F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

Chwile rozejmu

––––

 

ROZDZIAŁ VI.

 

Uczta

 

Młode panie zastały już wszystkich gości zgromadzonych w dolnej sali. Nie była to nad­zwyczajna uczta, tylko zwykła wieczerza w bo­gatym domu, sporządzona i nagotowana dla wielu przyjaciół. Wszystko tam było wykwintne, tak nakrycie do stołu, jak i potrawy. Gdy dwie damy weszły do exedry, czyli sali jadal­nej, Fabiusz, powitawszy córkę, zawołał:

 

– Dlaczegóż, moja córko, zeszłaś tak póź­no i tak zwyczajnie ubrana! Zapomniałaś swo­ich zwykłych ozdób.

 

Fabiola, zmieszana, nie wiedziała, jaką dać odpowiedź: wstyd jej było słabości, jaką oka­zała w swym gniewnym uniesieniu, a jeszcze bardziej tego, co się jej zdawało w tej chwili śmiesznym sposobem ukarania się. Agnieszka przyszła jej z pomocą i zarumieniona rzekła:

 

– Jam temu winna, Fabiuszu, że późno przyszła i nie ustrojona. Zbałamuciłam ją roz­mową, a zachowała skromny strój, aby się nie różnić ode mnie.

 

– Ty, droga Agnieszko – odrzekł ojciec – masz ten dar, że ci wszystko uchodzi. Ale szczerze powiedziawszy, muszę przyznać, że nawet dla ciebie było to stosowne, dopókiś by­ła dzieckiem; teraz, w tym wieku, w którym panny są na wydaniu (1), powinna byś więcej dbać o siebie. Piękny naszyjnik na przykład, jakich masz wiele w domu, nie czyniłby ujmy wcale wdziękom twoim. Ale ty mnie nie słu­chasz. Powiedziałbym prawie, że już masz ko­goś na myśli.

 

Podczas większej części tej mowy Agniesz­ka zdawała się zatopioną w myślach tak, jak jej się to często zdarzało: oczy zaczarowane, jak mówiła Fabiola, utkwiła z uśmiechającym uniesieniem w niewidomym przedmiocie; lecz nie tracąc ciągu rozmowy, nigdy nie powie­działa nic, co by nie było na swoim miejscu. Odpowiedziała więc od razu Fabiuszowi:

 

– Och, tak, zapewne, jestem poślubioną ślubnym pierścieniem oblubieńcowi, który mnie obsypał niezliczonymi darami.

 

– Doprawdy? – zapytał Fabiusz – jakimiż darami?

 

– Jakimi? – odrzekła Agnieszka z wejrze­niem gorącej miłości i głosem nieudanej pro­stoty – ozdobił ręce moje i szyję drogimi ka­mieniami, a bezcenne perły zawiesił u uszów.

 

– Proszę! i któż to może być? Przyjdź, Agnie­szko, kiedy indziej, a musisz mi powierzyć tę tajemnicę. Pierwsza to miłość twoja nieza­wodnie, bodajby długo trwała i uszczęśliwiła cię!

 

– Na wieki! – odpowiedziała, zwracając się ku Fabioli, która się właśnie zbliżyła.

 

Szczęśliwie się zdarzyło, że Fabiola nie słyszała tej rozmowy; byłaby się bardzo zmar­twiła, że Agnieszka zataiła przed tak wierną przyjaciółką ważną w jej oczach tajemnicę. Lecz gdy Agnieszka przemówiła w jej obronie, Fabiola oddaliła się była od ojca, a zajęła gośćmi. Jednym z tych gości był ciężki, oty­ły, rzymski sofista, czyli posiadacz wszelkiej nauki i wiadomości, zwany Kalpurniusz; drugi gość, Prokulus, smakosz światowy, gościł czę­sto w domu Fabiusza. Dwóch jeszcze gości zasługuje na bliższe opisanie.

 

Pierwszy, widocznie miły Fabioli i Agniesz­ce przełożony cesarskiej, czyli pretoriańskiej straży, trybun, chociaż nie liczył więcej nad trzydzieści lat, odznaczył się nieraz w walkach i największymi cieszył się łaskami cesarza Dioklecjana na wschodzie, a Maksymiana Herkuliusza w Rzymie. Wielka była jego prosto­ta w stroju i pięknej postawie; a chociaż bar­dzo rozmowny, widocznie gardził błahymi przedmiotami rozmów światowych. Jednym słowem, był on obrazem szlachetnego młodzień­ca, o pięknych przymiotach, silny i waleczny, bez dumy i próżności.

 

Dziwnie odbija się od tego opisu ostatni gość, już wspomniany przez Fabiolę, nowa osoba w tym towarzystwie, Fulwiusz. Młody, ubrany z największą starannością, z pierście­niami na każdym palcu i w szacie od złota i drogich kamieni błyszczącej, wymuszony w mowie, z której poznać cudzoziemca, i prze­sadny w grzeczności, w krótkim czasie zyskał wzięcie w najwyższych domach rzymskich. Wi­nien to był po części temu, że go widziano na dworze cesarskim, a po części ujmującej po­wierzchowności. Przybył do Rzymu w towa­rzystwie podeszłego już w latach człowieka, widocznie bardzo doń przywiązanego; czy to był niewolnik, sługa lub przyjaciel – nikt nie wiedział.

 

Rozmawiali między sobą dziwnym, niezro­zumiałym językiem, a ciemne rysy, przenikli­we, ogniste oczy i niemiły wyraz twarzy słu­żącego wzniecały do pewnego stopnia bojaźń w podwładnych; gdyż Fulwiusz, zająwszy pomieszkanie w domu tak zwanym insula, to jest wynajmowanym częściowo, urządził się wspaniale i otoczył liczbą niewolników, dosta­teczną do obsłużenia nieżonatego jeszcze pana. Przesada raczej, jak rozsądne użycie pieniędzy, cechowała urządzenie domu Fulwiusza. Mroczny żywot wkrótce ustąpił, pod wpływem niewątpliwych bogactw i uroku lekkomyślnej rozmowy. Lecz przenikliwe oko znawcy mogło dostrzec niespokojność latających źrenic, natężoną uwagę, a ostry słuch w podsłuchiwaniu każdego szelestu wkoło siebie zdradzały nienasyconą ciekawość. W chwi­lach zaś zapomnienia się ponure spojrzenie błyszczącego oka spod ściągniętych brwi i skrzy­wienie wierzchniej wargi wzbudzały nieufność i naprowadzały na myśl, że ta powierzchow­ność słodka pokrywa niebezpiecznego człowieka.

 

Goście wkrótce zajęli miejsca u stołu; a po­nieważ panie siedziały, a mężczyźni spoczywali na łożach w czasie obiadowania, Fabiola i Agnieszka były razem po jednej stronie, a dwaj młodzi ludzie, wyżej opisani, zajęli miejsce na­przeciwko dam; Fabiusz zaś i dwaj starsi przy­jaciele zasiedli pośrodku – jeśli można użyć tego wyrażenia, opisując ich położenie około trzech stron okrągłego stołu, podczas gdy jed­na strona pozostała niezajęta przez sigma (2), czyli półkolne łoże, dla wygodniejszej usługi. Możemy dodać nawiasem, że obrus, wymysł nieznany za czasów Horacego, wszedł teraz w powszechny użytek.

 

Gdy pierwszy głód zaspokojono, rozmowa ożywiła się.

 

– Co słychać dzisiaj w łaźniach? – zapy­tał Kalpurniusz – mnie nie starczy czasu sa­memu troszczyć się o takie drobnostki.

 

– Bardzo zajmujące nowiny – odrzekł Prokulus – zdaje się być prawie pewnym, że przy­szedł rozkaz od boskiego Dioklecjana dokoń­czenia termów (3) w przeciągu trzech lat.

 

– Nie może być! – zawołał Fabiusz – przy­patrywałem się robotom niedawno, idąc do ogrodów Sallustiusza, i widziałem, że bardzo mało postąpiły od przeszłego roku. Jeszcze wielka część najcięższych robót, jak na przykład ciosanie marmurów i kolumn, pozostaje do roboty.

 

– Prawda – przerwał Fulwiusz – ale ja wiem, że wszędzie rozesłano rozkaz stawienia tutaj wszystkich niewolników i skazanych do kopalń w Hiszpanii i Sardynii, nawet w Chersonezie, słowem, kogo tylko będzie można użyć do pracowania w termach. Parę tysięcy chrze­ścijan, przygnanych do tej pracy, wkrótce by jej podołało.

 

– A czemuż chrześcijanie prędzej, niż inni winowajcy? – zapytała nieco ciekawie Fabiola.

 

– Doprawdy – rzekł Fulwiusz z ujmującym uśmiechem – nie potrafię powiedzieć przyczy­ny, ale tak się rzecz ma: założyłbym się, że pośród pięćdziesięciu użytych za karę, znalazł­bym zaraz choćby jednego chrześcijanina.

 

– Doprawdy? – zawołali wszyscy naraz – dlaczego?

 

– Zwyczajni winowajcy – odpowiedział – nie lubią pracy i co chwila trzeba ich rózgą popędzać; a gdy dozorca plecy odwróci, robo­ta ustaje. Przy tym są zwykle bez wychowa­nia, bez wykształcenia, kłótliwi, niedołężni. Przeciwnie chrześcijanie, skazani do tych pu­blicznych robót, zdają się szczęśliwi i zawsze wesoło słuchają. Widziałem w Azji młodych patrycjuszów, skazanych na podobne prace, których ręce nigdy wprzódy nie podniosły siekiery, ani wątłe krzyże nie dźwigały ciężarów, a teraz pracowali ciężko i tak się zdawali szczęśliwi, jakby byli w domu. Wszakże mimo to, dozorcy nie oszczędzają im rózgi i kija, i to najsłuszniej, bo jest wolą boskich cesarzy, aby ich życie było jak najtwardsze i najcięższe; lecz oni nigdy się nie skarżą.

 

– Nie mogę powiedzieć, aby mi się podobał ten rodzaj sprawiedliwości – rzekła Fabiola – ale cóż to za dziwny rodzaj ludzi być musi! Bardzo bym chciała wiedzieć, jaka jest pobudka lub przyczyna tej głupoty lub niena­turalnej nieczułości chrześcijan?

 

Prokulus odrzekł z żartobliwym uśmiechem:

 

– Kalpurniusz bez wątpienia potrafi nam to wyjaśnić, bo jest filozofem i umie rozprawiać godzinę o jakim bądź przedmiocie, począwszy od Alp aż do Antypodów.

 

Kalpurniusz, połechtany w swej dumie tym zdaniem, poważnie się ozwał.

 

– Chrześcijanie – zaczął – należą do cudzoziemskiej sekty, której założyciel żył kilka wieków temu w Chaldei. Nauka jego przeniesioną była do Rzymu za czasów Wespazjana przez dwóch braci, zwanych Piotr i Paweł. Niektórzy utrzymują, że to ci sami bracia bliź­nięta, zwani przez Żydów Mojżesz i Aaron, z któ­rych młodszy kupił od brata prawo pierworodztwa za koźlątko, którego skóra była mu potrzebną na rękawiczki.

 

Nie zaręczam za autentyczność tego, co za­pisane w mistycznych księgach Żydów, że je­den z tych braci, widząc, że brata ofiary i pta­ki dawały szczęśliwsze przepowiednie, niż jego własne, zabił go, jak nasz Romulus zabił Remusa, z tą różnicą, że użył do tego zabójstwa oślej szczęki; za co był powieszonym przez króla macedońskiego Mardocheusza na szubie­nicy na pięćdziesiąt łokci wysokiej, za oskar­żeniem siostry Judyty. Gdy wszakże Piotr i Paweł przyszli, jak mówiłem, do Rzymu, Piotr został poznany jako zbiegły niewolnik Poncjusza Piłata i za rozkazem pana swojego ukrzy­żowany na Janikulum. Ich zwolennicy, któ­rych mieli niemało, przyjęli krzyż za symbol i czczą go i uważają za największe szczęście cierpieć prześladowania, a nawet ponieść ha­niebną śmierć, jako najlepszy sposób naślado­wania nauczycieli i jak się spodziewają, dosta­ną się przez to do jakiegoś miejsca w obłokach.

 

Tego światłego wykładu o początkach chrze­ścijaństwa słuchali wszyscy goście z podziwem, z wyjątkiem dwóch osób:

 

Młody żołnierz zwrócił się ku Agnieszce z wyrazem politowania, jakby zapytując:

 

– Czy mam głupcowi dać naukę, czy się śmiać tylko?

 

Agnieszka palec przyłożyła do ust i z bła­galnym uśmiechem prosiła o milczenie.

 

– A więc wniosek z tego wszystkiego – odezwał się Prokulus – że termy wkrótce będą ukończone i że będziemy mieli uciech niemało. Czy nie mówiono, Fulwiuszu, że boski Diokle­cjan sam ma zjechać na otwarcie łaźni?

 

– Jest to prawie pewne; a wtenczas będą wspaniałe igrzyska publiczne i nadzwyczajne zabawy. Lecz nie potrzebujemy tak długo cze­kać; już z powodu innych okoliczności wysłano do Numidii rozkaz dostarczenia do Rzymu wielkiej liczby lwów i tygrysów przed początkiem zimy.

 

I nagle zwracając się do sąsiada i mierząc go przenikliwym wzrokiem, dodał:

 

– Tak waleczny żołnierz jak ty, Sebastia­nie, musi mieć wielkie upodobanie w szlachet­nych igrzyskach w amfiteatrze, szczególniej, je­żeli mają na celu wytępienie nieprzyjaciół naj­jaśniejszych cesarzy i rzeczypospolitej.

 

Żołnierz podniósł się na łożu i, obróciwszy ku sąsiadowi niewzruszone, poważne oblicze, odpowiedział spokojnie:

 

– Fulwiuszu, nie zasługiwałbym na pochwałę, jaką mnie darzysz, gdybym mógł z przy­jemnością i zimną krwią spoglądać na walkę, jeśli tak nazwać można walkę między zwie­rzem a bezbronnym dzieckiem lub kobietą, bo takie to są igrzyska, które nazywasz szlachet­nymi. Chętnie podniosę oręż przeciw nieprzy­jaciołom monarchów lub państwa, lecz z rów­ną ochotą podniósłbym na lwa lub tygrysa, rzu­cającego się, nawet z woli cesarskiej, na nie­winnych i bezbronnych.

 

Fulwiusz chciał wstać, lecz Sebastian położywszy silną prawicę na ramieniu nikczemni­ka, tak dalej mówił:

 

– Posłuchaj mnie. Nie jestem ja pierw­szym w Rzymie, ani najszlachetniejszym, któ­ryby w ten sposób rzecz tę uważał. Przy­pomnij sobie słowa Cycerona: "Wspaniałe są te igrzyska, przyznać muszę; lecz jakaż może być przyjemność dla wykształconego umysłu, widzieć słabego człowieka, rozszarpanego przez straszliwą bestię, albo pięknego zwierza prze­szytego". Nie wstydzę się być tego samego zdania, co największy z rzymskich mówców.

 

– A więc nie zobaczymy się nigdy w am­fiteatrze, Sebastianie? – zapytał Fulwiusz z grzecznym, ale szyderczym tonem.

 

– Jeśli mnie tam zobaczysz – odrzekł żoł­nierz – to chyba pośród bezbronnych, a nie po­między ludźmi okrutniejszymi od pożerających bestii.

 

– Sebastian ma słuszność – zawołała Fabiola, klaskając w ręce – a teraz, panowie, za­mykam rozprawę tym poklaskiem. Nigdy nie słyszałam Sebastiana mówiącego inaczej, jak z natchnienia i ze wzniosłego umysłu i serca.

 

Fulwiusz zagryzł wargi w milczeniu i wszyscy wstali od stołu.

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 37-45.

 

Przypisy:

(1) Podług prawa rzymskiego, panny mogły wstąpić w związek małżeński w wieku dwunastu lat.

 

(2) Tak zwane od podobieństwa z literą C, dawne­go kształtu sigmy.

 

(3) Łaźni.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: