––––
ROZDZIAŁ XI.
Prawo rzymskie w latach dwunastu pozwalało zawierać związki małżeńskie, Kościół jednak w dojrzalszych dopiero latach dopuszczał uroczyste i stanowcze śluby zakonne, a wtenczas z rąk biskupa odbierały ślubujące zwykle około Wielkiejnocy zasłonę białą na znak panieństwa. Zapewne pierwsze poświęcenie zasadzało się tylko na obleczeniu z rąk rodziców prostej czarnej sukni. Lecz gdy niebezpieczeństwo groziło, Kościół upoważniał przyspieszenie o lat wiele drugiego poświęcenia i przez uroczyste błogosławieństwo swoje umacniał oblubienice Chrystusa w świętym postanowieniu, co tłumaczy wyżej przytoczony przykład Precjozy.
Prześladowanie najsroższe miało wybuchnąć bez litości nawet dla najsłabszych owieczek; i nie dziw, iż te, które w sercach swoich poślubiły się Barankowi jako czyste oblubienice Jego na wieki, pragnęły odbyć gody przed śmiercią. Pragnęły, jak łatwo pojąć, dziewiczą lilią opleść palmę męczeńską, gdyby dostać się im miała. Agnieszka od dzieciństwa obrała dla siebie święty stan panieństwa. Nadziemska mądrość, która się zawsze okazywała w jej mowie i czynach, łącząc się tak wdzięcznie z prostotą niewinnego dziecka, czyniła ją nad lata dojrzałą do otrzymania wszelkiej dyspensy, użyczanej sercom, spragnionym za dniem najczystszych godów. Uchwyciła się więc gorąco prawa, jakie jej dawało zbliżające się niebezpieczeństwo do nadzwyczajnej dyspensy od przepisu, który jej nie dopuszczał do ślubów uroczystych przed skończeniem lat dziesięciu.
Druga postulantka złączyła się z Agnieszką w tej prośbie.
Możemy się łatwo domyśleć, że pobożna przyjaźń zawiązała się pomiędzy Agnieszką a Syrą od pierwszego poznania się, któreśmy wyżej opisali. To uczucie wzmogło się, gdy Agnieszka usłyszała od Fabioli pochwały ulubionej sługi. Z tych pochwał i skromniejszych doniesień niewolnicy przekonała się z pociechą, że dzieło, któremu Syra się poświęciła, to jest nawrócenie Fabioli, powinno być niewolnicy wyłącznie zostawione. Widocznie na dobrej było drodze, zawdzięczając powodzenie przezorności i łasce, z którą było prowadzone. Przy częstym widywaniu się z Fabiolą słuchała Agnieszka z podziwieniem i wewnętrznym zadowoleniem, co jej krewna opowiadała o rozmowach swych z Syrą; lecz starannie unikała każdego słowa, które by mogło obudzić posądzenie o jakimkolwiek znoszeniu się między nimi.
Syra jako służebnica, Agnieszka jako krewna przybrały żałobę po śmierci Fabiusza, a stąd zmiana ubioru nie mogła wzbudzić w córce Fabiusza posądzenia o wspólną tajemnicę lub o wspólny zamiar przyjaciółki i służebnicy. Mogły więc bezpiecznie prosić o przypuszczenie do uroczystego złożenia ślubów wiecznego dziewictwa. Prośba odniosła pożądany skutek, lecz dla przyczyn łatwych do odgadnienia, tajemnicę starannie zachowano. Aż na dzień lub dwa przed dniem szczęśliwym duchownych godów, Syra odkryła swe postanowienie pod wielkim sekretem ślepej przyjaciółce.
– Tak to – odrzekła Cecylia niby w złym humorze – dla siebie ukrywasz wszystko, co dobre. A czy nazywasz to miłością bliźniego?
– Moje drogie dziecko! – rzekła Syra łagodnym głosem – nie gniewaj się. Musiałam zachować tajemnicę.
– A więc domyślam się, że ja biedna nawet obecną nie będę!
– Och, nie, Cecylio, przeciwnie; będziesz mogła być obecną i patrzeć na wszystko, co tylko potrafisz dojrzeć – odrzekła Syra, śmiejąc się.
– Mniejsza o patrzenie – odpowiedziała Cecylia. – Lecz powiedz mi, jak będziesz ubraną? Co sobie masz przygotować?
Syra opisała jej dokładnie kształt i barwę sukni i zasłony.
– Jakie to zajmujące! – rzekła – a co jeszcze więcej?
Syra, ubawiona niezwykłą ciekawością przyjaciółki, opisała szczegółowo krótki ceremoniał.
– Dobrze więc; ale jeszcze jedno pytanie – rzekła dziewczyna. – Gdzie to wszystko będzie się odbywało? Mówisz, że mogę przyjść, więc muszę wiedzieć miejsce i czas.
Syra powiedziała jej, że obrządek odbędzie się w kościele Pastora przy pierwszym brzasku dziennym, na trzeci dzień po dniu dzisiejszym.
– Lecz skądże twoje dopytywania się, moja droga?... Nigdy cię tak ciekawą nie widziałam. Czyś ty teraz taka światowa?
– Nie myśl tego – odpowiedziała Cecylia; – jeśli pewne osoby mają tajemnice przede mną, czemu bym także swoich tajemnic mieć nie mogła?
Syra uśmiechnęła się z udanego nieukontentowania, bo dobrze znała pokorną prostotę dziewczyny. Uściskały się czule i rozeszły. Cecylia pobiegła prosto do domu dobrej Lucyny, gdzie była lubianą jak po wielu innych domach. Jak tylko została przypuszczoną do pobożnej matrony, rzuciła się z płaczem na jej łono, Lucyna ściskała ją i pieściła i wkrótce zupełnie ją uspokoiła. Po kilku minutach była znowu wypogodzoną i wesołą i zdawała się naradzać z uprzejmą panią nad tajemnym przedmiotem, który ją rozkoszą napełniał.
Opuściwszy Lucynę z wesołą twarzą, lekkim krokiem udała się do domu Agnieszki, gdzie mieszkał w gościnie bogobojny kapłan Dionizjusz. Zastała go w domu, i rzucając się na kolana, z tak gorącym uczuciem przemówiła, że się wzruszył do łez i odpowiedział łaskawie podług życzenia Cecylii.
Te Deum nie było jeszcze podówczas ułożone, lecz coś bardzo podobnego zaśpiewało serce ciemnej dziewczyny, gdy powracała do ubogiego mieszkania.
Szczęśliwy ranek przybył nareszcie i przede dniem odbyły się uroczyste tajemnice, po których zgromadzenie wiernych rozeszło się. Ci tylko pozostawali, którzy mieli brać udział w prywatnym obrządku, lub którzy byli w szczególności zaproszeni. Była tam Lucyna z synem, podeszli w wieku rodzice Agnieszki i Sebastian. Lecz Syra nadaremnie oglądała się za ślepą przyjaciółką; widać, że wraz z ludem kościół opuściła; i poczciwa niewolnica obawiała się, czy nie zraziła przyjaciółki skrytością swoją w ostatniej z nią rozmowie.
Sala była dotąd pogrążona w zimowym rannym mroku, chociaż rozżarzony wschód na niebie zapowiadał jasny, grudniowy dzień. Na ołtarzu paliły się duże wonne świece, a wokoło kosztowne srebrne i złote lampy łagodnym światłem opromieniały przybytek. Naprzeciwko ołtarza było nie mniej święte krzesło, za naszych dni na Watykanie stojące: krzesło świętego Piotra. Na nim siedział Ojciec Święty z pastorałem w ręku i koroną na głowie, a wokoło stali kardynałowie nie mniej poważni od samego Papieża.
Z głębi kaplicy rozlegały się słodkie anielskie głosy, śpiewające pieśń, dającą przeczuwać uczucie wkrótce wcielone w hymn: Jesu, corona virginum (1). W ten czas wystąpiła w świetle przybytku procesja już poświęconych dziewic, prowadzona przez księży i diakonów, których opiece powierzone były. A pośrodku tych dziewic ukazały się inne dwie dziewice, których śnieżnobiały strój tym jaśniej odbijał od czarnych sukien już poświęconych dziewic. Były to dwie nowe postulantki, które, gdy orszak na dwa szeregi podzielił się, poprzedzone zostały każda przez dwie profeski do stóp ołtarza, gdzie uklękły przed Papieżem. Druhny, czyli matki duchowne, stały tuż obok, aby brać udział w obrządku.
Każda za zbliżeniem się zapytana uroczyście: czego pragnie, wyraziła życzenie przywdziania habitu i wypełnienia powinności doń przywiązanych pod opieką obranych przewodników. Bo chociaż poświęcone dziewice żyły w stowarzyszeniu już przed tą epoką, wszakże wiele z nich nie przestało zamieszkiwać pośród rodziny, i prześladowanie przeszkadzało klauzurze. Było jednak miejsce w kościele odgrodzone dla poświęconych dziewic, i często schodziły się na osobne nauki i nabożeństwa.
Biskup przemówił potem do młodych postulantek gorącymi i miłości pełnymi słowy. Powiedział, jak wysokim jest powołanie prowadzić na ziemi życie aniołów, którzy w małżeństwo nie wstępują, i postępować ku niebu tą samą drogą czystą, którą wcielone Słowo obrało dla własnej matki, i nareszcie zająć miejsce w czystych szeregach wybranego wojska, które towarzyszy nieodstępnie Barankowi. Rozwodził się nad nauką św. Pawła, piszącego do Koryntian o wyższości dziewictwa nad wszelki inny stan i z uczuciem opisał szczęście nieposiadania żadnej miłości na świecie, prócz jednej, która zamiast stygnąć, staje się nieśmiertelną w niebie. – Szczęściem jedynym – mówił – jest rozkwitły jeszcze na tej ziemi kwiat miłości Bożej.
Po tym krótkim przemówieniu i wyegzaminowaniu kandydatek przed tak wielkim zaszczytem, Ojciec Święty błogosławił różne części habitów, a potem postulantki przywdziały habit przy pomocy opiekunek swych. Nowe zakonnice położyły głowy na ołtarzu na znak ofiarowania siebie samych. Wtedy uwieńczono obie kwiatami, i chociaż w zimie, dobrze opatrzony taras Fabioli dostarczył pięknego i wonnego kwiecia.
Wszystko zdawało się być skończone! Agnieszka klęcząc u stóp ołtarza, nieruchoma była jak zwykle w zachwycie, z oczami w górę podniesionymi, gdy Syra obok niej ku ziemi pochylona, zanurzona była w głębokościach słodkiej swej pokory, dziwiąc się, czym mogła zasłużyć na tyle łask. Obydwie tak były w dziękczynieniu zatopione, że nie spostrzegły lekkiego poruszenia wśród zgromadzenia, jakby coś nieprzewidzianego było się stało.
Zbudzone zostały przez powtórne zapytanie Papieża:
– Córko moja, czego żądasz? – gdy zanim zdołały obejrzeć się wokoło siebie, każda uczuła się za rękę pochwycona i usłyszała odpowiedź daną głosem obu drogim: – Ojcze Święty, pragnę przyjąć sukienkę poświęconą Jezusowi Chrystusowi, jedynej mojej miłości na świecie, pod opieką tych dwóch świętych dziewic, które już są Jego szczęśliwymi oblubienicami.
Przejęte były radością i rozczuleniem, bo to był głos biednej, ślepej Cecylii. Gdy posłyszała o szczęściu oczekującym Syrę, pobiegła, jakeśmy widzieli, do dobrej Lucyny, która ją wkrótce pocieszyła nadzieją otrzymania podobnej łaski. Obiecała wszystkiego dostarczyć, co potrzebnym będzie; lecz Cecylia zastrzegła sobie, aby sukienka była gruba, jak przystoi ubogiej dziewczynie. Kapłan Dionizjusz przedstawił Ojcu Świętemu prośbę jej i otrzymał łaskawą odpowiedź; ale ponieważ pragnęła mieć przy sobie przyjaciółki swoje za opiekunki, powiedziane było, że ją Dionizjusz poprowadzi do ołtarza po poświęceniu Syry i Agnieszki. Cecylia pomimo tak wielkiej radości zachowała tajemnicę.
Po błogosławieństwie przywdziano jej welon i habit, a na zapytanie, czy nie przyniosła wieńca kwiatów, nieśmiało wyjęła spod sukni wieniec, na jaki się zdobyła, tj. nagą, kolczastą gałązkę, i podała, mówiąc:
– Nie mam kwiatów do ofiarowania Oblubieńcowi memu, ani On kwiatów dla mnie nie nosił. Jestem ubogą dziewczyną; czy myślicie, iżby się Pan obraził, gdybym prosiła, aby mnie uwieńczył tak, jak samemu podobało Mu się być uwieńczonym? Prócz tego kwiaty wyobrażają cnoty tych, którzy je noszą; a moje nędzne serce nic lepszego od tych głogów nie wydało.
Nie widziała ciemnymi oczami, jak dwie towarzyszki zdjęły wieńce, aby na jej głowie złożyć; lecz znak Ojca Świętego wstrzymał je, i wśród łez wszystkich obecnych i świadków prowadzona była radośnie w cierniowej koronie: żywy obraz tego, o czym Kościół zawsze naucza, że królową cnót jest niewinność uwieńczona pokutą.
–––––––––––
Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 230-237.
Przypisy:
(1) "Jezu, korono dziewic". Hymn dla dziewic.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.
FABIOLA
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: