––––
ROZDZIAŁ VIII.
Jeśli się zatrzymamy chwilkę u drzwi, aby widzieć oddalającą się Agnieszkę i słyszeć rozmowę jej z Cecylią i prośbę, aby się dała odprowadzić do domu przez jednego z sług Fabioli, ponieważ się ściemniło, i jeśli chcemy widzieć, jak ślepą dziewczynę rozśmieszyło zapomnienie Agnieszki, że dzień i noc nie mają dla pozbawionej wzroku żadnej różnicy, i że właśnie dlatego jej używano za przewodniczkę w ciemnych, krętych katakumbach, tak jej znanych jak ulice Rzymu, po których o każdej godzinie bezpiecznie się przechadzała; jeśli więc spędzimy chwilkę przed drzwiami, zanim powrócimy do domu, by się dowiedzieć, jak się miewa młoda pani po dziennych wypadkach, zastaniemy cały dom w rozruchu. Niewolnicy z lampami i pochodniami biegają w różnych kierunkach, szukając jakiejś zgubionej rzeczy; szukają w każdym zakątku. Eufrozyna żąda koniecznie, aby się zguba znalazła; nareszcie po utracie wszelkiej nadziei poszukiwania ustają.
Czytelnik zapewne od razu odgadł tajemnicę. Syra, stosownie do odebranych rozkazów, poszła dać rękę opatrzyć, ale chustki, którą rana była przykryta, już nie było. Syra nie umiała wytłumaczyć tej zguby; objaśnienia jej ograniczyły się więc do tego, że wyznała, iż dotąd się nie spostrzegła, że chustki już nie miała. Chustkę tę naprzód zdjęła, a potem zawiesiła napowrót, zapewne nie tak zręcznie, jak Eufrozyna, a przyczyny nie tając, bo się kłamstwem brzydziła. Dobroduszna ochmistrzyni bardzo się zmartwiła stratą, która jej się wydała bardzo znaczną dla ubogiej niewolnicy, ponieważ podług wszelkiego prawdopodobieństwa przechowywała ten kosztowny przedmiot na okupienie wolności swej. Syra także była zmartwiona, ale z przyczyny niezrozumiałej dla poczciwej ochmistrzyni.
Eufrozyna pytała wszystkich służących, u wielu nawet sprzęty osobiście przetrząsała, a to z wielkim Syry zmartwieniem i zakłopotaniem; nareszcie rozkazała ogólne szukanie w każdej części domu, gdzie tylko Syra być mogła. Któżby na chwilę mógł posądzić jednego z wysokich gości o przywłaszczenie sobie jakiejkolwiek rzeczy więcej lub mniej kosztownej? Eufrozyna wpadła na myśl, że chustka, podchwyconą została jakimś czarodziejskim sposobem i wielce posądzała czarną niewolnicę, Afrę, nieprzyjaciółkę Syry, o użycie czarów swoich na szkodę biednej dziewczyny. Eufrozyna uważała Maurytankę za czarownicę, będąc często zmuszoną pozwalać jej wychodzić w nocy pod pozorem zbierania ziół na kosmetyki przy świetle księżyca. Eufrozyna posądzała Afrę raczej o przyrządzanie śmiertelnych trucizn, lecz prawdziwym celem tych nocnych przechadzek były schadzki z ziomkami swymi, lub narady z osobami, pokładającymi ufność w jej urojonej sztuce. Dopiero po zaniechaniu dalszego szukania, gdy Syra została samą, i przy zimniejszym roztrząsaniu wypadków dziennych, przypomniała sobie, jak Fulwiusz, przechodząc przez podwórze, zatrzymał się na tym samym miejscu, gdzie ona stała pierwej, a potem nagle pobiegł ku drzwiom. Wpadła więc na domysł, a raczej przekonała się, że w tym miejscu upuściła chustkę i że Fulwiusz ją podniósł. Uważała zaś za niepodobne, aby mógł był obojętnie przejść, nie podniósłszy chustki. Pewną więc była, że chustka przeszła w ręce Fulwiusza. Długo rozmyślając nad prawdopodobnymi następstwami tego przypadku i nie mogąc dojść do żadnego pomyślnego wyniku, powierzyła całą sprawę Bogu i udała się na spoczynek, zawsze słodki i pokrzepiający dla czystego sumienia.
Fabiola, pożegnawszy Agnieszkę, udała się do swoich pokojów, a gdy dwie niewolnice i Eufrozyna spełniły usługi, oddaliła je. Kładąc się na łoże, spostrzegła leżący sztylet, którym Syrę zraniła. Otworzywszy skrzynię rzuciła weń ze wstrętem broń, której już nigdy nie chciała używać.
Wzięła potem książkę, którą pierwej czytała z wielkim upodobaniem, lecz teraz się jej wydała nudną i próżną. Rzuciła ją więc na bok i puściła wodze myślom swoim nad tym wszystkim, co się w ciągu dnia przytrafiło.
– Co za cudowne dziecko ta Agnieszka – pomyślała – jak mało sobą zajęta, jaka niewinna i prosta; jaka przy tym rozsądna, a nawet mądra! – I układała sobie być jej opiekunką, starszą siostrą we wszystkim. Zauważyła, podobnie jak ojciec, że Fulwiusz często się wpatrywał w Agnieszkę, nie tym wejrzeniem rozpustnym, które sama Fabiola często z pogardą znosić musiała, lecz z wyrazem chytrym i przebiegłym, zdradzającym jak się wydawało, niebezpieczne zamiary, których by Agnieszka mogła się stać ofiarą. Postanowiła więc nie dopuścić spełnienia tych zamiarów, jakiekolwiek by być mogły, i tak domysłami swymi rozminęła się zupełnie z domysłami ojca. Umyśliła także starać się wszelkimi sposobami nie dopuścić Fulwiusza do osoby Agnieszki, a przynajmniej do jej domu; i nawet miała sobie za złe, że tak młodą osobę wprowadziła w towarzystwo często dziwnie dobrane u stołu ojca, a szczególniej uznawszy teraz, że to uczyniła z przyczyn zupełnie samolubnych.
Prawie w tej samej chwili Fulwiusz, drżący na swym łożu, czynił postanowienie nigdy już (o ile to możliwe) nie przekroczyć progu domu Fabiusza i unikać wszelkiego zaproszenia z jego strony.
Fabiola odgadła charakter Fulwiusza, zauważyła przenikliwym okiem przesadę jego ułożenia i chytrość w spojrzeniu, i nie mogła się obronić od porównania go ze szczerym i otwartym Sebastianem. – Co za szlachetny człowiek ten Sebastian! – mówiła do siebie. Jak niepodobny do innej młodzieży, którą tu widuję. Nigdy słowo wątpliwe nie wyjdzie z ust jego, nigdy przykre wejrzenie z jasnych i wesołych ócz nie zabłyśnie. Przy stole wstrzemięźliwy, jak przystoi żołnierzowi, skromny, jak prawdziwy bohater, nie wspomina o swoich świetnych czynach wojennych, nad którymi inni się rozwodzą. Ach! gdyby on miał dla mnie te uczucia, z jakimi się wielu oświadcza. – Tu przerwały się jej myśli, a głęboki smutek zdawał się ogarniać jej duszę.
Potem rozmowa z Syrą i jej następstwa stanęły przed oczyma Fabioli, a chociaż te wspomnienia były jej przykre, nie mogła od nich oderwać myśli swojej. Uczuła, że z tym dniem zaszła stanowcza zmiana w jej życiu. Dumę upokorzyła niewolnica, a serce jej zmiękło, niewiadomo jakim sposobem. Gdyby ślepota duchowa była ją opuściła w tej chwili, a oko sięgało wzrokiem poza ten świat, byłaby widziała lekki obłoczek na kształt dymu kadzidła, lecz ubarwiony żywą purpurą, wznoszący się ponad łóżkiem klęczącej niewolnicy, bo modlitwa i dobrowolna ofiara życia wznosiły się razem do nieba. Byłaby widziała, jak ten obłoczek, uderzywszy o diamentowe podnóże tronu miłosierdzia, skraplał się w rosę najsłodszej łaski i spadał na jej oschłe serce.
Rzeczywiście nie mogła tego widzieć, chociaż tak było; zmęczona szukała spoczynku. Lecz ją także dręczyły i sny niepokojące. Widziała pośrodku ślicznego ogrodu miejsce oświecone jasnym światłem, jakby słońcem południowym, lecz niewymownie łagodnym, a wokoło głęboki mrok. Śliczne kwiaty słały się jej pod nogi, rośliny, okryte bogatym kwieciem, pięły się od drzewa do drzewa, a złociste kule połyskiwały na gałęziach. Pośrodku tego miejsca widziała biedną, ślepą dziewczynę, z pogodną twarzą siedzącą i mającą po jednej stronie Agnieszkę, a po drugiej Syrę, która łagodnie pochyliła się nad nią i pieściła ją. Fabiola czuła chęć przyłączenia się do nich; zdawało się jej, że doznają szczęścia zupełnie jej nieznanego; zdawało się jej nawet, że dawały znaki, aby się zbliżyła. Biegła więc naprzód, aż naraz z wielkim przerażeniem spostrzegła szeroki, ciemny i głęboki wąwóz, na którego dnie szumiał strumień, dzielący ją od trzech przyjaciółek. Stopniowo wznosiła się woda, póki się nie zrównała z brzegiem, i chociaż była głęboka, płynęła lśniącymi srebrnymi falami. Ach! odwagi, odwagi, aby przebyć otchłań i dostać się na drugą stronę! Trzeba zanurzyć się w wodzie i powierzyć się falom! A trzy dziewice ciągle jej radzą, aby spróbowała. Lecz gdy tak stała na brzegu, załamując ręce z rozpaczy, Kalpurniusz zjawił się wpośród otaczających ciemności, trzymając grubą i ciężką zasłonę, na której były odmalowane dziwaczne i szkaradne potwory szczególniej z sobą połączone i przeplatane; i ta ciemna zasłona rosła i rosła, aż zakryła śliczne widzenie przed oczyma Fabioli. Gorzki żal zapełnił jej serce, lecz w tej chwili ukazał się jej jasny geniusz (jak go nazywała), w którego rysach poznała uduchowione podobieństwo Sebastiana. Z początku stał smutnie w pewnym oddaleniu, a potem zbliżył się do niej i uśmiechał, i rozognione jej lica chłodził złotym i purpurowym skrzydłem; i widzenie rozwiało się w śnie pokrzepiającym.
Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 57-62.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.
FABIOLA
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: