F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ XV.

 

Wyjaśnienia

 

Gdy się zupełnie rozwidniło, tłumy cisnęły się zewsząd do forum, aby czytać straszny wyrok od tak dawna grożący. Lecz na widok nagiej deski ogromny powstał rozruch. Niektórzy podziwiali odwagę chrześcijan, których lękliwymi mieniono; inni oburzali się na zuchwałość czynu; niektórzy drwili z urzędników, którym było poruczone ogłoszenie edyktu, inni gniewni byli, że oczekiwana na dzisiaj uciecha opóźniona będzie.

 

Już o wczesnej godzinie publiczność zajęta była jedynie tym przedmiotem.

 

W wielkich antonińskich termach grono zwyczajnych gości toczyło w tym przedmiocie rozmowę. Był tam Skaurus prawnik, Prokulus i Fulwiusz i filozof Kalpurniusz, który się zdawał bardzo zajęty jakimiś opleśniałymi książkami i wielu innych.

 

– Co za dziwny wypadek z tym edyktem – powiedział jeden.

 

– Powiedz raczej, jaki zdradziecki zamach przeciw boskim cesarzom – odrzekł Fulwiusz.

 

– Jak to się stało? – zapytał trzeci.

 

– Czyś nie słyszał – rzekł Prokulus – że żołnierz na warcie zabity, dwadzieścia siedem razy puginałem pchnięty; a takich razów było dziewiętnaście, z których każdy życie mógł odebrać.

 

– Nie, to fałszywa wieść – przerwał Skaurus – to było uskutecznione nie przez siłę zbrojną, lecz jedynie za pomocą czarów. Dwie kobiety przyszły do żołnierza, który włócznią w jedną z nich pchnął, a włócznia przeszła przez kobietę i wbiła się w ziemię, nie zadając kobiecie najmniejszej rany. Wtedy wyciągnął pałasz na drugą, lecz uderzył jak w marmur. Kobieta rzuciła na niego szczyptą proszku i uleciał w powietrze i znaleziony był z rana śpiący i nieuszkodzony na dachu emiliańskiej bazyliki. Jeden z moich przyjaciół, wyszedłszy bardzo rano, widział jeszcze drabinę, po której żołnierza na dół zniesiono.

 

– Niesłychane rzeczy! – wielu wołało – Co za dziwni ludzie muszą być ci chrześcijanie.

 

– Ja temu wszystkiemu nie wierzę – rzekł Prokulus – nie znam takiej potęgi w magii, doprawdy nie wiedziałbym, dlaczego ci nędzni ludzie mieliby w magii więcej biegłości posiadać od nas, przecie uczeńszych. Chodź, Kalpurniuszu – mówił dalej – rzuć tę starą książkę i odpowiedz na te pytania. Więcej się nauczyłem od ciebie jednego razu przy obiedzie o tych chrześcijanach, aniżeli przez to wszystko, com kiedy od nich słyszał. Jaką nadzwyczajną pamięć mieć musisz, aby pamiętać tak dokładnie genealogię i historię tego dziwnego ludu. Czy to, co Skaurus nam powiedział, jest prawdopodobnym czy nie?

 

Kalpurniusz z wielką nadętością odpowiedział:

 

– Nie ma powodu uważać rzecz tę za niepodobną, gdyż potęga sztuki magicznej nie ma granic dobrze oznaczonych. Dla przysposobienia proszku z którego pomocą człowiek uleciałby w powietrze, potrzeba tylko znaleźć pewne zioła, w których by powietrze górę brało nad trzema innymi żywiołami. Takimi na przykład są grochy lub soczewice zdaniem Pitagorasa. Zebrane wtenczas, gdy słońce jest w znaku wagi, którego to znaku zodiakowego własnością jest poruszać nawet ciężkie rzeczy w powietrzu w chwili zetknięcia się z Merkuriuszem, skrzydlatą, jak wiesz potęgą; te rośliny stosownie urzeczone pewnymi tajemniczymi słowami przez biegłego czarownika, potem na proszek utłuczone w moździerzu zrobionym z aerolitu czyli z kamienia, który uleciał w obłoki i spadł z obłoków na ziemię; taki proszek właściwie użyty, bez wątpienia mógłby unieść człowieka, chociaż i gwałtem w powietrze. Rzecz wiadoma, że tesalskie czarownice latają do woli po obłokach i przenoszą się z miejsca na miejsce, zapewne za pomocą magicznych tego rodzaju środków. Teraz o chrześcijanach. Pamiętasz pewnie, Prokulusie, że w mowie, której przypomnieniem zaszczycasz mnie, a którą miałem przy stole ubóstwionego Fabiusza, jeśli mnie pamięć nie zawodzi, wspomniałem, że owa sekta pochodzi z Chaldei, kraju od wieków sławnego z nauk tajemniczych, mianowicie magii. Lecz mamy bardzo ważny fakt, odnoszący się do tej materii i zapisany w historii. Pewnym jest, że tu w Rzymie niejaki Szymon, który czasem zwany jest także Szymon Piotr, a czasem Szymon Magus, wzleciał wysoko w powietrze wobec widzów; lecz gdy czary jego wyślizgnęły się zza pasa, upadł i połamał nogi, dla której to przyczyny musiał być ukrzyżowany głową na dół.

 

– Więc wszyscy chrześcijanie są koniecznie czarownikami?

 

– Wszyscy; czary należą do ich zabobonów. Mniemają, że kapłani ich mają nadzwyczajną, nadnaturalną władzę. Tak na przykład myślą, że kąpiąc się w wodzie, duszom swoim nadają dziwne zalety i wyższość, jeśli są niewolnikami, nad panami swymi, a nawet boskimi cesarzami.

 

– Zgroza – zawołali wszyscy.

 

– Potem – mówił dalej Kalpurniusz – wiecie wszyscy, jak okropnej zbrodni niektórzy z nich dopuścili się zeszłej nocy, zdzierając święty edykt bóstw cesarskich; i nawet gdyby (czego niech bogi nie dopuszczą!) zdradę swoją dalej posunęli i godzili na święte życie cesarzów, poszliby tylko do jednego ze swoich kapłanów, wyznaliby zbrodnię i prosili o przebaczenie, a jeśliby to przebaczenie otrzymali, uważaliby się za zupełnie niewinnych.

 

– Straszne rzeczy! – zawołali chórem.

 

– Taka nauka – rzekł Skaurus – nie może się zgodzić z bezpieczeństwem państwa. Człowiek, który mniema, że każda zbrodnia może mu być odpuszczona przez drugiego człowieka, gotów jest do wszelkich zbrodni.

 

– Bez wątpienia – powiedział Fulwiusz – to też jest przyczyna nowego przeciw nim prawa. Po tym, co Kalpurniusz opowiedział o tych szalonych ludziach, kara nie może być zbyt ostrą.

 

Fulwiusz wlepił chytrze oczy w Sebastiana, który wszedł podczas tej rozmowy; a teraz podstępnie zapytał:

 

– I ty, nie wątpię, jesteś tego samego mniemania, Sebastianie; czy nie prawda?

 

– Ja myślę – odpowiedział spokojnie – że gdyby chrześcijanie tacy byli, jak ich Kalpurniusz opisuje, to jest szkaradnymi czarownikami, zasługiwaliby na zgładzenie ze świata. Lecz nawet w tym razie otworzyłbym im drogę do zbawienia.

 

– Jakąż? – zapytał szyderczo Fulwiusz.

 

– Postanawiając, aby tylko cnotliwszym od chrześcijan wolno było chrześcijan karać, a nie innym. Nie pozwoliłbym ręki podnieść takiemu, któryby nie mógł dowieść, że nie był nigdy cudzołożnikiem, zdziercą, oszustem, pijakiem, złym mężem, ojcem lub synem, rozpustnikiem lub złodziejem, gdyż o te zbrodnie nikt nie pomawia biednych chrześcijan.

 

Fulwiusz zżymał się przy wyliczaniu grzechów, a jeszcze więcej pod oburzonym poważnym wejrzeniem Sebastiana. Lecz na słowo "złodziej" mimowolnie odskoczył. Czy żołnierz widział, gdy podnosił wyszywaną szarfę Syry w domu Fabiusza? Czy tak, czy nie, niechęć, którą powziął do Sebastiana za pierwszym poznaniem, zamieniła się w nienawiść za drugim; a nienawiść w tym sercu pisała się krwią. Teraz z podwójną zaciekłością trwał w piekielnej namiętności.

 

Sebastian wyszedł, a myśli jego skupiły się w słowach modlitwy:

 

– Jak długo, o Panie! jak długo? Jakąż możemy mieć nadzieję nawrócenia wielu na wiarę, a tym mniej całego państwa, póki widzimy uczciwych i uczonych ludzi przyjmujących za prawdę każde na nas rzucone oszczerstwo, przechowujących przez wieki każdą bajkę i kłamstwo o nas i niechcących nawet poznać nauki naszej, dlatego, że sobie uroili, iż ta nauka jest fałszywą i pogardy godną.

 

Mówił głośno, myśląc, że jest sam, gdy miły głos odpowiedział mu z boku:

 

– Dobry młodzieńcze, ktokolwiek jesteś, co w ten sposób mówisz, – a zdaje mi się, że znam twój głos, – nie zapominaj, że Syn Boży wrócił światło ciemnym oczom odrobiną błota, które w ręku ludzkim wzrok właśnie odjąć by mogło. Bądźmy jak proch pod nogami Pana, jeśli pragniemy być narzędziem światła Bożego dla ludzi. Dajmy deptać po sobie jeszcze trochę w cierpliwości, może właśnie z naszych popiołów powstanie iskierka, którą Pan rozdmuchać raczy.

 

– Dzięki ci, dzięki, droga Cecylio – rzekł Sebastian – za twoje sprawiedliwe i słodkie napomnienie. Dokąd tak wesoło biegniesz w tym pierwszym dniu niebezpieczeństwa?

 

– Czy nie wiesz, że naznaczona zostałam na przewodniczkę na cmentarzu Kaliksta? Idę objąć urząd. Módl się, abym mogła być pierwszym kwiatkiem zbliżającej się wiosny.

 

I oddaliła się, nucąc wesoło. Lecz Sebastian prosił, aby się chwilkę zatrzymała.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom II. Łomża 1936, ss. 262-267.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: