F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ XVII.

 

Pierwszy kwiat

 

Cecylia, ostrzeżona przez Sebastiana, weszła do katakumb innym, lecz od głównego niedalekim wchodem, i zaraz poczuła silny swąd pochodni.

 

– Nie nasze to kadzidło – rzekła sama do siebie; – nieprzyjaciel już jest wewnątrz.

 

Pospieszyła więc do kościoła i oddała kartkę Sebastiana, opowiadając co sama uważała. List ten ostrzegał wiernych, aby się rozproszyli i szukali schronienia w dalszych kryjówkach i niższych piętrach podziemnych cmentarzy; zaklinał przy tym Sebastian papieża, by nie wychodził, póki by on po niego nie przysłał, ponieważ na głowę Kościoła nieprzyjaciel z szczególną natarczywością się gotuje. Pankracjusz zaś naglił ślepą posłanniczkę, aby siebie także ratowała.

 

– Nie – odpowiedziała Cecylia – powinnam drzwi pilnować i przeprowadzić wiernych przez nieznane im korytarze.

 

– Lecz nieprzyjaciel może cię pochwycić.

 

– Mniejsza o to, jeżeli ta mała strata zabezpieczy daleko potrzebniejsze osoby. Daj mi lampę, Pankracjuszu.

 

– Po co, kiedy i tak nic nie zobaczysz? – uśmiechnął się Pankracjusz.

 

– Nie ja, ale kto inny.

 

– Może właśnie wróg.

 

– Chociażby; nie chcę być w ciemności. Jeśli mój Oblubieniec ma przyjść do mnie wśród ciemności tego cmentarza, czyż nie lepiej, aby mnie zastał z lampą zaświeconą?

 

I poszła na stanowisko swoje przed chwilą odwrotu napastników, i stała w framudze bliskiej drzwi wchodowych; a potem słysząc ciche stąpanie, myśląc, że swoi, podniosła im lampę, aby im poświecić. Tam ją napotkał hufiec Korwina.

 

Gdy rycerze wyszli spod ziemi z jedną branką, Fulwiusz wściekał się od złości. Nic nie dokazali, śmiechem się okryli – biedną czarną mysz z wnętrzności ziemi wyprowadzili. Fulwiusz gorzko szydził z Korwina, Korwin zżymał się i pienił.

 

– A gdzież Torkwatus? – nagle zapytał Fulwiusz.

 

W odpowiedzi musiał wysłuchać z wielkim unudzeniem tysiączne niedorzeczności o jego zniknieniu, podobne do przygód dackiego żołnierza. Nabył jednak przekonania, że go Torkwatus, mniemana ofiara, oszukał i schronił się w nieprzeliczone kryjówki cmentarza.

 

Gdyby tak było, zabrana dziewczyna znać je musi; i postanowił wybadać ją. Stanął więc przed Cecylią, przybrał najprzenikliwszą i najuroczystszą minę i rzekł ostro:

 

– Patrz na mnie, kobieto, i mów prawdę!

 

– Muszę prawdę mówić, choć nie patrząc na ciebie, panie – rzekła biedna dziewczyna z najweselszym uśmiechem i najsłodszym głosem – czy nie widzisz, żem ślepa?

 

– Ślepa! – zawołali wszyscy razem, cisnąc się, aby się przypatrzyć. A na twarzy Fulwiusza dało się poznać lekkie wzruszenie. Jak kiedy majowy wietrzyk poruszy trawki na łące, tak nieznaczne na zewnątrz było to wzruszenie; lecz niemało się nikczemnik ucieszył. Trafił na domysł – nitkę do ważnego kłębka miał w ręku.

 

– Śmiesznie by było – rzekł – żeby dwudziestu żołnierzy prowadziło przez miasto ślepą dziewczynę. Wróćcie na swoje miejsce, a ja się postaram, byście dobrą nagrodę otrzymali. Ty, Korwinie, weź mego konia i jedź naprzód do ojca, aby mu o wszystkim donieść. Ja pojadę wozem z branką.

 

– Tylko bez zdrady, Fulwiuszu! – rzekł syn prefekta, upokorzony i drżący od złości – pamiętaj, żebyś ją dostawił. Dzień nie może się skończyć bez jednej przynajmniej ofiary.

 

– Nie obawiaj się – odpowiedział.

 

Fulwiusz tymczasem namyślał się, czyby straconego szpiega nie mógł zastąpić branką. Lecz ze spokojną słodyczą biednej żebraczki trudniej mu było, jak z gwałtowną gorliwością gracza, a jej nieruchome oczy więcej w nim wzbudzały niedowierzania, niż latające źrenice pijaka. Wszakże pierwszy zamysł, na widok Cecylii powzięty, mógł uskutecznić sam na sam będąc w powozie. Przybrał słodki głos i wszczął rozmowę, widząc, że nie słyszała, co mówił z Korwinem.

 

– Moja biedna dziewczyno – rzekł – jak dawnoś ociemniała?

 

– Całe życie byłam ciemną.

 

– Jaka jest historia twego życia? Skąd jesteś?

 

– Nie mam żadnej historii. Moi rodzice, gdy miałam cztery lata, przyprowadzili mię do Rzymu dla spełnienia ślubu, w ciężkiej mojej chorobie uczynionego, którym mię ofiarowali do grobów świętych męczenników Chryzanta i Darii. Powierzyli mnie pieczy bogobojnej, chromej kobiety u drzwi kościoła Fascioli i poszli się modlić. Było to właśnie tego pamiętnego dnia, szczęśliwego i dla moich rodziców, kiedy tyle wiernych u grobów świętych Chryzanta i Darii zgromadzonych oddało swe życie dla Chrystusa Pana.

 

Fulwiusz zżymnął się niecierpliwie. Mało go właściwie obchodziły losy niewidomej. Pilno mu było dowiedzieć się czegoś dokładnego o zamożnych chrześcijanach, których zadenuncjowanie dawało zyski z konfiskaty majątku oskarżonych.

 

– Kto się tobą opiekował, jak rodziców zabrakło? – zadał więc pytanie w nadziei, że usłyszy w odpowiedzi imię jednej z osób pożądanych.

 

Ale Cecylia odparła z prostotą:

 

– Różni dobrzy ludzie z łaski Boga nie pozwolili mi zginąć z głodu.

 

Fulwiusza ogarniał gniew coraz większy, bo na wszystkie podstępne pytania Cecylia odpowiadała spokojnie i treściwie, ale tak ogólnie, że żądanych informacji nie mógł z niej wydobyć.

 

A gdy po parokrotnych próbach przekonał się, iż niczego się od niewidomej nie dowie, przekazał ją sądowi.

 

Cecylia, stawiona przed sądem, nie zmieniła swego postępowania. Mówiła prosto, bez wykrętów przyznawała się, iż jest chrześcijanką – lecz na pytania zadawane odpowiadała ostrożnie, nie oszczędzając siebie nie chciała jednak nikogo narazić.

 

Sędzia, straciwszy nadzieję wydobycia z niewidomej pożądanych zeznań, pragnął choć nakłonić Cecylię do złożenia ofiary na ołtarzu bogom pogańskim i w tym celu usiłował skłonić ją do tego kroku obietnicą nagrody pieniężnej oraz różnych darów.

 

Na niewidomej nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia i odpowiedziała z tą samą prostotą:

 

– Pieniędzy nie pożądam. Dziękuję Bogu, że jestem uboga, bo w ten sposób więcej jestem podobną Jezusowi Chrystusowi, memu jedynemu Oblubieńcowi.

 

– Głupia dziewczyno! – przerwał sędzia, tracąc cierpliwość. – Jużeś się nauczyła tych mów szalonych? Przynajmniej nie możesz dziękować Bogu twemu, że cię uczynił ślepą.

 

– Za to najbardziej dziękuję Mu co dzień i co godzina całym sercem.

 

– Jak to, uważasz za szczęście nigdy nie widzieć ludzkiej twarzy, lub słońca, lub ziemi? Cóż za szczególne wyobrażenie.

 

– Nic szczególnego, szlachetny panie, gdyż wśród tego, co nazywasz ciemnością, ja widzę światło. Inaczej wyrazić się nie umiem. Jest to światło dla mnie słońcem, z tą jednak różnicą, że wasze słońce na pewnym punkcie panuje, a moje słońce ciągle jest ze mną i patrzy na mnie obliczem niewypowiedzianej piękności, i uśmiecha się do mnie. A ja wiem, że to jest Ten, który jest i którego ja kocham miłością bez granic. Nigdy bym nie chciała, aby blask innego słońca przyćmił wzrok mej duszy, lub odwrócił od nieskończonej piękności pstrokacizną ziemskich widoków. Kocham Go jedynie i Jego jednego widzieć po wszystkie wieki pragnę.

 

– Stój! Stój! dosyć tego niedorzecznego paplania. Usłuchaj od razu woli cesarzów, albo będę musiał spróbować innego sposobu. Trochę bólu zaraz temu poradzi.

 

– Bólu? – odezwała się, jak gdyby nie wiedziała co to ból.

 

– Tak jest, bólu. Czy cię nigdy nic nie bolało?

 

– O nie! Chrześcijanie nigdy nikomu bólu nie zadają.

 

Rusztowanie męczeńskie stało, jak zawsze, gotowe; uczynił więc sędzia znak Katulusowi, aby Cecylię położył. Oprawca, wziąwszy za ramiona nie stawiającą oporu dziewczynę, z łatwością rozciągnął na drewnianym łożu, nogi w okamgnieniu postronkami powiązano koło kostek, ręce wyciągnięto nad głową i przywiązano. Końce postronków przymocowano do kół, mających na rozkaz członki rozciągać. Biedna ślepa nie domyślała się wcale, kto to wszystko robi, myślała, że ten sam, który jej pytania zadaje. Jeśli dotąd panowało milczenie, teraz wszyscy oddech zatrzymali, a Cecylii usta poruszały się w gorącej modlitwie.

 

– Raz jeszcze, zanim dalej pójdziemy, wzywam cię, abyś bogom ofiarę złożyła i srogich mąk uniknęła – rzekł sędzia ponurym głosem.

 

– Ani męki, ani śmierć – stanowczo powiedziała ofiara – nie zdołają mnie pozbawić miłości Chrystusa. Nie mogę składać ofiary, tylko żywemu Bogu, a tą ofiarą jestem ja sama.

 

Kat korbą ruch nadał łożu tortury. Koła obróciły się raz jeden, srogi ból zadając, lecz członki ze stawów jeszcze nie wyszły, co dopiero za drugim szarpnięciem miało nastąpić. Cichość i niewiadomość w ciemności, co się dzieje, cierpienie jeszcze sroższym czynić musiały, lecz drżenie i bladość jedynym były wyrazem cierpienia.

 

– Ha! ha! – zawołał sędzia – czujesz teraz? Stój, niechaj się na tym skończy; usłuchaj, a będziesz wolna.

 

Zdała się nie zważać na jego słowa, lecz w modlitwie duszę krzepiła.

 

– Dziękuję Ci, o Panie Jezu Chryste, żeś mi dał po raz pierwszy cierpieć za Ciebie. Kochałam Cię w zdrowiu, kochałam Cię w radości, a teraz w cierpieniu kocham Cię jeszcze więcej. O, ile rozkoszniej jest być z Tobą rozciągniętą na krzyżu Twoim, niż nawet żyć podobnie do Ciebie w największym ubóstwie.

 

– Żartujesz ze mnie – zawołał sędzia rozgniewany – i lekce sobie ważysz moje pobłażanie. Spróbujemy czegoś ostrzejszego. Katulusie, przyłóż zapaloną pochodnię do jej boków.

 

Dreszcz, oburzenie i odraza przebiegły po całym zgromadzeniu, które się nie mogło obronić od współczucia dla biednej i ślepej dziewczyny. Szmer tłumionego oburzenia i głosy litości dały się słyszeć ze wszystkich stron sali.

 

Cecylia dopiero teraz zrozumiała że jest wśród licznego zgromadzenia. Rumieniec skromności okrył jej czoło, lica i szyję dotąd marmurowej białości. Gniewny sędzia uciszył powstające głosy i wszyscy słuchali w milczeniu, gdy znowu przemówiła goręcej niż wprzódy:

 

– O mój drogi Panie i Oblubieńcze! Byłam Tobie zawsze wierną! Pragnę cierpieć i ból i męki za Ciebie; lecz nie dozwól mi wstydzić się przed oczami ludzkimi. Pozwól, abym od razu do Ciebie się przeniosła, nie dopuszczaj, abym zawstydzona przed Tobą stanęła.

 

Szmer politowania znowu dał się słyszeć.

 

– Katulusie! – zawołał rozjuszony sędzia – czyń twoją powinność; co się tak z tą pochodnią ociągasz?

 

Kat przybliżył się i wyciągnął rękę, aby rozebrać z sukni dziewczynę, lecz cofnął się i wracając do prefekta, zawołał miększym głosem:

 

– Za późno! Umarła!...

 

– Umarła! – krzyknął Tertulus – umarła za jednym obrotem koła? Nie może być!

 

Katulus odwiódł koła w tył, a ciało pozostało nieruchome.

 

Stało się! Przeszła z tortury na tron, od rozzłoszczonego oblicza sędziego do radosnych uściśnień Oblubieńca. Może duszę swą czystą wyzionęła, jak wonne kadzidło w żarze modlitwy, lub może serce jej nie zdołało przywołać na powrót krwi zbiegłej w gorący rumieniec dziewczęcego wstydu.

 

Wśród niemego przerażenia i podziwu dźwięczny śmiały głos zawołał z zewnątrz z grupy drzwi bliskiej:

 

– Bezbożny tyranie, czy nie wiesz, że biedna ślepa chrześcijanka więcej ma władzy nad życiem i śmiercią niż ty, lub twoi srodzy panowie?

 

– Co! Po raz trzeci w dwudziestu czterech godzinach będziesz mi śmiał w drogę zachodzić? Tym razem nie uciekniesz.

 

Te słowa wykrzyknął Korwin, przydając wściekłe przekleństwo i rzucając się od boku ojca między zgromadzony lud kratkami od trybunału przegrodzony. Lecz gdy w ślepej złości nogi go słuchać nie chciały, uderzył o oficera herkulesowej budowy, który zapewne przypadkowo szedł w tę stronę. Zachwiał się Korwin, a żołnierz go pochwycił, mówiąc:

 

– Nic sobie nie zrobiłeś, spodziewam się, Korwinie?

 

– Nie, nie, puszczaj mnie, Kwadracie, puszczaj mnie.

 

– Gdzie biegniesz z takim pośpiechem? Czy ci nie mogę pomóc? – pytał natrętny trzymając go ciągle.

 

– Puszczaj mnie, mówię ci, albo ucieknie!

 

– Kto ucieknie?

 

– Pankracjusz – ryknął Korwin. – Nie słyszałeś, jak lżył ojca mego?

 

– Pankracjusz! – jęknął Kwadratus oglądając się wkoło i widząc, że chłopca już nigdzie nie widać. – Nie widzę go. – I puścił Korwina; lecz już było za późno. Pankracjusz siedział spokojnie u Diogenesa na Suburze.

 

Gdy się ta scena odbywała, prefekt upokorzony kazał Katulusowi, aby ciało rzucone zostało do Tybru. Lecz inny oficer płaszczem odziany postąpił na bok i skinął na Katulusa, który zrozumiał znak, i wyciągnął rękę dla odebrania podanej sakiewki.

 

– Za bramą Kapeną, w willi Lucyny, w godzinę po zachodzie słońca – rzekł Sebastian.

 

– Będzie dostawiona – rzekł kat.

 

– Z czego, myślisz, umarła ta biedna dziewczyna? – zapytał wychodząc jeden z widzów swego towarzysza.

 

– Z przestrachu, zdaje mi się.

 

– Z chrześcijańskiego wstydu – dorzucił, przechodząc, nieznajomy.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom II. Łomża 1936, ss. 279-288.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMIX, Kraków 2009

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: