F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ XI.

 

Dziewice

 

Prawo rzymskie w latach dwunastu pozwa­lało zawierać związki małżeńskie, Kościół je­dnak w dojrzalszych dopiero latach dopuszczał uroczyste i stanowcze śluby zakonne, a wten­czas z rąk biskupa odbierały ślubujące zwykle około Wielkiejnocy zasłonę białą na znak pa­nieństwa. Zapewne pierwsze poświęcenie zasadzało się tylko na obleczeniu z rąk rodziców prostej czarnej sukni. Lecz gdy niebezpieczeń­stwo groziło, Kościół upoważniał przyspiesze­nie o lat wiele drugiego poświęcenia i przez uroczyste błogosławieństwo swoje umacniał oblubienice Chrystusa w świętym postanowie­niu, co tłumaczy wyżej przytoczony przykład Precjozy.

 

Prześladowanie najsroższe miało wybuchnąć bez litości nawet dla najsłabszych owieczek; i nie dziw, iż te, które w sercach swoich po­ślubiły się Barankowi jako czyste oblubienice Jego na wieki, pragnęły odbyć gody przed śmiercią. Pragnęły, jak łatwo pojąć, dziewiczą lilią opleść palmę męczeńską, gdyby dostać się im miała. Agnieszka od dzieciństwa obrała dla siebie święty stan panieństwa. Nadziemska mądrość, która się zawsze okazywała w jej mowie i czynach, łącząc się tak wdzięcznie z prostotą niewinnego dziecka, czyniła ją nad lata dojrzałą do otrzymania wszelkiej dyspensy, użyczanej sercom, spragnionym za dniem naj­czystszych godów. Uchwyciła się więc gorąco prawa, jakie jej dawało zbliżające się niebez­pieczeństwo do nadzwyczajnej dyspensy od przepisu, który jej nie dopuszczał do ślubów uroczystych przed skończeniem lat dziesięciu.

 

Druga postulantka złączyła się z Agnieszką w tej prośbie.

 

Możemy się łatwo domyśleć, że pobożna przyjaźń zawiązała się pomiędzy Agnieszką a Syrą od pierwszego poznania się, któreśmy wyżej opisali. To uczucie wzmogło się, gdy Agnieszka usłyszała od Fabioli pochwały ulu­bionej sługi. Z tych pochwał i skromniejszych doniesień niewolnicy przekonała się z pociechą, że dzieło, któremu Syra się poświęciła, to jest nawrócenie Fabioli, powinno być niewolnicy wyłącznie zostawione. Widocznie na dobrej było drodze, zawdzięczając powodzenie prze­zorności i łasce, z którą było prowadzone. Przy częstym widywaniu się z Fabiolą słuchała Agnieszka z podziwieniem i wewnętrznym za­dowoleniem, co jej krewna opowiadała o rozmowach swych z Syrą; lecz starannie unikała każdego słowa, które by mogło obudzić posą­dzenie o jakimkolwiek znoszeniu się między nimi.

 

Syra jako służebnica, Agnieszka jako krew­na przybrały żałobę po śmierci Fabiusza, a stąd zmiana ubioru nie mogła wzbudzić w córce Fa­biusza posądzenia o wspólną tajemnicę lub o wspólny zamiar przyjaciółki i służebnicy. Mogły więc bezpiecznie prosić o przypuszcze­nie do uroczystego złożenia ślubów wiecznego dziewictwa. Prośba odniosła pożądany skutek, lecz dla przyczyn łatwych do odgadnienia, tajemnicę starannie zachowano. Aż na dzień lub dwa przed dniem szczęśliwym duchownych godów, Syra odkryła swe postanowienie pod wielkim sekretem ślepej przyjaciółce.

 

– Tak to – odrzekła Cecylia niby w złym humorze – dla siebie ukrywasz wszystko, co dobre. A czy nazywasz to miłością bliźniego?

 

– Moje drogie dziecko! – rzekła Syra ła­godnym głosem – nie gniewaj się. Musiałam zachować tajemnicę.

 

– A więc domyślam się, że ja biedna na­wet obecną nie będę!

 

– Och, nie, Cecylio, przeciwnie; będziesz mogła być obecną i patrzeć na wszystko, co tylko potrafisz dojrzeć – odrzekła Syra, śmiejąc się.

 

– Mniejsza o patrzenie – odpowiedziała Cecylia. – Lecz powiedz mi, jak będziesz ubra­ną? Co sobie masz przygotować?

 

Syra opisała jej dokładnie kształt i barwę sukni i zasłony.

 

– Jakie to zajmujące! – rzekła – a co je­szcze więcej?

 

Syra, ubawiona niezwykłą ciekawością przyjaciółki, opisała szczegółowo krótki ceremoniał.

 

– Dobrze więc; ale jeszcze jedno pytanie – rzekła dziewczyna. – Gdzie to wszystko bę­dzie się odbywało? Mówisz, że mogę przyjść, więc muszę wiedzieć miejsce i czas.

 

Syra powiedziała jej, że obrządek odbędzie się w kościele Pastora przy pierwszym brzasku dziennym, na trzeci dzień po dniu dzisiejszym.

 

– Lecz skądże twoje dopytywania się, moja droga?... Nigdy cię tak ciekawą nie widziałam. Czyś ty teraz taka światowa?

 

– Nie myśl tego – odpowiedziała Cecylia; – jeśli pewne osoby mają tajemnice przede mną, czemu bym także swoich tajemnic mieć nie mogła?

 

Syra uśmiechnęła się z udanego nieukontentowania, bo dobrze znała pokorną prostotę dziewczyny. Uściskały się czule i rozeszły. Cecylia pobiegła prosto do domu dobrej Lu­cyny, gdzie była lubianą jak po wielu innych domach. Jak tylko została przypuszczoną do pobożnej matrony, rzuciła się z płaczem na jej łono, Lucyna ściskała ją i pieściła i wkrót­ce zupełnie ją uspokoiła. Po kilku minutach była znowu wypogodzoną i wesołą i zdawała się naradzać z uprzejmą panią nad tajemnym przedmiotem, który ją rozkoszą napełniał.

 

Opuściwszy Lucynę z wesołą twarzą, lek­kim krokiem udała się do domu Agnieszki, gdzie mieszkał w gościnie bogobojny kapłan Dionizjusz. Zastała go w domu, i rzucając się na kolana, z tak gorącym uczuciem przemó­wiła, że się wzruszył do łez i odpowiedział łaskawie podług życzenia Cecylii.

 

Te Deum nie było jeszcze podówczas ułożone, lecz coś bardzo podobnego zaśpiewało serce ciemnej dziewczyny, gdy powracała do ubogiego mieszkania.

 

Szczęśliwy ranek przybył nareszcie i przede dniem odbyły się uroczyste tajemnice, po któ­rych zgromadzenie wiernych rozeszło się. Ci tylko pozostawali, którzy mieli brać udział w prywatnym obrządku, lub którzy byli w szcze­gólności zaproszeni. Była tam Lucyna z synem, podeszli w wieku rodzice Agnieszki i Seba­stian. Lecz Syra nadaremnie oglądała się za ślepą przyjaciółką; widać, że wraz z ludem kościół opuściła; i poczciwa niewolnica oba­wiała się, czy nie zraziła przyjaciółki skrytością swoją w ostatniej z nią rozmowie.

 

Sala była dotąd pogrążona w zimowym rannym mroku, chociaż rozżarzony wschód na niebie zapowiadał jasny, grudniowy dzień. Na ołtarzu paliły się duże wonne świece, a wo­koło kosztowne srebrne i złote lampy łagodnym światłem opromieniały przybytek. Naprze­ciwko ołtarza było nie mniej święte krzesło, za naszych dni na Watykanie stojące: krzesło świętego Piotra. Na nim siedział Ojciec Święty z pastorałem w ręku i koroną na głowie, a wo­koło stali kardynałowie nie mniej poważni od samego Papieża.

 

Z głębi kaplicy rozlegały się słodkie aniel­skie głosy, śpiewające pieśń, dającą przeczu­wać uczucie wkrótce wcielone w hymn: Jesu, corona virginum (1). W ten czas wystąpiła w świetle przybytku procesja już poświęconych dziewic, prowadzona przez księży i diakonów, których opiece powierzone były. A pośrodku tych dziewic ukazały się inne dwie dziewice, których śnieżnobiały strój tym jaśniej odbijał od czarnych sukien już poświęconych dzie­wic. Były to dwie nowe postulantki, które, gdy orszak na dwa szeregi podzielił się, poprzedzone zostały każda przez dwie profeski do stóp ołtarza, gdzie uklękły przed Papieżem. Druhny, czyli matki duchowne, stały tuż obok, aby brać udział w obrządku.

 

Każda za zbliżeniem się zapytana uroczy­ście: czego pragnie, wyraziła życzenie przy­wdziania habitu i wypełnienia powinności doń przywiązanych pod opieką obranych przewod­ników. Bo chociaż poświęcone dziewice żyły w stowarzyszeniu już przed tą epoką, wszakże wiele z nich nie przestało zamieszkiwać po­śród rodziny, i prześladowanie przeszkadzało klauzurze. Było jednak miejsce w kościele odgrodzone dla poświęconych dziewic, i często schodziły się na osobne nauki i nabożeństwa.

 

Biskup przemówił potem do młodych postulantek gorącymi i miłości pełnymi słowy. Po­wiedział, jak wysokim jest powołanie prowa­dzić na ziemi życie aniołów, którzy w małżeństwo nie wstępują, i postępować ku niebu tą samą drogą czystą, którą wcielone Słowo obrało dla własnej matki, i nareszcie zająć miejsce w czystych szeregach wybranego wojska, które towarzyszy nieodstępnie Barankowi. Rozwo­dził się nad nauką św. Pawła, piszącego do Koryntian o wyższości dziewictwa nad wszelki inny stan i z uczuciem opisał szczęście niepo­siadania żadnej miłości na świecie, prócz je­dnej, która zamiast stygnąć, staje się nieśmiertelną w niebie. – Szczęściem jedynym – mó­wił – jest rozkwitły jeszcze na tej ziemi kwiat miłości Bożej.

 

Po tym krótkim przemówieniu i wyegzaminowaniu kandydatek przed tak wielkim zaszczytem, Ojciec Święty błogosławił różne czę­ści habitów, a potem postulantki przywdziały habit przy pomocy opiekunek swych. Nowe zakonnice położyły głowy na ołtarzu na znak ofiarowania siebie samych. Wtedy uwieńczono obie kwiatami, i chociaż w zimie, dobrze opa­trzony taras Fabioli dostarczył pięknego i won­nego kwiecia.

 

Wszystko zdawało się być skończone! Ag­nieszka klęcząc u stóp ołtarza, nieruchoma była jak zwykle w zachwycie, z oczami w górę podniesionymi, gdy Syra obok niej ku ziemi pochylona, zanurzona była w głębokościach słodkiej swej pokory, dziwiąc się, czym mogła zasłużyć na tyle łask. Obydwie tak były w dzięk­czynieniu zatopione, że nie spostrzegły lekkie­go poruszenia wśród zgromadzenia, jakby coś nieprzewidzianego było się stało.

 

Zbudzone zostały przez powtórne zapytanie Papieża:

 

– Córko moja, czego żądasz? – gdy zanim zdołały obejrzeć się wokoło siebie, każda uczu­ła się za rękę pochwycona i usłyszała odpo­wiedź daną głosem obu drogim: – Ojcze Święty, pragnę przyjąć sukienkę poświęconą Jezusowi Chrystusowi, jedynej mojej miłości na świecie, pod opieką tych dwóch świętych dziewic, które już są Jego szczęśliwymi oblubienicami.

 

Przejęte były radością i rozczuleniem, bo to był głos biednej, ślepej Cecylii. Gdy po­słyszała o szczęściu oczekującym Syrę, pobiegła, jakeśmy widzieli, do dobrej Lucyny, która ją wkrótce pocieszyła nadzieją otrzymania podobnej łaski. Obiecała wszystkiego dostarczyć, co potrzebnym będzie; lecz Cecylia zastrzegła sobie, aby sukienka była gruba, jak przystoi ubogiej dziewczynie. Kapłan Dionizjusz przed­stawił Ojcu Świętemu prośbę jej i otrzymał łaskawą odpowiedź; ale ponieważ pragnęła mieć przy sobie przyjaciółki swoje za opiekunki, powie­dziane było, że ją Dionizjusz poprowadzi do ołtarza po poświęceniu Syry i Agnieszki. Ce­cylia pomimo tak wielkiej radości zachowała tajemnicę.

 

Po błogosławieństwie przywdziano jej we­lon i habit, a na zapytanie, czy nie przyniosła wieńca kwiatów, nieśmiało wyjęła spod sukni wieniec, na jaki się zdobyła, tj. nagą, kol­czastą gałązkę, i podała, mówiąc:

 

– Nie mam kwiatów do ofiarowania Oblu­bieńcowi memu, ani On kwiatów dla mnie nie nosił. Jestem ubogą dziewczyną; czy myślicie, iżby się Pan obraził, gdybym prosiła, aby mnie uwieńczył tak, jak samemu podobało Mu się być uwieńczonym? Prócz tego kwiaty wyobra­żają cnoty tych, którzy je noszą; a moje nędz­ne serce nic lepszego od tych głogów nie wy­dało.

 

Nie widziała ciemnymi oczami, jak dwie to­warzyszki zdjęły wieńce, aby na jej głowie zło­żyć; lecz znak Ojca Świętego wstrzymał je, i wśród łez wszystkich obecnych i świadków prowa­dzona była radośnie w cierniowej koronie: ży­wy obraz tego, o czym Kościół zawsze naucza, że królową cnót jest niewinność uwieńczona pokutą.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 230-237.

 

Przypisy:

(1) "Jezu, korono dziewic". Hymn dla dziewic.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: