz przyjdę, a to masz za fatygę.

 

Żołnierz odszedł, Fabiola została samą. Gdy była potrzeba działania, umysł Fabioli był od razu energiczny i skupiony, chociaż w innych chwilach czułość niewieścia tym boleśniej serce krwawiła. Okryła się starannie i poszła sama do więzienia; wprowadzono ją od razu do osobnej celi, którą Agnieszka otrzymała przez wzgląd na wysokie urodzenie i wskutek ofiarowanych przez rodziców bogatych darów.

 

– Co to ma znaczyć, Agnieszko? – spiesznie zapytała Fabiola, po serdecznym uściśnieniu.

 

– Uwięzili mię parę godzin temu i tu przyprowadzili.

 

– A czyż Fulwiusz takim jest głupcem, jakim jest i łotrem, aby wymyślać przeciw tobie oskarżenie, które w pięciu minutach może być obalone? Pójdę sama do Tertullusa i zaprzeczę niedorzecznemu obwinieniu.

 

– Jakiemu obwinieniu, najdroższa?

 

– Że jesteś chrześcijanką.

 

– Bo też jestem chrześcijanką, dzięki Bogu – rzekła Agnieszka, znacząc się krzyżem.

 

To objawienie nie było już dla Fabioli uderzeniem piorunu, nie przeraziło jej, nie wzruszyło, dreszczem nie przejęło. Cios podobny nie mógł już być niespodziewanym po zgonie Sebastiana. Ten, w którym upatrywała wzór męskiej cnoty, umarł za tę wiarę; cóż dziwnego, że Agnieszka, którą kochała jako wzór kobiecej doskonałości, tę samą wyznawała wiarę. Prostą, a wzniosłą doskonałość tej panienki, jej dziecinną niewinność, uprzejmość i słodycz uwielbiała całym sercem. Odkrycie, że te dwie niezrównane istoty nie były przypadkiem wzrosłymi kwiatkami, lecz z tego samego nasienia pochodzącymi, zbliżyło dla Fabioli chwilę rozwiązania dręczącego zagadnienia. Schyliła głowę z uszanowaniem przed Agnieszką i zapytała:

 

– Od jak dawna jesteś chrześcijanką?

 

– Od początku życia, droga Fabiolo, wyssałam wiarę wraz z mlekiem matki.

 

– I czemu ukrywałaś się przede mną?

 

– Dlatego, żem widziała twoje gwałtowne przeciw nam uprzedzenie; znałam, do jakiego stopnia nienawidziłaś zwolenników najśmieszniejszych, jak mniemałaś zabobonów, najokropniejszych szkaradzieństw. Widziałam, jak gardziłaś nierozumnymi, niewykształconymi, niefilozoficznymi i nierozsądnymi ludźmi. Nie chciałabyś była o nas słyszeć. Wszakże jedynym przedmiotem nienawiści dla twego szlachetnego umysłu było chrześcijańskie imię.

 

– Prawda, najdroższa Agnieszko; myślę jednak, że gdybym wiedziała, iż ty lub Sebastian jesteście chrześcijanami, nie mogłabym była nienawidzić tego imienia. W tobie byłabym wszystko kochała.

 

– Tak ci się teraz zdaje, Fabiolo; lecz zapominasz, jak wielka jest potęga powszechnego uprzedzenia, co dzień powtarzanego kłamstwa. Ileż to szlachetnych umysłów i kochających serc ujarzmiły te uprzedzenia i doprowadziły do posądzania nas o wszystko, czym nie jesteśmy, uważając nas za coś gorszego nawet od najgorszych z pomiędzy innych ludzi!

 

– Samolubstwem jest z mej strony, Agnieszko, zapuszczać się z tobą w tej chwili w taką rozmowę. Ma się rozumieć, wezwiesz Fulwiusza, aby dowiódł, że jesteś chrześcijanką.

 

– Och, nie, droga Fabiolo; jużem wyznała wiarę, i zamierzam powtórnie wyznać jutro rano publicznie.

 

– Jutro rano? Co, jutro? – zapytała Fabiola przerażona na myśl czegoś tak nagłego.

 

– Tak jest, jutro. Dla zapobieżenia wszelkiemu rozruchowi lub obstawaniu za mną (chociaż pewna jestem, że nie wielu by się o mnie troszczyło), mam być badaną wcześnie z rana, a potem bez ociągania ostatecznie mają ze mną postąpić. Nie dobreż to wiadomości, droga Fabiolo? – zapytała Agnieszka z uniesieniem, chwytając rękę Fabioli.

 

A potem wyższym jeszcze zachwytem uniesiona, zawołała: – Zważ, że to, czegom tak dawno pragnęła, teraz widzę; że to, czegom się spodziewała, mam w bezpiecznym posiadaniu; czuję się już złączoną w niebie z tym Jedynym, któregom tu na ziemi całą miłością ukochała (1). Och, czyż nie jest On pięknym Fabiolo? Piękniejszym od aniołów, którzy Go otaczają! Jak słodki uśmiech Jego! Jakie miłe oczy! Jaki wdzięczny wyraz całej Jego twarzy! A ta najsłodsza i najmilsza Pani, która Mu zawsze towarzyszy, ta nasza Królowa i Pani, która Jego jedynie kocha, jak łaskawie spogląda na mnie, abym się przyłączyła do Jej orszaku. Idę! Idę! Ulecieli, Fabiolo, lecz wrócą do mnie jutro rano; jutro, uważaj, Fabiolo, co za szczęście! I nie rozłączymy się więcej.

 

Fabioli serce uderzało, jakby nowym, nieznanym żywiołem napełnione. Przeczuwała coś wielkiego, lecz jeszcze o łasce nie słyszała. Agnieszka wszakże widziała szczęśliwą zmianę w umyśle ukochanej Fabioli i wewnętrznie dziękowała Bogu. Prosiła Fabiolę, aby powróciła do niej przede dniem na ostatnie pożegnanie.

 

W tym samym czasie odbywała się narada w domu prefekta między godnym urzędnikiem i godniejszym jeszcze synalkiem.

 

– Zapewne – rzekł prefekt – jeżeli stara czarownica miała słuszność w jednej rzeczy, to mieć musi i w drugiej. Mogę zaświadczyć z własnego doświadczenia, jak potężny jest pieniądz w przełamaniu wszelkiego oporu.

 

– I przyznasz także – przydał Korwin – że z przeglądu naszego pokazuje się, że z pośród ubiegających się o rękę Fabioli nie było ani jednego, którego by raczej konkurentem o jej majątek nazwać nie można.

 

– Ciebie nie wyjmując mój Korwinie?

 

– Tak jest, jak na teraz; lecz tak nie będzie, jeśli zdołam ofiarować jej wraz z swoją osobą duży majątek panny Agnieszki.

 

– I to w sposób, który zdaje mi się, prędzej ujmie jej usposobienie, jakem słyszał, szlachetne i wzniosłe. Oddać jej te bogactwa, wolną zostawiając od wszelkich warunków, a potem ofiarować siebie samego; włożyć na nią do własnego wyboru dwa obowiązki: albo przyjąć ciebie za małżonka, albo zwrócić ci majątek.

 

– Doskonale, ojcze! Nigdy dotąd nie przedstawiła mi się ta druga alternatywa. Czy myślisz, że nie ma innego sposobu zapewnienia sobie tego majątku, tylko przez Fabiolę?

 

– Jedynie. Fulwiusz naturalnie będzie się upominał o swoją część i prawdopodobnym jest, że cesarz oświadczy, iż zamierza wszystko na własny użytek obrócić, bo nie cierpi Fulwiusza. Lecz jeśli podam popularniejszy i widocznie rozsądniejszy plan oddania majątku najbliższej krewnej, która czcić bogów nie przestała. Wszakże nie przestała! Wszak prawda?

 

– W rzeczywistości tak jest ojcze.

 

– Cesarz, zdaje mi się, przyjmie ten plan, a pewny jestem, że nie ma podobieństwa, aby mi z własnej woli dar z tego majątku uczynił. Prośba zaś ze strony sędziego rozgniewałaby go.

 

– Więc jakże postąpisz, ojcze?

 

– Muszę mieć cesarski reskrypt przygotowany przez noc, gotowy do podpisania, i natychmiast po śmierci Agnieszki udam się do pałacu; szeroko rozwodzić się będę nad niepopularnością, która niezawodnie owocem tej śmierci będzie; złożę wszystko na Fulwiusza i przedstawię cesarzowi jak wiele by przydało chwały i wpływu jego imieniowi przyznanie majątku najbliższej spadkobierczyni. Tyle jest próżny, ile okrutny i chciwy; jedna podła namiętność zręcznie podniecona może przeważyć drugą.

 

– Nic lepszego, mój ojcze; udam się na spoczynek z lekkim umysłem. Jutro będzie dzień krytyczny w moim życiu. Cała moja przyszłość od tego zależy, czy będę przyjęty, czy odrzucony.

 

– Chciałbym tylko – dodał Tertullus, wstając – abym mógł widzieć tę niezrównaną damę i zmierzyć głębokość jej filozofii przed ostatecznym podpisaniem naszej ugody.

 

– Nie obawiaj się, ojcze; godna jest zupełnie być twoją synową. Tak jest! Jutro istotnie stanę na rozstajnej drodze.

 

Gdy się odbywała ta domowa narada, Fulwiusz z miłym stryjem naradzali się także.

 

Eurotas, wracając późno do domu, zastał bratanka samotnego i ponurego i tak go zaczepił:

 

– Cóż, Fulwiuszu, czy uwięziona?

 

– Tak jest, stryju, o ile kraty i mury uwięzić ją mogą. Umysł jej wolny i niestety niezależny, jak zawsze!

 

– Nie zważaj na to; ostra stal poradzi wszystkiemu. Czy jest już wyrok na nią? A następstwa czy już zabezpieczone? Mówię, sukcesja dla ciebie.

 

– Jeśli nic nadzwyczajnego nie wydarzy się, wyrok jest niewątpliwy; następstwa zaś zawisły jeszcze od cesarskiego kaprysu, i przyznaję, że mi żal poświęcać tak młode życie z niepewnym skutkiem.

 

– Daj sobie pokój, Fulwiuszu! – rzekł starzec ponuro, tak zimny jak siwa skała w rannej mgle – w czułość proszę się nie wdawać. Czy pamiętasz, jaki jest dzień jutro?

 

– Tak jest, dwunasty przed Kalendami lutego (2).

 

– Dzień zawsze dla ciebie krytyczny. W tym to dniu dla uzyskania cudzego majątku popełniłeś...

 

– Cicho, cicho! – przerwał Fulwiusz jak na mękach – czemuż zawsze przypominasz mi rzeczy, które bym najbardziej pragnął zapomnieć.

 

– Oto dlatego, że chcesz sam o sobie zapominać, to być nie powinno. Muszę ci raz odjąć wszelkie zachcenia powrotu do gminnych wyobrażeń o sumieniu, cnocie, honorze. Szaleństwem jest udawać żal za życiem osoby, która ci zawadza na drodze do fortuny, po tym, coś już uczynił przeciwko tej osobie.

 

Fulwiusz zagryzł wargi w milczącej wściekłości i zakrył karmazynową od wstydu twarz rękami. Eurotas zbudził go, mówiąc:

 

– Jutro więc jest drugi i zapewne ostatecznie krytyczny dzień w twym życiu. Zważmy spokojnie, co czynić mamy. Pójdziesz do cesarza i upomnisz się dla siebie o przynależną część skonfiskowanego majątku. Dajmy na to, że otrzymasz!

 

– Sprzedam jak najprędzej, spłacę długi i ucieknę do jakiego kraju, w którym by imię moje nigdy nie było słyszane.

 

– Dajmy na to, że Maksymian odmówi?

 

– Nie może być, nie może być – zawołał Fulwiusz, przerażony samą myślą takiego skutku swych zabiegów. – To moje prawo, ciężko zapracowane prawo! Nie może mi być zaprzeczone.

 

– Spokojnie, mój młody przyjacielu; rozbierajmy tę sprawę z zimną rozwagą. Pomnij zawsze na przysłowie: "Między strzemieniem a siodłem niejeden upadł". Przypuśćmy tylko, że mniemane prawo będzie ci zaprzeczone.

 

– Wtenczas byłbym zgubionym bez ratunku! Nie mam innych przed sobą widoków nabycia majątku w tym kraju. Musiałbym natychmiast uciekać.

 

– Dobrze, a wieleś winien u bramy Janusa? (3).

 

– Paręset sestercyj i procent pięćdziesiąt od sta, nielitościwemu Żydowi Efraimowi.

 

– Na jakim zabezpieczeniu?

 

– Na moim przyszłym posiadaniu majątku tej pani.

 

– A jeśli będziesz zawiedziony w nadziei, czy myślisz, że ci Żyd da uciec?

 

– Z pewnością nie, jeśli się dowie. Lecz trzeba nam być przygotowanymi od tej chwili na wszelki przypadek i to w najgłębszej tajemnicy.

 

– Polegaj na mnie, Fulwiuszu! Widzisz, jak wypadków pełny może być dla ciebie dzień jutrzejszy, albo raczej dzisiejszy, bo rano się zbliża. Największy to dzień w twoim życiu; zwyciężysz, lub upadniesz na zawsze. Odwaga więc i nieugięte postanowienie niechaj cię uzbroją do zwycięstwa nad przeciwnym losem!

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom II. Łomża 1936, ss. 374-383.

 

Przypisy:

(1) Ecce quod concupivi, iam video, quod speravi, iam teneo; ipsi sum iuncta in coelis, quem in terris posita tota devotione dilexi. Officium św. Agnieszki.

 

(2) 21 stycznia. Kalendy – 1 dzień miesiąca.

 

(3) Na samym forum i w pobliżu stały bramy poświęcone Janusowi, przy których siadywali lichwiarze.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMIX, Kraków 2009

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: