F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

Chwile rozejmu

––––

 

ROZDZIAŁ VIII.

 

Zakończenie pierwszego dnia

 

Jeśli się zatrzymamy chwilkę u drzwi, aby widzieć oddalającą się Agnieszkę i słyszeć roz­mowę jej z Cecylią i prośbę, aby się dała od­prowadzić do domu przez jednego z sług Fabioli, ponieważ się ściemniło, i jeśli chcemy wi­dzieć, jak ślepą dziewczynę rozśmieszyło za­pomnienie Agnieszki, że dzień i noc nie mają dla pozbawionej wzroku żadnej różnicy, i że właśnie dlatego jej używano za przewodniczkę w ciemnych, krętych katakumbach, tak jej zna­nych jak ulice Rzymu, po których o każdej go­dzinie bezpiecznie się przechadzała; jeśli więc spędzimy chwilkę przed drzwiami, zanim po­wrócimy do domu, by się dowiedzieć, jak się miewa młoda pani po dziennych wypadkach, zastaniemy cały dom w rozruchu. Niewolnicy z lampami i pochodniami biegają w różnych kierunkach, szukając jakiejś zgubionej rzeczy; szukają w każdym zakątku. Eufrozyna żąda koniecznie, aby się zguba znalazła; nareszcie po utracie wszelkiej nadziei poszukiwania ustają.

 

Czytelnik zapewne od razu odgadł tajemnicę. Syra, stosownie do odebranych rozkazów, posz­ła dać rękę opatrzyć, ale chustki, którą rana by­ła przykryta, już nie było. Syra nie umiała wy­tłumaczyć tej zguby; objaśnienia jej ograniczyły się więc do tego, że wyznała, iż dotąd się nie spostrzegła, że chustki już nie miała. Chust­kę tę naprzód zdjęła, a potem zawiesiła napowrót, zapewne nie tak zręcznie, jak Eufro­zyna, a przyczyny nie tając, bo się kłamstwem brzydziła. Dobroduszna ochmistrzyni bardzo się zmartwiła stratą, która jej się wydała bardzo znaczną dla ubogiej niewolnicy, ponieważ podług wszelkiego prawdopodobieństwa prze­chowywała ten kosztowny przedmiot na oku­pienie wolności swej. Syra także była zmar­twiona, ale z przyczyny niezrozumiałej dla poczciwej ochmistrzyni.

 

Eufrozyna pytała wszystkich służących, u wielu nawet sprzęty osobiście przetrząsała, a to z wielkim Syry zmartwieniem i zakłopotaniem; nareszcie rozkazała ogólne szukanie w każdej części domu, gdzie tylko Syra być mogła. Któżby na chwilę mógł posądzić jed­nego z wysokich gości o przywłaszczenie sobie jakiejkolwiek rzeczy więcej lub mniej kosztow­nej? Eufrozyna wpadła na myśl, że chustka, podchwyconą została jakimś czarodziejskim sposobem i wielce posądzała czarną niewolni­cę, Afrę, nieprzyjaciółkę Syry, o użycie czarów swoich na szkodę biednej dziewczyny. Eufro­zyna uważała Maurytankę za czarownicę, bę­dąc często zmuszoną pozwalać jej wychodzić w nocy pod pozorem zbierania ziół na kosme­tyki przy świetle księżyca. Eufrozyna posądzała Afrę raczej o przyrządzanie śmier­telnych trucizn, lecz prawdziwym celem tych nocnych przechadzek były schadzki z ziomka­mi swymi, lub narady z osobami, pokładają­cymi ufność w jej urojonej sztuce. Dopiero po zaniechaniu dalszego szukania, gdy Syra została samą, i przy zimniejszym roztrząsaniu wypadków dziennych, przypomniała sobie, jak Fulwiusz, przechodząc przez podwórze, zatrzy­mał się na tym samym miejscu, gdzie ona sta­ła pierwej, a potem nagle pobiegł ku drzwiom. Wpadła więc na domysł, a raczej przekonała się, że w tym miejscu upuściła chustkę i że Fulwiusz ją podniósł. Uważała zaś za niepodobne, aby mógł był obojętnie przejść, nie podniósłszy chustki. Pewną więc była, że chust­ka przeszła w ręce Fulwiusza. Długo rozmy­ślając nad prawdopodobnymi następstwami tego przypadku i nie mogąc dojść do żadnego po­myślnego wyniku, powierzyła całą sprawę Bogu i udała się na spoczynek, zawsze słodki i pokrzepiający dla czystego sumienia.

 

Fabiola, pożegnawszy Agnieszkę, udała się do swoich pokojów, a gdy dwie niewolnice i Eufrozyna spełniły usługi, oddaliła je. Kładąc się na łoże, spostrzegła leżący sztylet, którym Syrę zraniła. Otworzywszy skrzynię rzuciła weń ze wstrętem broń, której już nigdy nie chciała używać.

 

Wzięła potem książkę, którą pierwej czy­tała z wielkim upodobaniem, lecz teraz się jej wydała nudną i próżną. Rzuciła ją więc na bok i puściła wodze myślom swoim nad tym wszystkim, co się w ciągu dnia przytrafiło.

 

– Co za cudowne dziecko ta Agnieszka – pomyślała – jak mało sobą zajęta, jaka niewinna i prosta; jaka przy tym rozsądna, a na­wet mądra! – I układała sobie być jej opie­kunką, starszą siostrą we wszystkim. Zauważyła, podobnie jak ojciec, że Fulwiusz często się wpatrywał w Agnieszkę, nie tym wejrze­niem rozpustnym, które sama Fabiola często z pogardą znosić musiała, lecz z wyrazem chytrym i przebiegłym, zdradzającym jak się wydawało, niebezpieczne zamiary, których by Agnieszka mogła się stać ofiarą. Postanowiła więc nie dopuścić spełnienia tych zamiarów, jakiekolwiek by być mogły, i tak domysłami swymi rozminęła się zupełnie z domysłami ojca. Umy­śliła także starać się wszelkimi sposobami nie dopuścić Fulwiusza do osoby Agnieszki, a przynajmniej do jej domu; i nawet miała sobie za złe, że tak młodą osobę wprowadziła w towa­rzystwo często dziwnie dobrane u stołu ojca, a szczególniej uznawszy teraz, że to uczyniła z przyczyn zupełnie samolubnych.

 

Prawie w tej samej chwili Fulwiusz, drżą­cy na swym łożu, czynił postanowienie nigdy już (o ile to możliwe) nie przekroczyć progu do­mu Fabiusza i unikać wszelkiego zaproszenia z jego strony.

 

Fabiola odgadła charakter Fulwiusza, zau­ważyła przenikliwym okiem przesadę jego uło­żenia i chytrość w spojrzeniu, i nie mogła się obronić od porównania go ze szczerym i otwar­tym Sebastianem. – Co za szlachetny człowiek ten Sebastian! – mówiła do siebie. Jak niepo­dobny do innej młodzieży, którą tu widuję. Nigdy słowo wątpliwe nie wyjdzie z ust jego, nigdy przykre wejrzenie z jasnych i wesołych ócz nie zabłyśnie. Przy stole wstrzemięźliwy, jak przystoi żołnierzowi, skromny, jak prawdzi­wy bohater, nie wspomina o swoich świetnych czynach wojennych, nad którymi inni się roz­wodzą. Ach! gdyby on miał dla mnie te uczu­cia, z jakimi się wielu oświadcza. – Tu przer­wały się jej myśli, a głęboki smutek zdawał się ogarniać jej duszę.

 

Potem rozmowa z Syrą i jej następstwa sta­nęły przed oczyma Fabioli, a chociaż te wspom­nienia były jej przykre, nie mogła od nich oderwać myśli swojej. Uczuła, że z tym dniem zaszła stanowcza zmiana w jej życiu. Dumę upo­korzyła niewolnica, a serce jej zmiękło, niewia­domo jakim sposobem. Gdyby ślepota ducho­wa była ją opuściła w tej chwili, a oko sięgało wzrokiem poza ten świat, byłaby widziała lek­ki obłoczek na kształt dymu kadzidła, lecz ubarwiony żywą purpurą, wznoszący się ponad łóżkiem klęczącej niewolnicy, bo modlitwa i do­browolna ofiara życia wznosiły się razem do nieba. Byłaby widziała, jak ten obłoczek, ude­rzywszy o diamentowe podnóże tronu miłosierdzia, skraplał się w rosę najsłodszej łaski i spadał na jej oschłe serce.

 

Rzeczywiście nie mogła tego widzieć, cho­ciaż tak było; zmęczona szukała spoczynku. Lecz ją także dręczyły i sny niepokojące. Widziała pośrodku ślicznego ogrodu miejsce oświecone jasnym światłem, jakby słońcem południowym, lecz niewymownie łagodnym, a wokoło głęboki mrok. Śliczne kwiaty sła­ły się jej pod nogi, rośliny, okryte bogatym kwieciem, pięły się od drzewa do drzewa, a zło­ciste kule połyskiwały na gałęziach. Pośrodku tego miejsca widziała biedną, ślepą dziewczynę, z pogodną twarzą siedzącą i mającą po jednej stronie Agnieszkę, a po drugiej Syrę, która ła­godnie pochyliła się nad nią i pieściła ją. Fabiola czuła chęć przyłączenia się do nich; zdawało się jej, że doznają szczęścia zupełnie jej nieznanego; zdawało się jej nawet, że dawały znaki, aby się zbliżyła. Biegła więc naprzód, aż naraz z wielkim przerażeniem spostrzegła szeroki, ciemny i głęboki wąwóz, na którego dnie szumiał strumień, dzielący ją od trzech przyjaciółek. Stopniowo wznosiła się woda, pó­ki się nie zrównała z brzegiem, i chociaż była głęboka, płynęła lśniącymi srebrnymi falami. Ach! odwagi, odwagi, aby przebyć otchłań i dostać się na drugą stronę! Trzeba zanurzyć się w wodzie i powierzyć się falom! A trzy dziewice ciągle jej radzą, aby spróbowała. Lecz gdy tak stała na brzegu, załamując ręce z roz­paczy, Kalpurniusz zjawił się wpośród otaczających ciemności, trzymając grubą i ciężką za­słonę, na której były odmalowane dziwaczne i szkaradne potwory szczególniej z sobą połą­czone i przeplatane; i ta ciemna zasłona rosła i rosła, aż zakryła śliczne widzenie przed oczy­ma Fabioli. Gorzki żal zapełnił jej serce, lecz w tej chwili ukazał się jej jasny geniusz (jak go nazywała), w którego rysach poznała udu­chowione podobieństwo Sebastiana. Z począt­ku stał smutnie w pewnym oddaleniu, a potem zbliżył się do niej i uśmiechał, i rozognione jej lica chłodził złotym i purpurowym skrzydłem; i widzenie rozwiało się w śnie pokrzepiającym.

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 57-62.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2007

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: