F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

WALKA

––––

 

ROZDZIAŁ I.

 

Diogenes

 

Ryk lwów w pobliżu amfiteatru, który za­dziwił, lecz nie przeraził Sebastiana, wiadomo­ści ze wschodu, czarne zamysły Fulwiusza, groźby Korwina zapowiadały, że wkrótce po­nowią się okropne prześladowania i krew chrześcijańska płynąć będzie obfitszym stru­mieniem, aniżeli kiedykolwiek dotąd. Kościół, zawsze spokojny i przezorny, dostrzegał liczne znaki, zwiastujące bliską walkę i czuwał nad swymi przyszłymi wojownikami.

 

W końcu października znany nam już mło­dzieniec, starannie okryty płaszczem, przebie­gał ciemne i wąskie uliczki dzielnicy zwanej Suburra. Ta część miasta, której rozległość i dokładne położenie dotąd jeszcze jest przedmiotem badań, niewątpliwie niedaleko była od Forum. Ponieważ zbrodnia najnieszczęśliwiej często idzie w parze z biedą, obie tutaj zna­lazły wspólne schronienie. Pankracjusz nie zdawał się bardzo obeznany z tą częścią mia­sta i kilka razy zmylił drogę, nim doszedł do ulicy, do której zmierzał. I tak jeszcze dla braku numerów niełatwo było trafić. Obejrzał się za najporządniejszym domem w ulicy, a po­nieważ tylko jeden dom ochędóstwem odzna­czał się między innymi, śmiało do drzwi zapu­kał. Wyszedł otworzyć stary człowiek, imie­niem Diogenes. Wysoki był i szeroki w bar­kach, jakby przyzwyczajony do dźwigania cię­żarów, co wszakże dawało mu chód pochylony. Włosy srebrne spadały po skroniach kolosal­nej głowy, rysy głębokim smutkiem napiętno­wane, choć spokojne, tchnęły jak i cała postać starca, uroczystą smętnością. Zdawało się, że często z umarłymi przestawać musiał, i że pomiędzy nimi najlepiej mu było. Dwaj syno­wie, Majus i Sewerus, piękni, atletycznej bu­dowy młodzieńcy, pracowali przy ojcu. Pierwszy rzeźbił albo raczej wydrapywał litery na sta­rej tafli marmurowej, która na drugiej stronie nosiła jeszcze ślady pogańskiego grobowego napisu, zatartego przez nowego właściciela. Pankracjusz spojrzał na robotę i uśmiechnął się, gdyż każde słowo było przekręcone.

 

Drugi syn zajęty był rysunkiem, w którym można było rozpoznać Jonasza połkniętego przez wieloryba i Łazarza zmartwychwstające­go. Grube rysy węglem na desce były widocz­nie szkicem do obrazu mającego być wyrobio­nym w sposób doskonalszy. Diogenes zaś, gdy do drzwi zapukano, zajęty był dorabianiem nowej rękojeści do starej siekiery. Te różne zatrudnienia w jednej rodzinie mogłyby zadzi­wić nieświadomego przybysza, lecz bynajmniej nie zadziwiły naszego młodzieńca; wiedział do­brze, że rodzina należała do szanownego i po­bożnego cechu fossorów, czyli grabarzy chrze­ścijańskich cmentarzów. Diogenes był głową i naczelnikiem tego bractwa. Jednostajność urządzania licznych cmentarzy wokoło Rzymu, tak zupełna od samego początku, że nie pozo­stawia żadnych śladów stopniowych ulepszeń lub zmian, daje nam powód do mniemania, że te zadziwiające i czcigodne dzieła dokonywane były pod jednym przewodnictwem i zapewne przez bractwo w tym celu zawiązane nie, jak przedsiębiorstwo pogrzebowe, ciągnące zyski z grzebania zmarłych, lecz jako bractwo po­bożne i przez Kościół uznane. Ważny zbiór napisów znaleziony na cmentarzu świętej Ag­nieszki, dowodzi, że to zatrudnienie przecho­dziło z rąk do rąk w jednej rodzinie, ponieważ dziadowie, ojcowie i synowie z kolei poświę­cali się onemu w tym samym miejscu. Tym sposobem łatwo pojąć możemy wielką spra­wność i jednostajność wykonywania, którą zauważyć się daje w katakumbach. Lecz fossorowie niezaprzeczenie wyższe mieli zadanie albo nawet i urząd w tym podziemnym świe­cie. Chociaż Kościół miał groby dla wszystkich dzieci swoich, prostą jest rzeczą, że niektórzy wierni pewną opłatę składać musieli od miej­sca, dowolnie obranego, np. w bliskości grobu świętego męczennika! Grabarze trudnili się załatwianiem podobnych transakcji, o których często wzmianka w starych napisach grobowych.

 

Pankracjusz, uśmiechnąwszy się nad nie bardzo udatną robotą Majusa, zapytał:

 

– Czy zawsze sam wykonywasz te napisy?

 

– O, nie – odrzekł młody artysta, podno­sząc oczy na pytającego i uśmiechając się tak­że – czynię to tylko dla ubogich ludzi, którzy nie mogą zręczniejszej ręki zapłacić. Była to poczciwa przekupka i jak łatwo pojmiesz, nie wzbogaciła się, zwłaszcza, że była bardzo rze­telną. A przecież dziwna myśl uderzyła mię, gdym robił ten dla niej napis.

 

– Powiedz, Majusie.

 

– Oto pomyślałem, że może za tysiąc lat lub więcej chrześcijanie z uszanowaniem czy­tać będą mój niezgrabny napis o przekupce i o jej jęczmieniu i pamięć jej czcić, gdy już może wtenczas nikt ani czytać, ani nawet znać nie będzie napisu grobowego żadnego z cesarzy, którzy Kościół prześladowali.

 

– Trudno mi wyobrazić sobie, aby wspaniałe pomniki monarchów zniszczały do szczętu, a pamięć przekupki przetrwała wieki. Lecz dlaczego tak myślisz?

 

– Po prostu dlatego, że pragnąłbym prze­kazać potomności wspomnienie o cnotliwym ubogim, nie zaś o bezbożnym bogaczu. I mój napis będzie czytanym gdy łuki tryumfalne już będą zburzone. A przecież okropnie koszlawy, jak ci się zdaje?

 

– Mniejsza o to, pobożna prostota lepsza nad piękne pismo. Co to za kamień oparty o mur?

 

– Ach, to bardzo piękny pomnik, który przyniesiono do nas, abyśmy go na grobie usta­wili; zobaczysz, że kto inny ułożył napis, a kto inny na kamieniu wyrył. Jest przeznaczony do cmentarza w willi Agnieszki, przy nomentańskiej drodze. Zdaje mi się, że poświęcony pamięci miłego dziecięcia, którego śmierć głę­boko dotknęła cnotliwych rodziców.

 

Pankracjusz przybliżył światło i czytał po grecku, jak następuje:

 

"Dionizjusz, dziecię niewinne, spo­czywa tu pośród świętych.

Pamię­tajcie w świętych modłach waszych o tym,

który wyrzeźbił, i o tym który napisał".

 

– Kochane, szczęśliwe dziecko – mówił Pankracjusz, gdy przeczytał napis – przyłącz mnie, czytelnika, do pisarza, i rzeźbiarza twe­go napisu w świętych modłach twoich.

 

– Amen! – odpowiedziała nabożna rodzina.

 

Lecz Pankracjusz, zdziwiony chrapliwym dźwiękiem głosu Diogenesa, obejrzał się na starca usiłującego obciąć koniec klina, za­tkniętego dla przytwierdzenia drewnianej rę­kojeści w tylcu kilofa, lecz co chwila, jakby mu coś wzrok zasłaniało, twardą dłonią oczy przecierał.

 

– Co tobie jest, mój poczciwy stary przy­jacielu? – zapytał młodzieniec słodko. – Dla­czego napis młodego Dionizjusza miałby cię tak rozrzewniać?

 

– Przypomina mi tyle cierpień z przeszło­ści i nasuwa tak wiele myśli o tych, co jesz­cze przyjść mają, że prawie upadam pod tymi myślami.

 

– Jakież to są twoje smutne myśli, Diogenesie?

 

– Oto widzisz, prosta rzecz wziąć na ręce miłe dziecko jak Dionizjusz, owinięte w ceratę i woniejące balsamami i ułożyć w grobie. Ro­dzice mogą płakać, lecz przejście jego smutku do radości było łatwe i słodkie. Całkiem zaś inna rzecz i wymaga serca tak zahartowanego w próbach jak moje (tu znowu ręka przesu­nęła się po powiekach), inna to rzecz ukrad­kiem zbierać poszarpane ciało i pogruchotane członki takiego młodzieńca jak ty na przykład, owijać śpiesznie w śmiertelne prześcieradło, potem złożyć w drugie prześcieradło, pełne wapna zamiast balsamów, a w końcu nieznacz­nie wsunąć do grobu. Och, nie tak pragnęłoby się obchodzić z ciałem męczennika!

 

– Prawda, Diogenesie, lecz walecznemu wodzowi pożądańszy prosty żołnierski grób na polu bitwy nad rzeźbiony sarkofag. Lecz czy takie chowanie często się trafia w czasach prześladowania?

 

– O często, często mój miły paniczu! Pew­ny jestem, że jako nabożny młodzieniec, mu­siałeś odwiedzić grób Restytuta na cmentarzu Hermesowym w rocznicę jego śmierci.

 

– Odwiedzałem go i nieraz z zazdrością myślałem o tak młodym męczenniku. Czy ty go grzebałeś?

 

– Tak jest, rodzice kazali mi zrobić ślicz­ny grób. Mój ojciec i ja złożyliśmy ten grób z sześciu tafli marmurowych naprędce dobra­nych, a ja wyryłem ten napis. Zdaje mi się nawet, że pisałem lepiej od Majusa – dodał starzec pogadanką ożywiony.

 

– Niewielka to dla ciebie pochwała ojcze – odrzekł syn wesoło – lecz tu jest kopia napi­su, o którym mowa – dodał wyjmując kartkę pergaminu z kilku zeszytów.

 

– Pamiętam doskonale – rzekł Pankracjusz i czytając co następuje, a wymawiając jak się należy, poprawiał w czytaniu błędy ortogra­ficzne, składni jednak poprawić nie mógł.

 

"Aeliuszowi Fabiuszowi Restytutowi, wielce pobożnemu synowi,

rodzice wznieśli. Żył osiemnaście lat i siedem miesięcy. W pokoju".

 

Pankracjusz dodał:

 

– Co za szczęśliwy młodzieniec, w samym poranku życia Chrystusowi świadectwo dał.

 

– Bez wątpienia – odrzekł starzec – lecz pewny jestem, żeś zawsze myślał, iż jedno tyl­ko święte ciało spoczywa w tym grobie. Każdy by to mniemał, sądząc po napisie?

 

– Zapewne, zawsze tak myślałem. A czy niesłusznie?

 

– Otóż nie, szlachetny Pankracjuszu. Młod­szy towarzysz spoczywa obok niego w tym samym łożu. Gdyśmy zamykać mieli grób Re­stytuta, przyniesiono nam ciało chłopca, najwięcej dwunasto lub trzynastoletniego. O! nig­dy nie zapomnę tego widoku. Powieszo­ny został nad ogniem; głowa i kadłub, uda i kolana spieczone były do kości i tak był zmieniony, że żadnego rysu rozpoznać nie mo­żna było. Biedny! co on wycierpieć musiał! Lecz czemuż się nam nad nim rozczulać! Ma­ło mieliśmy czasu i uradziliśmy, że osiemnastoletni żołnierz Chrystusów nie odmówi przytuł­ku dwunastoletniemu towarzyszowi broni, lecz przyjmie go za młodszego brata: tak więc po­łożyliśmy go w nogach Aeliusza Fabiusza. Ale nie mieliśmy drugiej flaszeczki z krwią do wsta­wienia na znak, że drugi męczennik spoczywa w tym miejscu, bo ogień wysuszył krew w żyłach chłopca.

 

– Co za święty chłopiec! Pierwszy starszy, drugi młodszy ode mnie. Co myślisz, Diogenesie, czy nie uważałbyś za prawdopodobne, że mi kiedyś tę samą przysługę oddasz?

 

– O, nie! spodziewam się, że nie – rzekł stary grabarz znowu z przytłumioną żałością. – Nie wspominaj, błagam cię, o takim prawdopodobieństwie. Zapewne pierwej na mnie czas przyjdzie. Czemuż by miały stare stać pniaki, gdy młode drzewka padają pod ciosem?

 

– Dosyć, mój drogi przyjacielu, nie chcia­łem cię smucić. Lecz o mało nie zapomniałem sprawić się ze zlecenia, które mam do ciebie. Oto jutro rano, skoro świt, masz przyjść do domu matki mojej, aby się ułożyć co do przygotowania cmentarzy na przyszłe prześladowanie. Ojciec Święty będzie tam z duchowieństwem ze wszystkich parafii, z diakonami i no­tariuszami, których liczbę podwojono i z to­bą, najstarszym fossorem, aby wszyscy mogli w porozumieniu działać.

 

– Przyjdę niezawodnie – odrzekł Diogenes.

 

– A teraz – dodał młodzieniec – mam cię prosić o łaskę.

 

– Mnie o łaskę? – zapytał starzec zdzi­wiony.

 

– Tak jest; myślę, że będziesz wkrótce musiał rozpocząć pracę swoją. Często zwie­dzałem dla nabożeństwa nasze cmentarze, lecz nie dla nauki. Otóż teraz chciałbym mieć za przewodnika ciebie, tak obeznanego z każdą piędzią tej uświęconej ziemi.

 

– Z największą przyjemnością – odpowiedział Diogenes, czuły na tę pochwałę swej biegłości, lecz jeszcze bardziej ucieszony, widząc w Pankracjuszu miłośnika przedmiotów staremu gra­barzowi najdroższych. – Skoro tylko odbiorę rozkazy, zaraz się udam na cmentarz św. Kaliksta. Czekaj na mnie za bramą Kapeną na pół godziny przed południem i pójdziemy razem.

 

– Lecz nie będę sam – dodał Pankracjusz. – Dwaj młodzieńcy, niedawno ochrzczeni, bardzo pragną oglądać nasze cmentarze, których do­tąd nie znają, i prosili mię, abym ich wziął z sobą.

 

– Każdy twój przyjaciel będzie miłym gościem. Jak się nazywają, aby nie było po­myłki?

 

– Jeden jest Tyburcjusz, syn Chromacjusza, byłego prefekta, drugiemu na imię Torkwatus.

 

Sewerus zdziwił się nieco i rzekł:

 

– Czy ufasz mu zupełnie, Pankracjuszu?

 

Diogenes zamknął usta synowi, mówiąc:

 

– Dosyć na tym, że przyjdzie z Pankracjuszem.

 

– Przyznaję – powiedział Pankracjusz – że nie tyle o nim wiem, co o Tyburcjuszu, który jest prawdziwie dobrym i zacnym. Torkwatus wszakże pragnie zaznajomić się z wszystkimi naszymi sprawami i zdaje się rozsądny. Co ciebie niepokoi, Sewerze?

 

– Drobnostka w istocie. Lecz gdy szedłem dzisiaj z rana na cmentarz, wstąpiłem do łaźni Antonina.

 

– Co? – przerwał Pankracjusz, śmiejąc się – bywasz w tak modnych miejscach?

 

– Ależ nie – bronił się pełen prostoty arty­sta – lecz nie wiesz może, że Cucumio przecho­wujący szaty kąpiących się i żona jego są chrześcijanami?

 

– Czy być może? gdzież teraz chrześci­jan nie znajdziesz!

 

– Zamówili sobie tedy grób na cmentarzu św. Kaliksta; i szedłem pokazać im napis, zro­biony przez Majusa.

 

– Ale zapominamy o Torkwacie! – zawołał Pankracjusz.

 

– Gdy więc wszedłem do łaźni – rzekł Sewerus – niemało się zadziwiłem, ujrzawszy w ką­cie o tej rannej godzinie Torkwata w poufnej rozmowie z synem teraźniejszego prefekta, tym samym Korwinem, który za kalekę przebrany, wcisnął się do domu Agnieszki wtenczas, gdy bezimienna dobroczynna osoba (niech jej Bóg błogosławi) rozdać kazała tak wielkie jałmużny pomiędzy ubogich. Niedobre towarzystwo, po­myślałem, i o tej godzinie, dla chrześcijanina.

 

– Prawda, Sewerze – odrzekł Pankracjusz, rumieniąc się mocno – lecz on młody w wie­rze, i zapewne dawni przyjaciele nie wiedzą o zmianie. Bądźmy dobrej myśli.

 

Dwaj bracia ofiarowali się przeprowadzić Pankracjusza pośród ulic, z nędzy i złodziej­stwa słynących. Przyjął ich towarzystwo z ocho­tą, a staremu grabarzowi życzył serdecznie dob­rej nocy.

 

–––––––––––

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 167-176.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: