F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ XXVII.

 

Powtórna korona

 

Ważny spisek, który czarna niewolnica odkryła Korwinowi, był ten sam, o którym już słyszeliśmy w rozmowie Fulwiusza z Eurotasem. Fulwiusz powziął przekonanie z rozmowy ze ślepą męczenniczką, że Agnieszka była chrześcijanką, że ma już teraz dwie cięciwy do jednego łuku, że albo postrachem nakłoni ją do oddania mu swej ręki, albo wyda ją na śmierć i otrzyma sporą część skonfiskowanego majątku. Podniecony i zachęcony do użycia ostatecznych środków przez szyderstwa i namowy Eurotasa, a nie mając nadziei otrzymania posłuchania, napisał do Agnieszki list, nalegający, lecz uszanowania pełny, w którym się rozpisywał o bezinteresownej miłości swej, błagając aby oświadczenie łaskawie przyjęła. Przy końcu tego mimochodem napomknął, że powinność mogłaby go zmusić do postąpienia inną drogą, gdyby pokorna prośba nie otrzymała skutku. Na to otrzymał odpowiedź grzeczną, spokojną, lecz stanowczo odmowną, co więcej odpowiedź surową, ostateczną i żadnej nadziei nie zostawiającą. Nadto list jasno wyrażał, że pisząca panienka jest już poślubioną Barankowi bez zmazy i nie może przyjmować od żadnej stworzonej istoty oświadczeń osobistego przywiązania. Odmowa ta pozbawiła serce Fulwiusza wszelkiej litości; postanowił więc wziąć się do dzieła po swojemu.

 

Tymczasem Fabiola widząc bohaterskie postanowienie Sebastiana, powzięła śmiałą myśl ratowania go wbrew własnej jego woli, wypraszając przebaczenie u cesarza. Nie znała otchłani złości, jaka się mieści w sercu człowieczym. Myślała, że cesarz może się unieść gniewem, w pierwszej chwili, lecz że nigdy tego samego człowieka dwa razy na śmierć nie skaże. Trochę litości i miłosierdzia musi drzemać, myślała, w głębi cesarskiego serca; gorące prośby i łzy zdołają te resztki na wierzch wydobyć, jak upał wydobywa ukryty balsam z twardego drzewa. Posłała więc prośbę o posłuchanie, i znając chciwość cesarza, ośmieliła się, jak pisała, ofiarować mu słabą pamiątkę swego własnego i zmarłego ojca wiernego do jego osoby przywiązania. Był to pierścień z kamieniami rzadkiej piękności i niezmiernej wartości. Dar został przyjęty, lecz tyle tylko otrzymała, że jej kazano wspólnie z innymi proszącymi z podaniem na piśmie 20 t. m. czekać na Palatynie przy wielkich schodach, którymi cesarz schodzić będzie na czynienie ofiary. Jakkolwiek zniechęcająca była ta odpowiedź, postanowiła na wszystko się narazić i uczynić dla Sebastiana, co tylko przyjaźń rozkaże.

 

Nadszedł naznaczony dzień, Fabiola w żałobnych szatach, które nosiła po śmierci ojca, a które zwyczajem było w podobnych przywdziewać okolicznościach, zajęła miejsce w rzędzie matek, dzieci, sióstr, które trzymały podania z prośbami o miłosierdzie nad najdroższymi swymi, w więzieniach lub kopalniach jęczącymi. Słaba nadzieja, którą jeszcze miała, wygasła w sercu na widok tylu nędz, zbyt licznych, aby się łaski spodziewać mogły. Lecz ostatnia iskra tej nadziei słabła za każdym krokiem tyrana schodzącego z marmurowych schodów, chociaż widziała swój pierścień na szorstkiej ręce błyszczący. Za każdym schodem wyrywał papier z rąk nieszczęśliwych, spojrzał z pogardą i darł prośbę albo ciskał na ziemię. Tylko tu i owdzie podał niektóry papier sekretarzowi, człowiekowi nie mniej ostremu od samego tyrana.

 

Zbliżała się teraz Fabioli kolej; cesarz był już tylko o dwa schody przed nią, serce jej biło gwałtownie, nie z bojaźni przed tyranem, lecz z obawy o los Sebastiana. Byłaby się modliła, gdyby wiedziała jak i do kogo. Maksymian wyciągnął rękę, aby wziąć podany sobie papier, gdy nagle cofnął się i obejrzał wokoło, słysząc imię swoje śmiało i bez ceremonii wymówione. Fabiola także w górę spojrzała, gdyż znała ten głos.

 

Naprzeciwko siebie, wysoko w białej marmurowej ścianie zauważyła już pierwej otwarte okno, w żółty marmur oprawne, które oświecało tylny korytarz, prowadzący do mieszkania Ireny. Za głosem spojrzała w górę i w ciemno-żółtej oprawie okna ujrzała piękny lecz straszny obraz. Był to Sebastian, który stał blady, wychudły, z rysami prawie nadziemskimi, spokojny i surowy, jakby już wyższy nad wszelkie uniesienia i wzruszenia, a poranione piersi i ręce ukazywały się z pod wolnej draperii, którą na siebie zarzucił. Gdy usłyszał dobrze znany głos trąby, który mu dał poznać zbliżenie się cesarza, wstał i przywlókł się do okna, by go powitać.

 

– Maksymianie! – zawołał głosem głębokim, lecz wyraźnym.

 

– Kto jesteś, łajdaku, który tak poufale wymawiasz imię twego cesarza? – zapytał tyran odwracając się.

 

– Przychodzę z pośród umarłych, aby cię ostrzec, że dzień gniewu i pomsty szybko się zbliża. Przelałeś krew Bożych świętych na bruku tego miasta, wyrzuciłeś ich święte ciała do rzeki lub na gnój za bramy miasta. Zburzyłeś świątynie Boga, znieważyłeś ołtarze Jego i zagrabiłeś dziedzictwo ubogich Jego. Za te i za twoje osobiste szkaradne zbrodnie i rozpusty, za niesprawiedliwości i ciemiężenie, za chciwość i pychę Bóg cię osądził i gniew Jego wkrótce cię dosięgnie. Umrzesz śmiercią tyranów, a Kościołowi swemu Bóg użyczy cesarza podług własnego serca swego. I pamięć twoja będzie przeklęta na całym świecie i po koniec czasów. Żałuj, póki masz czas, bezbożny człowiecze, i proś Boga o przebaczenie w imieniu Ukrzyżowanego, któregoś dotąd prześladował.

 

Głębokie milczenie panowało, gdy te słowa wymówił. Cesarz zdawał się być pod wpływem paraliżującego przestrachu, gdy poznawszy Sebastiana, mniemał, że ma przed sobą zmarłego. Lecz szybko przychodząc do przytomności i złości, zawołał:

 

– Ha! niech który z was idzie natychmiast tam naokoło i przyprowadzi go tu przede mnie

 

Niemiło mu było imię Sebastiana wymówić.

 

– Hifaxie! tutaj! Gdzie Hifax? Widziałem go dopiero.

 

Lecz Maurytanin od razu poznał Sebastiana i uciekł do kwater.

 

– Ha! poszedł, jak widzę; więc słuchaj ty, głupcze, jak się nazywasz? – rzekł do Korwina, który towarzyszył ojcu. – Pójdź do numidyjskiej kwatery i wezwij Hifaxa do mnie natychmiast.

 

Z ciężkim sercem szedł Korwin dopełnić zlecenia. Hifax uprzedził rozkaz Maksymiana i ustawił ludzi w szyku obronnym. Jeden tylko wchód do dziedzińca był otwarty, a posłaniec progu przejść nie śmiał. Pięćdziesiąt ludzi stało rzędem po każdej stronie dziedzińca, a na końcu Hifax z Jubalą. Milczący i nieruchomi, z nagimi rękami i piersiami ciemnymi, każdy z łukiem napiętym i ku drzwiom skierowanym, wyglądali jak dwa rzędy bazaltowych posągów, prowadzących do egipskiej świątyni.

 

– Hifaxie – rzekł Korwin drżącym głosem – cesarz po ciebie przysyła.

 

– Powiedz ode mnie z uszanowaniem jego cesarskiej mości – rzekł Afrykanin – że moi ludzie poprzysięgli, że nikt nie przejdzie tego progu ani wchodząc ani wychodząc, bez odebrania przez piersi lub plecy stu strzał w samo serce, chyba, że cesarz prześle nam znak przebaczenia za jakiekolwiek przekroczenia.

 

Korwin spieszył na powrót z odpowiedzią, którą cesarz przyjął z uśmiechem. Byli to ludzie, z którymi nie śmiał zadzierać, gdyż na nich opierał się w bitwie lub w powstaniu, gdy się chciał pozbyć naczelników.

 

– Przebiegli łajdacy! – zawołał – masz, zanieś to świecidło czarnej żonie Hifaxa – i podał wspaniały pierścień Fabioli.

 

Korwin spieszył uiścić się z wdzięcznego poselstwa i cisnął pierścień na dziedziniec. W jednej chwili wszystkie łuki opadły i cięciwy rozprężyły się. Jubala uradowana skoczyła podnieść pierścień. Silne uderzenie pięści męża obaliło ją o ziemię i wywołało głośny poklask. Barbarzyniec uchwycił klejnot, a kobieta powstała i poczuła, że zamieniła jedną niewolę na gorszą.

 

Hifax zasłonił się cesarskim rozkazem.

 

– Gdybyś był pozwolił – rzekł – przeszyć strzałą serce lub głowę jego, wszystko by się było od razu skończyło. Lecz żeś nie kazał, nie możemy być odpowiedzialni za to, co się stało.

 

– Bądź co bądź tym razem sam muszę dopilnować aby rzecz była porządnie dokonana – rzekł Maksymian. – Wy dwaj z maczugami pójdźcie tu.

 

Dwaj z pomiędzy przybocznych katów wystąpili naprzód. Sebastian, ledwie trzymając się na nogach, stał już i czekał łagodny i nieustraszony.

 

– Teraz moi ludzie – rzekł barbarzyniec – nie chcę tych schodów krwią broczyć, więc wytłuczcie życie z tego człowieka waszymi pałkami i sprawcie się dobrze. Pani, jaka jest twoja prośba? – rzekł wyciągając rękę do Fabioli, którą poznał i grzeczniej do niej przemówił.

 

Stała, przerażona i okropnym wstrętem przejęta, i prawie mdlejąca na widok, który miała przed sobą, rzekła więc:

 

– Panie, obawiam się, że już za późno.

 

– Dlaczego za późno – odrzekł patrząc na papier. Ogień błysnął mu z oka, gdy rzekł do niej:

 

– Jak to! wiedziałaś, że Sebastian żyje? Czy jesteś chrześcijanką?

 

– Nie, panie – odpowiedziała.

 

Czemu to zaprzeczenie dusiło ją prawie w gardle? Choć przecie nie była chrześcijanką! Ach, Fabiolo! dzień twój niedaleki!

 

– Lecz jakeś sama mówiła – rzekł cesarz weselej, oddając prośbę – obawiam się, że już za późno; zdaje mi się, że to uderzenie musiało być skuteczne.

 

– Słabo mi jest, panie – rzekła z uszanowaniem – czy mogę się oddalić?

 

– A, jak najchętniej pozwalam. Lecz mam ci podziękować za piękny pierścień, któryś mi przysłała i który dałem żonie Hifaxa (niedawno jej własnej niewolnicy!). Będzie piękniej błyszczeć na czarnej ręce, jak nawet na mojej. Żegnam! Żegnam – i ze złośliwym uśmiechem skinął ręką, jakby nie było tuż obok ciała męczennika, aby przeciw niemu świadczyło. Miał słuszność; ciężkie uderzenie w głowę było ostatnie, a Sebastian tam był, gdzie od tak dawna być pragnął. Poniósł z sobą dwie palmy i odebrał podwójną koronę. A przecież umierał śmiercią haniebną w oczach świata; ubity na śmierć, gdy cesarz lekko z damą rozmawiał.

 

Tyran, widząc dzieło swoje dokonane, rozkazał, aby Sebastian nie był wyrzucony do Tybru, ani na śmiecie,

 

– Obłóżcie ciało jego ciężarami – dodał – i wrzućcie do kloaki (1), aby tam zgniło i robactwo napasło. Chrześcijanie nie dostaną go przecież.

 

Tak uczyniono. Akta zaś świętego nam objaśniają, że następnej nocy ukazał się świętej matronie Lucynie i powiedział, gdzie należy szukać śmiertelnych zwłok jego. Poszła za wezwaniem świętego i relikwie pochowano ze czcią, w miejscu, gdzie teraz stoi Bazylika św. Sebastiana.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom II. Łomża 1936, ss. 367-373.

 

Przypisy:

(1) Główny kanał dla odpływu nieczystości.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMIX, Kraków 2009

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: