F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ XVI.

 

Wilk w owczarni

 

Po przygodach nocnych nie mieli nasi młodzieńcy wiele czasu do wypoczynku. Na długo przed wschodem słońca musieli chrześcijanie wstawać i zgromadzać się w kościołach tak, aby się rozejść przede dniem.

 

Dziś miało się odbyć ostatnie nabożeństwo w zwykłym miejscu. Oratoria miały być zamknięte, a Msza św. miała nadal odprawiać się w podziemnych kościołach cmentarnych. Nie można się było wprawdzie spodziewać, aby wszyscy, choćby tylko w niedzielę, mogli bezpiecznie udawać się o kilka tysięcy kroków za bramę. Więc w owych czasach trwogi był wiernym udzielony przywilej: przechowywania we własnych domach i podawania sobie nawzajem Przenajświętszego Sakramentu w godzinach rannych, przed wszelkim innym pokarmem, jak się Tertulian wyraża.

 

Wierni w przekonaniu swoim nie byli jako owce, na rzeź skazane, nie jako złoczyńcy, gotujący się na śmierć, ale jako żołnierze, uzbrajający się do boju. Broń, żywność, siłę, odwagę, wszystko to czerpali u Pana zastępów. Nawet słabi, trwożliwi zaczerpywali mocy w chlebie żywota. Po kościołach, tak jak dotąd jeszcze po cmentarzach widzieć się daje, stawiano stołki dla spowiedników, przed którymi grzesznik klękał i zeznawszy winę, otrzymywał odpuszczenie. W podobnych chwilach wybuchającego prześladowania mniej ściśle się trzymano pokutnego kodeksu, czas publicznego zadośćuczynienia bywał skrócony; całą więc noc przepędziło gorliwie duchowieństwo, gotując owieczki swe do uroczystej Komunii św., dla wielu ostatniej na ziemi. Nie potrzebujemy przypominać czytelnikom naszym, że nabożeństwo wtenczas odprawiane było tak co do istoty, jak i wielu obrzędów, tak samo, jak dziś widzimy codziennie u ołtarzów katolickich. Nie tylko, że je uważano, jak i w naszych czasach, za ofiarę Ciała i Krwi Pana naszego, nie tylko, że ofiarowanie, poświęcenie i Komunia były te same co dzisiaj, ale także było wiele tych samych modlitw, tak, iż katolik słysząc te modlitwy, a jeszcze więcej kapłan odmawiając je w tym samym języku, którym ziemski podziemny Kościół się modlił, może się czuć w czynnym i żywym obcowaniu z męczennikami, którzy jej obecni byli.

 

Przy okoliczności, którą opisujemy, kiedy przyszedł czas wzajemnego pocałowania w braterskiej miłości, ze słowami pax tecum, można było słyszeć głośny płacz – bo dla wielu było to pożegnaniem. Niejeden młodzieniec obejmował szyję ojcowską, nie wiedząc, azali dzień ten nie rozłączy ich aż do chwili, kiedy w niebie gałązkami palmowymi witać się będą. A matki z jakże gorącym uczuciem przyciskały do łona swe córki w tej rzewnej miłości, którą obawa długiego rozstania jeszcze czulszą czyniła! Potem nastąpiła Komunia św., więcej niż zwykle uroczysta i w pobożniejszym milczeniu. "Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa" mówił kapłan do każdego, podając święty pokarm. "Amen", odpowiadał przyjmujący głośnym brzmieniem wiary i miłości. Potem rozciągając chustę z białego płótna, dostawał zapas Chleba na drogę żywota, aż do przyszłej uroczystości. Tę chustę złożoną z jak największym staraniem i uszanowaniem chowano w zanadrzu, często obwiniętą w inną kosztowniejszą materię, lub też w złotej puszce zamkniętą.

 

Wtenczas po raz pierwszy Syra uczuła żal po swojej bogato wyszywanej szarfie, która by od dawna przeszła do ubogich, gdyby jej nie była starannie zachowywała na podobną okoliczność i podobny użytek. Ani też Fabiola nie była w stanie wymóc na niej, aby przyjęła jakie bądź kosztowności inaczej, jak pod warunkiem, że będzie mogła rozporządzić nimi podług upodobania, na cel dobroczynny.

 

Wierni porozchodzili się z kościołów przed odkryciem nocnego zamachu, ale na to, aby się zejść w podziemnych cmentarzach. Częste schadzki Torkwata z pogańskimi sprzymierzeńcami w łaźni Karakalli strzeżone były z bliska przez kapsariusza i jego żonę, a Wiktoria podsłyszała nawet zmowę na opanowanie cmentarza Kaliksta nazajutrz po ogłoszeniu edyktu. Chrześcijanie zatem mieli się za bezpiecznych pierwszego dnia i korzystali z tej okoliczności, aby inaugurować uroczystymi obrzędy kościoły podziemne, które po kilkuletnim opuszczeniu fossorowie przyprowadzili do pierwotnego stanu i porządku. Odmalowano je na nowo w kilku miejscach i opatrzono w wszelkie potrzeby do nabożeństwa.

 

Lecz Korwin, gdy z pierwszego przestrachu ochłonął, kopię edyktu, chociaż w mniejszych rozmiarach, czym prędzej przybił, i począł przewidywać smutne prawdopodobieństwo ważnych następstw gniewu cesarza.

 

Dak miał słuszność, odpowiedzialność mogła spaść na Korwina. Uznał za potrzebne uczynić coś właśnie w tym dniu, co by zmazało niełaskę, na którą zasłużył, przed spotkaniem się znowu z okiem cesarskim.

 

Postanowił więc przyspieszyć napad na cmentarz, naznaczony na dzień następny.

 

Udał się więc jeszcze o wczesnej godzinie do łaźni, gdzie Fulwiusz, zawsze czujnie Torkwata strzegący, utrzymywał tegoż w nadziei, iż Korwin przybędzie na naradę. Czcigodna trójka ułożyła swe plany. Korwin wiedziony przez apostatę na czele wyborowego oddziału żołnierzy, miał napaść na cmentarz Kaliksta i wypędzić, albo wyrzucić stamtąd duchowieństwo i znaczniejszych chrześcijan, podczas gdy Fulwiusz, zostając zewnątrz z resztą, miał im odciąć odwrót, biorąc w niewolę najważniejsze osoby, a mianowicie papieża i starszych kapłanów, których mógł poznać, przypatrzywszy się im przy ostatnim poświęceniu.

 

– Niechaj sobie szaleńcy – mówił do siebie – będą jamnikami pod ziemią, ja będę myśliwym w polu.

 

Tymczasem Wiktoria, widząc ich narady, weszła do osobnej sali, gdzie się byli zebrali, i niby to pilnie uprzątając i czyszcząc, wysłuchała, nie budząc ich podejrzenia, cały występny ich plan. Powiedziała wszystko Kukumiowi, a on po wielkim łamaniu głowy trafił na doskonały sposób przesłania spiesznie, gdzie należy, odkrytej wiadomości.

 

Sebastian po rannym nabożeństwie, nie mogąc dla obowiązków pałacowych udać się w tym samym dniu na drugie zgromadzenie wiernych, przyszedł, zwyczajem prawie powszechnym, do kąpieli, nie tylko w celu wzmocnienia członków rzeźwiącą świeżością wody, lecz także, aby oddalić od siebie wszelkie podejrzenie.

 

Podczas kąpieli Sebastiana stary capsararius, jak się sam przezwał w swym przedśmiertnym napisie grobowym, spisał na kawałku pergaminu wszystko co tylko żona słyszała o zamiarze natychmiastowego napadu na podziemne cmentarze i osobę Ojca Świętego i przypiął szpilką czy igłą do sukni Sebastiana, której podczas kąpieli pilnował, nie mogąc mówić w obecności innych osób.

 

Sebastian po kąpieli poszedł do sali, gdzie rozmawiano o wypadkach rannych i gdzie Fulwiusz oczekiwał na znak Korwina, iż wszystko gotowe. Znudzony niedorzeczną rozmową, wyszedł ku górze Palatyńskiej, i czując, że go coś po piersiach kłuje, znalazł pod tuniką przypięte pismo. Skreślone było łaciną, mniej więcej tak klasyczną, jak znany nam napis grobowy Kukumiona, lecz ostrzeżenie było dosyć ważne, aby zwrócić kroki Sebastiana ku drodze Appijskiej dla zaniesienia wiadomości braciom w cmentarzach zgromadzonym.

 

Znalazłszy jednak zwinniejszego od siebie i bezpieczniejszego posłańca w osobie biednej ślepej dziewczyny, na którą nikt nie zważał, zatrzymał ją, oddał pismo, dodawszy kilka słów atramentem i piórem, jakie miał przy sobie, i kazał odnieść na miejsce jak najprędzej. Istotnie, zaledwie opuścił łaźnię, gdy Fulwiusz odebrał wiadomość, że Korwin i jego zgraja spieszą o tym czasie przez pola w celu uniknienia podejrzeń do miejsca wiadomego. Wsiadł natychmiast na koń i jechał gościńcem właśnie wtenczas, gdy żołnierz rozmawiał ze ślepą posłanniczką.

 

Gdyśmy towarzyszyli fossorom do katakumb, nie doszliśmy do podziemnego kościoła dlatego, iż Sewerus nie dowierzał Torkwatowi. Tam było teraz zgromadzenie wiernych pod przewodem głowy Kościoła.

 

Choć to miejsce nazywamy kościołem, było to pomieszczenie podobne wszystkim innym wyżej opisanym.

 

Czytelnik niech sobie wyobrazi dwie komory (cubicula) czy kaplice, naprzeciwko siebie po prawej i po lewej podziemnego korytarza, mające przeciwległe nie drzwi, lecz obszerne arkady wchodowe. W głębi jednej z tych kaplic jest grób-ołtarz (arcosolium). W jednym oddziale prawdopodobnie zgromadzali się mężczyźni pod dozorem furtianów (ostiarii), a w drugim niewiasty pod dozorem diakonisek.

 

Tego rozdziału między mężczyznami a kobietami pilnie strzeżono w początkach Kościoła.

 

Często tym podziemnym kościołom nie zbywało na architektonicznych ozdobach. Mury szczególnie w pobliżu ołtarza były sztukaterią powleczone i malowane, a półkolumny z podstawami i kapitelami, kształtnie wykute z piaskowca przegradzały różne części kościoła i wejście zdobiły. W głównej bazylice, odkrytej w cmentarzu św. Kaliksta, znajduje się komora, połączona z kościołem za pomocą akustycznego otworu w kształcie lejka, przechodzącego przez ścianę, o grubości 12 stóp i wychodzącego ukośnie na kościół, nieco niżej od rzeczonej komory położony, w wysokości nad posadzką kościoła 5 do 6-ciu stóp, tak że osoby będące w komorze, mogły słyszeć wszystko, nic zaś nie widziały, co się działo w kościele. Prawdopodobnie było to miejsce dla pokutujących publicznie, i dla katechumenów, do Chrztu św. jeszcze nieprzypuszczonych.

 

Bazylika, w której chrześcijanie zgromadzili się, kiedy Sebastian posłał z wiadomością swą, była podobną tej, którą odkryto na cmentarzu św. Agnieszki. Każda z dwóch części była podwójną, to jest składała się z dwóch obszernych pokoi czyli kaplic, zaledwie między sobą odznaczonych półkolumnami w części, którą nazwać można kościołem kobiecym, a płaskimi filarami w części, którą nazwiemy kościołem męskim, z małą framugą w jednym filarze dla umieszczenia lampy lub obrazka. Charakterystycznym rysem tej bazyliki jest przedłużenie jednej części w kształcie chóru, czyli dzisiejszego prezbiterium. Prezbiterium, o połowę mniejsze od każdej z czterech kaplic, odznaczone jest dwiema kolumnami od frontu i niższym sklepieniem, tak, że gdy każda z czterech kaplic ma jedną wysoką grobową framugę (arcosolium), a ponad arcosolium groby w czterech lub pięciu rzędach, wysokość chóru, czyli prezbiterium nie wiele przenosi wysokość samych arkosoliów, czyli grobów-ołtarzy. W głębi chóru, naprzeciw arkady wchodowej, tyłem do ołtarza, jest krzesło z poręczami ze skały wykute, a po każdej stronie tego tronu także kamienna ława wzdłuż ścian od ołtarza ku wchodowi. Ponieważ mensa ołtarza stoi wyżej od tylnej poręczy krzesła, a krzesło jest nieruchome, ofiary świętej nie odprawiano na grobie ołtarza we framudze, lecz na przenośnym ołtarzu przed krzesłem czyli tronem na środku przybytku, a tym przenośnym ołtarzem był drewniany ołtarz św. Piotra.

 

Wszystkie stare bazyliki rzymskie, stawiane po Konstantynie, są dotąd na ten sposób urządzone; tron biskupi na środku chóru, ławki dla księży po dwóch stronach, a mensa między tronem a ludem. W katakumbach początek tego stylu.

 


 

1) Plan podziemnego kościoła w cmentarzu św. Agnieszki.

 

A. Chór z biskupim krzesłem (a) i ławkami dla kleru (bb).

 

B. Oddział dla mężczyzn odznaczony od chóru dwiema kolumnami podpierającymi sklepienie.

 

C. Krużganek katakumby, skąd wejście do kościoła.

 

D. Oddział czyli kaplica dla kobiet wraz z grobowcem.

 

Każda część jest oddzielona od drugiej płaskimi filarami.

 

W takiej to bazylice wierni zgromadzili się, gdy Korwin i jego siepacze przybyli do drzwi cmentarza, skąd droga, którą znał Torkwat, prowadziła na dół po schodach do wchodu, zamaskowanego zwaliskami starego budynku i kupami faszyny.

 

Tu się podzielili. Fulwiusz na czele oddziału 10-ciu czy 12-tu ludzi stanął na czatach u wchodu, aby zatrzymać każdego, co by chciał wyjść albo wejść. Korwinus z Torkwatem i mniejszym oddziałem, z 8-miu ludzi złożonym gotował się do zejścia.

 

– Ja nie lubię tej podziemnej roboty – mówił stary, siwobrody legionista. Jestem żołnierzem nie do łapania szczurów: niech mi przyprowadzą, kogo chcą, na dzienne światło, a będę walczył ramię w ramię i noga w nogę; ale nie chcę być zaduszonym lub zatrutym jak kret w jamie.

 

Mowa ta trafiła do przekonania żołnierzy. Jeden powiedział:

 

– Tam w dole może być ukrytych kilkaset chrześcijan, a nas mało co więcej nad pół tuzina.

 

– Nie za taką robotę nam płacą – dodał inny.

 

– Mnie chodzi o ich czary – mówił dalej trzeci – a nie o ich męstwo.

 

Trzeba było całej wymowy Fulwiusza, aby zachęcić żołnierzy. Zapewnił, że się nie mają czego obawiać, że trwożliwi chrześcijanie będą uciekali przed nimi, jak zające, i że znajdą w kościołach więcej złota i srebra, niż całoroczny żołd. Tak namówieni, ruszyli wreszcie po schodach. Wkrótce zaczęły się im ukazywać tu i ówdzie blade światełka, wielkim oddaleniem zamglone, a przez to samo dające przerażającą miarę głębi i przestrzeni tych pieczar.

 

– Hej! – rzekł jeden – słuchajcie!

 

Głos dochodził z dołu oddaleniem przytłumiony, lecz nie bojaźnią; były to dźwięki świeżego, młodzieńczego głosu, tak czyste, iż nawet słowa można było rozeznać, gdy zanucił następującą pieśń:

 

"Dominus illuminatio mea et salus mea; quem tmebo?

 

Dominus protector vitae meae; a quo trepidabo?" (1).

 

Potem następował cały chór głosów, podobny do szmeru tysiącznych fal:

 

"Dum appropiant super me nocentes, ut edant carnes meas; qui tribulant me, inimici mei, ipsi infirmati sunt et ceciderunt" (2).

 

Wstyd z gniewem pomieszany opanował napastników, gdy usłyszeli te słowa spokojnej ufności i odwagi.

 

Pojedynczy znowu głos dalej śpiewał, ale nie ten sam i brzmieniem mniej silnym:

 

"Si consistant adversus me castra, non timebit cor meum" (3).

 

– Zdaje mi się, iż znam ten głos – zamruczał Korwin. – Poznałbym go z pomiędzy tysiąca. To dla mnie trucizna, przyczyna przekleństw całej zeszłej nocy i dzisiejszych trudów. To głos Pankracjusza, który zdarł edykt.

 

– Ale – odrzekł jeden – zapalmy pochodnie.

 

– Słuchajcie – rzekł drugi, gdy byli zajęci zapalaniem – co to za dziwny hałas, jak gdyby ktoś drapał i bił młotem w oddaleniu? Słyszę to już od jakiegoś czasu!

 

– I patrz – dodał trzeci – światła w oddaleniu zniknęły, a śpiew ustał. Jesteśmy z pewnością odkryci.

 

– Nie ma niebezpieczeństwa – rzekł Torkwatus, występując z odwagą, której w sobie nie miał. – Ten hałas pochodzi jedynie od tych starych kretów fossorów, Diogenesa z synami; oni właśnie kują groby dla chrześcijan, którzy naszej wyprawy ofiarą paść mają.

 

Torkwatus na próżno radził żołnierzom, aby nie przynosili pochodni, ale raczej kaganki, albo woskowe świece i sam miał taką. Lecz żołnierze przysięgali się, iż nie zejdą na dół bez dobrego światła, a nie z takim, które by od przeciągu wiatru lub trącenia ręki zgasnąć mogło. Skutki wkrótce dały się poznać. – W miarę jak szli naprzód cicho i ostrożnie wzdłuż długiej a wąskiej galerii, smolne pochodnie trzeszczały i świeciły płomieniem gorącym, który ich parzył, a gęsty smolny dym, odbijając się od sklepienia, dusił i oślepiał idących.

 

Torkwat prowadził zadymiony hufiec, rachując przecznice podług notatek swoich; wszystkie jednak znaczki na miejscu zostawione zastał starannie usunięte, a doszedłszy do połowy naliczonych przecznic, trafił na nieprzebyte zwaliska. Drogi już nie było. Nie wiedział nikczemnik, że bystrzejsze niż jego oczy były na straży.

 

Sewerus nie ustał w czujności ani na chwilę, spodziewając się zdrady i napadu. Był na schodach, gdy żołnierze byli u wejścia, i pobiegł jak strzała na miejsce, gdzie był piasek z kamieniami, na zasypanie korytarza przysposobiony, i gdzie miał na pogotowiu brata i kilku silnych fossorów. W okamgnieniu z tą milczącą szybkością, do której byli wprawni, wzięli się do roboty, zasypując korytarz piaskiem i zawalając kawałami piaskowca, od niskiego sklepienia za każdym uderzeniem kilofa odpadającymi. Za tym murem stali i zaledwo tłumili śmiech, słysząc tuż blisko siebie nieprzyjaciela tak walnie oszukanego. Ta to robota fossorów zasłoniła dolne światło i śpiewy, a po kilku z góry uderzeniach w skałę ustała.

 

Torkwat stracił głowę, a wybuch przekleństw nie zmniejszył kłopotu ani gróźb, które spadały na niego jako na głupca i zdrajcę.

 

– Zatrzymajcie się chwilę, zaklinam was – mówił – być może, żem się zmylił w wyrachowaniu. Pamiętam właściwą drogę, po wydatnym grobowcu, o kilka stóp od drogi w jednej przecznicy, tylko pozwólcie, że nawrócę i zajrzę do ostatnich przecznic.

 

To powiedziawszy wbiegł do jednej przecznicy na lewo od schodów i znikł zupełnie. Tak prędko, że towarzysze choć się zwrócili za nim do progu tej przecznicy, nie wiedzieli co się stało z jego świecą i z nim samym.

 

– Już dosyć takiej roboty – powiedzieli – albo Torkwatus zdrajca, albo czary go porwały.

 

Znużeni, poparzeni, na pół uduszeni w ciasnocie, dymie i gorącu, osmoleni, oślepieni, zawstydzeni i zalęknieni, zwrócili ku wchodowi, a w odwrocie mając prostą drogę do góry przed sobą, ciskali nieznośne pochodnie w boczne korytarze, w lewo i w prawo, a gdy który odwrócił głowę, widział za sobą jakby tryumfalną iluminację; buchające z pieczar płomienie szkarłatem płowy piaskowiec rumieniły, a kłęby dymu wisiały pod sklepieniem jamy, jak bursztynowe obłoki. Gładkie marmurowe na grobowcach płyty, żółte lub czarne podług swej barwy, odbijając nieznane w katakumbach światło, błyszczały na szkarłacie jak blachy złote lub srebrne. Takim tryumfem pierwszy dzień prześladowania i męczeństwa uczcili sami poganie!

 

Pochodnie zniszczenia posłużyły do opromienienia pomników tej cnoty, której piekło nie przemoże i którą Pan każdego czasu wskrzesić potrafi na zbawienie Kościoła swego!

 

Lecz zanim oszukana zgraja doszła do otworu, cofnąć się jeszcze musiała na widok dziwnego zjawiska. Wydało im się naprzód, że mają już dzienne światło przed sobą, ale po chwili poznali odblask lampy, którą trzymała nieruchoma figura ciemno udrapowana, jak brązowe posągi z białymi marmurowymi głowami i rękami, co aż dreszczem przejmują, tak do osób żywych podobne.

 

– Co to jest? Co to być może? – szeptali żołnierze do siebie.

 

– Czarownica – powiedział jeden.

 

– Duch stróż podziemi (4) – powiedział drugi.

 

– Widmo! – powiedział trzeci.

 

Gdy po cichu szli z bojaźnią naprzód, osoba ta nie zdawała się na nich uważać. W nieruchomym oku nie było wejrzenia. Postać stała niewzruszona. Na koniec dwóch się odważyło przystąpić i wziąć ją za ręce.

 

– Kto jesteś? – zawołał rozzłoszczony Korwin.

 

– Chrześcijanka – odpowiedziała Cecylia z swoją zwyczajną spokojnością.

 

– Bierzcie ją! Przecie choć jedna odpowie za oszukanie nasze.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom II. Łomża 1936, ss. 267-279.

 

Przypisy:

(1) "Pan oświecenie moje i zbawienie moje, kogoż się będę bał? Pan obrońca życia mego – czymże się zatrwożę?" (Ps. 26, 1).

 

(2) "Podczas gdy się gotują wrogi, by pożerać me ciało; oni co mnie męczą, sami zostali pobici – i zginęli" (Ps. 26, 2).

 

(3) "Chociażby obozy przeciw mnie stanęły, serce moje nie ulęknie się" (Ps. 26, 3).

 

(4) Genius loci (Duch stróż tego miejsca). – Tak w wyd. trzecim z 1914 r. (Przyp. red. Ultra montes).

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: