F A B I O L A

 

POWIEŚĆ

 

Z CZASÓW PRZEŚLADOWANIA

CHRZEŚCIJAN W ROKU 302

 

KARDYNAŁ M. WISEMAN

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

Chwile rozejmu

––––

 

ROZDZIAŁ IV.

 

Dom pogański

 

W dolinie między Kwirynałem i Eskwilinem, był dom Fabiusza, człowieka stanu rycerskie­go, którego rodzina, dzierżawiąc podatki pro­wincji azjatyckich, niezmierne nagromadziła bogactwa. Oprócz różnych skarbów europej­skiej sztuki, wszędzie najrzadsze wyroby wscho­dnie: dywany perskie przykrywały posadzkę, jedwabie z Chin, różnobarwne materie babi­lońskie i złote hafty i z Indii i Frygii na me­blach, a rzadkie wyroby ze słoniowej kości i metalów, przypisywane mieszkańcom wysp na oceanie Indyjskim, bajecznego pochodzenia i potwornego kształtu, porozrzucane były jak­by od niechcenia. Sam Fabiusz, posiadacz tych skarbów i bogactw, był prawdziwym obrazem lekkomyślnego Rzymianina, którego głównym celem jest używanie wszystkich rozkoszy życia. W istocie też nigdy o innym życiu nie marzył. Nie wierząc, a wszakże czcząc w stosownych okolicznościach stosowne bóstwo, uchodził za człowieka równie dobrego jak wielu innych, i nikt nie miał prawa więcej od niego wyma­gać. Większą część dnia przepędzał w jednej lub drugiej wielkiej łaźni, które oprócz właści­wego przeznaczenia, zawierały w rozlicznych przyległościach swoich kluby, czytelnie i miej­sca poświęcone zawodom gimnastycznym i grom. Tam używał kąpieli, rozmawiał, czytał, jednym słowem, czas sobie skracał. W tym celu uda­wał się także na Forum, aby usłyszeć jakiego mówcę lub adwokata, albo też szedł do którego z ogrodów publicznych, gdzie się elegancki świat przechadzał. Wracał do domu na wykwintną wieczerzę, w porze mniej więcej naszego obiadu, i tę spożywał w towarzystwie gości, wcześniej zaproszonych, lub podczas dziennych przechadzek spotkanych i wybranych spośród wielkiej gromady darmozjadów, czyhających na podobną sposobność. U siebie był do­brym i pobłażającym panem. Na usługi miał wielką liczbę niewolników, a ponieważ niena­widził kłopotów, stąd gdy u niego wszystko było wygodne, piękne, a usługa dobra, spusz­czał się chętnie na rządcę swego.

 

Wprost przeciwnych obyczajów od Fabiu­sza była inna osoba, dzieląca wytworny przepych i będąca jedyną spadkobierczynią wszystkich bogactw tego domu. Córka Fabiu­sza, stosownie do rzymskiego zwyczaju nosi imię ojca, złagodzone wszakże wdzięcznym zdrobnieniem Fabiola.

 

Podobnie, jak poprzednio, zaprowadzimy czytelnika wprost po marmurowych schodach z drugiego podwórca do pomieszkania Fabioli. Po obu stronach podwórca długi był szereg pokoi, do których wchód z tarasu ozdobionego wodotryskiem i mnóstwem z dalekich krajów sprowadzonych kwiatów. W tych pokojach na­gromadzono co najrzadsze i najpiękniejsze wyroby rzymskie i obce. Zamiłowanie piękna, obok bogactwa i szczególnych osobliwości kierowało widocznie zebraniem i ułożeniem wszystkich sprzętów.

 

W tej chwili zbliża się godzina wieczerzy, a właścicielka tego wspaniałego mieszkania go­tuje się do wystąpienia z odpowiednią okaza­łością.

 

Fabiola leży na łożu ateńskiej roboty, wy­kładanym srebrem, w pokoju o ośmiu ścianach, w którym zamiast okien szklane drzwi przepuszczają światło z kwiecistego ganku. Na ścianie przeciwległej łożu zawieszone jest zwier­ciadło z szlifowanego srebra, w którym odbija się postać całej osoby. Na porfirowym stole obok zwierciadła rozłożone mnóstwo pachnideł i rzadkich kosmetyków, które rzymskie damy z zamiłowaniem nabywały za bajeczne sumy (1). Na drugim stole z indyjskiego drzewa sanda­łowego widzimy bogate klejnoty i różne świecidła w kosztownych szkatułach, przygotowane do wyboru dla przystrojenia się na wieczór.

 

Dwudziestoletnia Fabiola nie ustępowała powierzchownością w niczym innym paniom rzymskim – i wielu miała wielbicieli, starają­cych się o jej rękę.

 

Pod względem rozumu i usposobienia, dziw­nie niepodobną była do ojca. Dumna, wynio­sła, rozkazująca i drażliwa, panowała jak udziel­na monarchini nad wszystkimi, którzy ją ota­czali, i od wszystkich domagała się kornego uszanowania. Jako jedynaczka, którą matka przy urodzeniu odumarła, chowana była w pie­szczotach przez dobrodusznego i lekkomyślnego ojca. Otoczona najlepszymi nauczycielami i po­siadająca rozmaite zdolności, żądała dogadza­nia najdziwaczniejszym zachceniom. Nie wie­działa Fabiola, co by znaczyło odmówić jakie­mukolwiek życzeniu. Używając wielkiej swo­body, czytała dużo a szczególniej dzieła głęb­szych autorów. Tak więc stała się prawdziwą filozofką, zwolenniczką epikureizmu, który dłu­go panował w Rzymie.

 

Wiarę chrześcijańską, której wcale nie zna­ła, miała za coś bardzo podłego. Lekceważenie nie dozwalało jej myśleć o zgłębieniu tej wiary. Bałwochwalstwem zaś a tym samym bożkami i bajkami o nich opowiadanymi, rów­nież pogardzała, chociaż powierzchownie do zwyczajów się stosowała. W istocie nie miała żadnej wiary w nieśmiertelność, a życie ziem­skie chciała spędzić jak najrozkoszniej – lecz duma jej była tarczą dla cnoty; brzydziła się przewrotnością pogańskiej społeczności i gar­dziła lekkomyślną młodzieżą, której szaleństwa ją rozśmieszały. Uważaną była za osobę zim­ną i samolubną, lecz pod względem moralności była nieskażoną.

 

Zastaliśmy więc Fabiolę, spoczywającą na łożu, trzymającą w jednej ręce srebrne zwier­ciadło, a w drugiej broń, tak dziwnie nie licu­jącą z piękną i wypieszczoną ręką. Jest to ostry sztylecik z rękojeścią, misternie wyrabia­ną z kości słoniowej i opatrzoną w złotą obrą­czkę do trzymania na palcu. Ulubiona ta broń rzymskich dam, używana do karcenia niewol­ników, nieraz w chwilach niecierpliwości sta­wała się narzędziem okrucieństwa. Trzy nie­wolnice otaczają w tej chwili Fabiolę. W róż­nych strefach urodzone, po wysokich cenach zakupione zostały nie tylko dla pięknej po­wierzchowności, lecz także z powodu szczegól­nych talentów, jakie każda z nich posiadała.

 

Jedna jest czarnej cery, lecz nie pochodzi ze szpetnego plemienia Murzynów; należy ona do jednej z tych ras, jak np. abisyńska i numidzka, której rysy są tak regularne, jak u lu­dów azjatyckich.

 

Ma ona posiadać głęboką znajomość ziół uzdrawiających, umie przyprawiać kosmetyki, a podobno i nie same tylko niewinne przy­prawia pachnidła, ale także i czarodziejskie, a może nawet i zabójcze sporządzać umie płyny. Od nazwiska kraju, w którym uro­dzona, zwaną jest Afra.

 

Druga niewolnica, Greczynka, kupiona ze względu na swą zręczność w strojach, nazywa się Graja. Imię trzeciej niewolnicy, Syra, wska­zuje, że jest pochodzenia azjatyckiego; ceniona jest z powodu wielkiej biegłości i pilności w wy­konywaniu najwykwintniejszych haftów. Syra jest cicha, spokojna, zupełnie obowiązkom swo­im oddana. Tamte dwie gadatliwe, próżne, lu­biące się chwalić z wykonania najmniejszych posług. Co chwila płaszczą się nadzwyczajniejszymi pochlebstwami przed młodą panią, lub usiłują popierać zabiegi jednego lub dru­giego ze starających się o jej rękę, a tego naj­częściej, który najlepiej płaci, lub dopiero co zapłacił.

 

– Jak szczęśliwą byłabym, najszlachetniej­sza pani – rzekła czarna niewolnica – gdy­bym mogła być obecną dziś wieczór, jak wejdziesz do triclinium (2), i widzieć wrażenie, jakie sprawi na gościach to nowe czernidło! Wiele zadałam sobie pracy, zanim zdołałam tak doskonałe stibium (3) przyrządzić; pewna jestem, że czegoś podobnego jeszcze w Rzymie nie widziano.

 

– Co do mnie – przerwała przebiegła Gre­czynka – nie śmiałabym pragnąć tak wiel­kiego zaszczytu. Dosyć będzie dla mnie wi­dzieć spoza uchylonych drzwi, jaki podziw wzbudzi ta cudna jedwabna tunika, sprowadzona z Azji w zamian za ostat­nią przesyłkę złota. Nic nie zrówna jej piękności; ale się też pochwalić mogę, że i robota tej sukni, podług mego własnego pomysłu, nie ustępuje w niczym materii.

 

– A ty, Syro – ozwała się pani z pogar­dliwym uśmiechem – czego byś pragnęła lub z czym się pochwalisz?

 

– Nie pragnę niczego, szlachetna pani, prócz twego szczęścia, a chwalić się nie mogę, bo czuję, żem nic nad powinność nie uczyniła – i to było całą odpowiedzią pokornej i szcze­rej niewolnicy.

 

Nie podobała się wszakże ta odpowiedź wyniosłej pani i rzekła:

 

– Mnie się zdaje, niewolnico, że ty nie bardzo lubisz chwalić; rzadko przyjemne słowo z twych ust usłyszeć można.

 

– A jakąż wartość mogłyby mieć pochwa­ły z ust moich? – odrzekła Syra – z ust ubo­giej sługi dla szlachetnej pani, przyzwyczajonej słuchać cały dzień pięknych i wykwintnych słów? Przecież pani nie wierzy pochwałom z ust godniejszych; a gardzisz nimi, gdy od nas niewolnic, pochodzą.

 

Dwie niewolnice przeszyły Syrę nienawist­nym spojrzeniem; Fabiola także była rozdrażniona tym, co jej się wydało wyniosłością na­ganną w niewolnicy.

 

– Mamże cię jeszcze uczyć tego i przypo­minać ci – rzekła surowo – że jesteś moją, żeś była kupioną przeze mnie za wysoką ce­nę na to, abyś mi służyła według mego upo­dobania? Mam prawo do twego języka zarów­no, jak i do rąk twoich. Jeśli mi się podoba być chwaloną, uwielbianą, opiewaną przez cie­bie musisz zadość uczynić mej woli, czy ci się to podoba lub nie. Nowa to myśl w istocie, aby sługa mogła mieć wolę swoją, a nie wolę swojej pani, kiedy nawet życie niewolnicy jest własnością pani!

 

– Prawda – odrzekła Syra z pokorną powa­gą – moje życie należy do ciebie i wszystko to, co się z życiem kończy, czas, zdrowie i si­ły. Wszystko to kupiłaś za złoto swoje, i sta­ło się twoim. Lecz zostaje mi inna własność, której nawet za cesarskie skarby kupić nie można, ani w pęta niewoli okuć, ani doczesnością ograniczyć.

 

– Proszę, co to jest?

 

– Dusza!

 

– Dusza? – zawołała zdziwiona Fabiola, która nigdy pierwej nie słyszała, aby niewol­nica rościć sobie śmiała prawo do podobnej własności. – Pozwól mi zapytać, co rozumiesz przez to słowo "dusza"?

 

– Nie umiem mówić językiem filozofów – odrzekła sługa – lecz mówię o tej wewnętrznej wiedzy, która mi daje czuć jestestwo moje i przeczuwać rzeczy lepsze nad te, co mnie otaczają, o uczuciu, które wzdryga się przed nicością, podobnie jak instynkt, który każe nam drżeć przed chorobą i śmiercią. Póki we mnie żyje ta dusza, a ona umrzeć nie może i kłam­stwem się brzydzi, ja zawsze szczerą być mu­szę.

 

Dwie niewolnice mało co mogły zrozumieć z tej mowy; stały w niemym osłupieniu wobec zarozumiałości towarzyszki. Fabiola także by­ła zmieszaną, lecz rzekła niecierpliwie:

 

– Gdzieżeś się tego szaleństwa nauczyła? Kto cię nauczył bredzić w ten sposób? Co do mnie, przez długie lata rozmyślałam nad tym i przyszłam do pewności, że wszystkie myśli o duchowym jestestwie są marzeniami poetów lub sofistów, a zatem są niczym; a ty, nieuczona niewolnica, chcesz być mędrsza od twojej pani? I marzysz sobie, że po śmierci, gdy cia­ło twoje rzucone pośród trupów innych sług, z pijaństwa lub pod batogiem pomarłych, na jednym ohydnym stosie spłonie, a potem gdy popioły zmieszane razem i w wspólnym zako­pane będą grobie, że ty żyć nie przestaniesz i wiedzieć o sobie w wolności i szczęściu?

 

Non omnis moriar (4), jak mówi jeden z waszych poetów – odpowiedziała skromnie niewolnica, ale z wejrzeniem pełnym ognia, które zadziwiło dumną Rzymiankę – spodzie­wam się, a raczej przekonaną jestem, że prze­żyję to wszystko. Co większa, wierzę i wiem, że poza tym cielesnym grobem, któryś pani tak dosadnie odmalowała, jest ręka, która zbierze każdą cząstkę rozproszonego ciała mego. I jest potęga, która wezwie cztery wiatry niebieskie, by oddały aż do ostatniego proszku, rozwiane popioły moje; a ja powstanę w tym samym ciele, ale nie na to, abym była twoją lub czyjąkolwiek niewolnicą, lecz abym używała swo­body i szczęścia, na wieki kochająca i kocha­na. Ta pewna nadzieja wyrytą jest w głębi serca mego.

 

– Cóż to za dzikie przywidzenia wschod­niej wyobraźni, które cię czynią niezdolną do wypełniania jakichkolwiek obowiązków? Po­staram się o sprostowanie tych wyobrażeń. W jakiej to szkole, powiedz, nauczono cię tych niedorzeczności? Nigdy nie czytałam nic po­dobnego w żadnym greckim ani łacińskim auto­rze.

 

– W moim własnym kraju w szkole, gdzie nie znają ani przypuszczają żadnej różnicy pomiędzy Grekiem i barbarzyńcą, pomiędzy wolnym i niewolnikiem.

 

– Jak to? – zawołała do żywego rozdrażnio­na pani – nie czekając nawet tego przyszłego urojonego życia po śmierci, już teraz chcesz się równać ze mną? Albo, któż wie, może się nawet już poczuwasz do wyższości nade mną? Powiedz mi od razu bez ogródki, czy tak jest czy nie?

 

Fabiola siadła na łożu w niecierpliwym oczekiwaniu. Za każdym słowem spokojnej odpowiedzi gniew pani się wzmagał i gwałtow­ne namiętności miotały wzburzonym umysłem, gdy Syra mówiła:

 

– Szlachetna pani, daleko wyższą jesteś ode mnie pod względem położenia w świecie: władzy, nauki, rozumu i wszystkiego, co wzbo­gaca i zdobi życie, i pod względem piękności ciała i twarzy, uroku w mowie i ruchach. Wyższą jesteś nad wszelkie zazdrości i współubieganie; cóż dopiero nad obudzenie zazdros­nej myśli w istocie tak nędznej i mało znaczą­cej jak biedna Syra. Lecz kiedy każesz, winnam odpowiedzieć prawdę na twoje pytanie.

 

Tu zatrzymała się jakby obawą zdjęta, ale rozkazującym znakiem Fabioli zmuszona, mó­wiła dalej:

 

– Więc odwołuję się do twego własnego sądu, dlaczego by biedna niewolnica, posiadając niezachwianą pewność, że ma w sobie duszę, stworzoną na podobieństwo samego Boga, du­szę, której istotą jest nieśmiertelność, a ojczyz­ną niebo, czemuż by ta niewolnica miała pośled­niejsze zajmować miejsce między stworzeniami myślącymi, niż osoba, która jakkolwiek od na­tury uposażona, nie żąda wyższego przeznacze­nia i żyje jak ten ładny a nierozumny śpiewak, który się trzepocze wśród złoconych prętów tej klatki, bez nadziei otrzymania wolności.

 

Oczy Fabioli zaiskrzyły się; po raz pierwszy w życiu została upokorzona w swej dumie przez niewolnicę. Pochwyciwszy sztylet prawą ręką, wymierzyła go prawie na ślepo ku spokojnie stojącej niewolnicy. Syra instynktownie zasłoniła się ręką, w której sztylet, z łoża w górę ciśnięty, utkwił głębiej i boleśniej, niż kiedy­kolwiek. Łzy jej stanęły w oczach z bólu, a z rany krew strumieniem trysnęła.

 

Fabiola zawstydziła się w pierwszej chwili okrutnego, choć nierozmyślnego czynu, i czuła się jeszcze bardziej upokorzoną wobec swoich sług.

 

– Idź, idź – rzekła do Syry, która chustką tamowała krew – idź do Eufrozyny, aby ci ranę opatrzyła. Nie było moim zamiarem tak moc­no cię skaleczyć. Ale poczekaj chwilkę, mu­szę ci to wynagrodzić.

 

– Weź ten pierścień i możesz tu już nie wracać dziś wieczór.

 

Sumienie Fabioli było zupełnie zaspokojo­ne; kosztowny klejnot, dany niewolnicy, zdawał się jej sowitym wynagrodzeniem za krzywdę, jaką jej wyrządziła.

 

A w następną niedzielę w kościele św. Pa­sterza, niedaleko od domu Fabioli, pomiędzy jałmużnami dla ubogich zbieranymi, znaleziono kosztowny szmaragdowy pierścień, uważany przez bogobojnego kapłana Polikarpa za dar jakiejś bogatej rzymskiej damy, lecz wszechwi­dzący Pan, który niegdyś w Jerozolimie do­strzegł rzucony grosz wdowi, pobłogosławił i tu pierścieniowi, rzuconemu do skarbonki ręką skaleczoną biednej niewolnicy.

 

 

Kardynał M. Wiseman, Fabiola. Powieść z czasów prześladowania chrześcijan w roku 302. Przekład z angielskiego w nowym opracowaniu. Tom I. Łomża 1936, ss. 22-31.

 

Przypisy:

(1) Mleka 500 oślic używano dziennie na dostarcze­nie Poppei, żonie Nerona, pewnego kosmetyku.

 

(2) Jadalna sala.

 

(3) Którym malowano brwi i powieki. Był to preparat z antymonu.

 

(4) Nie cały umrę. Cytata z Horacjusza.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

Powrót do
spisu treści powieści Kardynała M. Wisemana pt.

FABIOLA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: